ZNAKI Autorka : MattRix HTML : Argail Wszystko jednoznacznie wskazywało na to, że źle się dzieje nie tylko tu. Po drugiej stronie Portalu chyba też nie było najlepiej. Już chociażby fakt ukrycia przejścia świadczył o tym. Nie chcieli jej widzieć, przynajmniej twarzą w twarz. Nie słuchali, lub udawali, że nie słyszą. Ignorowali ją jak nigdy przedtem żadnego Wybranego. Szukała w zwojach, księgach, na tabliczkach i nic. Raz tylko zdawało się mieć miejsce podobne zdarzenie, ale nawet wówczas Wybraniec został uprzedzony o Wielkim Potopie. Nie znaczyło to oczywiście, że istniała taka zasada. Nikt o niczym nie musiał jej uprzedzać, ale ... Dookoła działo się wiele. Zbyt wiele. Ludzie mówili o wpływie zanieczyszczenia, o dziurze ozonowej, o niszczycielskich zapędach naszej rasy. Co chwila ziemia trzęsła się, ulewne deszcze topiły całe wsie i miasta. I niby wszystko miało sens, ale ona jednak wiedziała swoje. I musiała coś z tym zrobić. Przynajmniej spróbować. Wyruszyła więc na poszukiwania Portalu, bo skoro oni nie chcieli widzieć jej, musiała sama stanąć przed nimi. Droga nie była ani łatwa, ani przyjemna. Uczucia, które ją otaczały, oblepiały jej włosy, szaty i skórę. Im dłużej była w drodze, tym szybciej chciała dotrzeć do Portalu. Niestety minęły całe tygodnie, gdy w końcu natrafiła na ślad - trzęsienie ziemi uszkodziło koryto rzeki. Woda, która z niej uszła odsłoniła mechanizm uruchamiający przejście. Ludzie nie zwrócili na to uwagi - mieli przecież większe zmartwienia. Dla niej jednak był to kres drogi. Poczekała, aż noc przejmie władanie w tej części świata, a potem skierowała się do mechanizmu. Koryto, choć puste, było jeszcze błotniste. Brnęła więc miejscami po kostki w błocie. Nie lubiła tego nigdy, ale tym razem musiała się przemóc, w czym pomagała sobie cichymi przekleństwami. Dotarła do kamiennej tarczy wystającej ze ściany koryta rzeki. Obawiała się, że będzie miała sporo roboty z wydobyciem jej z masy ziemi, kamieni i gliny. Na szczęście znaki potrzebne do otwarcia Portalu były na widoku. Pomyślała, że ten kto ukrył go zrobił to niedbale. Z torby podróżnej, bez której nie ruszała się na żadne dalsze wyprawy, wyjęła woreczek pełen kamieni. Dla ludzi, którzy widzieli je u niej, były tylko kolorowymi kamykami o różnych kształtach i wzorach. Dla niej, jak i dla Władców Portalu, były kluczem. Upewniwszy się, że jest sama, ułożyła odpowiednie kamienie na odpowiednich znakach tarczy. Przez chwilę nic się nie działo. Minęły może dwie minuty, zanim poczuła drgania. Przestraszyła się, że to wtórne wstrząsy, ale zrozumiała, że Portal został ukryty bardziej przemyślnie, niż tarcza - pod ziemią. Musiało minąć trochę czasu, zanim wyłonił się kilkanaście metrów dalej. Dobrze znany widok napełnił ją otuchą. Teraz gdy znalazła Portal mogła przejść przez niego i sprawdzić co takiego dzieje się po drugiej stronie. Sam widok Portalu zawsze przyprawiał ją o gęsią skórkę. Brama Do Tego Co Niewiadome była piękna niczym najpiękniejszy zachód Słońca, niczym szczera miłość dwojga ludzi, jak ... Zawsze zachwycała się nim, choć gdy wchodziła w błękitno-zimną poświatę, gdy widziała otwierające się lustro ogromnych drzwi, gęsia skórka podziwu przeradzała się w nieprzyjemny dreszcz. Już dawno pogodziła się z faktem, że nigdy nie przyzwyczai się do tego. Na szczęście przejście nie trwało nigdy długo, chyba że przekraczający Próg Światów był nieproszonym gościem. Tak jak teraz ... Robili wszystko, żeby tylko nie zawracała im głowy. Niestety nawet Oni nie mogli w nieskończoność stawiać przed nią przeszkód. Co prawda musiała przypomnieć sobie sporo dawno nie używanych zaklęć, ale w końcu weszła do Ich Świata. Druga Strona stała przed nią otworem. - Nareszcie. - mruknęła. Chłód Przejścia powoli ustępował miłemu ciepełku, jakie zazwyczaj panowało po Drugiej Stronie. Gdy dreszcze zniknęły, wymówiła zaklęcie, dzięki któremu wejście do Portalu stało się niewidoczne dla ludzi. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło. Może tylko było zbyt cicho. Ruszyła w stronę widniejącej na wzgórzu budowli. Ni to zamek ni pałac był po trochu dziełem wszystkich zamieszkujących go istot. Może właśnie dlatego był ... delikatnie mówiąc niepowtarzalny. BARDZO niepowtarzalny. Po drodze minęła rzekę, nad którą pobierała kiedyś nauki. Nigdy nie widziała bardziej przejrzystej wody. Jej szum był tak uspokajający, że ... Nagle uświadomiła sobie, że nie słyszy jej szumu. Spojrzała na wodę i zamarła. To już nie była ta sama rzeka, którą pamiętała. Była brudna i ... śmierdziała. Ale skąd tu zanieczyszczenia? Rozejrzała się dookoła i mogła sobie tylko wyobrazić swoją minę. Las - zwykle zielony, pachnący i pełen zwierzyny, przypominał teraz dawno nie używaną sczerniałą paletę malarza. Nie słyszała zwierząt i nie była pewna czy one w ogóle tam są. Sady rozciągające się między rzeką a lasem, pełnie kiedyś wszelkich możliwych owoców, śmierdziały zgnilizną. Owoce leżące na ziemi i te wiszące jeszcze na umierających gałęziach pokryte były pleśnią i robactwem. Za lasem był z kolei ogromny ogród warzywno-kwiatowy. I on przypominał ... sama nie wiedziała co przypominał. Może dlatego, że nigdy jeszcze nie widziała czegoś podobnego. Uschnięte kwiaty gięły się ku spękanej ziemi, a warzywa ... szkoda mówić. Nie sądziła, że może być aż tak źle. Przez dobrą chwilę nie była pewna czy trafiła we właściwe miejsce. Była tu przecież wielokrotnie. Spędziła tu prawie połowę życia. Ale to co widziała teraz było koszmarnym odwróceniem jej wspomnień. Nie czekała na nic, tylko ruszyła szybkim krokiem do zamku. On sam zresztą wyglądał jak żywcem wyjęty z jakiegoś horroru. Brama nie otworzyła się przed nią - jak to zwykle było w zwyczaju. Musiała więc sama uchylić jej ciężkie wahadłowe drzwi i przecisnąć się przez szparę. Wszędzie było pusto i jakoś tak dziwnie cicho. Żaden dźwięk czy ruch nie zdradzał czyjejkolwiek obecności. Ale wiedziała, że ktoś musiał tu być. Zaczęła więc mozolną wycieczkę po bardziej lub mniej znanych zakamarkach mrocznego domostwa. Dopiero po dłuższej chwili znalazła jakąś żywą - jeśli można tak powiedzieć - istotę. Z początku myślała, że to jakaś służąca, ale gdy podeszła bliżej ... - Boże drogi! Co się stało?! - zapytała nieco przestraszona. - Musisz, prawda? Koniecznie musisz? - odparła zjadliwie Sprawiedliwość, patrząc na nią spode łba. - Wybacz, ale czy ty ostatnio przeglądałaś się w lustrze? - Uważaj lepiej, bo ... - pogroziła jej palcem. Usiadła przy ogromnym drewnianym stole. Na przeciwko każdego krzesła wyryte były znaki. To tu wszyscy spotykali się, choć niekoniecznie po to by decydować o losach świata. Sprawiedliwość wyglądała, ogólnie rzecz ujmując jakby od wielu dni nie oglądała się w lustrze. Włosy potargane, związane byle jak i byle czym, waga rzucona w kąt musiała leżeć tam od dawna, bo straciła już swój blask. Na stole leżała pomięta i poplamiona opaska, którą zwykle miała przesłonięte oczy. - Czemu tak mi się przyglądasz? - zapytała chrapliwym głosem, chlupocząc nogami w dużej misie z wodą. - Bo nie chce mi się wierzyć w to co widzę. - odparła. - Co się właściwie dzieje? - A co ma się dziać? Nic się nie dzieje. - odparła Sprawiedliwość wzruszając ramionami. Nie patrzyła jej jednak w oczy. Zajęta była kontemplowaniem widoku swoich mokrych stóp. - W moim świecie są kłopoty, ale widzę, że i tu nie jest lepiej. Sprawiedliwość podniosła głowę i spojrzała na nią tak, że aż ciarki przebiegły po jej plecach. Już miała coś odpowiedzieć, gdy do sali, jak zwykle bezszelestnie wszedł młody, wysoki i niesamowicie przystojny mężczyzna - Śmierć. - Ach, widzę że dotarłaś w końcu do nas. - powiedział na jej widok. Podszedł do niej, ujął jej dłoń i ucałował ją. - Jak zwykle popisujesz się. - żachnęła się Sprawiedliwość. - Bo nareszcie pojawił się tu ktoś kto nie wygląda jak zmora. - odgryzł się mężczyzna, po czym dodał - Naprawdę cieszę się, że cię widzę. - Dziwne, odniosłam wrażenie, że nie chcecie mnie tu widzieć. - odparła kokieteryjnie kobieta. - Przykro mi, że tak sądzisz. Poza tym nawet jeśli rzeczywiście KTOŚ - zaakcentował to słowo, patrząc na Sprawiedliwość. - nie chciał abyś tu przybyła, na pewno nie byłem to ja. - Aż trudno w to uwierzyć, zwarzywszy, że nigdy nie zgadzaliśmy się ze sobą. - Co nie znaczy, że nie lubię twoich wizyt. Nagle rozległy się gromkie brawa, a z ciemności wyłoniła się piękna kobieta o długich kręconych czarnych włosach. - Mistrz nad mistrze. - powiedziała, podchodząc do Śmierci. - Nie wierz, moja droga w ani jedno jego słowo. - Nie musisz mi o tym przypominać, Karo. - powiedziała kobieta. - Obie jesteście niesprawiedliwe. W tym momencie Sprawiedliwość chrząknęła znacząco. - Nic nie mów, moja droga. Rzuciłaś przecież swoją profesję. - zauważyła Kara. Nie odstępowała Śmierci, oplatając go ramionami. Od zawsze, odkąd Wybranka pamiętała, Kara i Śmierć prowadzili ze sobą osobliwą grę. Gdyby nie to, że wiedziała kim są, można by powiedzieć, że to miłosna gra. - Jak to rzuciłaś swoją profesję? - zapytała wybranka, patrząc na Sprawiedliwość. - Zwyczajnie, rzuciłam i tyle! - Ale jak mogłaś to zrobić?! Przecież jesteś potrzebna! - Komu? Tobie? - Ludziom! Sprawiedliwość zaśmiała się. Kara i Śmierć zawtórowali jej trochę mniej donośnie, ale równie zauważalnie. Wybranka nie rozumiała o co chodzi. Patrzyła na obecnych błędnym wzrokiem. - To jakieś szaleństwo. - szepnęła. Chciała coś jeszcze powiedzieć, lecz Sprawiedliwość wstała nagle. Wyszła z misy, w której było już niewie...
cegwaldek1978.78