W cieniu Krymu.doc

(37 KB) Pobierz
W cieniu Krymu

W cieniu Krymu

http://fakty.interia.pl/felietony/ziemkiewicz/news-w-cieniu-krymu,nId,1353621

ZiemkiewiczRafał Ziemkiewicz  Dzisiaj, 7 marca (10:08)

Podczas gdy większość Polaków jest generalnie zaniepokojona agresją putinowskich „nieznanych sprawców” na Krym i wywołanym tym zamieszaniem, kilku co najmniej polityków wznosi zapewne dziękczynne modły, że coś tak skutecznie odwróciło uwagę od nich. Jednym z nich jest minister zdrowia Bartosz Arłukowicz. Akurat niepostrzeżenie minął termin, w którym miał pod grozą utraty stanowiska przedstawić remedium na kolejki w służbie zdrowia. I nikt tego nie zauważył.

No, może nie przesadzajmy z tą grozą. Pogróżka premiera warta była tyle samo, co swego czasu zapowiedź, że zwolni ministra Grada, jeśli ten nie znajdzie inwestora dla stoczni gdańskiej. Powiedzmy sobie szczerze, że na Arłukowicza jesteśmy skazani.

Gdzie Tusk znajdzie kogoś potulniejszego i bardziej oddanego niż były działacz SLD, który nie zostawiał suchej nitki na "reformach" minister Kopacz, bardzo trafnie skądinąd prorokując, do czego one doprowadzą − a potem sprzedał się Platformie za fikcyjne ministerstwo "do spraw wykluczonych", by stamtąd przyjść do resortu zdrowia firmować tym czymś, co ma w miejscu, gdzie uczciwi ludzie mają twarz, wszystkie szkody przez krytykowaną poprzedniczkę poczynione.

Nie przeczuwając, że sprawa zostanie kompletnie przykryta przez Krym, jedna z gazet zamówiła nawet na okoliczność przewidywanej dyskusji sondaż o tym, jak zmienia się ocena służby zdrowia przez Polaków. Wykazał on, że od roku 2008 odsetek tych, którzy oceniają ją jak najgorzej, zwiększył się o jakieś 10 procent − a w 2008 był ogromny. I na tośmy siedem lat słuchali o ciepłej wodzie w kranie i prywatyzacji przychodni jako uniwersalnym lekarstwie... "By żyło się lepiej". Wiadomo komu.

Modły dziękczynne do Putina wznosi zresztą pewnie Platforma jako całość, ze szczególnym uwzględnieniem europosła Jacka Protasiewicza. Wydawało się, że o jego "stanach dziwnego pobudzenia" będzie głośno przez dłuższy czas, zwłaszcza że podchwycili temat nawet tak życzliwi władzy pracownicy agit-propu, jak Monika Olejnik czy Tomasz Lis. Zapowiadało się, że straszny wpływ dwóch buteleczek wina (uwierzę w deklarowaną ilość, jeśli posłużyły tylko do popicia jakichś grzybków, względnie ich syntetycznego ekwiwalentu) zdominuje świeżo rozpoczętą kampanię wyborczą do europarlamentu, i że dobije dołującą Platformę definitywnie.

A tymczasem kampania spadła z agendy, a właściwie inaczej: kampanią stało się odgrywanie przez premiera Tuska roli Kaczyńskiego. Nagle polityka nieżyjącego prezydenta, przez tyle lat wyszydzana bezlitośnie, krytykowana za "pobrzękiwanie szabelką", za "skłócanie z narodem rosyjskim" i "potwierdzanie antypolskiego stereotypu rusofobów" stała się polityką jedynie słuszną.

A oddani Tuskowi funkcjonariusze agit-propu retorycznie stają na głowie i podskakują, aby udowodnić narodowi, że kiedy Tusk mobilizuje Europę i świat przeciwko Putinowi (który nagle, po latach posmoleńskiej miłości polskich salonów, okazał się bandytą), to powinniśmy być zachwyceni, natomiast w wykonaniu Kaczyńskiego było to i pozostaje anachroniczną, dziewiętnastowieczną rusofobią.

Wracając do posła Protasiewicza - śmieszne jest nie to, co właściwie zrobił i powiedział na frankfurckim lotnisku. Tak naprawdę śmieszna była dopiero konferencja prasowa, na której starał się pokazać, że jest "swój chłop", bo też szwabów nie lubi. Kolejny przykład, że kiedy platformers chce być uważany za porządnego człowieka, to instynktownie udaje pisowca.

Ja w jakimś sensie Protasiewicza rozumiem − to przedstawiciel mojego pokolenia, wychowanego na "czterech pancernych". Ja też praktycznie całą swą znajomość niemieckiego - "Hitler kaput", "hande hoch", "jawohl" i właśnie "raus" − zawdzięczam temu serialowi (tylko "ja, gut" i "weiter, weiter" przyszło parę lat później). Dopiero na przykładzie Protasiewicza widać, jak wielkie szkody peerelowska ramota wyrządza budowaniu naszej europejskiej świadomości. Wypadałoby przeprosić Bronisława Wildsteina za krytyki, jakich mu nie szczędzono, gdy wycofał "pancernych" z anteny TVP, może nawet nagrodzić jakimś europejskim dyplomem.

Pewnie nikt, poza bezpośrednio zainteresowanymi, nie zwróci też uwagi na wiadomości o oblężeniu poradni psychologicznych przez rodziców sześciolatków. Rodziców błagających o zaświadczenie, że ich pociecha jest opóźniona w rozwoju, albo że ma jakiekolwiek schorzenie z listy tych, które pozwalają wyreklamować je od wcześniejszego obowiązku szkolnego.

W niezwykle kiedyś popularnych zbiorkach żydowskich dowcipów poczesne miejsce zajmują te o kombinowaniu, jak tu uniknąć wojska. Pchana z oślim uporem "reforma" Hall/Szumilas/Kluzik-Rostkowskiej czyni je wszystkie niezwykle aktualnymi. "Moje dziecko nie może iść wcześniej do szkoły, bo ma chorą nogę! Pani Kowalczyk ze złamaną nogą zdobyła złoty medal. Ale ono ma dysleksję! Pan prezydent też pisze "bul" i co? Ale ono jest kompletnie meszugene! A pan premier to niby nie?".

Zupełnie nie a propos, nie byłoby też dobrze, gdyby umknęła uwagi błaha skądinąd, ale jakże symboliczna i pouczająca historia z zakopiańskiej skarbówki. Jak opisała jedna z gazet, w samochodzie, którym jechały dwie pracownice tamtejszej Izby Skarbowej, zakwestionowano 50 butelek pozbawionego akcyzowych banderolek alkoholu niewiadomego pochodzenia. Może nie byłoby to aż tak śmieszne, gdyby nie fakt, że wiozły one ten alkohol na integracyjną imprezę... pracowników skarbówki!

Rzecz zresztą miała miejsce ponad pół roku temu, ale, jak napisano, postępowanie przeciwko sprawczyni nie posunęło się ani o krok, bo od tego czasu wciąż jest ona na zwolnieniu lekarskim. Ani chybi wskutek zaburzeń wzroku, spowodowanych spożywaniem alkoholu z podejrzanych źródeł.

Rafał Ziemkiewicz



 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin