Powieść o duszy Polskiej M Garska.doc

(1337 KB) Pobierz

MARJA ZABOJECKA

POWIEŚĆ O DUSZY

POLSKIEJ

OJCOWIE

POWIEŚĆ O DUSZY POLSKIEJ


 

REPRODUKCJA Z OBRAZU JACKA MALCZEWSKIEGO DOKONANA Z JEGO UPOWAŻNIENIA.

Głęboko, pod falą, która zatopiła wszystkie do­tychczasowe loty narodu ku wolności, trwa dusza polska. Stamtąd daje o sobie wiadomość.

W tragicznej powieści zapasów naszych o byt żyje niezmożony duch, niczym niezduszone łaknie­nie swobody. Alegorja o Hiramie, przeniesiona przez Łukasińskiego jako symbol do Polski, ży­ciem jest tam, pod falą. Napadli Hirama, budow­niczego świątyni, trzej zdrajcy - czeladnicy; ranili potrzykroć u wrót południowych, wschodnich i za­chodnich. Padł. Lecz następcom swym przekazał w najpóźniejsze czasy sprawę pomsty i odbudo­wania z gruzów świątyni.

Trwa przykazanie. Jeśli Nowosilcow mówił, że Polakowi »nie można pozwolić ani na jeden mo­ment wytchnąć w niedoli, aby z tego zaraz nie skorzystał i nie chciał być niepodległym«, prawdę mówił i powiedziałby jeszcze prawdę, dodając, że wśród oceanu krzywd Polak ku niepodległości żeg­luje. Mówił i powiedziałby prawdę mianowicie o pewnej rodzinie duchów, poprzez wieki jednej,

Powieść o duszy polskiej.

mimo różnic czasu, stanu, wierzeń i giestu; mówił prawdę o nieprzeliczonej rodzinie krzyżowców wol­ności, jej żołnierzy, chorążych, siewców i skaldów.

Z okrzykiem: Jezus Maryja! jako konfede­raci pójdą na śmierć i katusze.

Jako Reyteny nastawią Jezierskim pierś swoją, by deptali po niej, gdy nastawia się »za cześć i swobody« narodu.

Przez usta Sołtyka biskupa powiedzą: »wo­lałbym ostatek dni moich spędzić w ciemnym lochu, mieć ręce obcięte, utracić raczej nawet życie, niż podpisać wyrok podzielenia mej ojczyzny«.

I czy wdzieją na siebie świtkę Kościuszkow­ską, czy mundur legjonisty; czy »gdy Bóg po­wierzył im honor Polaków, jednemu oddadzą go Bogu« ; czy wprost od kopyta pójdą »sposobić po­spólstwo®; czy jako promieniści i filareci pokuszą się szerzyć »bezrozumną« narodowość polską; czy zbiorą się w lożach wolnomularskich lub w pałacu Łazienkowskim; czy z rozesłańczych okopów głos podniosą; czy jako szarzy emisarjusze tropieni i wy­tropieni zawisną na szubienicach lub umierać pójdą na posielenie; czy zaciągną się pod znak Ściegien­nego; czy wyśpiewają krwią rapsod 63 r.; czy pod ziemią przygotowywać poczną czas nowy, znacząc jego pochód tradycyjnemi już stacjami męki —: ro­dzina to jedna.

Nie kłócą się w niej wcale fijolety biskupie


#

z bluzą robotniczą, świetny mundur księcia Józefa z szarą świtką poleskiego chłopa. Dziś zakołysze wicher proletarjackiemi zwłokami, jak wczoraj na stokach cytadeli kołysał ciałem Kociszewskiego czy Traugutta. Nie kłócą się mowy ich, jakkolwiek jedne lśnią wspaniałym polorem kruszcu, polorem szlachetnej kultury, inne dzwonią tylko twardym i ostrym jak kamień słowem. I nie kłócą się wiary ich, bo jakiekolwiek są, choć z pozoru nic niema w nich wspólnego, są jednym, są wiarą. »Różne dary, ale jeden Duch, różne posługi, ale jeden Pan!« Drogi i środki ich są różne; cel — jeden: wolna i szczęśliwa Ojczyzna. Język, którym tłumaczą wiarę swoją, jest rozmaity, argumenty, któremi ją popie­rają, z odmiennych płyną źródeł; obraz szczęśliwej Ojczyzny nie w tejsamej widzą postaci : lecz w cokolwiek wierzą i jakkolwiek się tłumaczą, wiara ich ma źródło w miłości tejsamej, — żarliwej i nie- ugaszonej.

Gdy wsłucha się zaduma w tę ciemną falę, jaka nakryła loty i upadki nasze, usłyszy z głębi chór dziwnych szeptów. Przędzie się tam cudowne i może najbardziej złożone, najciekawsze i najwyższe życie duszy polskiej, szepcze jej nieśmiertelna tajemnica. Tam, przez wiek przeszło, mówi dusza polska gło­sem swoim istotnym, tam wyjawia swoje Słowo, — Słowo, którym trwa, rośnie i uskrzydla się na wieki. Miłość ]e rodzi, wiara daje mu siłę. Męka na imię jest żywotom, które na polskiej ziemi los - guślarz w koło tych mocy wwiódł. W tym zaś czarów pełnym kole wieści się baśń straszliwie piękna, baśń o człowieku, który, gdy kochał, umierał, a gdy umierał — żył. Polska to bajka...


I.

»My giniemy, Ojczyzna żyje; my żyjemy — Ojczyzna ginie...«

Ta jest prawda, która u samego progu walki o wol­ność narzuca się duszy polskiej z żywiołową, z nie­odpartą mocą.

— Trzeba zginąć! — mówi do zgromadzonej garstki niezbyt ufnego żołnierza regimentarz Pu­łaski, starosta Warecki. — » Dałby Bóg nieszczęś­ciem naszym kupić Ojczyźnie szczęście jej!« — mówi jeszcze.

Wyboru innego niema.

Tą determinacją na śmierć, tą niechęcią wcho­dzenia w jakiekolwiek targi z losem, jasnowidze­niem, że taki, a nie inny być on musi, gdy atmo­sferą duszy jest »odważna wspaniałość«, tą właśnie odważną wspaniałością, którą podkreśla starosta Warecki, odcina się odrazu rodzina polskiej irre- denty od tłumu, który »zdrowie nad wiarę i wol­ność szanuje«. U samego progu walki o byt na­rodu stają naprzeciw siebie dwie rodziny dusz: jedna,


#

dla której wiara. Ojczyzna, cnota i wolność są sen­sem życia, jego wartością, najpierwszym jego wa­runkiem, do istnienia niezbędnym; i druga, — dla której słowa to są, mniej lub więcej ponętnie brzmiące, czasem zgoła obojętne, miłe możliwości, gdy są, i niemożliwości, gdy trzeba ich bronić lub walczyć

0                    nie. Są to dwie rodziny dusz, które przeciwsta­wiać się sobie będą przez cały wiek i dłużej i prze­ciwstawiały się sobie zawsze na owej niezmierzo­nej przestrzeni, którą bólem, miłością i ofiarą wy- orał człowiek. Tu odetną się od siebie natychmiast

1                      tak już odcięte, obce sobie i obcą jakoby mową do siebie mówiące, zachowają się do końca.

Powie do tamtych regimentarz Pułaski: ...»kiedy pewnie sił waszych pomocą utrzymać życia naszego nie chcecie, chciejcież pierzchliwą ucieczką niestrasz­nej nam przyczynić śmierci!«... — i pierzchną. Tylko coś w nich nie przebaczy owym, że nie pierzchnęli wraz z niemi, że uciec musieli sami. Świadomość, i może nie świadomość, a mgliste odczucie, że ci ważący się są inni i piękniejsi, będą chcieli zgłuszyć w sobie, jak się da.

...»Oto my, co święte zamysły, bo sami naj­lepiej chęci nasze znamy, nie interesowane, a tylko samem prawidłem Boga i Ojczyzny miarkowane, przedsięwzięliśmy, teraz za zbójcę, łotry, buntowniki, złoczyńcę, zgoła za ludzi na wszystkie występki zuchwałe wyuzdanych bez sądu osądzeni, bez wła­dzy potępieni jesteśmy«...

Tak skarży się starosta Warecki. »Osądzili« ci, co pierzchają, a władza ich mocna jest jak sam instynkt życia. Osądzając, kierują się nieświadomie tylko owym właśnie instynktem, który »zdrowie chroni«, — tamci zdradzają go. Nazywano nieraz kochających zdrowie i codzienne nawyknienia spo­koju nikczemnikami, zdrajcami, plemieniem Lucy- pera... Szatan wszakże z trudnością dojrzałby w tej trwożliwej, nieświadomej i ledwie dyszącej słabi- źnie własnej, tęgiej ponoś krwi.

Tak więc już na pierwszych kartkach powieści, którą opowiada o sobie dusza naszych krzyżow­ców, zapisuje się przedział między nią a wszyst­kim, co nią nie jest, zapisuje się jej głuche i ciężkie odosobnienie. Cisza, która się zwolna koło niej czyni, obciąga ją nakształt czarnego obłoku. W ta­kiej ciszy mocniej bije serce i gdy ze »szczęśli­wego« świata wpadnie w nie okrzyk »łotry, zło- czyńce« — słyszy się go także mocniej i inaczej niż na rynku. Od okrzyków owych cisza, która dla niejednego stawała się jego ciszą, jedynym do­mem i schronieniem, cisza ta rwie i strzępi się i to, co przed chwilą było jeszcze obłokiem, zwiśnie nagle jak żebraczy łachman.

To jest chwila, dająca duszy jej wieczystą sa­motność, niezatartą, niezapomnianą na wieki.

I jest to także na drodze ku celi więziennej, wygnaniu lub nieznanej mogile pierwsza stacja, na której człowiek, z natury wolny, zamyśli i zasta­nowi się nad osobnością swoją. Jest to chwila po­znania i gdy dusza obejmie je całe takim, jakim się narzuca, wychylą się zeń godziny życia, go­dziny konieczne, te, o których się mówi, że są przeznaczone, od których ujść nie sposób, wychylą się jedna po drugiej, wszystkie aż do ostatniej, sypiącej tułaczy czy bezimienny grób. Takiej to chwili, gdy właśnie uderzyły w duszę strzały: łotr, zło­czyńca! starosta Warecki pręży się i woła: »dla czego obierajmy albo haniebną, okrutną tych cza­sów nagrodę cnoty, śmierć przez kata, albo przez rycerską na placu dzielność... Idźmy naprzeciw wi­docznej śmierci!«... Takiej także chwili zapewne mo­dlili się konfederaci, jak to czytamy w »książeczce do nabożeństwa w czasach konfederacji Barskiej uło- żonej« : »Panie! wszakże sam Piotr potrzykroć za­parł się Ciebie. Daruj winy wszystkim braciom naszym, co się nas i Ciebie zaparli i zapierają. Niech ich brzemię skruchy przyciśnie, aby nadal nie byli narzędziami wroga ich kraju, katami, bra­tobójcami krwi własnej!..«

Całość Ojczyzny—mówi Pułaski — »na gar- łach i krwi naszej zależy«. Jakże więc gardła i krwi żałować? Zwyciężyć albo zginąć. Nie paktować, nie poddać się, nie stchórzyć. Gdy syn jego, starosta

Zazuleniecki, wzięty w Berdyczewie, czyni tzw. »reces« i za recesem tym jest wypuszczony, Kry­siński i podczaszy litewski ledwie wyprosić go mogą ojcu. »Chce go »krygzrechtować«, to jest sądem wojennym osądzić »za to, że reces podpisał i czemu w więzieniu dłużej nie siedział«, i niewolę ks. bis­kupa Krakowskiego i innych za przykład stawia. Zdarzy się później, że tenże starosta Warecki przez chciwych władzy o zdradę osądzony, więziony przez seraskiera tureckiego, oko w oko spotka się z moż­liwością cofnięcia się z drogi, zaszanowania lat sędziwych i zdrowia. Cóż uczyni? Z więzienia pisze do synów o niewinności swojej, o bezzasadności wszelkich przeciw niemu oskarżeń, zaklina »by za­pomnieli o oszczerstwach, przebaczyli jego prze­ciwnikom i uwiecznili pamięć niewinnego ojca przez godne siebie czyny«. Jakoż umiera w więzieniu.

Niewola — śmierć... Refren to niemal jakiejś zgrozy pełnej ballady... To tylko droga się wy­dzwania. po której Polak chodzi, by wolność od­naleźć. Ktokolwiek żył i zmarł tam, pod falą, czynił i umierał jak stary Pułaski. Walka, niewola lub śmierć — i lepsza postokroć śmierć, niż niewola.

Do ks. Sułkowskiego pisze Repnin: ...»Poddaj się natychmiast wmć pan ze wszystkiemi adheren­tami najjaśniejszej pani... bez najmniejszego odporu; albo też rozpuść wszystkich każdego do własności swojej, a wmć pan sam, albo do ziem swoich,

albo do Poznania udaj się. Ażeby zaś w drodze i na miejscu mógł być wmć pan w zupełnym bez­pieczeństwie i bez bojaźni, potrzeba mi dać na się rewers, jako więcej nie będziesz wmć pan w po­dobne mieszał się intrygi zuchwałe®... Cóż odpo­wiada ks. Sułkowski? Odpowiedź jego, niepozba- wiona wytwornej ironji, zrazu gładka, wykwintna i dworska, a uderzająca nagle w ton zgoła od­mienny, jest nadzwyczaj ciekawym dokumentem psychologicznym. »Rozumiałbym zawsze sam o so­bie, — pisze Sułkowski — że nie czynię zadosyć opinji w. x. m. o poczciwym moim charakterze, gdybym w tych krytycznych okolicznościach, w które wmć pan wprawiłeś ojczyznę moją nieszczęśliwą, nie dał jasnego dowodu przez moją akcję, żem go­tów jest dla onej całości poświęcić dobra moje i życie moje. Obrona narodu mojego i praw ojczy­stych jest u mnie najpierwszą powinnością... Tak mi się zdaje, że czynię zadosyć sprawiedliwości serca i rozsądku wmć pana, mimo wszelkiego sobie po­chlebstwa, tak dalece, że (odłożywszy na stronę stan i rozpoczęcie wmć pana) jako człowiek roz­sądny powinienbyś uznać chwałę memu postęp­kowi. Bo w samej rzeczy, jaką, proszę, mógłbyś wmć pan mieć myśl o tym obywatelu, któryby ojczyznę zdradzał, a dla nadziei podłego jakiego zysku i nagrody, zapomniał o tym, co winien swojemu honorowi i swojej nacji? Należeć to będzie do mojej


#

kochanej rzeczypospolitej, która jest tylko sama moim naturalnym i jedynym sędzią, decydować czasu swego, czyli co złego uczyniłem, że dosyć nierychło śpieszę się łączyć do jej obrony. Wmć pan, który niczym u mnie być nie możesz, tylko jedy­nym posłem i któryś podeptał i zgwałcił u nas prawo narodowe, obawiaj się słusznie r e s e n t i- m e n t u, któryś zarobił wmć pan w sercach na­szych i nie spodziewaj się wmć pan, ażeby oby­watel taki, jak ja, chciał się podpisać na rewersie podłym, który mi wmć pan podpisać radzisz. Od­bijać siłą własną gwałt i być zagrzebanym w po­piołach i ruinach ojczyzny, to jedyne prawa, któ­rych słuchać mi się godzi i które rezolwuję się utrzy­mać aż do ostatniego życia mego momentu«.

Czuć w liście tym, że Sułkowski przedewszyst- kim sobie wyjaśnia stanowisko swoje, sobą i sprawą jest zajęty. Wszechwładny Repnin staje się nagle czymś przypadkowym, czymś, co wiatr nawionął i co trzeba sobie z drogi uprzątnąć. Ks. Sułkow­ski spełnia tę czynność z wielkopańskim giestem. »Wmć pan, który niczym u mnie być nie mo­żesz®.,, powiada. Nie rozprawiam się z tobą, z sobą i z rzeczpospolitą moją się rozprawiam... Gdy rzecz­pospolitą wspomniał, uprzytomnia sobie nagle, z całą swoją dla niej miłością, oblicze wroga. W mgnie­niu oka staje się groźny, wyniosły, patetyczny. Rewers, który mi podpisać każesz, jest podły, ty


#

sam jesteś nikczemnoścłą i gwałtem — ty drżyj! Ja— ślubuję!...

Jak śluby brzmią ostatnie słowa listu Sułkow­skiego i powtórzą je jeszcze nieraz, jakkolwiek w uję­ciu trochę odmiennym, ludzie jego rodziny. Ma­luje także ten list z żywiołową, aż zadziwiającą w piśmie tak kunsztownym, prostotą, żywiołowo układający się stosunek ducha wolnego do czegoś, co staje nad nim, jako jego władza, a jest prze­mocą. »Wmć pan, który niczym u mnie być nie możesz«... Zarówno wtedy w 1768 r., jak w 1905 r., gdy w obliczu sądów wojennych mówiono: »jes- tem żołnierzem rewolucji, — tam jest władza, której rozkazów słucham«... Niosą dzieje nasze coraz nowe, nigdy niemilknące echa ślubów przedstuletnich i niosą także owo niezmienione: »Wmć pan, który niczym u mnie być nie możesz«...

Ze wspomnień rewolucji naszych znana jest dobrze metoda »wpływania« na rewolucjonistę bądź za pomocą groźby bezpośredniej, bądź też pośred­nio, przez zastraszenie rodziny, krewnych, przy­jaciół, kogokolwiekbądź zresztą z bliższego otocze­nia, byleby wolnym był od rewolucyjnej niezłom- ności i perswazjom czy strachowi przystępnym Metoda to stara bardzo — używa jej i Repnin. Do niezłomnego ks. Sułkowskiego usiłuje trafić przez brata jego, Antoniego. Ten na fali żyje i posta­nowił z nią płynąć. Radzi rewers wystawić, po­mnym być dobroci imperatorowej, do jedności bra­terskiej, przez ojca nakazanej, wzywa... I tu w oczach naszych rozwiążą się silne węzły rodzinne w imię czegoś od nich mocniejszego. Prawda, przeżyta w Ewangielji, jawi się jakby nowa, jakby tej właś­nie zrodzona chwili. »A wyda brat brata na śmierć i ojciec syna; i powstaną synowie przeciw rodzi­com, o śmierć je przyprawiać będą«. Rozwiążą się tu w oczach naszych mocne, mimo różnicy cha­rakterów, węzły rodzinne i stanie się obcym dla brata brat. A i to smutne, to typowe zdarzenie powtórzą dzieje nasze potysiąckrotnie.

...»podziękowałbym był za wszystkie jej (impe­ratorowej) dobroci, a przeniósłbym gorliwość moją, którą przez wszystkie względy winienem ojczyźnie mojej. Co się tyczy rewersu, o którym mi wmć pan nadmieniasz, oświadczam to wmć panu, że... żadną miarą dać go na siebie nie mogę i że nie godzi się go ode mnie wyciągać. A jak poświęcić życie moje, azardować dobro za całość ojczyzny, bronić praw i prerogatyw onej, były to reguły i maksymy, które śp. ojciec nasz wpajał w nas od dzieciństwa i które powinny składać charakter każdego obywatela; przenikniony wskroś temi obo­wiązkami, a wzbudzony przykładem większej części narodu do odpierania gwałtu przez siłę, osądziłem: że nie godzi się dłużej znosić jarzma ohydnego, które jmć pan Repnin od dwu lat na nas doświad­czył w nieszczęśliwej naszej nacji... Będzie to po­winnością mojej rzeczpospolitej, która jest sędzią moim właściwym i jedynym, sądzić o tym swego czasu, jeżeli gorliwość moja przyzwoitą była do obowiązków. Wmć, panie apostole, który mi bra­terską wspominasz jedność, tak ściśle nam zaleconą, chciej zważyć, że gdyby ten, który dał wmć panu życie, mógł był to przewidzieć, że wmć pan masz się stać najemnikiem ojczyzny, udusićby kazał wmć pana zaraz po urodzeniu. Wierz mi wmć pan, że ta absolutna zwierzchność dzisiejsza, ten poseł peł­nomocny, którego się wmć pan przesławiasz do- brociami, nie może tylko gardzić wmć panem, wi­dząc, że tak jawnie zdradzasz rzeczpospolitą swoją;... wnijdź przeto wmć pan (póki jeszcze czas jest) sam w siebie, zechciej mnie naśladować i pokazać się być godnym tej krwi, z której pochodzisz,, a odtąd zaraz mi będzie słodko wmć pana nazy­wać imieniem miłośnym i dawać dowody, że serce moje jest pełne ku wmć panu przywiązania i sza­cunku«...

— Zaraz mi będzie słodko wmć pana nazy­wać imieniem miłośnym — dodaje ks. Sułkowski pośpiesznie, jakby w tych tak miękkich i tkliwych słowach zatopić chciał już teraz pamięć, że musiał nazwać brata twardym imieniem pogardy. Ale roz­dział już się uczynił i »imię miłośne« często, bar­


i6

dzo często zamrzeć musi w sercu tam, pod falą, nazawsze.

Smutek — blady i samotny — ściele się od pierwszych zaraz kroków na drodze całej tej ro­dziny, która szła i idzie po radość dla wielu. Nie jest to rozpacz: »wszak nie rozpacz w nas« —po­wiada stary Pułaski—»bo dawno wszystko przy­rzekliśmy i obraliśmy, ale raczej miłość Boga i na­rodu do odważnej wspaniałości duszy nas prowa­dzi®... Nie rozpacz to więc. A jednak, zjawiska,

                których była mowa: niemożność »odstąpienia cnoty«; pewność męki, czy śmierci; sam na sam przebywanie z obrazem jej i troską o szczęście na­rodu; widok i obawa zdrady, bo »co się u nas zdrady namnożyło, trudno opisać i owo zgoła, że

                tego wieku judaszów dość, na którychbym się nigdy nie spodziewał«; — nadewszystko zaś uczu­cie osamotnienia; przeświadczenie, że pali się pło­mień na jednej jakiejś polanie ojczyzny, że pali się ogniem jakiejś cząstki narodu, garści »zbójców, ło­trów, złoczyńców, buntowników«; świadomość, że niema rzeczy cięższej nad przywrócenie wolności komuś, dla kogo jest ona tylko stanem innym od tego, w którym już przywykł trwać, a więc sta­nem obcym i pełnym niepokoju — ; wszystko to razem składa się na ciężar bez nazwy, na brzemię bez imienia, chyba, że się je określi ołowianym imieniem smutku. 1 ta drużyna, która nie ucieka ani przed pięścią siepaczy, ani przed śmiercio­nośną kulą, ani nawet przed zatrutemi pociskami własnych braci, drży przed owym wrogiem, zacza­jonym wewnątrz duszy, jak drży dziecko zbłąkane w kniei przed skrzącemi się w ciemności ślepiami wilka. Drży przed wilczemi kłami smutku, aby nie podcięły jej mocy, nie podkopały niesamowitą swoją robotą fundamentów duchowego bytu. We wspomnianej »książeczce do nabożeństwa« znajdu­jemy wyraz tak przejmujący tego właśnie smutku, że wobec wymowy jego cichniemy jak w obec­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin