Nadchodź z wolna Raju.pdf
(
139 KB
)
Pobierz
P
AIMPONT
N
ADCHODŹ Z WOLNA
R
AJU
T
ŁUM
. A
KOLITKA
Nadchodź z wolna, Raju!
Nieprzywykłą wargą -
Trwożnie - sączę jaśmin -
Jak pszczoła - co słabnąc
Krąży wokół kwiatu,
Brzęczy - nim się waży
Wejść wreszcie do wnętrza -
I ginie w nektarze.
Emily Dickinson.
Come slowly, Eden!
Lord Voldemort po raz pierwszy przyszedł do Nory w środku zimy. Mróz lśnił na szybach, ale w
kuchni pachniało wiosną. Doniczki z wonnymi ziołami stały na parapecie, tworząc sobą mały nierealny
o tej porze roku ogród. Molly stała przy starym brzuchatym piecu, mieszając zupę cebulową. Zupa
była mętna, brązowa i gęsta gruba, pachniała ziołami i warzywami. Odwróciła głowę lekko, gdy
zaskrzypiały otwierane drzwi, zaskoczona, że wrócili tak szybko.
Nie było uśmiechu na jej ustach, kiedy się odwróciła, oczekiwała swoich dzieci albo Remusa,
strzepujących z siebie śnieg po rannym spacerze po wrzosowiskach. Ale człowiekiem, który stał cicho
w drzwiach przyglądając się jej, nie był Remus. To był on.
Co dziwne, pierwszą rzeczą, jaką Molly poczuła, kiedy zobaczyła Czarnego Pana w drzwiach jej
domu była ulga. Ulga, że nie było tutaj nikogo innego, ulga, że wszyscy byli tego ranka z dala od
domu. Artur jak zwykle pracuje w Ministerstwie, a wszystkie dzieci, w tym Harry, były z Remusem na
owianych śniegiem wrzosowiskach. Spakowała im więcej niż wystarczająco dużo jedzenia, by mogli
tam zostać przez cały dzień, a wiedziała, że nie wrócą do zmroku. Wszyscy byli bezpieczni. Ona
będzie jedyną, która zginie.
Dopiero wówczas, jako pewnego rodzaju refleksja, zimny, mroczny strach szepnął jej w głowie:
A
więc idę na śmierć.
Nie wyciągnął różdżki, stał jedynie w drzwiach, ciemny cień w jej przytulnej kuchni. Potem powoli
podszedł do wysłużonego kuchennego stołu i usiadł na jednym z chybotliwych krzeseł. Jego blada
twarz pozbawiona była jakichkolwiek emocji.
– Nie ma ich tutaj. – Molly usłyszała dziwne drżenie w swoim głosie, gdy w końcu odezwała się. –
Harry'ego tu nie ma, tak jak i innych. Wszyscy są daleko stąd i nie wrócą przez kilka dni.
Jego szkarłatne oczy napotkały jej wzrok i lekki uśmiech pojawił się na jego śmiertelnie bladej
twarzy. Wiedział, że kłamała, oczywiście, że wiedział.
– A więc poczekam. – Jego głos był cichy, niemal łagodny, ale sprawił, że Molly zadrżała.
Przypomniała sobie, że wcześniej zostawiła różdżkę na górze. Nie żeby to miało jakiekolwiek
znaczenie. Nie w walce z
nim
.
Siedział niemal idealnie nieruchomo. Molly odwróciła się powoli i zaczęła się krzątać przy kuchni,
mieszając zupę niepewną ręką.
Gdyby tylko mnie teraz zabił i odszedł. Zanim wszyscy wrócą.
Czuła
jego spojrzenie utrzymujące się na niej, kiedy gotowała. Poruszała się znacznie wolniej niż zwykle,
dodając jeszcze odrobinę niepotrzebnych przypraw i mieszając powolnymi ruchami gęstą zupę.
Usłyszała cichy odgłos, a potem szelest płaszcza. Molly odwróciła głowę w jego stronę i dostrzegła
bladą twarz pozbawioną wyrazu. I nagle wiedziała: Był głodny. Molly zawsze była w stanie wyczuć,
kiedy ktoś był głodny.
Nie myśląc, co robi, sięgnęła do kredensu, wyciągnęła jedną z prostych glinianych miseczek i
zaczęła nalewać nań parującą zupę z przeźroczystymi pasmami cebuli. Położyła ją w ciszy na stole
przed nim i dała mu łyżkę. Potem, kiedy myślała o tym, nie była w stanie znaleźć żadnego powodu do
tego, co zrobiła. Oprócz tego, że był głodny.
Zaskoczyła go, czuła to. Ale wziął łyżkę, którą mu dała i zaczął jeść. Wyjęła z pieca patelnię pełną
puszystych bułek z chrupiącą skórką i położyła dwie z nich na talerzu obok jego miski. Wziął jedną z
nich i zaczął rozrywać ją pośpiesznie swoimi smukłymi białymi rękami. Wiedziała, że czuł rosnące
ciepło z białego lekko gąbczastego środka bułki i chciała mu powiedzieć, by uważał, żeby się nie
poparzyć, ale ugryzła się w język.
Jadł szybko i zaczęła się zastanawiać, jak dawno temu coś w ogóle jadł.
Być może Czarny Pan nie
ma nikogo, kto by o niego dba
, pomyślała nieoczekiwanie i absurdalnie.
Kiedy skończył jeść bułki i drugą miskę zupy, spojrzał na nią. – Dziękuję, pani Weasley.
Nie odpowiedziała.
Powoli ruszył w kierunku drzwi. Molly wstrzymała oddech. Czy on naprawdę zamierza odejść? Tak
po prostu?
Kiedy dotarł do drzwi, odwrócił się. – Potraktowała mnie pani dzisiaj dobrze, pani Weasley.
Urządziła mi pani lepsze powitanie niż każdy z moich śmierciożerców kiedykolwiek. W zamian daję
pani słowo, że ani ty, ani twój mąż, ani twoje dzieci nie zginą z mojej ręki.
Wpatrywała się w ciemną postać. – A co... co z Harry'm? – Szepnęła. – On też jest moim
dzieckiem. Przynajmniej dla mnie...
Czarny Pan patrzył na nią przez dłuższą chwilę. – Ma pani wielkie serce, pani Weasley. –
Powiedział w końcu. Jego głos był miękki. – Ale wiesz równie dobrze jak ja, że nie mogę dać ci tego, o
co prosisz. Harry i ja jesteśmy sobie przeznaczeni – jeden musi zabić drugiego. Ale ty i twoja rodzina
nie musicie się już mnie lękać. Jednakże musicie jeszcze zwracać uwagę na moich śmierciożerców,
bywają tacy gwałtowni.
Skinęła głową, w milczeniu. Kolejny szelest ciemnego płaszcza i już go nie było.
Kiedy Artur wrócił wieczorem, poprosiła go, aby wzmocnił zaklęcia ochronne nałożone wokół
domu, dla bezpieczeństwa wszystkich dzieci, a zwłaszcza Harry'ego. Ale nie powiedziała mu o wizycie
Czarnego Pana.
-oOo-
Drugim razem przyszedł na wiosnę. Powietrze pachniało bzem i dzikim tymiankiem, a mały wazon
polnych kwiatów stal na stole w kuchni. Dzieci były w szkole, a Artur wyruszył do Ministerstwa o
świcie.
Molly siedziała płacząc przy kuchennym stole.
Zajęło jej trochę czasu, zanim zdała sobie sprawę, że nie jest już sama, zatraciła się w łzach i jej
prywatnym smutku. Ale coś – może lekki szelest płaszcza, sprawiło, że podniosła głowę by sprawdzić.
Stał w drzwiach milczący, patrząc na nią. Jak długo już tu był?
Otarła oczy szybko w fartuch i zapytała z wahaniem. – Dlaczego... dlaczego tu jesteś?
Lekki uśmiech. – Byłem głodny.
Wstała bez słowa i przyniosła mu kilka grubych kromek świeżego pieczywa i nalała mu herbaty.
Tym razem usiadła przy stole naprzeciwko niego i przyglądała mu się w milczeniu, jak rwał chleb na
kawałki palcami i zjadał je.
Je jak chłopiec, pomyślała, zbyt szybko, zbyt niecierpliwie.
Złociste
okruszki spadły na jego ciemny rękaw, a Molly uśmiechnęła się do nieprawdopodobny widok
okruszków chleba na płaszczu Czarnego Pana.
Kiedy skończył jeść, spojrzał na nią. – Dlaczego płaczesz, Molly Weasley?
Spojrzała na niego zaskoczona.
Wygląda jak śmierć we własnej osobie,
pomyślała,
z jego
szkarłatnymi oczami i bladą twarzą
. Ale jego głos nadal jest głosem człowieka. – To nic. – Wyszeptała.
– prywatne sprawy...
Patrzył na nią przez chwilę. – I nie rozmawiasz z nikim o swoich prywatnych smutkach, prawda? –
Powiedział cicho.
Pokręciła głową bez słowa.
Siedział przez chwilę w milczeniu. Potem powiedział cicho. – Nikt nie będzie wiedział, że tu byłem.
Możesz powiedzieć mi wszystko. Nikt się nie dowie.
Prawie roześmiała się na absurdalność tej sugestii. Powiedzieć
mu
? Zwierzyć się tej potwornej
bestii siedzącej przed nią? Już miała mu powiedzieć nie, gdy jej wzrok padł na jego długie białe palce.
Były owinięte wokół filiżanki herbaty, chłonąc z niej ciepło.
Czarny Pan rozgrzewa dłonie na filiżance
.
Ten gest wydawał jej się dziwnie znajomy, taki zwyczajny, taki
ludzki
... I zanim zrozumiała, co się
dzieje, jej smutek sprawił, że zaczęła mu się zwierzać: mówiła o stopniowych zmianach zachodzących
w Arturze, jego odległym wzroku, długich godzinach spędzanych przezeń w Ministerstwie, a następnie
o słabym zapachy perfum, który utrzymywał się na ubraniu, na jego skórze...
– On nawet nie wie, że ja wiem. – Wyszeptała. – Ale poznaję te perfumy, należą do młodej
czarownicy z niebieskimi oczami, która pracuje w Ministerstwie... Spotkałam ją kilka razy, jest bardzo
młoda i tak bardzo, bardzo śliczna.
– Jak ma na imię? – W głosie Czarnego Pana mogła usłyszeć nagły chłód.
Molly spojrzała zaskoczona na bladą twarz Voldemorta. – Och, nie, powiedziała szybko. Nie chcę
powiedzieć ci jej imienia. Ja... nie chcę żeby stała się jej jakaś krzywda.
Szkarłatne spojrzenie utkwiło w jej twarzy. – Dlaczego nie? Przecież skrzywdziła cię, prawda?
Molly potrząsnęła głową, zakłopotana. – No cóż, przypuszczam, że w pewien sposób to zrobiła to,
ale ona jest tak młoda, widzisz, a młodzi ludzie tak łatwo dają się zaślepić miłości. Cóż, wydaje się, że
starszym również się to czasami zdarza, jak mojemu biednemu Arturowi. Ale ona ma matkę... i ojca,
który będą cierpieć, jeśli coś złego się jej stanie. Och, nie, nie chcę czegoś takiego.
– Ale twój mąż... Porzuci ciebie i wasze dzieci, pozostawi was zubożałych i zdanych na łaskę losu.
– Przez chwilę myślała, że wyczuła lekkie drżenie w jego głosie. Może to sobie wyobraziła.
– Nie. – Powiedziała miękko.– Artur nigdy by tego nie zrobił, nie ważne jak jest nią zauroczony.
Jest oddany dzieciom, kocha swoje życie tutaj i ten dziwny mały dom. Będzie pracował w
Ministerstwie wciąż dłużej i dłużej, będzie przychodził wieczorem do domu z jej zapachem na skórze i
z każdym dniem, będzie mnie kochać trochę mniej. Ale nigdy nas nie opuści.
Czarny Pan przyglądał się jej z powagą. – Pozwól mi przynieść sobie eliksir miłości, Molly
Weasley, albo rzucić zaklęcie na twojego męża tak, że będzie patrzył tylko na ciebie.
Czuła się dziwnie poruszona. – Dziękuję, ale... Ale to nie będzie to samo, widzisz, tak jak w
prawdziwej miłości. Och, nie wątpię, że Artur na swój sposób bardzo mnie lubi, ale przybyło mi lat i nie
jestem już piękna. Zakochał się we mnie i nie ma niczego, co mogłabym z tym zrobić. Byłam całkiem
ładna, kiedy byłam młoda, ale to było dawno temu, przed dziećmi i tym całym strachem.
Blade palce pogładziły kosmyk jej rudych włosów z dala od jej twarzy. – Wciąż jesteś piękna, Molly
Weasley.
Zarumieniła się, a on uśmiechnął się lekko.
– Mogę wrócić i zobaczyć jeszcze raz?
Skinęła głową w milczeniu.
-oOo-
Ostatni raz przyszedł jesienią. Wrześniowe złote słońce wisiało wysoko na niebie, ale w powietrzu
można już było wyczuć chłodny powiew jesieni. Ginny wyjechała do szkoły, ale Ron wyruszył gdzieś z
Harry'm i Hermioną, a Molly nie wiedziała gdzie teraz są. Artur jak zwykle wcześnie rano wyruszył do
Ministerstwa, ale wiedziała, że wróci po południu. Niebieskooka czarownica wciąż pracowała w
Ministerstwie, ale Artur nie pracował już w nadgodzinach, a zapach perfum zniknął z jego ubrań.
Wydawał się o wiele starszy w ostatnich dniach, zatroskany i zmęczony, jak gdyby był zżerany przez
jakiś wewnętrzny utajony smutek.
Molly zbierała ostatnie jabłka z starej sękatej jabłoni w ogrodzie, gdy usłyszała za sobą kroki.
Odwróciła się, spodziewając się zobaczyć ciemny płaszcz i bladą twarz. Ale zamiast tego, zobaczyła
młodego mężczyznę z twarzą tak piękną jak u anioła. Był ubrany w mugolskie ubrania, ale wiedziała,
że nie jest mugolem, czuła potężną starożytną magię pulsującą wokół niego. Jego włosy były dzikie i
ciemne, a oczy miały niespotykany srebrny odcień. Przez chwilę myślała, że był jakimś nieznajomym i
zastanawiała się, dlaczego przybył tu, do jej ogrodu. Ale potem zrozumiałam, że to był
on
.
– Zmieniłeś się. – Wyszeptała.
– Tylko na dziś. – Jego srebrne oczy błyszczały.
– Czyli to właśnie tak... wcześniej wyglądałeś? – Spojrzała z niedowierzaniem na jego piękna
twarz.
Skinął głową. – Tak, to jest właśnie
to
, kim kiedyś byłem. Niemal zapomniałem, jakie to uczucie,
być w tej formie... Chodź ze mną na spacer, Molly.
– Na
spacer
? – Postawiła powoli kosz pełen jabłek na trawie. – Z tobą?
Uśmiechnął się. – Wszystko w porządku, nikt mnie nie rozpozna, jeśli nas zobaczą. To piękny
dzień, a ja mam ochotę na spacer. Pójdziesz ze mną?
Roześmiała się i pokręciła głową. – Moi sąsiedzi będą się zastanawiać, co ja robię z tak pięknym
chłopcem jak ty...
Przekrzywił głowę na bok i patrzył na nią przez chwilę swoim srebrnym wzrokiem. – Więc i ty może
musisz być w przebraniu.– Wyciągnął z kieszeni różdżkę i wymamrotał szybko zaklęcie.
– Co ty zrobiłeś? – Odetchnęła Molly. – W co mnie zmieniłeś? – Podeszła do małego stawu, który
błyszczał srebrem w wrześniowym słońcu i spojrzała na swoje odbicie w wodzie. – Och... – Oddech
uwiązł jej w gardle. Powoli podniosła rękę i dotknęła długich płomiennych loków, które opadały jej na
ramiona. Dziewczyna w stawie zrobiła to samo. – Ale to jest... to przecież
ja
... Jak wtedy, kiedy byłam
młoda. Spojrzała na białym owalu twarzy dziewczyny w stawie. – Kiedy byłam piękna.
– Zawsze byłaś piękna. – Powiedział cicho. Ale twoi sąsiedzi nie rozpoznają cię teraz, prawda?
Pokręciła głową.
– To dobrze. – Uśmiechnął się do niej. – Teraz możemy iść na spacer, w przebraniu naszych
prawdziwych postaci.
Roześmiała się potem i potrząsnęła swoimi długimi, rudymi włosami. Zrobiła kilka kroków, a jej
ciało było lekkie i wdzięczne. – Dlaczego to robisz? Co... z tym wszystkim? Co z wojną?
– Wojna może poczekać do jutra. – Powiedział cicho. – Dlaczego nie możesz najpierw pokazać mi
swojego ogrodu, Molly?
Plik z chomika:
Akolitka
Inne pliki z tego folderu:
Twoje łzy nie spadają.pdf
(119 KB)
Puszka Pandory.pdf
(302 KB)
Mały szary kamień.pdf
(123 KB)
Chłopak z ulicy.pdf
(133 KB)
Róża i cis.pdf
(130 KB)
Inne foldery tego chomika:
Ładne wydania
Nowy folder (2)
Prywatne
Zmierzch
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin