Moning Karen Marie - Immortal Highlander 23.pdf

(256 KB) Pobierz
Rozdział 23
Gabby uniosła plastikową zasłonkę okna samolotu i zapatrzyła się w ciemne, nocne niebo.
Sama, a przez to widzialna, nie miała wyboru i musiała kupić bilet, obciążając kosztem
swoją kartę kredytową. Tylko nocny lot był dostępny i czekały ją trzy długie przerwy: w
Edynburgu, Londynie i Chicago.
Gdy odzyskała przytomność, leżała na drodze.
Sama. Czując okropny, mdlący ucisk w żołądku.
Obserwowanie jak mężczyzna, którego kochała, zostaje postrzelony, było najczystszym
piekłem.
Słyszała pociski, rozrywające ciało z głuchym, mokrym dźwiękiem, widziała tryskającą
krew, a — jeśli to była iluzja królowej, o co się modliła — wyraz bólu i szoku na twarzy Adama
był oszałamiająco, przerażająco realny.
Zmusiła się do wstania na drżące nogi, trzęsąc się i desperacko rozglądając się za kimś, kto
powie jej, że to się naprawdę nie wydarzyło. Że królowa tak naprawdę nie dała mu umrzeć.
Ale nie było tam nikogo, żeby ją pocieszyć. Tylko gęsta, wirująca mgła i bolesna cisza.
Najwyraźniej Wróżki z nią skończyły.
Nigdzie nie było nawet krwi. Żadnego śladu, że w jakimkolwiek momencie na tej drodze
był ktokolwiek poza nią.
Więc to tak? Wściekała się, grożąc pięścią gęstym kłębom chmur nad głową. Nawet się nie
dowiem, co się stało? Bzdura. Jeśli myślisz, że po prostu sobie pójdę, bez żadnych wyjaśnień,
bardzo się mylisz! Gdzie Adam? Co się stało? Pokaż mi go! Powiedz, że nic mu nie jest!
Ale pójście sobie, a dokładniej żałosne powleczenie się było dokładnie tym, co w końcu
zrobiła.
Przez jakiś czas nie myślała jasno. Wściekała się i krzyczała, aż zdarła sobie gardło, aż mogła
wydawać tylko łamiące się, ochrypłe dźwięki. Tupała i chodziła tam i z powrotem, aż jej nogi
poddały się, aż osunęła się na samochód, a potem zsunęła na ziemię, wyczerpana.
Objęła się rękami, drżąc w chłodnej mgle, czekając, podczas, gdy dzień wokół niej zmieniał
się w noc.
Absolutnie pewna, że Adam pojawi się, błyśnie tym leniwie seksownym uśmiechem, powie,
że nic mu nie jest, a potem skończy tę głupią, okropną rozmowę, którą zaczęli.
Ona powie mu, że go kocha. I w jakiś sposób wszystko będzie dobrze. Wiec nie miał duszy
i serca. Więc był od niej fizjologicznie inny, pochodząc z obcej rasy. Więc nigdy nie mogła
zostać nieśmiertelną.
I co z tego?
Przyjmie to, co przyjęła Morganna: życie z nim. Cokolwiek może mieć. Mogą sprawić, żeby
to zadziałało, wiedziała, że mogą. To mogła nie być jej idealistyczna fantazja, ale będzie
wystarczająca. Bedzie znacznie lepsza niż wcale go nie mieć.
Czternaście godzin później niejasno dotarło do niej, że nie może wiecznie siedzieć na środku
drogi. Że była sztywna, zmarznięta i głodna, i desperacko potrzebowała łazienki.
Że powoli popada w szaleństwo, siedząc sama w ciemności, torturując się wyobrażeniami.
Królowa na pewno nie pozwoliła mu umrzeć. Aoibheal na pewni nie była tak złośliwa, nigdy
nie poświęciłaby jednego ze swoich. Na pewno zabrała go i wyleczyła. Na pewno dotrzymała
słowa i przywróciła mu jego moce.
Ale te „na pewno” nie były całkowicie uspokajające, ponieważ jeśli był w porządku i z
przywróconymi mocami, to gdzie był?
Jeśli był cały, jak mógł tak po prostu zostawić ją, siedzącą na środku drogi i bez żadnych
odpowiedzi, nie ważne, jak się wcześniej pokłócili?
Chyba, że, chyba, że, chyba, że…
Och „chyba, że” po prostu było do dupy!
Chyba, że naprawdę wcale mu na niej nie zależało.
Chyba, że to wszystko było dla niego tylko przelotnym odwróceniem uwagi.
Chyba, że nigdy nie była niczym więcej niż środkiem do celu.
Nie. Odmawiała wiary w to. Tak samo, jak odmawiała wiary, że był martwy.
— Nic mu nie jest. — Wyszeptała do siebie. — I wróci. Lada chwila.
*****
Lada chwila stała się lada dniem, a ten lada tygodniem.
Gabby działała w tym czasie jak automat. Działała oderwana od wszystkiego, pozbawiona
emocji.
Choć po powrocie do domu część niej chciała tylko zabarykadować się w domu i ukryć,
skulic się w łóżku z kołdrą, naciągniętą na głowę, większa część niej żywiła szczególną i bardzo
osobistą nienawiść do ludzi, którzy uciekali od problemów, do tych, którzy po prostu się
poddawali i odchodzili.
To było coś, na co nie mogła sobie pozwolić.
Więc następnego ranka, po powrocie do Stanów, poszła do pracy w Little & Staller,
zachowując się, jakby nigdy nie zniknęła.
I dokładnie tak, jak się domyślała, nikt nie zawracał sobie głowy posprzątaniem jej biurka.
Dokumenty spraw nadal były ustawione w równie wysokie i równie przypadkowe stosy, jak
zawsze. Poza tym, ktokolwiek wystarczająco głupi, żeby sprzątnąć cudze biurko, na pewno
skończyłby ze wszystkimi sprawami tej osoby.
Nie, jej biurko stałoby nienaruszone do czasu, aż ten czy inny powód zadzwoni, żądając
odpowiedzi, dlaczego jego sprawa nie została jeszcze załatwiona. Dopóki nie trzeba będzie
gasić jakiegoś pożaru.
Nie odzywając się do nikogo słowem, postawiła na biurku podwójne espresso, usiadła i
zaczęła pracować nad arbitrażem. Jak automat. Z szybką efektywnością. Nie myśląc o niczym,
poza aktualną sprawą. Zatracając się w pracy. W niewinnych ludziach, potrzebujących jej
pomocy, jej ekspertyzy.
A gdy nadszedł Jeff Staller, z czerwoną twarzą i awanturując się, żądając odpowiedzi, gdzie
u diabła była — i czy była idiotką, myśląc, że po zniknięciu w ten sposób nadal ma pracę —
tylko spojrzała na niego chłodno i powiedziała: Przyjrzałeś się dobrze ilości moich wygranych
spraw? Chcesz mnie wylać? Świetnie. Wylej mnie. Powiedz tylko słowo .
Minął prawie miesiąc od ich małej konfrontacji, a on nadal nie powiedział „słowa.”
I wiedziała, że nigdy tego nie zrobi.
Zabawne, była martwa w środku, jednak wczoraj Jay skomentował jak „poukładana” się
wydawała. To niesamowite, Gabby. Naprawdę wymiatasz .
Uśmiechnęła się słabo, gorzko rozbawiona tą ironią. Jak to, że miała wszystko gdzieś,
wyglądało na pewność siebie. Przyszło jej do głowy, że może powinna umówić się na kolejną
rozmowę o pracę w TT&T.
Jednak nie zrobiła tego, bo zmiana była w tej chwili czymś, z czym nie mogła sobie poradzić.
Poza tym w Little & Staller, wypraktykowała rutynę, która utrzymywała ja przyjemnie
odrętwiałą.
A jeśli okazjonalnie przez jej szczelne mury obronne prześlizgnęło się wspomnienie o
oszałamiająco wspaniałym księciu Wróżek, siedzącym na ściance jej boksu, natychmiast je
miażdżyła.
Zajmowała się kolejną sprawą. Prosiła o więcej pracy. Stała się prawdziwą, prawną machiną.
Ciągnęła się przez dni, udając, że nie były z mokrego betonu, a ona nie miała ołowianych
butów. Udając, że każdy krok nie wymagał herkulesowego wysiłku. Udając, że samo
zmuszanie się do jedzenia, prysznica i ubierania się każdego dnia, nie wymagało całej siły jej
woli.
Straciła na wadze i wysilając się by zabić czas, w którym inaczej kusiłoby ją, żeby myśleć
(a nie zamierzała myśleć, o nie, nic z tego!) wykorzystała trochę nagle zbytecznych funduszy
na ucieczkę przed Wróżkami, żeby odświeżyć garderobę. Kupiła nowe ubrania. Obcięła włosy
i zaczęła nosić nową, seksowną fryzurę.
Część niej wiedziała, że tylko odwleka nieuniknione. Wiedziała, że to w końcu ją dogoni.
Wiedziała, że w pewnym momencie będzie musiała stawić czoła jednemu z dwóch,
nieuniknionych faktów:
A: Królowa pozwoliła Adamowi umrzeć.
B: Adam ją wykorzystał.
Podsumowując, zamierzała unikać zmierzenia się z obiema, łamiącymi serce opcjami tak
długo, jak mogła.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin