Garwood Julie - Montana.doc

(1506 KB) Pobierz
JULIE GARWOOD

Strona | 1

Julie Garwood

 

 

 

Montana

Przełożyła Zuzanna Maj

 

 


Strona | 196

1

Londyn, Anglia, 1868

Sępy gromadziły się w westybulu. Salon, jadalnia oraz biblioteka na piętrze były już szczelnie wypełnione. Nawet na schodach prowadzących na górę widać było te na czarno ubrane „drapieżniki". Od czasu do czasu dwie lub trzy głowy schylały się jednocześnie, łapczywie pijąc szampana. Ostrożne, wyczekujące, pełne nadziei.

To byli krewni.

Było tam również wielu przyjaciół lorda Havensmound, którzy przyszli okazać współczucie z powodu spodziewane­go nieszczęścia.

Oficjalna uroczystość miała odbyć się później.

Na początku wszyscy starali się zachowywać z godnością stosowną przy tej przygnębiającej okazji. Alkohol jednak szybko przywrócił uśmiechy na ich twarzach, a wkrótce dał się słyszeć głośny śmiech towarzyszący brzękowi kryształo­wych kieliszków.

Matroną wreszcie umierała. Ostatniego roku były co praw­da dwa fałszywe alarmy, ale teraz uwierzono, że ten trzeci atak okaże się ostatnim. Była tak wiekowa, że nie powinna go przetrzymać i ponownie wszystkich rozczarować. Prze­cież miała już przeszło sześćdziesiąt lat.

Lady Esther Stapleton spędziła całe życie gromadząc swoją fortunę. Nadszedł więc czas, żeby umarła i dała możliwość krewnym wydania tych pieniędzy. Zaliczano ją do grona najbogatszych kobiet w Anglii, a jej jedynego pozostałego przy życiu syna uważano za biedaka. To nie było w porząd­ku, przynajmniej tak twierdzili życzliwi wierzyciele lorda. Malcolm był lordem Havensmound i miał prawo wydawać ile chciał i kiedy chciał. Wiedziano, że był wyjątkowym hulaką i lubieżnym rozpustnikiem, zainteresowanym zwłasz­cza najmłodszymi, ale te skazy charakteru nie przeszkadzały lichwiarzom. Wręcz przeciwnie. Od dawna już szacowni bankierzy odmawiali pożyczek rozpasanemu lordowi, nato­miast pokątni lichwiarze z przyjemnością zaspokajali jego potrzeby. Triumfowali. Cieszyła ich rozwiązłość klienta. Każ­dy z nich doliczał kolosalny procent za wyciągnięcie lorda z długów karcianych, nie mówiąc już o sumach, które trzeba było płacić rodzicom uwiedzionych i porzuconych młodych panienek. Długi narastały, ale cierpliwi wierzyciele mieli być wkrótce sowicie wynagrodzeni.

W każdym razie byli o tym święcie przekonani.

Thomas, młody pomocnik chorego kamerdynera, wy­pchnął na zewnątrz kolejnego wierzyciela i z wielką przyjemnością zatrzasnął za nim drzwi. Przerażali go ci ludzie. Był pewien, że stać ich na stosowniejsze zachowanie, ale po prostu nic ich nie obchodziło.

Thomas od dwunastego roku życia mieszkał w tym domu i nigdy dotąd nie był świadkiem tak haniebnego zdarzenia. Jego droga chlebodawczyni leżała na górze, starając się utrzymać przy życiu tak długo, dopóki nie zakończy wszyst­kich swoich interesów i nie zobaczy swojej ulubionej wnu­czki Taylor. Tymczasem na dole syn umierającej kobiety urządzał przyjęcie, śmiał się i zachowywał jak łajdak, którym zresztą był. Jego córka Jane z zadowoloną miną stała blisko ojca. Thomas był pewien, że jej promienny wygląd wynikał z przeświadczenia, że ojciec podzieli się z nią odzie­dziczonym majątkiem.

Dwie zgniłe fasole w tym samym strąku, pomyślał Tho­mas. Ojciec i córka byli bardzo do siebie podobni z chara­kterów i wymagań. Pomocnik kamerdynera nie uważał się za nielojalnego w stosunku do swojej chlebodawczyni, mając tak złą opinię o jej rodzinie. Jej opinia o nich była podobna. Thomas kilka razy słyszał, jak lady Esther nazwała Jane żmiją. Ta młoda kobieta była wyjątkowo podła. Wydawało mu się, że widział uśmiech na jej twarzy tylko wtedy, kiedy udało się jej porządnie komuś zaszkodzić. Mówiono, że Jane trzyma ludzi z towarzystwa w swoich rękach. Większość młodych mężczyzn i kobiet zaczynających dorosłe życie rze­czywiście obawiała się jej, chociaż nie przyznawali się do tego. Thomas nie był pewien czy plotki, że Jane lubi niszczyć innych, były prawdziwe.

Tym razem jednak posunęła się za daleko. Ośmieliła się zaatakować osobę, którą lady Esther ceniła najwyżej. Starała się zniszczyć lady Taylor.

Thomas chrząknął z zadowoleniem. Wkrótce Jane i jej niegodziwy ojciec poznają konsekwencje swoich poczynań.

Droga lady Esther była zbyt zaabsorbowana swoim słabym zdrowiem i rozpadającą się rodziną, aby mogła zauważyć, co się święci. Jej stan zdrowia pogorszył się od chwili, kiedy Marian, starsza siostra Taylor, zabrała swoje dzieci i prze­niosła się do Bostonu. Od tamtego czasu było z nią coraz gorzej. Thomas uważał, że trzymała się jeszcze tylko dlatego, że postanowiła wydać za mąż i usamodzielnić wnuczkę, którą wychowywała jak córkę.

Na skutek intryg Jane ślub Taylor został odwołany. Jednak z tego okropnego upokorzenia wynikło również coś dobrego: lady Esther wreszcie otworzyły się oczy. Przedtem łatwo wszystko wybaczała. Teraz pałała żądzą zemsty.

Gdzie, na Boga, była Taylor? Thomas modlił się, żeby zdążyła przybyć na czas, podpisać papiery i pożegnać się z babką. Pełen niepokoju chodził tam i z powrotem przez kilka minut. Potem zajął się sprowadzaniem gości, którzy bezczelnie okupowali schody; wyprowadzał ich na oszkloną werandę na tyłach domu. Wabił ich tam jedzeniem i większą ilością alkoholu. Kiedy upchnął tam tych wszystkich strasz­nych osobników, zamknął drzwi i pospieszył do holu.

Uwagę jego zwróciło jakieś zamieszanie na podjeździe. Pod­biegł do okna. Poznał herb na czarnym powozie, który się tam właśnie zatrzymał, i wydał westchnienie ulgi, po czym szybko odmówił modlitwę dziękczynną. Taylor nareszcie przybyła.

Thomas zajrzał do salonu, żeby się upewnić, czy lord i jego córka są nadal zajęci swoimi przyjaciółmi. Stali od­wróceni plecami do drzwi, które Thomas szybko zamknął. Jeśli mu szczęście dopisze, zdąży przeprowadzić Taylor przez hol i schody na górę, zanim zostanie zauważona przez swo­jego wuja i jego córkę.

Taylor jeszcze torowała sobie drogę przez tłumek zgroma­dzony na podjeździe, kiedy Thomas otworzył drzwi. Z przy­jemnością zauważył, że dziewczyna nie zwraca zupełnie uwagi na zaczepiających ją łajdaków. Kilku z nich wciskało jej wizytówki, przechwalając się, że są najlepszymi doradca­mi inwestycyjnymi w całej Anglii i mogą potroić pieniądze, które wkrótce odziedziczy. Przekonywali, że nie musi nic robić, tylko przekazać im spadek. Thomas był oburzony. Gdyby miał szczotkę pod ręką, rozpędziłby tych pyskaczy.

- Dosyć tego! Zostawcie ją w spokoju - krzyknął i ruszył do przodu. Opiekuńczym gestem wziął Taylor pod rękę i patrząc ze złością na tych nachalnych mężczyzn przeprowadził ją przez drzwi.

-                      Bandyci, nie można ich inaczej nazwać - wymamrotał. Taylor całkowicie zgadzała się z tą opinią.

-                      Byłeś gotów rzucić się na nich, prawda, Thomas? Służący uśmiechnął się.

- Cecil natarłby mi uszu, gdybym zniżył się do ich poziomu - odrzekł. - Jeśli mam iść w jego ślady, nie mogę sobie pozwolić na prostackie zachowanie. Kamerdyner musi zawsze zachowywać się godnie, milady.

- Naturalnie - zgodziła się Taylor. - Jak się czuje Cecil? Wysłałam do niego kartkę w zeszłym tygodniu, ale nie do­stałam odpowiedzi. Czy należy się o niego martwić?

-                      Nie, nie trzeba martwić się o Cecila. Jest bardzo stary i również bardzo wytrzymały. Wstał z łóżka w dobrej for­mie, żeby pożegnać się z lady Esther. Pani babka już wyzna­czyła mu emeryturę. Czy pani o tym wiedziała? Wyposażyła go wspaniale. Cecilowi nie będzie niczego brakować do końca życia.

-                      Był oddanym kamerdynerem madame przez prawie trzydzieści lat - przypomniała Taylor służącemu. - Powinien otrzymać dobrą emeryturę. A co z tobą, Tom? Co masz zamiar robić? Nie przypuszczam, żeby wujek Malcolm po­zwolił ci tutaj zostać.

-                      Już otrzymałem posadę od pani babki. Chce, żebym zaopiekował się jej bratem, Andrew. Będę musiał przenieść się do Szkocji, ale nie mam nic przeciwko temu. Pojechałbym na koniec świata, żeby zrobić przyjemność lady Esther. Zabezpieczyła dla mnie również kawałek ziemi i miesięczną pensję, ale jestem pewien, że pani o cym wie. To był pani pomysł, prawda? Już przedtem zajmowała się pani moimi sprawami, chociaż ja jestem od pani starszy.

Taylor uśmiechnęła się. Rzeczywiście, był to jej pomysł, ale była również przekonana, że madame zrobiłaby to sama, gdyby nie zaprzątały jej inne sprawy.

-                      Jesteś ode mnie starszy, Tom? - powiedziała żartobli­wie. - Tylko o niecałe dwa lata.

-                      A więc jestem starszy - potwierdził. - Niech pani pozwoli, że wezmę okrycie. Miło mi widzieć panią w bieli, tak jak życzyła sobie babka. Ta suknia jest bardzo piękna i jeśli nie pozwalam sobie na zbyt wiele, to chciałbym dodać, że wygląda pani dzisiaj o wiele lepiej.

Thomasowi zrobiło się przykro, że dorzucił ten komple­ment, ponieważ nie chciał jej przypominać ostatniego spot­kania. Nie dlatego, żeby Taylor mogła o tym kiedykolwiek zapomnieć, ale nie było godnym dżentelmena przypominanie o tym upokorzeniu.

Wyglądała rzeczywiście o wiele lepiej. Od sześciu tygod­ni, od tego popołudnia, kiedy babka przekazała jej wiado­mość o narzeczonym, nie wychodziła z domu. Thomas był wtedy obecny w salonie - blokował plecami drzwi, żeby nikt nie mógł wejść. Widział, jak bardzo Taylor była zdruzgotana tą nowiną, chociaż nie płakała ani nie roztrząsała tej sprawy. Takie zachowanie nie byłoby odpowiednie dla damy. Dosko­nale panowała nad sobą, ale widać było, do jakiego stopnia została zraniona. Ręka jej się trzęsła, kiedy nerwowym ru­chem odgarniała włosy, i była bardzo blada. Jej niebieskie, urokliwe oczy straciły zupełnie blask, a głos jej zmatowiał. Kiedy babka wreszcie skończyła czytać ten obrzydliwy list, który otrzymała, Taylor powiedziała:

-                      Dziękuję za informację, madame. Wiem, że było to dla ciebie trudne.

-                      Uważam, Taylor, że powinnaś na jakiś czas wyjechać z Londynu, dopóki ten mały skandal nie pójdzie w niepa­mięć. Wuj Andrew będzie szczęśliwy, jeśli dotrzymasz mu towarzystwa.

-                      Jak sobie życzysz, madame.

Taylor wyszła z salonu. Poszła do swojej sypialni, spako­wała rzeczy i w niecałą godzinę odjechała do majątku babki w Szkocji.

Lady Esther nie próżnowała po odjeździe wnuczki. Cały czas naradzała się ze swoimi adwokatami.

- Pani babka będzie szczęśliwa, kiedy panią zobaczy, lady Taylor - oświadczył Thomas. - Od chwili, kiedy otrzymała ten tajemniczy list, jest bardzo podniecona. Wydaje mi się, że liczy na pani radę w tej sprawie.

W jego głosie wyraźnie było słychać zatroskanie. Zauwa­żył wizytówki, które Taylor ściskała w ręku; wyrzucił je do kosza, po czym eskortował ją przez hol do schodów prowa­dzących na górę.

- Jak ona się czuje, Thomas? Czy nie nastąpiło polepszenie? Służący poklepał ją czule po ręku. Słyszał trwogę w jej głosie. Chciał ją pocieszyć i skłamać, ale nie miał odwagi i powiedział prawdę.

- Ona niknie, milady. Tym razem nie będzie polepszenia. Musi pani pożegnać się z nią teraz. Bardzo jej zależy, żeby załatwić wszystkie sprawy. Nie możemy pozwolić na to, żeby się nadal niepokoiła, prawda?

Taylor potrząsnęła głową.

- Oczywiście.

Łzy napłynęły jej do oczu, ale starała sieje powstrzymać. Płacz zmartwiłby babkę, a i tak przecież niczego nie można było zmienić.

- Nie ma pani zastrzeżeń co do planów babki, lady Taylor? Gdyby myślała, że wymusza na pani... - Thomas nie dokończył swojej myśli.

Taylor zmusiła się do uśmiechu, zanim odpowiedziała.

- Nie mam żadnych zastrzeżeń. Powinieneś wiedzieć, że zrobię wszystko, aby sprawić przyjemność babce. Ona chce zakończyć wszystkie nie dokończone sprawy przed śmiercią, a ponieważ ja okazałam się ostatnią z nie dokończonych spraw, jest moim obowiązkiem pomóc jej. Nie będę wymigiwać się od tej odpowiedzialności, Thomas.

Z salonu dobiegały wybuchy śmiechu. Taylor wzdrygnęła się. Obróciła się i zobaczyła dwóch ubranych na czarno mężczyzn stojących w holu, niedaleko schodów. Obaj trzy­mali w rękach kieliszki szampana. Nagle zdała sobie sprawę, że dom jest pełen gości.

-                      Co ci ludzie tutaj robią?

-                      Czekają na to, aby poszaleć z pani wujem Malcolmem i kuzynką Jane - powiedział Thomas. Taylor była tak wzbu­rzona, że szybko dodał: - Pani wuj zaprosił kilku przyjaciół...

Taylor nie pozwoliła mu skończyć.

- Ten podły człowiek nie ma ani jednej przyzwoitej cechy, nie uważasz?

Jej gniew wzmógł jego własne oburzenie.

- Nie wygląda na to, milady. Pani ojciec, niech Bóg ma jego duszę w opiece, odziedziczył wszystkie dobre cechy, natomiast wuj Malcolm i jego córka... - Thomas westchnął. Zauważył, że Taylor chce otworzyć drzwi do salonu i szybko potrząsnął głową. - Zarówno Malcolm jak i Jane są tam, milady. Jeśli panią zobaczą, nie obejdzie się bez skandalu. Wiem, że pani chce ich wszystkich wypędzić, ale nie ma na to czasu. Babka czeka.

Taylor wiedziała, że Thomas ma rację. Nie mogła pozwo­lić, aby lady Esther czekała na nią dłużej. Szybko przeszła przez hol i zaczęła wchodzić po schodach, opierając się na ramieniu Thomasa.

Kiedy doszli do podestu, Taylor znowu zwróciła się do służącego.

- Co lekarz mówi na temat stanu madame? Czy nie jest możliwe, że znowu nam wszystkim zrobi niespodziankę? Może jej się polepszyć?

Thomas potrząsnął głową.

- Sir Elliott uważa, że teraz to tylko kwestia czasu - powiedział. - Lady Esther ma zniszczone serce. To właśnie Elliott zawiadomił pana Malcolma i dlatego wszyscy się tu dzisiaj zebrali. Kiedy pani babka dowiedziała się o tym, to wpadła w taką furię, że na pewno Elliottowi jeszcze dzwoni w uszach po tym, co od niej usłyszał. Cud, że on to wytrzymał.

Obraz babki dającej reprymendę takiemu olbrzymowi jak Elliott zmusił Taylor do uśmiechu.

-                      Madame jest nadzwyczajną kobietą, nie uważasz?

-                      O tak - odpowiedział Thomas. - Umie spowodować, że dorosły mężczyzna trzęsie się ze strachu. Musiałem stale sobie przypominać, że się jej nie boję.

-                      Nigdy jej się nie bałeś. - Ta możliwość wydawała się Taylor śmieszna.

Thomas uśmiechnął się.

- To pani nie pozwoliła mi się jej bać. Czy pani pamięta swoje opowiadanie o gwałtownym usposobieniu madame, kiedy zabrała mnie pani ze sobą do domu?

Taylor skinęła głową.

-                      Pamiętam. Ale madame nie podnosiła głosu, kiedy ro­biła wyrzuty Elliottowi?

-                      Oczywiście, że nie - odpowiedział Thomas. - Ona jest zawsze damą - wyrzekł te słowa z dumą. - Elliott kulił się tak, jak gdyby na niego krzyczała. Powinna była pani zoba­czyć jego minę, kiedy zagroziła, że nie zostawi pieniędzy na jego nowe laboratorium.

Taylor szła długim korytarzem z Thomasem u boku.

-                      Czy sir Elliott jest teraz u madame'?

-                      Nie. Był przez całą noc i teraz poszedł się przebrać. Będzie z powrotem za godzinę. To daje nam wystarczającą ilość czasu. Goście babki są w saloniku przylegającym do jej pokoi. Powiedziała, żebym wpuścił ich bocznymi schodami, aby nikt ich nie widział. Pani wujek Malcolm nie będzie miał pojęcia, co się dzieje, dopóki sprawy nie zostaną załatwione.

-                      Więc madame nadal nalega, żeby to zrobić?

-                      Oczywiście - odpowiedział Thomas. - Jeśli mogę coś powiedzieć, babka będzie zmartwiona widząc łzy w pani oczach.

- Nie zobaczy mnie płaczącej - obiecała Taylor.

Pokoje lady Esther znajdowały się na końcu korytarza.

Taylor nie wahała się przed wejściem do sypialni. Kiedy Thomas otworzył drzwi, natychmiast znalazła się w środku.

Sypialnia była kompletnie ciemna. Taylor usiłowała coś dojrzeć w ciemnościach.

Był to ogromny pokój. Niegdyś uważała, że jest wielkości połowy Hyde Parku. Po jednej stronie, na podwyższeniu, stało łóżko z czterema kolumnami. Po drugiej stronie stały trzy wyściełane, wysoko zabudowane krzesła i dwa małe stoliczki, umieszczone przy oknie zasłoniętym ciężkimi ko­tarami. Taylor zawsze uwielbiała ten pokój. Kiedy była małą dziewczynką, skakała po tym wielkim łóżku, wywracała koziołki na grubych wschodnich dywanach i robiła tyle ha­łasu, że mogłaby, jak mówiła babka, obudzić umarłego.

W tym pokoju wszystko wolno było jej robić. Kiedy babka była w odpowiednim nastroju, Taylor mogła przebierać się w jej wspaniałe jedwabne suknie i atłasowe pantofelki. Bar­dzo lubiła wkładać kapelusz z szerokim rondem, ozdobiony kwiatami i piórami, zawieszać sobie na szyi mnóstwo cennej biżuterii i naciągać białe rękawiczki, które sięgały jej do ramion. Tak ubrana podawała babce herbatę i wymyślała niesłychane historie na temat przyjęć, w których rzekomo brała udział. Babka nigdy się z niej nie śmiała, poważnie brała udział w zabawie. Poruszając swoim kolorowym wa­chlarzem, w odpowiednich momentach szeptała: „Co ty mó­wisz?" Zachłystywała się w żartobliwym oburzeniu, słucha­jąc skandali, które wymyślała Taylor. Brały w nich udział Cyganki i damy dworu. Czasami babka sama wymyślała niezwykłe historie.

Taylor wspominała z czułością ten pokój, pełen tak wspa­niałych wspomnień.

- Stanowczo zbyt długo jechałaś tutaj, młoda damo. Teraz przeproś mnie za to spóźnienie. Musiałam na ciebie czekać.

Szorstki głos babki odbijał się echem w pokoju. Taylor odwróciła się i ruszyła w tamtym kierunku. O mało nie prze­wróciła się, kiedy wpadła na podnóżek. Odzyskała jednak równowagę i ostrożnie obeszła tę przeszkodę.

-                      Przepraszam, madame - zawołała.

-                      Nie trać czasu, Taylor. Siadaj. Mamy dużo spraw do omówienia.

-                      Nie mogę znaleźć krzeseł, madame.

-                      Zapal jedną świecę, Janet. Więcej nie pozwalam - lady Esther zwróciła się do pokojówki. - Potem wyjdź z pokoju. Chcę zostać z moją wnuczką sama.

Taylor wreszcie odnalazła krzesła. Usiadła na środkowym, wyprostowała fałdy sukni i złożyła ręce na kolanach. Z powodu panujących w pokoju ciemności nie mogła dojrzeć babki. Siedziała jednak wyprostowana tak sztywno, jak wy­magała etykieta. Babka nie cierpiała niedbałej postawy, a wi­działa w ciemnościach jak kot. Taylor święcie w to wierzyła, więc nie pozwalała sobie nawet na chwilę odprężenia.

Światło świecy przy łóżku babki było latarnią morską w ciemnościach. Taylor bardziej czuła niż widziała jak po­kojówka przechodzi koło niej. Zaczekała do momentu, kiedy drzwi się za nią zamknęły, i zawołała:

-                      Dlaczego tutaj jest tak ciemno, madame? Czy nie chcesz dzisiaj oglądać słońca?

-                      Nie. Nie chcę - odpowiedziała babka. - Ja umieram, Taylor. Wiem o tym, Pan Bóg wie o tym i diabeł też wie o tym. Nie mam zamiaru robić żadnego zamieszania. To nie przystoi damie. Ale również nie mam zamiaru się do tego przystosowywać. Śmierć będzie musiała dopaść mnie w cie­mności. Jeśli będę miała szczęście, to ona nie znajdzie mnie, dopóki nie załatwię wszystkich spraw tak, jakbym chciała. Światło mogłoby dać jej przewagę. Obawiam się, że nie jesteś dobrze przygotowana do zadania, które cię czeka.

Ta nagła zmiana tematu zaskoczyła Taylor, ale szybko odzyskała równowagę.

- Ośmielam się mieć przeciwne zdanie, madame. Wychowałaś mnie dobrze. Jestem przygotowana na każdą ewentualność.

Lady Esther odparła:

- Twoje wychowanie nie było kompletne. Nic nie wiesz o małżeństwie i o tym, jak być dobrą żoną. Teraz żałuję, że nie potrafiłam rozmawiać na te intymne tematy. Żyjemy w bardzo restrykcyjnym społeczeństwie. Nie wiem, jak to się stało, ale jest w tobie bardzo dużo miłości i współczucia. Jestem szczęśliwa, że nie udało mi się tego zniszczyć. Nigdy nie chciałaś być surowa, prawda? Ale mniejsza z tym - mówiła dalej lady Esther. - Teraz już niczego się nie zmieni. Jesteś beznadziejną marzycielką Taylor. Twoja namiętność do trzeciorzędnej literatury i twój podziw dla nieokrzesanych mężczyzn są tego wystarczającym dowodem. Taylor uśmiechnęła się.

-                      To są ludzie pogranicza, madame - skorygowała. -Myślałam, że podobały ci się opowiadania, które czytałam.

-                      Nie mówię, że nie podobały mi się te opowieści -mruknęła lady Esther. - Ale nie o to chodzi. Opowiadania o Danielu Crocketcie i Davym Boone zauroczą każdego, nawet surową starszą kobietę.

Pomyliła ich nazwiska. Taylor pomyślała, że babka zrobiła to specjalnie. Nie poprawiła jej.

-                      Tak, madame - powiedziała, domyślając się, że babka życzy sobie potwierdzenia.

-                      Zastanawiam się, czy spotkam tych ludzi gór po śmierci.

-                      Na pewno tak - odrzekła Taylor.

-                      Będziesz teraz musiała przestać chodzić z głową w chmurach - ostrzegła ją babka.

-                      Przestanę, madame.

-                      Powinnam była nauczyć cię, co zrobić, żeby mężczyzna stał się dobrym i dbającym mężem.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin