Garwood Julie - Księżniczka.doc

(1283 KB) Pobierz

 

 

 

 

 

 

 

 

Julie Garwood

 

 

KSIĘŻNICZKA

 

 

 

 

 

 

 

 

 


 

 

Prolog

Anglia 1819

 

 

Był prawdziwym pożeraczem niewieścich serc.

Niezbyt mądra kobieta nigdy nie miała żadnej szansy. Nigdy nie wiedziała, że jest osaczona, nie domyślała się nawet prawdzi­wych intencji swego wielbiciela.

Był przekonany, że nie pastwi się nad swymi ofiarami. Osiągnięcie celu napawało go dumą - Mógłby być okrutny, a jednak nie byt. Nieprzeparta żądza musiała zostać zaspokojona, lecz choć erotyczne fantazje a torturowaniu doprowadzały go do gorączki, nie poddawał się temu przemożnemu pragnieniu. Był mężczyzną, a nie zwierzęciem. Wysoko się cenił i nawet, jeśli ofiara zasługiwała na śmierć, zawsze okazywał prawdziwe współ­czucie. Jego działania pełne były dobroci i serdeczności.

Ona umarła z uśmiechem na ustach. Postarał się, by ją zaskoczyć, i w wielkich bryzowych oczach przemknął jedynie krótki błysk przerażenia, zanim było po wszystkim- Jęknął z żalem, jak jęknąłby każdy dobry pan nad zranionym ulubionym zwierzątkiem. Przez cały czas, gdy zaciskał ręce na jej gardle, słyszała w jego głosie współczu­cie i nie przerwał lej pieśni serdecznego żalu, aż dokończył dzieła, i wiedział już,. Że przestała go słyszeć. Nie był pozbawiony litości. Nawet kiedy już wiedział na pewno, że nie żyje delikatnie odwrócił od siebie jej twarz, Zanim pozwolił sobie mi uśmiech. Miał ochotę się śmiać, z ulgą że nareszcie jest po wszystkim, i z satysfakcją, że ze poszło tak dobrze. Nie śmiał jednak wydać z siebie żadnego dźwięku. Gdzieś w głowie kołatała się myśl,. że tak niegodne zachowanie upodobniłoby go bardziej do potwora niż do człowieku, a z pewnością nie był potworem. Nie... nie nienawidził kobiet, podziwiał je - w każdym razie

większość - i wobec łych, które przynosiły mu jakieś zyski, nie był ani okrutny, ani nieczuły.

Mawiał o sobie, że jest niezwykle inteligentny, i nie widział w tym stwierdzaniu nic wstydliwego. Polowanie było podnieca­jące, ale od pierwszej do ostatniej chwili przewidywał każdą reakcję swej ofiary. Oczywiście jej własna próżność niezwykle mu pomogła. Była naiwną dzierlatką, mającą się za światową damę - złudne mniemanie. Udowodnił więc, że jest o wiele przebieglej­szy niż może sobie wyobrazić stworzenie jej pokroju.

W wyborze broni kierowała nim słodka ironia, zamierzał posłu­żyć się sztyletem by ją zabić. Chciał czuć jak ostrze głęboko zanurza się w ciele, pragnął czuć gorącą krew, spływąjącą mu po dłoniach Za każdym razem, gdy nóż wbija się w jej delikatną, gładką skórą. „Rozpłatać jak dzikiego ptaka, rozpłatać jak ptaka..." Ta myśl natrętnie dźwięczała echem w jego umyśle. Nie poddał się jednak temu pragnieniu – wciąż był silniejszy od swego wewnętrznego głosu

- i pod wpływem impulsu zrezygnował z użycia sztyletu. Diamento­wa kolia, podarunek od niego, otaczała jej szyję. Chwycił drogocen­ną błyskotkę i wycisnął z jej gardła resztki życia. Jego zdaniem broń była bardzo stosowna. Kobiety lubią świecidełka, a ta wprost je uwielbiała. Myślał nowel, by pochować ją w tym naszyjniku, ale kiedy miał już polać wapnem wrzucone do dołu ciało, zmienił zdanie i schował naszyjnik do kieszeni.

 

Odszedł od grobu nie odwracając się za siebie. Nie miał wyrzutów sumienia ani najmniejszego poczucia winy. Posłużyła mu do lego, czego chciał. Był zadowolony.

Nad ziemią unosiła się gęsta mgła. Nie zauważył śladów wapna na butach, dopóki nie doszedł do głównej drogi. Nie martwiło go, że nowe wellingtony nadają się prawdopodobnie do wyrzucenia. Nic nie mogło zaćmić rozkoszy zwycięstwa. Czuł się lekki. Ale było coś jeszcze - ten pęd, który znów go porwał, ta cudowna euforia, gdy zaciskał dłonie na jej... Och, tak, tym razem było jeszcze wspanialej niż poprzednio.

Sprawiła, że odzyskał pełnią życia. Świat mów jawił się w różowych kolorach, otwarty na wszystkie pragnienia tak silnego mężczyzny jak on.

Wiedział, że przez długi, długi czas będzie się karmił wspomnie­niem dzisiejszego wieczoru. A potem, gdy rozkoszne wspomnienie Zacznie zamazywać się w pamięci, znowu wyruszy na polowanie.

 

1

Matka przełożona Maria Felicja zawsze wierzyła w cuda, choć przez cale sześćdziesiąt siedem lat życia na tym wspaniałym świecie nic doznała łaski podobnego doświadczenia. Aż do tego zimnego, lutowego dnia 1820 roku, gdy nadszedł list z Anglii.

Z początku matka przełożona bała się uwierzyć w błogosła­wioną wieść podejrzewając, że to jakiś szatański żart losu, który rozbudzi jedynie jej nadzieje, a potem boleśnie rozczaruje. Jed­nak gdy otrzymała potwierdzenie na swoje pismo, kolejny list zaopatrzony w pieczęć księcia Williamshire, uwierzyła ostatecz­nie w dar niebios.

Cud.

W końcu pozbędą się tej diablicy. Następnego ranka w porze jutrzni matka przełożona podzieliła się dobrą wiadomością z po­zostałymi zakonnicami. Wieczorem raczyły się zupą z gęsi i świeżo upieczonym ciemnym chlebem. Siostra Rachela zacho­wywała się tak mało powściągliwie, że dwa razy została upo­mniana za głośny śmiech podczas nieszporów.

Diablicę - albo raczej księżniczkę Aleksandrę - wezwano do ascetycznie urządzonego gabinetu matki przełożonej następnego dnia po południu. Gdy przekazywano jej wiadomość o wyjeździe z klasztoru Rachela pakowała już jej rzeczy.

Matka przełożona siedziała za szerokim stołem w fotelu z wy­sokim oparciem, tak zniszczonym i starym jak ona sama. Zawinięta w czarny habit w zamyśleniu przesuwała palcami po ciężkich, drewnianych paciorkach różańca i czekała na reakcję podopiecznej.

Księżniczka Aleksandra stalą w osłupieniu. Nerwowo splotła dłonie i spuściła głowę, by zakonnica nie widziała napływających jej do oczu łez.

- Usiądź, Aleksandro. Nie będę mówiła do czubka twojej głowy.

- Tak, matko przełożona.

 

Usiadła na brzegu twardego krzesła, wyprostowana zgodnie z życzeniem przełożonej, i splotła ręce na kolanach.

- Co sądzisz o tej wiadomości? - spytała zakonnica.

- Chodzi o tamten pożar, matko przełożona, prawda? Wciąż nie wybaczyłaś mi tego nieszczęśliwego wypadku?

- Nonsens, Wybaczyłam ci tę bezmyślność już miesiąc temu.

- Czy to siostra Rachela przekonała cię, by odesłać mnie z klasztoru? Gorąco ją przeprosiłam i nie jest już przecież tak strasznie zielona na twarzy.

Matka przełożona potrząsnęła głową. Zmarszczyła brwi, gdyż Aleksandra bezwiednie zirytowała ją wspominając o swoich błazeństwach.

- Nie mogę pojąć, skąd przyszło ci do głowy, że jakiś ohydny klajster wywabi piegi... W każdym razie siostra Rachela sama zgodziła się na ten eksperyment. Nie wini cię za to... przynajmniej nie bardzo - dodała pospiesznie z nadzieją, że Bóg wybaczy jej to drobne kłamstwo. - Aleksandro, nie pisałam do twego opiekuna z prośbą, by zabrał cię z klasztoru. To on do mnie napisał. Oto list księcia Williamshire. Przeczytaj, a przekonasz się, że mówię prawdę.

Aleksandra drżącą ręką ujęła pismo. Szybko przebiegła wzro­kiem treść i oddała list matce przełożonej.

- To ważna sprawa, nie sądzisz? General Ivan, o którym wspomina twój opiekun, wydaje się dość podejrzanym osobni­kiem. Czy kiedykolwiek go spotkałaś?

Aleksandra potrząsnęła głową.

- Kilka razy odwiedzałam majątek ojca, ale byłam wtedy bardzo mała. Nie przypominam go sobie. Dlaczego, na miłość boską chce się ze mną ożenić?

 

-Twój opiekun zna powody - odpowiedziała matka przeło­żona stukając palcami w kartkę. - Poddani ojca wciąż cię pamiętają. Nadal jesteś ich ukochaną księżniczką. Generał jest przekonany, że gdy cię poślubi, z poparciem mas będzie w stanie zawładnąć królestwem. To sprytny plan.

- Ale ja nie chcę za niego wychodzić - szepnęła Aleksandra.

-Twój opiekun też tego nie chce. Obawia się jednak, że generał nie przyjmie odmowy i weźmie cię siłą, by osiągnąć swój cel. Właśnie dlatego książę Williamshire pragnie, byś podróż do Anglii odbyła pod eskortą.

- Nie chcę opuszczać klasztoru, matko przełożona. Naprawdę nie chcę

Udręka w głosie Aleksandry poruszyła zakonnicę. Na chwilę zapomniała o wszystkich szatańskich pomysłach księżniczki, które przez ostatnie kilka lat tak bardzo dały jej się we znaki. Matka przełożona pamiętała wrażliwość i strach w oczach małej dziewczynki, gdy pojawiła się w klasztorze wraz z ciężko chorą matką. Dopóki żyła matka - Aleksandra była dość spokojna. Miała niespełna dwanaście lat, a pół roku wcześniej utraciła ojca. Okazała się jednak niezwykle silnym dzieckiem. Dniem i nocą opiekowała się umierającą matką, dla której nie pozostała już żadna nadzieja na odzyskanie zdrowia. Choroba wyniszczyła jej ciało i dusze, a pod koniec, gdy szalała już z bólu, Aleksandra wdrapywała się na łóżko chorej i tuliła w ramionach wycieńczo­ną cierpieniem kobietę. Delikatnie kołysała matkę w objęciach, kojąco nucąc anielskim głosem. Serce krwawiło każdemu, kto widział tę ogromną miłość. Kiedy w końcu nadszedł kres męczar­ni, matka zmarła w ramionach Aleksandry.

Dziewczynka nie dopuszczała do siebie nikogo, kto mógłby ją pocieszyć. W samotności szlochała całymi nocami, a białe zasłony, odgradzające jej niszę od cel pozostałych sióstr, tłumiły łkanie.

Matkę Aleksandry pochowano na tyłach kaplicy, w pięknej, obsadzonej kwiatami grocie. Dziewczynka nie odstępowała prawie od grobu. Mimo że ziemie przyklasztorne przylegały do drugiego majątku jej rodziny, nazwanego Kamienne Niebo, nigdy się tam nie wybrała.

- Sądziłam, że zostanę tu na zawsze - szepnęła.

- Musisz traktować to jako nowe wyzwanie na swojej drodze

- tłumaczyła matka przełożona. - Kończy się jeden rozdział w twoim życiu,              a otwiera następny. Aleksandra znów spuściła głowę.

- Wolałabym spędzić całe życie tutaj, matko. Gdybyś ze­chciała, odmówiłabyś żądaniu księcia Williamshire albo tak długo przeciągała korespondencję, aż zapomniałby o mnie.

- A generał?

 

Aleksandra miała już odpowiedź na to pytanie:

- Nic odważyłby się wedrzeć do tego świętego miejsca. Dopóki tu jestem, nic mi nie grozi.

- Człowiek żądny władzy na pewno nie zawaha się pogwałcić świętych murów tego miejsca, Aleksandro. Czy zdajesz sobie sprawę, że w ten sposób sugerujesz,, bym zawiodła zaufanie twego opiekuna?

W tonie zakonnicy zabrzmiała nuta wyrzutu.

- Nie, matko – odpowiedziała Aleksandra skłaniając pokornie głowę. Wiedziała, że takiej właśnie odpowiedzi oczekuje przeło­żona. - Nic miałam tego na myśli...

 

Słysząc smutek w jej głosie, matka przełożona westchnęła ciężko.

- Nie mogę się zgodzić. Nawet gdyby istniał jakiś powód... Aleksandra spojrzała na nią z rozbudzoną nagle nadzieją.

- Ależ jest istotny powód - urwała i odetchnąwszy głęboko dokończyła: - Zdecydowałam się zostać zakonnicą.

 

Na samą myśl o wstąpieniu Aleksandry do ich świętego grona, matka przełożona poczuła lodowate ciarki na plecach.

- Boże bądź nam miłościw... - szepnęła.

- To ze względu na tamte księgi, matko? Chcesz mnie wygnać za to drobne... szachrajstwo.

- Aleksandro...

- Ja tylko przygotowałam drugi zestaw ksiąg, żeby bankier udzielił ci pożyczki. Odmówiłaś skorzystania z mojego kapitału, a wiedziałam, jak bardzo potrzebna jest nowa kaplica... I otrzy­małaś pożyczkę, prawda? Bóg t pewnością wybaczył mi ten grzech, poza tym musiało być Jego wolą bym zmieniła liczby w rejestrach, inaczej nie obdarzyłby mnie przecież takim talen­tem do rachunków. Czy nie mam racji, matko? W głębi serca wiem, że wybaczył mi tę drobną sztuczkę.

- Sztuczkę? To raczej należy nazwać złodziejstwem - stwier­dziła zakonnica.

- Nie, matko - sprostowała Aleksandra. - Złodziejstwo to zagarnięcie cudzej własności, a ja niczego nikomu nie zabrałam, jedynie wniosłam pewne poprawki.

 

Zmarszczone czoło matki przełożonej przekonało Aleksandrę, że nie powinna była poruszać wciąż delikatnego tematu ksiąg rachunkowych.

- A jeśli chodzi o pożar...

- Matko, wyznałam przecież skruchę po tym nieszczęsnym wypadku - Aleksandra usilnie próbowała zmienić temat, zanim matka przełożona znów wpadnie w gniew. - Mówiłam poważnie o zamiarze zostania zakonnicą. Sądzę, że mam powołanie.

- Aleksandro, nie jesteś katoliczką.

- Nawrócę się — obiecała żarliwie.

 

Przez długą chwilę panowało milczenie. Potem matka przeło­żona pochyliła się do przodu. Fotel głośno zaskrzypiał.

- Spójrz na mnie - rozkazała.

W milczeniu czekała, aż księżniczka spełni jej polecenie.

 

- Wydaje mi się, że rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi. Chcę ci coś obiecać - powiedziała zniżając głos do szeptu. -Zajmę się grobem twojej matki. Jeśli cokolwiek by mi się przydarzyło, zajmie się nim siostra Justyna lub siostra Rachela. Nie zapomnimy o twojej matce. Każdego dnia będzie w naszych modlitwach. Obiecuję ci to.

 

Aleksandra zalała się łzami.

- Nie mogę stąd odejść.

Matka przełożona wstała i podeszła do dziewczyny. Objęła ją ramieniem i przytuliła.

- Nie myśl, że opuszczasz ją w ten sposób. Zawsze będzie w twoim sercu. Chciałaby, żebyś wiodła normalne życie.

Łzy strumieniami spływały po twarzy Aleksandry. Po chwili otarła je wierzchem dłoni.

- Nie znam księcia Williamshire, matko. Spotkałam go tylko raz i prawie nie pamiętam, jak wygląda. A jeśli nasze stosunki nie ułożą się dobrze? Jeśli mu się nie spodobam? Nie chcę być dla nikogo ciężarem. Proszę, pozwól mi tutaj zostać.

- Aleksandro, mylisz się sądząc, że to zależy ode mnie. Moim obowiązkiem jest spełnić prośbę twego opiekuna. Wszystko dobrze ci się ułoży w Anglii. Książę Williamsliire ma sześcioro własnych dzieci. Jeszcze jedno nikomu nie będzie przeszkadzać.

- Nie jestem już dzieckiem - przypomniała Aleksandra. ­A mój opiekun jest prawdopodobnie bardzo stary i niedołężny. Matka przełożona uśmiechnęła się.

- Wiele lat temu zostałaś oddana pod opiekę księcia Williamshire przez twojego ojca, który z pewnością miał powody, by wybrać Anglika. Zaufaj jego woli.

- Tak, matko.

- Możesz mieć szczęśliwe życic, Aleksandro - ciągnęła przełożona - jeśli tylko nauczysz się panować nad sobą. Myśl, zanim coś zrobisz. To najważniejsze. Masz bystry umysł. Korzy­staj z niego.

- Dziękuję za te słowa, matko.

- Przestań zachowywać się tak pokornie. To do ciebie nie pasuje. Dam ci jeszcze jedną radę i chcę, byś uważnie posłuchała. Usiądź prosto. Księżniczka nie spuszcza nisko głowy.

 

Aleksandra pomyślała, że ledwie trzyma się w tej chwili na krześle i zaraz pęknie jej krzyż, posłusznie jednak wyprostowała ramiona. Matka przełożona z aprobatą kiwnęła głową.

- Jak mówiłam - podjęła -tutaj nigdy nie miało znaczenia, że jesteś księżniczką, lecz w Anglii będzie inaczej. Pozory należy zachowywać we wszystkich sytuacjach. Po prostu nie możesz pozwolić, by twym życiem kierowały uczucia. A teraz powiedz mi, Aleksandro, jak brzmiały dwa słowa, o których wielokrotnie kazałam ci pamiętać?

- „Godność i powściągliwość", matko.

- Tak.

- Czy mogę tu wrócić... jeśli nie odnajdę się w nowym życiu?

 

- Zawsze będziesz tu mile widziana — obiecała przełożona. — A teraz idź i pomóż siostrze Racheli w pakowaniu. Dla bezpie­czeństwa wyruszysz o świcie. Będę w kaplicy, by cię pożegnać.

Aleksandra wstała, lekko się skłoniła i wyszła. Matka przeło­żona stalą na środku niewielkiej komnaty i dłuższą chwilę patrzyła za odchodzącą wychowanką. Wiedziała, że to zrządzenie boskie, że księżniczka opuszcza klasztor. Matka przełożona zawsze ściśle przestrzegała zasad i porządku. Lecz gdy Aleksan­dra wkroczyła w jej życie, zniknęły wszelkie zasady i porządek. Zakonnica nie lubiła chaosu, a chaos i Aleksandra wydawali się nierozłączni. W chwili, kiedy drzwi zamknęły się za księżniczką, łzy napłynęły do oczu matki przełożonej. Poczuła się. jakby słońce zasłoniły ciężkie chmury.

„Boże, miej ją w swojej opiece" - pomyślała. Będzie jej brakowało tego chochlika i jego psot.

 

2

Londyn, Anglia 1820

Przezywano go Delfinem On nazwał ją Urwisem. Księżni­czka Aleksandra nie wiedziała, dlaczego synowi jej opiekuna, Colinowi, nadano przezwisko morskiego ssaka, natomiast dosko­nale zdawała sobie sprawę, z jakiego powodu została obdarzona swoim nowym imieniem. Zasłużyła na nie. Kiedyś naprawdę była urwisem i gdy tylko Colin i jego starszy brat, Caine. znaleźli się w pobliżu, zachowywała się wprost nieznośnie. Jako mała dziew­czynka miała wszystko, czego dusza zapragnie - jedyne dziecko w rodzinie, rozpieszczane przez krewnych i służbę. Rodzice, obydwoje cierpliwi i łagodnego usposobienia, nie zwracali uwagi na jej szaleńcze wybryki, aż z czasem z tego wyrosła, nabierając nieco ogłady.

Była bardzo mała, kiedy rodzice zabrali ją w podróż do Anglii. Księżną i księcia Williamshire pamiętała jak przez mgłę, córek zupełnie nie mogła sobie przypomnieć, zachowała jedynie niewyraźny obraz dwóch starszych synów – Caine’a i Colina. We wspomnieniach obydwaj byli olbrzymami, ale to zupełnie natu­ralne, że mała dziewczynka zapamiętała w ten sposób dorosłych

już mężczyzn. Dziś z pewnością nie rozpoznałaby żadnego z nich. Miała nadzieję, że Colin nie pamięta jej wybryków ani tego, że przezwał ją Urwisem. Wsparcie Colina tak wiele znaczyłoby teraz dla Aleksandry. Obydwa zadania, którym mu­siała stawić czoło, nie wydawały się prosie i przyjazna dusza w tej trudnej sytuacji byłaby prawdziwym zbawieniem.

Przybyła do Anglii pewnego ponurego poniedziałkowego poranka i natychmiast zawieziono ja do wiejskiej posiadłości księcia Williamshire. Źle się czulą, dokuczliwy skurcz żołądka przypisywała niepokojom związanym z podróżą. Szybko jednak doszła do siebie, gdy rodzina powitała ją ze szczerą serdeczno­ścią. Zarówno książę, jak księżna traktowali Aleksandrę jak własne dziecko. Napięcie opuściło ją bez śladu, kiedy poczuła, że może zachowywać się swobodnie i mówić wszystko, co myśli. Tylko w jednej sprawie nie doszli do porozumienia. Książę wraz z żoną zamierzali zawieźć ją do Londynu i otworzyć dom w mieście na sezon zimowy. Aleksandra miała umówionych ponad piętnaście spotkań, ale na kilka dni przed zaplanowanym wyjazdem do miasta para książęca zapadła na zdrowiu.

Aleksandra postanowiła jechać sama. Z uporem powtarzała, że nie chce być dla nikogo ciężarem i zaproponowała, że wynajmie na sezon własny dom w Londynie. Księżna dostała palpitacji na samą myśl o podobnym zamiarze, lecz Aleksandra nic ustępowała. Przypomniała swemu opiekunowi, iż jest dorosłą osobą i że z pewnością potrafi o siebie zadbać. Książę nie chciał

jej nawet słuchać. Spór ciągnął się przez wiele dni. po czym zdecydowano w końcu, że Aleksandra zatrzyma się w londyń­skiej rezydencji Caine'a, gdy jego żona, Jadę, przebywać będzie w mieście.

Na nieszczęście, na dzień przed wyjazdem Aleksandry, oboje

- Caine i Jadę - ulegli tej samej dziwnej dolegliwości, która zmogła księcia, księżną i ich cztery córki.

Ostatnią deską ratunku okazał się Colin. Gdyby Aleksandra nie umówiła wcześniej tak wielu spotkań ze wspólnikami ojca, zostałaby na wsi do czasu, aż książę wyzdrowieje. Nie zamierzała sprawiać Colinowi kłopotu, szczególnie gdy dowiedziała się, jak trudne były dla niego ostatnie dwa lata. Domyślała się. że potrzebuje teraz spokoju, a nie zamieszania związanego z jej osobą. Jednak książę Williamshire nalegał, by skorzystała z go­ścinności syna i niezręcznie byłoby jej w tej chwili sprzeciwić się życzeniu opiekuna. Poza tym pobyt u Colina mógłby ułatwić jej plan - może gospodarz chętniej przystanie na jej prośbę, jeśli spędzi u niego kilka dni.

Zajechała pod dom Colina późno, po porze kolacji. Wyszedł już, by spędzić wieczór w mieście. W asyście swej nowej służą­cej i dwóch zaufanych strażników Aleksandra weszła do wąskie­go, wyłożonego czarno-białymi płytami hallu, i podała bilet od księcia Williamshire Flannaghanowi, przystojnemu młodemu lokajowi Colina. Nie miał więcej niż dwadzieścia pięć lal. Wydawał się kompletnie skonsternowany jej niespodziewanym przyjazdem. Zaczerwieniony po brzeg jasnej czupryny, raz po raz zginał się w ukłonie.

- To wielki zaszczyt gościć księżniczkę w naszym domu -wydusił wreszcie, po czym z trudem przełknął ślinę i powtórzył jeszcze raz. to samo zdanie.

- Mam nadzieję, że pański pracodawca również jest tego zdania — odpowiedziała. - Nie chciałabym sprawić kłopotu.

- Nie. nie... - bełkotał Flannaglian, najwyraźniej przerażony takim sformułowaniem. - Kłopot, ależ skądże...

- Miło mi to słyszeć, sir.

 

Flannaghan znowu przełknął ślinę i powiedział z zakłopota­niem:

- Ale, księżniczko Aleksandro, obawiam się, że nie mamy dość miejsca dla pani świty. — Jego twarz płonęła z zażenowania.

- Poradzimy sobie - zapewniła z uśmiechem, żeby go ośmielić. Biedny młodzieniec wyglądał, jakby był chory.

- Książę Williamshire nalegał, bym zabrała strażników, a nie mogłabym nigdzie wyjechać bez mojej służącej. Ma na imię Wena. Księżna osobiście ją dla mnie wybrała. Valeria mieszkała w Londynie, ale urodziła się i wychowała w ojczyźnie mego ojca. Czy to nie cudowny zbieg okoliczności, że zgłosiła się do księżnej? Tak, to prawdziwe zrządzenie losu - mówiła szybko, by Flannaglian nie zdołał wtrącić ani słowa. - Nie mogę jej odprawić, ponieważ dopiero co została zatrudniona. To nie byłoby w porządku, prawda?

 

Flannaglian stracił zupełnie wątek rozmowy, ale kiwał pota­kująco głową, by się jej przypodobać. W końcu udało mu się oderwać wzrok od pięknej księżniczki. Skłonił się pannie służą­cej, po czym podał w wątpliwość swą światową ogładę komen­tując:

- To przecież dziecko.

- Vakna jest o rok starsza ode mnie - wyjaśniła Aleksandra.

 

Odwróciła się do jasnowłosej kobiety i powiedziała coś w ję­zyku, którego Flannaglian nigdy wcześniej nie słyszał. Brzmiał podobnie do francuskiego, wiedział jednak, że nie jest to ten

jeżyk.

- Czy ktoś z pani służby mówi po angielsku? - spytał.

- Gdy zechcą - odpowiedziała, rozwiązując pod szyją troki wiśniowego płaszcza obszytego białym futrem. Wysoki, muskular­ny i ciemnowłosy strażnik o groźnym spojrzeniu zbliżył się, by wziąć od niej okrycie. Podziękowała i zwróciła się do Flannaghana:

- Chciałabym się rozpakować. Przez ten deszcz podróż trwała prawie cały dzień i przemarzłam do szpiku kości. Straszna pogoda - dodała. - Lodowaty deszcz ze śniegiem, prawda, Rajmundzie?

- Tak jest, pani — potwierdził strażnik zaskakująco łagodnym

- Wszyscy jesteśmy bardzo zmęczeni - powiedziała do Flannaghana.

- Ależ oczywiście - przytaknął lokaj. - Proszę za mną. Weszli na schody.

- Na pierwszym piętrze są cztery pokoje, księżniczko, a na drugim trzy dla służby. Jeśli strażnicy mogą dzielić jeden pokój...

 

- Rajmund i Stefan nie będą mieli nic przeciw temu -powiedziała, gdy zawiesił głos. - To naprawdę tylko tymczasowy pobyt, sir. Gdy brat Colina i jego żona wrócą do zdrowia, natychmiast przeniosę się do nich.

Flannaghan podtrzymał jej ramię, kiedy wchodzili na górę. Narzucał się wręcz ze swoją pomocą, a Aleksandra nic miała sumienia powiedzieć, że sama da sobie radę. Jeśli sprawia mu przyjemność traktowanie jej jak starej kobiety, nie będzie się sprzeciwiała.

Kiedy weszli na podest półpiętra, służący zorientował się, że strażnicy nie idą za nimi. Obaj zniknęli na tyłach domu. Aleksandra wyjaśniła, że sprawdzają parter i wszystkie wejścia do domu i że za chwilę do nich dołączą.

- Ale dlaczego interesuje ich...

Nie pozwoliła mu skończyć.

- Dla bezpieczeństwa nas wszystkich, sir.

Flannaghan skinął głową, choć nadal nie miał pojęcia, o czym ona mówi.

- Czy zechce pani zająć na dzisiejszą noc pokój mego pracodawcy? Pościel zmieniono dziś rano, a pozostałe pokoje nie są jeszcze sprzątnięte. Mam do pomocy tylko Cooka, z powodu trudności finansowych, przez które przechodzi ostatnio mój chlebodawca. Nie kazałem pościelić w innych pokojach, nie spodziewając się...

- Proszę się tym nie martwić - przerwała. - Poradzimy sobie, na pewno.

- Cieszę się, że jest pani tak wyrozumiała. Jutro przeniosę bagaże d...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin