Dynastia Morlandów 4. - Ukochana bliźniaczka (Owoc dębu).doc

(1801 KB) Pobierz

Cynthia Harrod-Eagles

 

 

 

Dynastia Morlandów – część 4.

 

 

 

 

 

 

Ukochana bliźniaczka

(Owoc dębu)

 

 

 

                

 

 

 

 

 

 

                Trwają wojny religijne, na scenę dziejów wkracza Oliver Cromwell, Morlandowie opowiadają                             się po stronie rojalistów. Przyszły dziedzic majątku, Ryszard, skłócony z ojcem i macochą topi smutki                         w alkoholu i miłostkach z dziewczyną z gminu. Jak grom   z jasnego nieba spada na rodzinę Morlandów wiadomość                    o ciąży Jane...

 

Kuzynka Ruth liczy na małżeństwo z Kitem Morlandem, który skłania się raczej ku pięknej Hero. To jednak                     nie podoba się jej bratu, darzącemu bliźniaczkę zaborczym uczuciem...

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przedmowa

 

                Można sądzić, że sam wybuch angielskiej wojny domowej                                                   był już wystarczająco niezwykłym wydarzeniem. Niemniej jednak frapujący jest fakt, że jeszcze po trzech z górą wiekach ten epizod z historii Anglii rozbudza silne namiętności. Właściwie dotychczas wydaje się niemożliwa obiektywna dyskusja                         na ten temat, czy to w gronie historyków, czy wśród amatorów. Bezsprzeczna jest więc potrzeba wnikliwej analizy tamtego okresu w celu oddzielenia ziarna od plew,                     a prawdy od uprzedzeń. Niezbędne jest również rozgraniczenie tego, co współcześni bohaterom powieści deklarowali jako cel swojej walki, od tego, o co w swoim mniemaniu walczyli, i tego, o co walczyli naprawdę. Oczywiście, i tak z pewnością zostanę posądzona o stronniczość. Na swoje usprawiedliwienie mogę przytoczyć uwagę, że starałam się ukazać fakty historyczne z punktu widzenia członków rodziny Morlandów, którzy nie mieli możliwości spojrzenia z perspektywy wieków.

        Winna jestem wdzięczność dyrektorowi biblioteki w Blacksellian za pomoc                            w zbieraniu materiałów źródłowych.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Księga I.

 

 

Dąb

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wśród szeleszczących fałd spódniczki

Ledwo migają jej trzewiczki,

Bo skrywa je przed nami.

Lecz kiedy tańczy moja mała -

To aż wiruje ziemia cała

I słońce wraz z gwiazdami.

 

Sir John Suckling, Ballada o weselu

 

 

 

 

 

Rozdział pierwszy

 

                W nocy wiatr zmienił kierunek. Ustał także deszcz, choć wydawało                                 się, że nigdy nie przestanie padać. To właśnie dlatego, że umilkł jego szum, Ambroży obudził się tak wcześnie. Oczywiście na dworze było mokro, ale w kroplach wody załamywały się tęczowo promienie słońca, a wszystko to krasiły perliste ptasie trele. Ambroży wygrzebał się więc z pościeli i szeroko otworzył kwaterowe okno zajazdu "Pod Białym Zającem". Niebo jaśniało jakby świeżo wymyte, a przezroczyste powietrze lśniło słonecznym blaskiem. Tak piękny poranek wprowadził Ambrożego                     w dobry nastrój, toteż starszy mężczyzna z radością ukląkł do pacierza. Do zwykłych porannych modlitw dodał prośbę o dobry urodzaj, którego jeszcze można się było spodziewać. Modlił się na głos, jak nauczono go w dzieciństwie, ale na tyle cicho,                   aby nie zbudzić swego brata Willa, śpiącego wraz z żoną Aylą w obszernym łożu                         po przeciwnej stronie izby. Kiedy odmówił pacierz, uczynił znak krzyża, podniósł                      się z kolan, przywdział ubranie i wyszedł na dwór, aby się umyć pod studnią.

        Zazwyczaj wstawał wcześnie, ale mimo iż był z natury towarzyski, nie lubił,                        aby ktokolwiek przeszkadzał mu o tej porze. Pierwszą godzinę dnia chciał mieć tylko dla siebie, gdyż potem zostawało mu niewiele czasu na odpoczynek - był przecież właścicielem najbardziej uczęszczanego zajazdu przy Wielkim Południowym Trakcie! Zakończywszy poranną toaletę, uwiązał psy, nakarmił kury, otworzył gołębiom okienka wylotowe i dopiero potem usiadł na ławeczce przed frontem gospody. Wyciągnął przed siebie swoje długie nogi i oparł się o nagrzaną słońcem ścianę.

        Był to chyba jej jedyny czysty kawałek, gdyż całą fasadę budynku pokrywały drukowane ulotki, afisze teatralne, teksty ballad, ogłoszenia i traktaty o tematyce religijnej. Nad głową Ambrożego kołysał się na skrzypiących zawiasach szyld oberży, na którym przysiadła właśnie, gruchając i trzepocząc skrzydłami, para gołębi pawików. U stóp gospodarza grzebała stara, rdzawo upierzona kura, delikatnie zdziobując okruszki przyczepione do jego spodni. Ambroży cieszył się ostatnimi chwilami błogiego spokoju, gdyż już niedługo otworzą się bramy miasta, trakt zaroi                                     się od podróżnych i zaczną wstawać goście nocujący w zajeździe.

        Właściwie całe życie Ambrożego upłynęło w cieniu zajazdów. Urodził                                      się i wychował w oberży "Pod Trzema Piórami" w Fulham pod Londynem, której właścicielem był ojciec jego matki. Rodzice Ambrożego, aktor znany                                             pod pseudonimem Will Shawe, naprawdę nazywał się Wilhelm Morland                                              i w późniejszych latach zajął się komponowaniem. Powrócił nawet do rodowego majątku, aby tam móc spokojnie pracować nad dziełem swego życia - Missa solemnis. Wszystkie utwory Wilhelma powstały w Morland Płace, ale jego synowie, Ambroży                        i Will, nigdy nie czuli się tam dobrze. Dlatego wkrótce opuścili majątek, aby wspólnie prowadzić zajazd "Pod Białym Zającem", o dwie mile drogi stamtąd.

        Wszystko to działo się dawno temu, a teraz, w roku tysiąc sześćset trzydziestym, Ambroży był już zasuszonym, siwym, pięćdziesięciosześcioletnim mężczyzną.                       Chudy oberżysta stanowiłby raczej antyreklamę swojej firmy, gdyby nie to, że jego zajazd szczycił się najniższymi cenami od Holgate po Rufforth. Gdzież by indziej można było dostać pełny posiłek za osiem pensów? Gospodarz mógł sobie na to pozwolić, gdyż Will i Ayla starczali za troje pracowników, a ich synowie, Willey i Massey, dużo pomagali w kuchni. Sam Ambroży nigdy się nie ożenił, choć niejedna dziewczyna chętnie przyjęłaby jego oświadczyny, ale jakoś nie mógł się zebrać, aby poprosić którąś o rękę. Nie czuł się jednak samotny - wystarczała mu Maria Estera.

        Współwłaścicielem zajazdu, oprócz Ambrożego i Willa, był przedtem Gabriel Chapham, który poślubił ich siostrę Marię. Ten przystojny, śmiały i dowcipny mężczyzna miał do swej żony wyraźną słabość, ale z tego związku przyszło na świat tylko jedno dziecko - dziewczynka. Otrzymała imię Maria - zarazem po matce                                       i na cześć Najświętszej Panienki - ponieważ jednak Marii było wiele, dla odróżnienia dodano jej drugie imię, Estera. Ambroży trzymał małą do chrztu, a kiedy w roku tysiąc sześćset dwunastym Gabriel i Maria padli ofiarą zarazy, zaopiekował się sześcioletnią siostrzenicą i wychował ją jak własną córkę.

        Nieraz mawiał, że wzmożoną czułością i troską starał się zrekompensować                         jej brak ojca. Uśmiechał się już na samą myśl o Marii Esterze, a tu jeszcze słońce przyjemnie grzało go w nogi, a gdakanie kur i gruchanie gołębi koiło nerwy.                                Nic więc dziwnego, że wkrótce siwa głowa zaczęła mu się kiwać. Siedział                                tak, przekonany, że nie śpi, gdy znienacka usłyszał czyjś śmiech. Odruchowo bowiem mruknął: "Ależ oczywiście, słyszałem każde słowo" - i wtedy skonstatował,                                   że nie wiedzieć czemu miał zamknięte oczy.

    - Przecież nic nie mówiłam! - zaśmiała się Maria. - Chyba coś ci się, wuju, przyśniło.

    - Wcale nie spałem! - wypierał się gniewnie, wstając z wysiłkiem.

    - Dobrze, powiedzmy, że byłeś zamyślony - przytaknęła ustępliwie siostrzenica. - Musiałeś bardzo głęboko się zamyślić, bo nie słyszałeś, jak podjechałyśmy. Stoimy                     tu już od pięciu minut, a ty ani się poruszyłeś. Nawet kwoka zdążyła uwić gniazdko                     u twoich stóp!

Ambroży spojrzał we wskazanym kierunku i faktycznie dostrzegł tam bystre oczko rdzawobrunatnej kury, która wygrzebała sobie jamkę w piachu pod ławką. Uśmiechnął się więc, położył ręce na ramionach siostrzenicy i ucałował ją w policzek.

   - No cóż, człowiek w moim wieku nieraz tak głęboko się zamyśla - przyznał. -                            Daj ci Boże wszystko co najlepsze, dziecino. Witaj, Leo! - dodał, gdyż wraz z Marią Esterą przyjechała na kucu jej służąca, która teraz trzymała wodze kasztanowatej klaczy swojej pani. - Co was tu sprowadza o tej porze?

    - Cóż by, jeśli nie to piękne słońce? Ściągnęłam biedną Leę z łóżka, żeby móc spokojnie przejechać, nie narażając się na zaczepki tłumu krzykaczy, chcących zwrócić na siebie uwagę. Popatrz tylko na niebo. Widziałeś kiedy taki kolor? Myślisz,                             że pogoda się utrzyma? Edmund tak się już obawiał o tegoroczne żniwa, do tego jeszcze owca złapała kulawkę, a na domiar złego w Aksham znów wybuchła złośliwa gorączka!

    - Wiem, słyszałem nawet, że odwiedzałaś już chorych na mokradłach - stwierdził Ambroży z powagą w głosie. - Powinnaś być ostrożniejsza, to taka niezdrowa okolica!

    - Jakżeż, muszę przecież pomagać ludziom, ile tylko zdołam! - obruszyła się Maria. - Driakiew, którą im rozdaję, jest bardzo skuteczna przeciw gorączce.

    - A czy twoja służąca nie mogłaby rozwozić tej driakwi? Ty nie powinnaś narażać swojego zdrowia. Pomyśl o córeczkach, które cię potrzebują. Henrietta nie ma jeszcze roku, a Anna ma dopiero cztery latka. Co by się z nimi stało, gdyby ich matkę zabrała zaraza?

    - Ależ, wujku Ambroży, jak mogłabym wystawiać służącą na ryzyko, którego sama chciałabym uniknąć? - tłumaczyła ostrożnie Maria, nie chcąc sprawiać wrażenia,                       że krytykuje swego starego opiekuna. Dla rozładowania sytuacji dodała z uśmiechem: - Zresztą sam wiesz, jaka jestem zdrowa i silna. Nic mi nie będzie!

    - Pewnie, widzę, jaka z ciebie krzepka, rumiana kobietka! - mruczał udobruchany Ambroży. - Uchowaj Boże, abym miał cię odwodzić od twoich obowiązków, ale proszę cię, ptaszyno, uważaj na siebie! Wiesz, że jesteś moim całym światem.

    - Dobrze, wujaszku, przyrzekam ci to, ale i ty musisz dbać o siebie. Jak twoje ramię? Używałeś tej maści, którą ci przysłałam?

    - Oczywiście, dziecinko. Wiesz, że nawet trochę mi ulżyło, ale najlepszym lekarstwem dla mnie jest słońce. Mam bóle tylko wtedy, gdy pada, a tegoroczne lato takie mokre...

    - Ta maść jest bardzo dobra! - podkreśliła Maria. - Zawiera wyciąg z kory wierzbowej. Przepis na nią znalazłam w starych zapiskach prababki... Zaraz,                                coś mi to przypomina! Pamiętasz, jak ci mówiłam, że gdzieś nam się zapodział mszał od księcia Yorku i nie mogliśmy go nigdzie znaleźć. Wyobraź sobie, że dziś o północy Edmund mnie obudził, bo nagle przypomniał sobie, gdzie go schował!

Maria zawiesiła głos dla uzyskania należytego efektu, więc Ambroży przybrał zaciekawiony wyraz twarzy.

    - Jeszcze kiedyśmy wyprowadzali się z Morland Place, Edmund zostawił                                    go w skrytce w kaplicy Najświętszej Panny - kontynuowała. - Potem o nim zapomniał, bo inne wartościowe rzeczy przewieźliśmy w skrzyniach. Nie masz pojęcia, wujku,                    jak się ucieszył! Myślę, że ten stary mszał więcej dla niego znaczył niż wszystkie inne.

    - Ta pamiątka była od wieków w naszej rodzinie - potwierdził Ambroży.

    - Tak, a Edmund przykłada dużą wagę do takich spraw, jak dobre imię rodziny, honor i tym podobne... Przez to właśnie pokłócił się z Ryszardem. "Jesteś Morlandem, więc musisz postępować jak Morland" - parodiowała ton męża.

    - Myślę, że Ryszard zachowuje się jak Morland - sprostował Ambroży. - Tylko Edmund nie tak wyobrażał sobie prawdziwego Morlanda. Zapomniał, że w tej rodzinie zdarzali się ludzie o różnych charakterach, zarówno złych, jak i dobrych.

    - Próbowałam już nieraz porozmawiać z Ryszardem, ale on mnie nie słucha.                          W końcu jestem tylko jego macochą! Mam nadzieję, że choć dziś zdąży wrócić                          do domu, zanim Edmund zauważy jego nieobecność. Nie mam pojęcia, gdzie on może być. Dowiedziałam się od Klemensa, że tej nocy w ogóle nie spał w swoim łóżku!                        A wiesz, że Klemens wstał dziś jeszcze wcześniej ode mnie? Zupełnie jakby                                       się bał, że ktoś inny tymczasem zajmie jego miejsce. Nieraz mu powtarzałam,                              że jeszcze jego ojciec...

    - On całą noc był tutaj - przerwał jej Ambroży.

    - Klemens? - Maria ze zdziwienia uniosła brwi.

    - Nie, Ryszard. Właściwie nadal tu jest, bo odsypia tę noc. - Znaczącym ruchem głowy wskazał w kierunku bufetu.

    - Pił tutaj przez całą noc?! - wykrzyknęła z przerażeniem Maria Estera. - Och, wuju, jak mogłeś pozwolić, aby się upił? Dlaczego nie odesłałeś go do domu? Przecież wiesz, jak Edmund o niego się martwi. Ryszard ma dopiero piętnaście lat i to może                             mu zaszkodzić!

    - Ależ, kochanie! - obruszył się łagodnie Ambroży. - On był już pijany, kiedy                                 tu przyszedł. Oczywiście mogłem go nie wpuścić, ale nie myśl, że wtedy wróciłby                       do domu. Najwyżej poszedłby do jakiejś innej gospody i napytał sobie jeszcze większej biedy, a tu przynajmniej mogłem go mieć na oku. Wolałabyś, żeby pił z obcymi?

    - Przepraszam, wuju, rzeczywiście masz rację - sumitowała się wstydliwie Maria. - Ale sam wiesz...

    - Wiem, kochanie, ale nie bierz sobie tego tak do serca. W końcu to syn Edmunda, więc niech on się o niego martwi i krócej go trzyma. Niejeden zacny obywatel wiódł za młodu hulaszcze życie, a potem się ustatkował. Choćby twój ojciec...

    - Nie wierzę nawet w dziesiątą część tego, co naopowiadałeś o moim ojcu. Mówisz to celowo, aby mi dokuczyć!

    - A czy prócz tego coś ci jeszcze w życiu dokuczyło, ptaszyno? Mała odmiana każdemu dobrze zrobi.

    - To była prawda, dopóki Edmund nie zabrał się do przebudowy Morland Place - zgodziła się Maria. - Przeprowadzka do Twelvetrees dokuczyła mi wystarczająco.                       Jeśli jeszcze przez rok będę musiała mieszkać w tej okropnej ruderze, to zwariuję!

    - A jak tam posuwa się przebudowa?

    - Ślimaczy się, a murarze składają to na karb pogody - skrzywiła się Maria. -                      Oby choć teraz, póki słońce świeci, przyspieszyli tempo, bo inaczej nie zdążą przed zimą. Wyobraź sobie, wuju, że nie ma tam kominków i trzeba wszystko ogrzewać tymi małymi piecykami, a po pokojach hulają przeciągi i w hallu zawsze jest pełno dymu. Oczywiście nikogo ze służby nie uświadczysz tam, gdzie akurat być powinien,                                bo kto da radę zarządzać gospodarstwem domowym podzielonym na trzy części? Nigdy nie wiem, gdzie kto w danej chwili przebywa, przesyłam do Shawes wiadomości, które powinny iść do Micklelith, i odwrotnie... Mam już od tego zamęt                    w głowie i gdyby nie Klemens, nie poradziłabym sobie z tym wszystkim.

Ambroży nie bardzo wierzył, aby Maria Estera mogła od czegokolwiek mieć zamęt                   w głowie. Oprócz ojcowskiej urody odziedziczyła także zrównoważony charakter matki, jej dobrą pamięć i pedantyczne usposobienie. Odkąd w wieku osiemnastu                      lat została drugą żoną Edmunda Morlanda, dzierżyła ster gospodarstwa domowego                       z równą łatwością jak wodze swej klaczy.

    - Za to końcowy efekt wynagrodzi wam wszelkie niewygody - próbował                                  ją pocieszyć.

    - Mam nadzieję, ale gdyby to zależało ode mnie, wolałabym nie kłopotać się starym domem i postawić nowy. Tylko że Edmund nie chce nawet słyszeć o opuszczeniu Morland Place! Skąd, będzie w nieskończoność łatał, kleił, naprawiał tę ruderę, choćby miał wszystkim uprzykrzyć życie... No nie, chyba posunęłam się trochę                           za daleko. Nie mogę przecież być nielojalna wobec własnego męża! Teraz muszę ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin