Teege Jennifer - Amon. Mój dziadek by mnie zastrzelił.doc

(769 KB) Pobierz
Amon: m?j dziadek by mnie zastrzeli?

             

 

Teege Jennifer

 

Amon. Mój dziadek by mnie zastrzelił

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

              Dla Y.

 


                 PROLOG

 

              ODKRYWAM, KIM JESTEM

 

              Twarz tej kobiety wydaje mi się znajoma. Jestem właśnie w Centralnej Bibliotece w Hamburgu i trzymam w ręce książkę, którą wzięłam z regału. Na czerwonej okładce widnieje czarno-białe zdjęcie kobiety w średnim wieku o zamyślonym wzroku, w którym trudno dostrzec choć odrobinę radości. Jej usta są zaciśnięte. Wygląda, jakby była bardzo smutna. Spoglądam na podtytuł: Historia Moniki Göth, córki komendanta obozu koncentracyjnego z „Listy Schindlera”. Monika Göth! Przecież znam to nazwisko! Tak nazywa się moja matka. Matka, która oddała mnie do domu dziecka i której nie widziałam od wielu lat.

              Ja też kiedyś nazywałam się Göth, urodziłam się z tym nazwiskiem, na pierwszych szkolnych zeszytach podpisywałam się „Jennifer Göth”. Było tak aż do chwili, gdy matka oddała mnie do adopcji i przyjęłam nazwisko moich przybranych rodziców. Miałam wtedy siedem lat. Dlaczego właściwie nazwisko mojej matki znajduje się na tej książce? Wpatruję się w okładkę. Na dalszym planie, niczym ledwie rozpoznawalny cień umieszczony za postacią kobiety na fotografii, stoi mężczyzna z otwartymi ustami i bronią w ręce. To musi być komendant obozu koncentracyjnego wymieniony w podtytule.

              Natychmiast otwieram książkę i zaczynam ją kartkować, najpierw wolno, potem coraz szybciej. W środku jest wiele zdjęć. Ci wszyscy ludzie, którzy na nich są – czyżbym naprawdę nigdy wcześniej ich nie widziała? Jedno z nich przedstawia wysoką kobietę z czarnymi włosami, która przypomina mi matkę. Na innym widzę starszą kobietę, siedzącą w Englischen Garten w Monachium, ubraną w letnią, kwiecistą sukienkę. Mam tylko kilka zdjęć mojej babci, ale wiem na pewno, że na jednym z nich nosi ten sam strój. Nie mylę się, pod zdjęciem widnieje podpis: „Ruth Irene Göth”. Tak nazywała się moja babcia.

              Czy więc to właśnie jest moja rodzina? Czy to naprawdę są zdjęcia mojej mamy i babci? Przecież to absurd. Jak mogłaby istnieć książka o mojej rodzinie, o której ja nic nie wiem? Niecierpliwie przeglądam dalej. Na ostatniej stronie znajduje się biografia, która zaczyna się od słów: „Monika Göth, urodzona w 1945 roku w Bad Tölz”. Znam tę datę z moich dokumentów adopcyjnych. Teraz mam już czarno na białym, że to naprawdę moja matka, a w książce chodzi o moją rodzinę.

              Zamykam tom. W czytelni panuje cisza, którą jedynie na chwilę zmącił czyjś kaszel. Chcę wyjść stąd jak najszybciej, chcę zostać sama z tą książką. Trzymam ją jak najcenniejszy skarb i podaję bibliotekarce odwróconą tylną okładką do góry. Zupełnie nie zwracam uwagi na to, co może o mnie pomyśleć. Wychodzę na duży plac przed biblioteką. Nogi się pode mną uginają. Muszę na chwilę położyć się na ławce, zamknąć oczy. Słyszę szum jeżdżących nieopodal samochodów. Mój stoi zaraz po drugiej stronie ulicy, ale nie jestem w stanie prowadzić. Kilka razy próbuję się podnieść, zastanawiając się nieustannie, czy powinnam dalej czytać tę książkę. Na samą myśl przechodzą mnie ciarki. Mimo to jednak chciałabym wziąć ją do domu i przeczytać spokojnie od początku do końca. Jest ciepły sierpniowy dzień, a moje dłonie są lodowate. Postanawiam zadzwonić do męża. Mówię mu: „Musisz po mnie przyjechać, znalazłam właśnie książkę o mojej matce, o mojej rodzinie”.

              Czemu moja matka nigdy mi o tym nie powiedziała? Czy aż tak mało dla niej znaczyłam? I kim jest ten Amon Göth? Co on właściwie zrobił? Dlaczego niczego o nim nie wiem? Co ma wspólnego z Listą Schindlera, z „Żydami od Schindlera”? Film widziałam dawno temu. Pamiętam, że było to w połowie lat dziewięćdziesiątych, w czasie moich studiów w Izraelu. Wszyscy wtedy mówili o dramacie Stevena Spielberga poświęconym Holocaustowi. Ja obejrzałam go dopiero w izraelskiej telewizji, sama, w wynajmowanym pokoju na Rehov Engel – ulicy Anioła w Tel Awiwie. Film nie zrobił na mnie szczególnego wrażenia, zakończenie wydawało mi się wręcz kiczowate, zbyt hollywoodzkie. Lista Schindlera to był dla mnie wówczas film, jakich wiele. Nie miałam z nim nic wspólnego.

              Dlaczego nikt nie powiedział mi prawdy? Czy wszyscy przez cały ten czas mnie okłamywali?

 


              ROZDZIAŁ I

 

              JA, WNUCZKA MASOWEGO MORDERCY

 

W Niemczech Holocaust tworzy niejedną rodzinną historię.               – Raoul Hilberg

 

              Urodziłam się 29 czerwca 1970 roku jako córka Moniki Göth i ojca Nigeryjczyka. Miałam cztery tygodnie, gdy matka oddała mnie do katolickiego domu dziecka. Dorastałam pod opieką sióstr zakonnych, a gdy skończyłam trzy lata, trafiłam do rodziny zastępczej. W wieku siedmiu lat zostałam przez nią adoptowana. Moja skóra jest czarna, a moi rodzice i dwaj przybrani bracia są biali. Każdy więc od razu wiedział, że nie jestem ich biologiczną córką i siostrą. Moi rodzice zawsze mnie jednak zapewniali, że kochają mnie równie mocno jak własne dzieci. Pamiętam, że bawiliśmy się, gimnastykowaliśmy się i majsterkowaliśmy zawsze razem: ja, moi rodzice i bracia.

              Jako dziecko miałam jeszcze kontakt z moją biologiczną matką i jej matką, czyli moją babcią. Urwał się, gdy miałam dwadzieścia jeden lat – wtedy ostatni raz widziałam moją matkę. Teraz, gdy znajduję książkę, mam lat trzydzieści osiem. Tylko dlaczego spośród setek innych tomów ściągnęłam z półki właśnie ten? Czy to może być coś w rodzaju przeznaczenia?

              Ten dzień zaczął się zupełnie zwyczajnie. Mój mąż pojechał do biura, ja zawiozłam synów do przedszkola i pojechałam dalej do centrum. Chciałam wejść na chwilę do biblioteki, w której bywam dość często. Lubię tę ciszę towarzyszącą ludziom skupionym na czytaniu, widok ich zgarbionych pleców, ostrożnie stawiane, ciche kroki, szelest przewracanych stronic. W dziale z książkami psychologicznymi szukałam informacji o depresji. Na wysokości piersi, pomiędzy O sztuce miłości Ericha Fromma i bestsellerem Kryzys daje siłę, znajdowała się książka z czerwoną okładką. Na grzbiecie przeczytałam: „Matthias Kessler: »Musiałam przecież kochać swojego ojca, prawda?«”1. Nazwisko autora nic mi nie mówiło, ale tytuł brzmiał interesująco. Dlatego sięgnęłam po tę książkę.

              Götz, mój mąż, znalazł mnie leżącą na ławce przed biblioteką. Usiadł obok, wziął książkę i zaczął ją szybko przeglądać. Zabrałam mu tomik, nie chciałam, żeby przeczytał to wszystko pierwszy. Ta książka jest moja, jest kluczem do historii mojej rodziny, do mojego życia. Kluczem, którego szukałam przez wszystkie te lata. Całe życie czułam, że coś jest ze mną nie tak – ten mój ciągły smutek, depresja. Nie potrafiłam jednak odnaleźć jednej, najważniejszej przyczyny, skąd bierze się ten stan.

              Götz wziął mnie za rękę i zaprowadził do samochodu. W drodze do domu nie powiedziałam ani słowa. Wziął sobie wolne na resztę dnia i zaopiekował się naszymi synami. Ja położyłam się na łóżku i czytałam aż do ostatniej strony. Było już zupełnie ciemno, gdy zamknęłam książkę. Usiadłam przy komputerze i przez całą noc szukałam każdej, choćby najdrobniejszej informacji i pochłaniałam wszystko, co dotyczyło Amona Götha. Czułam się tak, jakbym weszła do gabinetu strachu. Czytałam o niszczeniu przez niego polskich gett, o sadystycznych mordach, o psach szkolonych do zabijania ludzi. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie ogrom zbrodni, jakie popełnił Amon Göth. Himmler, Goebbels, Göring – te nazwiska od razu kojarzą mi się z konkretnymi faktami, ale o tym, co zrobił Amon Göth, tak naprawdę nie miałam pojęcia. Stopniowo stawało się dla mnie jasne, że postać z Listy Schindlera nie była fikcyjna, tylko miała swój pierwowzór z krwi i kości. Mojego dziadka. Mężczyznę, który zabił tysiące osób i czerpał z tego przyjemność.

              Jestem wnuczką masowego mordercy.

              ***

 

Jennifer Teege ma ciepły, głęboki głos z monachijskim akcentem. Specyficznie wymawia „r”, jakby lekko je zwijała językiem. Jej twarz jest czysta i nieumalowana, a kręcone włosy opadają na plecy. Ma długie, szczupłe nogi i dlatego zawsze wkłada obcisłe spodnie. Gdy wchodzi do jakiegoś pomieszczenia, ludzie odwracają głowy, a mężczyźni się jej przyglądają. Zawsze idzie wyprostowana, zdecydowanym krokiem. Przyjaciele Jennifer opisują ją jako pewną siebie kobietę, energiczną i ciekawą świata. Jej koleżanka ze studiów powiedziała: „Gdy tylko usłyszała o jakimś ciekawym kraju, natychmiast mówiła: Jeszcze go nie znam, więc natychmiast muszę tam pojechać! I jechała – do Egiptu, Laosu, Wietnamu czy Mozambiku”.Gdy jednak mówi o historii swojej rodziny, ręce zaczynają jej się trząść i zaczyna płakać. Chwila, w której Jennifer Teege znalazła w bibliotece książkę o sygnaturze „Mcm O GOET#KESS”, na zawsze przecięła jej życie na dwie części: tę przed jej znalezieniem i po nim. Życie „przed”, czyli to, w którym nie wiedziała o swoim pochodzeniu. I „po” – naznaczone wiedzą o historii swojej rodziny.Historię jej dziadka zna cały świat: w Liście Schindlera okrutny komendant obozu koncentracyjnego w Płaszowie Amon Göth jest towarzyszem od kieliszka i jednocześnie rywalem swojego rówieśnika – Oskara Schindlera. Morderca Żydów i ich wybawca. Pewna scena z filmu na zawsze wpisała się w powszechną pamięć: ta, w której Amon Göth, w ramach „porannej gimnastyki”, strzela z balkonu swojej willi do uciekających więźniów. Amon Göth, jako komendant obozu płaszowskiego, jest odpowiedzialny za śmierć tysięcy ludzi. W 1946 roku został powieszony w Krakowie, a jego prochy wsypano do Wisły. Towarzyszka życia Amona Ruth Irene, biologiczna babcia Jennifer Teege, zaprzeczała później jego zbrodniom. W 1983 roku popełniła samobójstwo, przedawkowując środki nasenne.Historia niemieckiej rodziny Jennifer wygląda więc tak: jej dziadek był zbrodniarzem nazistowskim, a jej babcia bierną współuczestniczką jego zbrodni. Jej matka dorastała po wojnie, pośród absolutnego milczenia. Tak, to jest jej rodzina, jej korzenie, których – jako adoptowane dziecko – szukała przez całe życie. A ona, kim więc jest ona sama?               1 Niem. Ich muß doch meinen Vater lieben, oder? – książka została wydana w 2002 roku we Frankfurcie przez wydawnictwo Eichborn (jeśli nie zaznaczono inaczej, wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Oryginał „listy Schindlera”, znaleziony w 1999 roku na poddaszu jednego z domów w Hildesheim. Na drugim planie (w środku) Oskar Schindler.              

 

***

 

              Wszystko, co do tej pory tworzyło moje życie, zostało nagle podane w wątpliwość: bliska relacja z moimi przybranymi braćmi, przyjaźnie, które zawarłam w Izraelu, mój mąż, moi dwaj synowie. Całe moje życie było kłamstwem? Poczułam się, jakbym panoszyła się na świecie pod fałszywym nazwiskiem, jakbym wszystkich oszukiwała. Ale to ja byłam tą oszukaną – przez historię mojego życia, dzieciństwo, przez moją tożsamość. Nie wiedziałam już, gdzie przynależę: do rodziny adopcyjnej czy do rodziny Göthów. W dodatku nie mogłam swobodnie wybrać, byłam przecież jedną z Göthów.

              Po adopcji, gdy miałam siedem lat, odrzucenie nazwiska „Göth” wydawało się łatwe. Sporządzono dokumenty, a moi przybrani rodzice zapytali, czy zgadzam się na zmianę nazwiska. Oczywiście odpowiedziałam, że tak. Nie odważyłam się więcej pytać o moją biologiczną matkę. Chciałam wreszcie mieć normalną rodzinę. W czasie poszukiwań w Internecie natknęłam się również na wzmiankę o programie na kanale kulturalnym arte. Amerykański reżyser sfilmował spotkanie mojej matki z Heleną Rosenzweig, byłą więźniarką obozu i pokojówką w willi mojego dziadka. Tak się złożyło, że premiera programu w niemieckiej telewizji miała się odbyć następnego dnia wieczorem. Najpierw więc książka, teraz film – tego było zbyt wiele i pojawiało się za szybko.

              Razem z mężem usiedliśmy wieczorem przed telewizorem. Zaraz na początku programu do studia weszła moja matka. Natychmiast pochyliłam się, chciałam się dokładnie przyjrzeć, jak wygląda, jak się porusza, jak mówi. Ocenić, czy jestem podobna. Włosy miała ufarbowane na miedziany blond, wyglądała mizernie. Podobał mi się sposób, w jaki się wysławiała. Gdy byłam mała, ona była jedynie moją matką. Dzieci nie zauważają, czy ktoś jest prostym, czy wykształconym człowiekiem. Dopiero teraz zauważyłam więc, że moja matka jest mądrą kobietą, mówi o ciekawych kwestiach. W filmie dokumentalnym została pokazana jedna z kluczowych scen z Listy Schindlera, w której żydowska kierowniczka budowy wyjaśnia nowo mianowanemu komendantowi Amonowi Göthowi, że fundamenty pod baraki nie zostały właściwie wylane. Po tych słowach Amon Göth, grany przez Ralpha Fiennesa, rozkazał ją zastrzelić. A ona dodała jeszcze: „Panie komendancie, ja staram się po prostu dobrze wykonywać swoją pracę”. Na co Fiennes-Göth z ironicznym uśmiechem odpowiedział: „Ja również”.

              W tamtej chwili zaczęłam przypominać sobie ten film. Ta scena mną wstrząsnęła, bo bardzo dobitnie pokazywała to, co trudno jest nawet sobie wyobrazić: że w obozie nie było żadnych granic i żadnych zahamowań, rozsądek i człowieczeństwo tu nie obowiązywały. Czy ja ze swoją ciemną skórą i przyjaciółmi na całym świecie miałam cokolwiek wspólnego z moim dziadkiem? Czy był tym, który zniszczył moją rodzinę? Czy jego cień, z którym zmagała się moja matka, w końcu padł i na mnie? Czy to możliwe, że zmarli mają władzę nad żyjącymi? Czy depresje, które od dawna mnie dręczą, są związane z moim pochodzeniem? To, że przez pięć lat studiowałam w Izraelu, było przypadkiem czy przeznaczeniem? Czy teraz będę musiała w inny sposób rozmawiać z moimi żydowskimi przyjaciółmi? Teraz, gdy wiem, że mój dziadek pozbawił życia ich krewnych?

              Mam taki sen: pływam w ciemnym jeziorze, a woda jest lepka jak smoła. Nagle pojawiają się koło mnie zwłoki. Wychudzone, niemalże szkielety, pozbawione ludzkich cech. Czy moja matka nie uznała za konieczne powiedzieć mi o moim pochodzeniu, żeby oszczędzić mi takich snów? Dlatego opowiadała o innych rzeczach, które powinnam wiedzieć? Nigdy nie powiedziała mi prawdy, ale ja jej potrzebuję. Przypomniało mi się słynne zdanie Theodora W. Adorno, że nie można prowadzić prawdziwego życia w kłamstwie. Miał on wówczas na myśli coś innego, ale teraz to zdanie wydawało się idealnie pasować do mojego życia. Nasze relacje były trudne, spotkania sporadyczne, ale mimo wszystko to moja matka.

              W książce o Monice Göth został wspomniany rok 1970, rok moich narodzin. O mnie matka nie powiedziała jednak ani słowa. Otoczyła mnie całkowitym milczeniem. Zabiła mnie nim. Cały czas wpatruję się w zdjęcie z książki, na którym wygląda tak, jak ją zapamiętałam jako dziecko. Gdzieś wewnątrz mnie jedna po drugiej otwierają się szuflady pamięci, całe moje dzieciństwo, uczucia, które towarzyszyły mi nieustannie w sierocińcu: brak nadziei i samotność. Znów czułam się jak małe, rozczarowane dziecko, które nie było już w stanie kierować swoim życiem. Chciałam spać i tylko spać, często zostawałam w łóżku do południa. Wszystko zaczynało mnie przerastać: wstawanie z łóżka, mówienie, nawet mycie zębów. Automatyczna sekretarka była włączona, a ja nie potrafiłam nawet do nikogo oddzwonić. Nie spotykałam się z przyjaciółmi, nie przyjmowałam zaproszeń. O czym mogłabym plotkować, z czego się śmiać? Tę część mojej rodziny widziałam wciąż jak przez grubą szybę. Jak mogłam próbować ich zrozumieć, skoro nie potrafiłam pojąć nawet tego, co w tej chwili spotyka mnie?

              Nagle nie mogłam znieść tego, że ktoś w pobliżu pije piwo. Gdy tylko poczułam jego zapach, zbierało mi się na wymioty. Zapach ten przypominał mi pierwszego męża mojej matki, który prawie przez cały czas był pijany i bił ją. Przez dwa tygodnie nie wychodziłam z domu. Czasami chciałam już włożyć dżinsy zamiast spodni dresowych, ale po chwili znów ogarniała mnie zupełna niemoc i pytałam samą siebie: po co mam brać prysznic i się przebierać, skoro i tak nie wychodzę z domu?

              Mój mąż opiekował się dziećmi, w weekendy robił duże zakupy, napełniał zamrażarkę, gotował. Nie chciałam wieczorem po prostu sadzać moich synów przed telewizorem, czułabym się wtedy złą matką. Zamówiłam im więc przez Internet zestawy klocków Lego, w ten sposób oni mieli zajęcie na kilka godzin, a ja mogłam odpocząć. Starałam się wtedy znów zacząć dbać o moją rodzinę. Ale nie potrafiłam dobrze zrobić nawet najprostszych rzeczy. W centrum handlowym większość ludzi działała mi na nerwy. Stałam bezradna przed półką z niezliczonymi rodzajami kawy i nagle stwierdzałam, że znacznie pilniejsza jest wizyta na poczcie. Gdy docierałam na pocztę, okazywało się, że jest tam olbrzymia kolejka, więc znów biegłam do supermarketu przed regał z kawą. I wtedy przypominałam sobie, że potrzebne są też chleb i mleko. Ale jeszcze ważniejszy jest przecież obiad: gdzie go teraz dostanę od ręki? Robi się już późno, a muszę jeszcze odebrać dzieci z przedszkola. Znów czuję presję. Moja głowa jest moim więzieniem. Znów nic nie udało mi się zrobić.

              Sama nie miałam prawdziwej matki i dlatego chciałam dać moim dzieciom to, czego mnie brakowało. A teraz zostawiam je same sobie. Przygotowuję im kanapki, robię obiad z mrożonki. Proste, praktyczne czynności i nic więcej. Mój starszy syn Claudius wyraźnie potrzebuje mojej bliskości. Przytula się do mnie wieczorami i mówi do mnie bardzo szybko, bez przecinków i kropek. Nie robi żadnej przerwy, tak żebym nawet na chwilę nie mogła się od niego odsunąć. Staram się skoncentrować tylko na nim, ale nie potrafię. Przytakuję wciąż od niechcenia, by sądził, że go słucham. Najchętniej naciągnęłabym po prostu koc na głowę. Dlaczego nie dowiedziałam się, że jestem wnuczką Loriota2?

              ***

 

Każdy, kto jest spokrewniony z Josephem Goebbelsem, Heinrichem Himmlerem, Hermannem Göringiem czy Amonem Göthem, musi się zmierzyć z historią swojej rodziny. Ale co z tymi, którzy mieli lub mają wśród swoich krewnych ich bezimiennych wspólników i wyznawców? Psycholog społeczny Harald Welzer w swojej pracy Opa war kein Nazi (Dziadek nie był nazistą) dochodzi do następujących ustaleń: pokolenie wnuków, którzy dzisiaj mają od trzydziestu do pięćdziesięciu lat, zna większość historycznych faktów związanych z Holocaustem i odrzuca ideologię nazistowską jeszcze mocniej niż poprzednie pokolenie. Tak zdecydowany punkt widzenia przyjmują oni jednak wyłącznie, jeśli chodzi o politykę, nie sferę prywatną. To właśnie pokolenie wnuków uważa, że ich przodkowie odegrali w historii kluczową, bezcenną rolę. Dwie trzecie pytanych uznaje ich nawet za bohaterów ruchu oporu albo za ofiary reżimu nazistowskiego. O tym, co tak naprawdę uczynił ich dziadek, wielu nie ma pojęcia. Holocaust to dla nich kilka lekcji historii, zrytualizowana opowieść o ofiarach, którą oglądają w kinie i telewizji, ale nie traktują jej jako części historii własnej rodziny, ich historii. Tak wielu jest „nieszkodliwych dziadków”, tyle wypartych tajemnic rodzinnych. I kiedy nagle jako ostatni świadkowie czasów wojny dziadkowie umierają, dla ich wnuków jest już za późno, by zapytać, jak było naprawdę.               2 Loriot – pseudonim Viccona von Bülowa (1923–2011), autora komiksów, pisarza i reżysera.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Amon Göth po aresztowaniu przez Amerykanów w 1945 roku.

              ***

 

              Jako dziecko patrzyłam w lustro i widziałam od razu, że jestem inna, widziałam, jak ciemna jest moja skóra, jak kręcone są moje włosy. Wokół mnie byli sami niscy blondyni: moi rodzice adopcyjni, przybrani bracia. A ja byłam wyrośniętym dzieckiem, ze szczupłymi nogami i czarnymi włosami. Wtedy, w latach siedemdziesiątych, byłam jedyną czarną dziewczynką w Waldtrudering, spokojnej, zielonej dzielnicy Monachium, gdzie mieszkałam ze swoją przybraną rodziną. W klasie śpiewaliśmy piosenkę Dziesięciu czarnych Murzynków, a ja miałam nadzieję, że nikt nie odwróci się w moją stronę, że nikt nie zauważy mojej odrębności.

              Po tym dniu w bibliotece znów spoglądałam w lustro, tym razem szukając podobieństw. Przechodziły mnie ciarki na myśl o tej przynależności – do Göthów. Linia między nosem a ustami – taka sama jak u mojej matki i mojego dziadka. Przez chwilę pomyślałam: muszę się jej pozbyć, usunąć laserowo, wyciąć! Jestem wysoka – jak matka, jak dziadek. Gdy po wojnie wieszano Amona Götha, kat musiał dwukrotnie skracać sznur – nie docenił wzrostu skazańca. Zachował się film, na którym pokazano, jak mój dziadek zostaje stracony. Zamierzano udokumentować, że naprawdę nie żyje. Dopiero przy trzeciej próbie zawisł ze złamanym karkiem. Gdy oglądam tę scenę, nie wiem, czy powinnam się śmiać, czy płakać. Mój dziadek był psychopatą, sadystą. Uosabia wszystko, co ja odrzucam: jakim trzeba być człowiekiem, by odczuwać przyjemność z torturowania i zabijania ludzi na wszelkie możliwe sposoby? W czasie moich poszukiwań nie natknęłam się na żadne wyjaśnienie, czemu taki był. Jako dziecko wydawał się jeszcze zupełnie normalny.

              Najgorsze, że pozostaje kwestia tej samej krwi: jakie dziedzictwo mi pozostawił? Czy jego porywczość jest we mnie i w moich dzieciach? W książce o mojej matce napisano, że była w szpitalu psychiatrycznym. Jest też wspomniane, że moja babcia przechowywała w szafce łazienkowej małe różowe tabletki o nazwie „Omca”. Dowiedziałam się, że to środki psychotropowe, podawane przy depresji, zaburzeniach lękowych oraz urojeniach. Przestaję sobie ufać: czy ja też będę szalona? A może już jestem? W nocy budzą mnie koszmary. W jednym ze snów jestem w szpitalu psychiatrycznym, biegnę przerażona korytarzem, wyskakuję przez okno na podwórze i dopiero wówczas udaje mi się uciec.

              Umawiam się na spotkanie z terapeutką, która wcześniej, gdy jeszcze mieszkałam w Monachium, pomagała mi radzić sobie z moimi depresjami, i jadę do niej do Bawarii. Mam jeszcze trochę czasu do umówionej wizyty, kieruję się więc w stronę biednej dzielnicy Hasenbergl. Tu mieszkała moja biologiczna matka. Czasami zabierała mnie na weekend do swojego domu. Wygląda on teraz tak samo jak wtedy, tylko fasady są bardziej kolorowe, beż i szarość zostały zastąpione intensywnymi kolorami – żółtym i pomarańczowym. Na balkonie schnie pranie, przed domem leżą śmieci. Stoję więc przed kamienicą, w której mieszkała moja matka. Ktoś wychodzi z domu i zostawia dla mnie otwarte drzwi. Pokonuję kolejne piętra, starając się sobie przypomnieć, na którym mieszkała. To musiało być drugie. Czuję znajomy niepokój. Nigdy nie czułam się tu dobrze.

              Potem jadę metrem dalej, do Schwabing. Mijam plac św. Józefa z pięknym, starym kościołem i docieram na ulicę Schwinda. W starym budynku z ogromnym kasztanowcem na podwórzu znajduje się dawne mieszkanie mojej biologicznej babci. Drzwi są otwarte, wspinam się więc po drewnianych schodach na samą górę. Babcia była pierwszą osobą, która dała mi poczucie bezpieczeństwa. Książka o mojej matce odebrała mi jednak pozytywne uczucia do niej. Kim bowiem była kobieta, która przez półtora roku żyła u boku mojego dziadka w willi na terenie obozu koncentracyjnego w Płaszowie?

              Umawiam się też na spotkanie w urzędzie do spraw młodzieży. Urzędniczka jest bardzo miła i stara się mi pomóc. Sama mogę przeczytać jedynie część dokumentów. Pytam ją, czy gdziekolwiek zostało zapisane, że jako dziecko miałam zaburzenia psychiczne. Czasami nie mam pojęcia o tym, co dla innych jest oczywiste: gdy lekarz pyta mnie, na co chorowano w mojej rodzinie, nie potrafię powiedzieć zbyt wiele. Nie wiem też, czy jako dziecko ssałam smoczek, jakie piosenki lubiłam nucić ani jaka była moja pierwsza przytulanka. Nie miałam matki, od której mogłabym się tego dowiedzieć.

              Kobieta z urzędu odpowiada, że w moich dokumentach nie ma nic na temat dziwnego zachowania, byłam dobrze się rozwijającym, radosnym dzieckiem. Punktualnie docieram na wizytę u mojej dawnej terapeutki. Chcę się od niej dowiedzieć, czy faktycznie miałam jedynie depresję, czy były to jakieś poważniejsze zaburzenia. Uspokaja mnie: dostrzegała u mnie wyłącznie depresję i nigdy nie zdiagnozowała nic innego. Przyznała też jednak, że moje obecne problemy przekraczają jej kompetencje, i odesłała mnie do swojego monachijskiego kolegi Petera Bründla.

              ***

 

Psychoanalityk Peter Bründl wciąż dobrze pamięta Jennifer Teege: „Przyszła do mnie ta pewna siebie, wysoka, piękna kobieta i postawiła mi konkretne pytanie: jak mam sobie poradzić z historią mojej rodziny?”....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin