Guareschi
RODZINKA
Przedmowa
Dlaczego wciąż mówią wam o sobie? Dlaczego od lat, co tydzień, informuję o swoich osobistych sprawach te niespełna dwa tuziny moich czytelników?
Kimże ja jestem?
Czy jestem osobistością aż tak ważną, by budzić powszechną ciekawość i by ludzie spragnieni byli najbłahszych szczegółów mego prywatnego życia?
Na pewno nie. Jestem zwyczajnym człowiekiem i właśnie dlatego wydaje mi się, że mówiąc o sobie i swojej rodzinie opowiadam niejako historię milionów zwykłych ludzi, którzy swoim przeciętnym zdrowym rozsądkiem pomagają jakoś utrzymać w porządku cały kram, czyli nasz świat. Kram, którzy ludzie „wyjątkowi”, ludzie „nieprzeciętni” usilnie starają się swoją genialnością wykoleić.
Dlaczego opowiadam wciąż o sobie, o Marghericie, Alber- tinie i Pasionarii? Uważam to za słuszne, zważywszy, że historycy i kronikarze troszczą się o przekazywanie potomnym dziejów ludzi wyjątkowych, nikt natomiast nie zajmuje się dziejami ludzi zwyczajnych.
Giovannino, Margherita, Albertino i Pasionaria: kimże oni są, jeżeli nie reprezentantami zwyczajnej rodziny?
Pewnie, jakież to może mieć znaczenie, że Margherita cierpi na „kompleks pomidorów”, że' Albertino interesuje się płcią rowerów, a Pasionaria woli maszynę do korkowania butelek od najpiękniejszej lalki? Albo że Giovannino ma taki, a nie inny zawód i że nosi właśnie takie wąsy, jakie nosi?
Nie ma doprawdy w tym wszystkim nic „wyjątkowego”, moja rodzina nie jest rodziną „oryginalną” ani Margherita kobietą „nieprzeciętną”. Ani też Albertino i Pasionaria nie są cudownymi dziećmi.
Istnieje sto różnych odmian winorośli: są winogrona białe, czerwone i czarne, słodkie i cierpkie, wielkie i drobne, ale z soku wyciśniętego ze stu winnych gron najrozmaitszych odmian, otrzymamy zawsze wino, nigdy zaś benzynę, mleko czy
też lemoniadę. A tym, co się liczy w każdej rzeczy, jest właśnie sok.
Sok żywotny rodzinki Giovannina jest taki sam jak w milionach innych zwyczajnych rodzin; podstawowe problemy rodziny Giovannina są identyczne z podstawowymi problemami milionów innych rodzin, bo wynikają z ich sytuacji rodzinnej, ta zaś i kolei wynika z niemożności naruszenia zasad, które stanowią — i powinny stanowić — fundament wszystkich zwyczajnych domów. Wszystkich, krótko mówiąc, porządnych domów.
A zatem, po co mówię wam wciąż o sobie i swojej rodzinie? Po to, by mówić wam o was samych i waszych własnych rodzinach. Żeby razem uśmiechać się | naszych małych powszednich kłopotów. Żeby odjąć tym małym biedom (małym nawet wówczas, kiedy są wielkie) ponury odcień tragedii, jaki łatwo mogą przybrać, jeśli się je szczelnie zamyka na dnie duszy.
Ilekroć mam jakąś zgryzotę, uwalniam się od niej powierzając ją moim felietonom. A ci spośród czytelników, którzy mają podobną zgryizotę skrytą na dnie duszy, znajdując ją tak bez ogródek opisaną, także czują się od niej oswobodzeni.
Bo wtedy taka zgryzota z problemu ściśle osobistego zmienia się w problem ogólny.
A to już zupełnie inna historia.
Autor
Spadkobiercy
Jest taika jedna ulubiona zabawa mamuś, nieraz rozweselająca rodzinne wieczory.
Ojciec czyta swoją gazetą, dzieci bawią się grzecznie na .podłodze. Matka siedzi zapatrzona w przestrzeń, gdzieś w dal poprzez ściany pokoju, w zaświaty. Nagle wzdycha.
— Pewnego dnia — mówi cicho — pewnego dnia już mnie tu nie znajdziecie...
Dzieci, zaniepokojone, podnoszą głowy.
— Pewnego dnia — ciągnie matka, a w jej słowach daje się wyczuć subtelny, ale bolesny niepokój — nie znajdziecie mnie tutaj, bo będę już pogrzebana w zimnej ziemi.
Niepokój dzieci wzmaga się.
— Biedna mama — głos jej brzmi jak jęk — biedna mama, samotna na smutnym, milczącym cmentarzu...
Dzieci wstrzymują oddech, oczy mają pełne łez.
— Zimą będzie padał śnieg, lodowaty śnieg pokryje grób mamusi — wizdycha matka.
Ta wzmianka o lodowatym śniegu wprawia nieszczęsne dzieci w sitan ponurej desperacji: wybuchają płaczem i biegną z rykiem uSciskać swoją mamusię, która tak się wciągnęła w grę, że czuje się prawie zupełną nieboszczką.
— Biedne sierotki, któż was będzie wieczorem otulał kołderką? Czy nie ¡zapomnicie swojej biednej mamusi?
Dzieci szlochają coraz rozpaczliwiej.
— Przyjdziecie czasami położyć parę kwiatków na jej grobie?
Sierotki ryczą już na całego, ale ona nie ma nad nimi litości.
— Kiedy umrę, ten zegarek zostawię tobie, a tobie ten złoty łańcuszek...
Jest to jedna z ulubionych kobiecych zabaw. A Margherita, obok innych poważnych defektów, ma i ten, że jest kobietą.
Pamiętam jeden taki kwietniowy wieczór. Padał deszcz, Margherita dobiegała do końca swojej zabawy. Pasionaria
j
szlochała na jej kolanach, Albertino, tuż obok, z płaczem czyta! ostatni numer „Przygód Kaczora Donalda”.
— Zostawię ci mój rower — obiecała Margherita córce.
— A ja? — zaszlochał Albertino. — Nie będę miał roweru?
— Rower mamy jest damski — łkała Pasionaria. — Nie można na nim jeździć we dwoje, bo nie ma tej rury pośrodku. Zresztą ty dostaniesz rower tatusia, jak tatuś umrze.
— A jak nie umrze? — szlochał Albertino, z desperacją czytając swoją gazetkę.
To już było zwrócone wprost do mnie, ale ja nie dałem się sprowokować i zapadła chwila trwożmego oczekiwania przerywanego łkaniem dwojga sierot.
— Giovannino — przemówiła Margherita iz łagodnym wyrzutem. — Okaż się dobry choć raz. Chociażby przez wzgląd na biedną zmarłą. Nie przysparzaj mi zmartwień w grobie, nie każ mi myśleć, że z powodu marnego roweru moje drogie sierotki mogą się pokłócić.
Zawsze miałem wiele respektu dla nieboszczyków.
— No dobrze — powiedziałem zwracając się do Albertina. — Jak umrę, zostawię ci mój rower.
— Dziękuję — zaszlochał nie podnosząc głowy znad gazetki. — A motor też?
— Oczywiście — odpowiedziałem.
Ale tu rozległ się pełen goryczy głosik Pasionarii.
— On motor, a ja nic. Ja, co jestem taka malutka i mam dopiero pięć lat, mam chodzić piechotą, a on będzie sobie jeździł.
— Jaki z ciebie kłamczuch — wtrąciła się Margherita. — Przecież będziesz miała mój rower.
— Na rowerze też się jedzie nogami — odparła płaczliwym głosem Pasionaria. — Ja chcę motor.
Tu rozpętała się żywa dyskusja między Margheritą i Pasionarią na temat, czy wypada, czy też nie wypada kobiecie jeździć na motocyklu. Pasionaria twierdziła I całą stanowczością, że skoro kobieta może prowadzić samochód, mający cztery koła, to tym bardziej, motocykl, który ma tylko dwa.
Postarałem się znaleźć wyjście kompromisowe:
— Motocykl zostawię wam obojgu: Albertino będzie prowadził, a ty będziesz jeździła na tylnym siodełku.
Pasionaria przyjęła propozycję.
— Ale gogle będą moje — załkała.
Na to wtrącił się Albertino; jako kierowca motocykla, uważał, że gogle powinien nosić on. Miał nawet rację, ale Pasionaria była zdecydowana zachować zdobyte pozycje w całości.
— No dobrze — zakończyłem sprawę. — Kupię drugą parę.
Z kolei Albertino bardzo grzecznie wysunął kwestię aparatu fotograficznego. Ale tu już zaprotestowała Margherita.
— Dosyć tego! — wykrzyknęła. — Uszanujcie zwłoki swego ojca. Nie ma gorszej nikczemności niż spekulowanie na zmarłym, dopóki jeszcze żyje.
Albertino i Pasionaria zostali szorstko odesłani do łóżek, a kiedy zostaliśmy sami, Margherita zapaliła papierosa i westchnęła.
— Dziwna rzecz. Człowiek nie zdążył jeszcze dobrze przywyknąć do życia, a już ma się przyzwyczajać do śmierci. Kroczymy po wąskiej ścieżce wykutej w skale nad przepaścią i rozpaczliwie czepiamy się ziemi, a jednocześnie fascynuje nas ta przepaść, wieczność. I raz po raz czujemy potrzebę pochylenia się nad tą otchłanią wieczności.
— Tak, Margherjto — odparłem. — I nie zważamy wcale, że nad krawędzią przepaści tikwi tabliczka z napisem „Nie wychylać się”.
Pewnego dnia moja ulubiona i stale noszona marynarka dała wyraźnie do zrozumienia, że nawet najlepsze marynarki mają na łokciach swoją piętę Achillesa; wydobyłem więc z szafy inną marynarkę, brązową drelichową, i nagle spostrzegłem przyczepiony pod jej kołnierzem krążek wycięty z zielonego papieru.
Nie zwróciłem na to większej uwagi, nie zaniepokoiłem się zbytnio nawet i wtedy, kiedy drugi taki krążek znalazłem w bucie.
Ale kiedy wreszcie zobaczyłem krążek zielonego papieru naklejony na boku mojej maszyny do pisania, sprawa zaczęła mnie zaciekawiać.
Taki sam zielony krążek znalazłem pod siedzeniem jednego z krzeseł w pracowni; kiedy jednak zajrzałem pod siedzenie drugiego krzesła, znalazłem tam krążek czerwony.
Szukając czegoś w słowniku etymologicznym „Nuovissirno Melzi”, znalazłem zielony krążek w pierwszym tomie (część lingwistyczna), a czerwony na okładce drugiego (część naukowa). Natomiast Margherita, uniósłszy pokrywę kuchenki
gazowej, zobaczyła tam dwa krążki — czerwony i zielony — umieszczone tuż obok siebie.
Dalsze krążki czerwone były poprzypinane do sukien Mar- gherity, a ja co krok napotykałem zielone; tak że wkrótce nie było w naszym domu ani jednego przedmiotu, który nie byłby oznaczony czerwono albo zielono, albo czerwono i zielono jednocześnie.
Wreszcie we własnym portfelu natrafiłem na czerwony krążek na dowodzie tożsamości, a zielony na pozwoleniu na broń. Czerwony i (zielony zdobiły jedyny banknot — dziesięć tysięcy lirów — jaki się uchował w portfelu.
Nawet chustka, którą wyjąłem z kieszeni chcąc obetrzeć czoło zroszone potem, miała w samym rożku zielony krążek. Było to wręcz niesamowite.
— Zupełnie, jakbyśmy żyli w kryminalnej powieści — po- j wiedziała pewnego dnia Margherita. I nagle otworzyła szeroko oczy, bo dostrzegła czerwony, krążek na młynku do kawy, który trzymała .w ręku.
Zdaniem jej działała tu jakaś tajna polityczna organizacja. Twierdziła, że kiedyś odkryjemy sens tych groźnych ostrzeżeń, tylko że wtedy będzie już za późno.
Ale ja miałem na ten temat swoją własną teorię i specjalnie się nie przejmowałem. Jako autor około trzydziestu słuchowisk radiowych, pełnych problemów psychologicznych bardzo skomplikowanych, mam w tego rodzaju tajemniczych sprawach dużo doświadczenia. Wkroczyłem więc na wojenną ścieżkę: pewnej nocy wstałem i skradając się bezszelestnie, zjawiłem się niby duch w mojej pracowni. Światło było zapalone i schwytałem tajną organizację na gorącym uczynku. Nie była w komplecie, właściwie obecna była tylko połowa stanu osobowego, zajęta aktualnie nalepianiem czerwonego krążka na moje pudełko z cyrklami.
Pasionaria wcale się nie przelękła: dała mi tylko znak, żebym był cicho.
— Tu była pieazęć zielona — wyjaśniła mi szeptem, rozejrzawszy się ostrożnie dokoła. — Ale ja ją zdjęłam i przykleiłam czerwoną. W ten sposób ten ołówek z nóżką zostanie dla mnie.
Autorowi trzydziestu słuchowisk kryminalnych nietrudno było całą rzecz rozszyfrować, zwłaszcza przy pomocy „karmelka, co się sam rozkosznie w ustach rozpływa’’: po prostu ci dwoje postanowili podzielić się spadkiem. Albertino przyczepiał zielone krążki do przedmiotów jemu przyznanych,
| Pasionaria krążki czerwone na wszystkim, co miało należeć do niej. Teraz Pasionaria pracowała na własną rękę, oszukańczo zagarniając dla siebie cyrkiel, kt6ry przedtem zgodnie przyznali Albertinowi.
Spojrzałem na Pasionarię bardzo surowo; z wysokości moich czterdziestu lat jej piąć wyglądało tym bardziej mizernie.
Wygłosiłem długie przemówienie pełne bólu i wreszcie Pasionaria skruszona zwiesiła głową.
Z wielką prostotą podeszła do stołu, czymś tam przez chwilą manipulowała, po czym stanąła na krześle i przykleiła mi pośrodku czoła czerwony krążek.
Jej własność.
A ja nie wiedziałem, co mógłbym jeszcze powiedzieć, i wró- ^ciłem do łóżka z czerwonym krążkiem na czole mego trupa.
Margherita spała, snując marzenia senne według wskazań Edgar da Poe; na rożku jej poduszki przypięty był zielony krążek.
Niebezpiecznie jest się wychylać, Margherito.
Patentowana drabinka
Urodziłem sią przed tamtą wojną, mniej więcej w czasie trzęsienia ziemi w Mesynie, a jeszcze kilka dni temu nie miałem pojęcia, że patentowana drabinka to jest coś, co kosztuje dwadzieścia cztery tysiące siedemset trzydzieści lirów. Wiedziałem tylko, że kiedy trzeba wbić gwóźdź dosyć wysoko w ścianę albo ściągnąć z górnej półki rocznik 1899 „Domenica del Corriere”, muszę zawsze wznosić przedziwne konstrukcje z krzeseł i stolików.
Toteż kiedy przed kilku dniami zobaczyłem piękną drabinkę z drzewa, o sześciu stopniach, taką, co to się otwiera i stoi mocno o własnych siłach, pomyślałem sobie po prostu, że dobrze byłoby ją kupić.
Odwagi dodała mi okoliczność, że była ze mną Pasionaria i że ona, obejrzawszy uważnie drabinkę, uznała ją za całkowicie zadowalającą.
— Doskonale — oświadczyła. — Będzie można się bawić w „dzień-dobry-pani-teraz-muszę-iść-na-górę-gotować-zupę”.
Wobec tak niezbitej argumentacji poprosiłem właściciela sklepu o przysłanie mi drabinki do domu, a kiedy nadeszła, okazało się, że kosztuje dwadzieścia cztery tysiące siedemset
/
trzydzieści lirów, ponieważ siedemset dwadzieścia wynosił ogólny podatek dochodowy, do tego zaś dochodził narzut stały w wysokości dziesięciu lirów, a to dlatego że patentowane drabinki także muszą się przyczyniać do zrównoważenia bilansu państwowego.
Margherita była obecna przy płaceniu rachunku i zachowała zupełny spokój. Ograniczyła się do zapytania, czy drabinka działa napędem elektrycznym, czy gazowym. A kiedy wyjaśniłem, że drabinka funkcjonuje na tej samej zasadzie, co wszystkie inne drabinki nie patentowane, i nie posiada żadnego mechanizmu, który pozwalałby wchodzić na nią i schodzić z niej automatycznie, po prostu za naciśnięciem guziczka, cień smutku pojawił się w jej oczach.
— Trudno, za wojny trzeba płacić, za te przegrane także — powiedziałem do Margherity. Ale ona potrząsnęła smutno. głową i rozpogodziła się dopiero, gdy jej zakomunikowałem, że drabinka zrobiona jest z buka „parowanego”.
— Drabinka parowa! — wykrzyknęła. — Więc coś mechanicznego jednak w niej jest.
Postawiliśmy drabinkę na środku największego pokoju i wszedłem po jej sześciu stopniach, z których każdy kosztował 4121,66 lirów.
Margherita, Pasionaria i Albertino przyglądali mi się z widocznym respektem.
— Giovannino — westchnęła Margherita — kiedy tak patrzę z dołu, wydajesz mi się jak gdyby wychylony w przyszłość. Jakże drobna i krucha muszę ci się wydawać, widziana z tak wysoka!
Uniósłszy rękę dotknąłem z łatwością sufitu. Poruszyłem się, stanąłem na jednej nodze, potrząsnąłem patentowaną drabinką: nie wydała bodaj najlżejszego skrzypnięcia; stała niewzruszenie na swoim miejscu, jakby miała nogi przyśrubowane do podłogi.
Doznałem jednej z największych w moim życiu satysfakcji.
— Przy tak pracującym rzemiośle możemy być o odbudowę spokojni — powiedziałem dumnie.
Tu jedn...
yankes90