hoffmann-dziadek-do-orzechow.pdf

(441 KB) Pobierz
1286380888.001.png
Ta lektura , podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fun-
E. T. A. HOFFMANN
Dziadek do orzechów
ł.  
ł :  
Dnia dwudziestego czwartego grudnia nie wolno było dzieciom pana radcy zaglądać do
Święto
salonu ani do przyległego pokoju.
Fred i Klara siedzieli skuleni w najbardziej oddalonym kąciku mieszkania i zrobiło
im się nieswojo, kiedy zmierzch już zapadł, a świateł, jak to się zwykle działo w dniu
wigilii, nie wnoszono. Fred zwierzył się szeptem swojej siedmioletniej siostrzyczce, że już
od rana słyszał dobiegające z zamkniętych pokojów szmery i lekkie pukanie, a ciemna
postać, która przed chwilą przemknęła przez sień, to na pewno ojciec chrzestny.
Klara aż klasnęła w dłonie z radości i zawołała:
— Ciekawa jestem, jaką dzisiaj przygotował dla nas niespodziankę!
Ojciec chrzestny Freda i Klary, sędzia Droselmajer, nie był pięknym mężczyzną. Ni-
ski, chudy, twarz miał pooraną głębokimi zmarszczkami, a prawe oko zasłonięte wielkim
czarnym plastrem. Na domiar złego był zupełnie łysy i pragnąc to ukryć, nosił śliczną,
kunsztownie wykonaną białą perukę ze szkła. Mimo tych braków był on jednak niezwy-
kłym człowiekiem. Przede wszystkim doskonale znał się na zegarach, a nawet sam umiał
je sporządzać. Jeżeli się zdarzyło, że jeden z pięknych zegarów w mieszkaniu pana radcy
nie mógł głosu wydobyć, ojciec chrzestny zdejmował szklaną perukę oraz żółty surducik
i zasiadał, owiązany niebieskim fartuchem, po czym pogrążał ostre narzędzia we wnętrz-
nościach zegara i majstrował tam tak długo, że aż małą Klarę bolało; ojciec chrzestny
nigdy jednak nie zrobił swemu pacjentowi nic złego, przeciwnie, po tych zabiegach ze-
gar powracał do życia, mruczał z zadowoleniem, wybijał godziny i śpiewał ku radości
domowników.
Ilekroć ojciec chrzestny przychodził, przynosił dzieciom w kieszeni coś ładnego: za-
bawnego człowieczka, który przewracał oczami i kłaniał się uprzejmie, szkatułkę, z której
wyskakiwał ptaszek, lub inne cuda. Na Boże Narodzenie zaś przynosił zawsze niezwykły
podarunek, z wielkim trudem i staraniem własnoręcznie sporządzony; dzieci niedługo się
nim cieszyły, gdyż rodzice wkrótce zabierali go na przechowanie.
— Ciekawa jestem, jaką niespodziankę przygotował dla nas dzisiaj ojciec chrzestny!
Święto, Dar, Dzieciństwo
— zawołała znowu Klara.
Fred był zdania, że tym razem będzie to na pewno forteca, w której śliczni żołnie-
rze maszerują tam i z powrotem, odbywając ćwiczenia; potem przyjdą inni żołnierze,
zaatakują fortecę, a tamci odpędzą ich strzałami z armat.
— Nie, nie! — przerwała Klara. — Ojciec chrzestny opowiadał mi o pięknym ogro-
dzie i o wielkim jeziorze, po którym pływają wspaniałe łabędzie ze złotymi naszyjnikami
i śpiewają prześliczne pieśni. A potem wychodzi mała dziewczynka, staje nad jeziorem,
woła łabędzie i karmi je słodkim marcypanem.
— Łabędzie nie lubią marcypana! — zawołał Fred niezbyt grzecznie. — A ojciec
chrzestny na pewno nie umiałby zrobić całego ogrodu! Właściwie niewielką mamy po-
ciechę z jego zabawek, bo zaraz nam je odbierają; wolę już te zabawki, które dostajemy
od tatusia i mamusi; możemy je na zawsze zatrzymać i wolno nam z nimi robić, co nam
się podoba.
1286380888.002.png
Tak rozmawiały dzieci, ciekawe, co dostaną tym razem. Klara skarżyła się, że panna
Gertruda — była to duża lalka — bardzo się zmieniła, że coraz częściej upada na podłogę
i to tak niezgrabnie, że przeważnie nie obywa się bez podrapania twarzy, nie mówiąc
już o tym, że brudzi sukienkę; co gorsza, nie pomagają najsurowsze kary! Fred znowu
twierdził, że w jego stajni brak dzielnego kasztana i że w ogóle w wojsku jego zupełnie
nie ma konnicy — a tatuś przecież doskonale wie o tym.
Dzieci wiedziały, że rodzice nakupili dla nich mnóstwo podarunków i teraz ustawiają
je w salonie, im zaś nie pozostaje nic innego, jak grzecznie i spokojnie oczekiwać tego,
co im w darze przypadnie.
Mała Klara zamyśliła się, ale Fred mruczał do siebie:
— Chciałbym jednak dostać kasztanka i huzarów!
Szybko zapadał zmierzch. Fred i Klara, mocno przytuleni do siebie, nie śmieli po-
wiedzieć nic więcej. W tej samej chwili dał się słyszeć czysty, srebrny dźwięk: „Dyń-dyń,
dyri-dyń!” Drzwi otworzyły się nagle i taki blask wpadł z wielkiego salonu, że dzieci
krzyknęły: „Ach!” i jak wryte zatrzymały się na progu. Tatuś i mamusia ukazali się we
drzwiach, wzięli za ręce Freda i Klarę i powiedzieli:
— Chodźcie, chodźcie, drogie dzieci!
ł : 
Zwracam się teraz do Ciebie, Czytelniku, Fredku, Tadziu, Karolku — czy jak ci tam na
imię — i proszę, żebyś przypomniał sobie swoją ostatnią Gwiazdkę i podarunki, które
otrzymałeś. Wtedy dopiero będziesz mógł wyobrazić sobie, jaki zachwyt ogarnął dzieci
i jak im oczy zabłysły. Klara po długiej chwili dopiero westchnęła: „Ach, jakie to śliczne!”,
a Fred zaczął skakać z radości. Dzieci były widocznie przez cały rok wyjątkowo grzeczne
i posłuszne, bo nigdy przedtem nie dostały takich wspaniałości.
Wielka choinka, stojąca pośrodku pokoju, obwieszona była mnóstwem złotych i srebr-
nych jabłek, a ze wszystkich gałązek zwisały na kształt pąków i kwiatów migdały z cukru,
kolorowe cukierki i wiele innych słodyczy. Ale najbardziej zachwyciły dzieci niezliczo-
ne świeczki, które jak gwiazdki błyszczały pomiędzy igłami. Drzewko, rozsiewając blask
dokoła, zapraszało wprost, by zrywać kwiaty i owoce. Naokoło drzewka wszystko jaśnia-
ło wspaniałymi barwami: ileż tu było pięknych rzeczy, któż by to potrafił opisać! Klara
spostrzegła śliczne laleczki i sukienkę z kolorowymi wstążeczkami, która wisiała na wie-
szadle w ten sposób, że dziewczynka mogła ją ze wszystkich stron dokładnie obejrzeć.
Klara wołała raz po raz:
— Ach, jaka śliczna sukienka! Czy naprawdę wolno mi będzie ją włożyć?
Fred tymczasem trzy albo cztery razy przegalopował i przekłusował dokoła stołu, pró-
bując nowego kasztanka, który był uwiązany do stołu. Potem zsiadł z konia i powiedział:
— Dzika bestia, ale to nic, już ja sobie dam z nim radę.
Potem zaczął oglądać nowy pułk huzarów. Pięknie odziani w czerwone i złote mun-
dury, przybrani w srebrną zbroję, siedzieli na koniach, które tak błyszczały, jakby były
zrobione z czystego srebra.
Dzieci, które ochłonęły już trochę z podniecenia, chciały obejrzeć książki z obrazkami.
Leżały one otwarte na stole w ten sposób, że widać było śliczne kwiaty i wystrojonych
ludzi, a nawet wesoło bawiące się dzieci, namalowane tak świetnie, jak gdyby naprawdę
żyły i mówiły. Dzieci chciały właśnie podejść do tych książek, kiedy znów zadźwięczał
dzwonek.
Fred i Klara wiedzieli, że teraz kolej na podarunki od ojca chrzestnego, i podbiegli do
Maszyna
stołu pod ścianą, zasłoniętego parawanem. I oto, co ukazało się ich oczom:
Na zielonym, obsypanym kwiatami trawniku stał wspaniały zamek z lustrzanymi szy-
bami i złotymi wieżami. Nagle rozległ się dźwięk dzwonków, drzwi i okna otworzyły się
i widać było, jak w środku spacerują maleńkie zgrabne ludziki: panowie w kapeluszach
z piórami, panie z długimi trenami u sukien. W środkowej sali, która zdawała się cała
stać w płomieniach — tak wiele świeczek paliło się w srebrnych żyrandolach — tańczyły
dzieci w takt muzyki dzwonków. Jakiś pan w szmaragdowym płaszczu co chwila wyglą-
dał przez okno, machał ręką i znikał znowu. I sam ojciec chrzestny, niewiele większy od
. . .  Dziadek do orzechów
dużego palca tatusia, zjawiał się od czasu do czasu na dole w drzwiach zamku i znowu
wchodził do środka.
Fred, oparty o stół obiema rękami, przyglądał się ślicznemu zamkowi i tańczącym
figurkom, a potem rzekł:
— Ojcze chrzestny, pozwól mi także wejść do zamku!
Ale sędzia odpowiedział mu, że to jest niemożliwe. I miał rację, gdyż była to nie-
rozsądna myśl wejść do zamku, który razem z wieżami niższy był niż on sam! Fred to
zrozumiał, ale po pewnym czasie — gdy panowie i panie spacerowali ciągle w ten sam
sposób, dzieci tańczyły, człowiek w szmaragdowym płaszczu wyglądał zawsze przez to sa-
mo okno, a ojciec chrzestny ukazywał się we drzwiach — chłopiec zawołał niecierpliwie:
— Ojcze chrzestny, wyjdź raz innymi drzwiami!
— Nie mogę, drogi Fredku — odparł sędzia.
— A czy możesz — mówił dalej Fred — kazać temu zielonemu człowiekowi, który
tak często wygląda przez okno, żeby spacerował razem z innymi?
— Tego także nie mogę zrobić — odpowiedział znowu radca sądu najwyższego.
— To niech dzieci zejdą na dół — zawołał Fred — żebym mógł je obejrzeć z bliska!
— Ach, tego wszystkiego nie da się zrobić — odparł rozdrażniony sędzia. — Me-
chanizm musi pozostać taki, jakim go zrobiłem.
— Taak? — zapytał Fred przeciągając sylaby. — Tego wszystkiego nie można zrobić?
Słuchaj, kochany ojcze chrzestny, jeżeli te twoje malutkie wystrojone figurki w zamku
umieją robić jedno i to samo w kółko, to niewiele są warte i na nic mi się nie przydadzą.
Nie, wolę już swoich huzarów, bo oni mogą maszerować naprzód i w tył, jak ja będę
chciał, a nie siedzieć w zamknięciu!
To powiedziawszy, Fred podbiegł do stołu z podarunkami i kazał swojemu szwa-
dronowi kłusować tam i z powrotem na srebrnych rumakach, powiewać chorągwiami,
atakować i strzelać, ile dusza zapragnie. Klara także odeszła po cichutku, bo i jej prędko
znudziły się te spacery i tańce laleczek w zamku, tylko nie zdradziła się z tym jak Fred,
bo była grzeczna i dobra. Rozgniewany sędzia zwrócił się do rodziców:
— Ten cudowny mechanizm nie jest przeznaczony dla nierozsądnych dzieci, zapakuję
mój zamek z powrotem.
Ale wtedy podeszła matka i poprosiła ojca chrzestnego, żeby pokazał jej wewnętrzne
urządzenie zamku i skomplikowane zębate kółka, które wprawiały lalki w ruch. Radca
rozebrał cały mechanizm i znowu go złożył. Rozpogodził się przy tym zupełnie i dał jesz-
cze dzieciom kilka ładnych brązowych figurek ze złoconymi twarzami, rękami i nogami.
Wszystkie były rodem z Torunia i tak przyjemnie pachniały, że Fred i Klara ucieszyli się
bardzo. Ich starsza siostra Ludwika włożyła na życzenie matki piękną, nową suknię, ale
Klara wolała jeszcze dłużej oglądać swoją sukienkę, zamiast kłaść ją na siebie. Chętnie jej
na to pozwolono.
ł : 
Klara dlatego nie chciała odejść od stołu gwiazdkowego, że odkryła coś, czego dotychczas
nikt nie zauważył. Dzięki temu, że huzarzy Freda wymaszerowali i ustawili się w szyku
Lalka
pod drzewem, ukazał się niezmiernie wytworny mały człowieczek, który stał spokojnie
i skromnie, jak gdyby oczekiwał swojej kolei. Można by wprawdzie dużo zarzucić jego
figurze, bo długi i zbyt gruby tułów nie harmonizował z cienkimi i krótkimi nóżkami,
a głowa była o wiele za duża. Ale te braki wynagradzało eleganckie ubranie, które świad-
czyło o dobrym smaku. Mały człowiek miał na sobie śliczną fiołkową kurtkę huzarską
z licznymi białymi sznurami i guzikami, spodnie tego samego koloru, a buciki piękniej-
sze niż wszystkie, jakie zdobiły kiedykolwiek nogi studenta, a nawet oficera. Tak dobrze
przylegały do delikatnych nóżek, jakby były namalowane. Z ramion zwisał mu wąski
i niezgrabny płaszczyk, który wyglądał jak z drzewa, a na głowie miał czapkę górniczą.
Ale Klara pomyślała sobie, że ojciec chrzestny także ma bardzo lichy płaszcz i brzydką
czapkę, a jednak jest naprawdę niezwykły. Pomyślała również, że gdyby ojciec chrzestny
ubrał się nawet tak starannie, jak ten mały, to jeszcze by tak ładnie nie wyglądał.
Przyglądając się uważnie miłemu człowieczkowi, którego polubiła od razu, Klara spo-
strzegła, że na twarzy jego malowała się wielka dobroć. Jasnozielone, trochę wyłupiaste
. . .  Dziadek do orzechów
oczy pełne były przyjaźni i życzliwości. Dodawała mu wdzięku starannie uczesana broda
z białej bawełny, okalająca podbródek, a czerwone usta uśmiechały się łagodnie.
— Ach — zawołała wreszcie Klara — powiedz mi, drogi ojcze, do kogo należy ten
miły człowieczek tam pod drzewem⁈
— Zadaniem tego człowieczka, moje drogie dziecko — odpowiedział ojciec — jest
dzielnie pracować dla nas wszystkich. Ma on rozgryzać twarde orzechy; a należy zarówno
do Ludwiki, jak do ciebie i Freda.
To mówiąc, ojciec zdjął go ostrożnie ze stołu i uniósł w górę jego drewniany płaszczyk,
a człowieczek otworzył wtedy usta szeroko, szeroko i ukazał dwa rzędy lśniących, ostrych
ząbków.
Na prośbę ojca Klara włożyła mu orzech do ust i — trzask! — rozgryzł go, łupiny
rozleciały się, a Klarze wpadło do ręki samo słodkie jądro. Teraz dowiedzieli się wszyscy,
a i Klara także, że ten śliczny mały człowieczek pochodzi z rodu Dziadków do Orzechów
i że trudni się nadal zawodem swoich przodków. Dziewczynka nie posiadała się z radości,
a ojciec powiedział:
— Ponieważ Dziadek tak ci się podoba, powinnaś go starannie przechowywać i chro-
nić; ale, jak już powiedziałem — mają prawo używać go także Ludwika i Fred.
Klara natychmiast wzięła Dziadka do ręki i kazała mu gnieść orzechy, ale wybierała
najmniejsze, żeby człowieczek nie musiał ust otwierać za szeroko, bo w gruncie rzeczy nie
było mu z tym do twarzy. Zbliżyła się Ludwika i jej także musiał Dziadek wyświadczyć
podobną przysługę; widać było, że czyni to chętnie, bo uśmiechał się bardzo przyjaźnie.
Tymczasem Fred zmęczył się ciągłymi manewrami i konną jazdą, a słysząc wesołe
trzaskanie orzechów, podbiegł do sióstr i śmiał się serdecznie z zabawnego małego czło-
wieczka, który wędrował z rąk do rąk i nie przestawał ani na chwilę otwierać i zamykać
ust. Teraz dostał go Fred i dawał mu największe i najtwardsze orzechy, ale coś nagle trza-
snęło i trzy ząbki wypadły z ust Dziadka do Orzechów, a cały podbródek obluzował się
i zaczął zwisać.
— Ach, mój biedny, kochany Dziadek do Orzechów! — wykrzyknęła głośno Klara
Kłótnia
i odebrała go natychmiast Fredowi.
— Ależ to niedorajda! — powiedział Fred. — Chce być Dziadkiem do Orzechów,
a nie ma nawet porządnych zębów; pewnie nie zna wcale swojego rzemiosła. Oddaj mi
go, Klaro, będzie mi rozgryzał orzechy, choćby miał resztę zębów postradać, a nawet i cały
podbródek! Co nam po tym nicponiu!
— Nie, nie! — wołała Klara, płacząc. — Nie dam ci mojego kochanego Dziadka do
Orzechów! Patrz, jak żałośnie na mnie patrzy i pokazuje mi swoją pokaleczoną szczękę!
— Ale Dziadek do Orzechów jest tak samo mój, jak i twój — zawołał Fred — więc
mi go oddaj!
Klara rozpłakała się na dobre i prędziutko zawinęła chorego Dziadka do Orzechów
w chusteczkę do nosa. Weszli rodzice z ojcem chrzestnym, który, ku wielkiemu zmar-
twieniu Klary, wziął stronę Freda. Ale ojciec rzekł:
— Oddałem Dziadka do Orzechów pod opiekę Klary, a ponieważ widzę, że potrzebuje
teraz jej pomocy, więc może z nim robić, co jej się podoba, i nikomu wtrącać się do
niej nie wolno! Poza tym dziwi mnie bardzo, że Fred wymaga dalszych usług od kogoś,
kto zachorował na służbie. Jako dobry żołnierz, powinien wiedzieć, że rannych nigdy nie
wciela się do szeregu.
Fred zawstydził się bardzo i, nie troszcząc się dłużej o orzechy i Dziadka, odszedł na
drugą stronę stołu, gdzie jego huzarzy już się udawali na nocną kwaterę, pozostawiając na
placu tylko wartę. Klara pozbierała zgubione ząbki Dziadka do Orzechów, owiązała mu
chory podbródek ładną białą wstążką, odczepioną od sukienki, i jeszcze staranniej zawi-
nęła w chusteczkę biednego małego człowieczka, który był bardzo blady i wystraszony.
Trzymając go i kołysząc na ręku jak małe dziecko, zaczęła oglądać śliczną książkę z obraz-
kami, która leżała obok innych podarków. Chociaż miała bardzo łagodne usposobienie,
gniewała się bardzo, gdy ojciec chrzestny śmiał się do rozpuku i pytał raz po raz:
— Jak ona może być taka troskliwa dla tego okropnego brzydala?
Klara przypomniała sobie nagle, że gdy spostrzegła człowieczka po raz pierwszy, wydał
jej się podobny do ojca chrzestnego, i powiedziała bardzo poważnym tonem:
. . .  Dziadek do orzechów
Zgłoś jeśli naruszono regulamin