Świerczek Marek - Bestia.docx

(501 KB) Pobierz



Marek Świerczek

Wydawnictwo Otwarte

Kraków 2007


Projekt okładki: PHOTO DESIGN - Lesław Stawiński

Fotografia autora na okładce: Jacek Lenczowski

Opieka redakcyjna: Robert Chojnacki

Opracowanie typograficzne książki: Daniel Malak

Tłumaczenie z języka niemieckiego: Agnieszka Buk/Design Plus

Tłumaczenie z języka rosyjskiego: Maria Kossakowska-Maras/Design Plus

Adiustacja: Barbara Górska /Design Plus

Korekta: Małgorzata Poździk/Design Plus,

Małgorzata Pasz/Design Plus,

Agnieszka Buk/Design Plus

Łamanie: Robert Oleś/Design Plus Copyright ° by Marek Świerczek

ISBN 978-83-7515-019-3

www.otwarte.eu

Zamówienia: Dział Handlowy, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Bezpłatna infolinia: 0800-130-082

Zapraszamy do księgarni internetowej Wydawnictwa Znak,

w której można kupić książki Wydawnictwa Otwartego: www.znak.com.pl

Wydawnictwo Otwarte sp, z o.o.,

ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków. Wydanie I, 2007.

Druk: Colonel, ul. Dąbrowskiego 16, Kraków.


Zrozumiałem, że świat jest niczym, że jest mechanicznym

chaosem rządzonym przez bezmyślną, bydlęcą agresję,

na którą nakładamy nasze lęki i nadzieje.

JOHN GARDNER, Grendel, tłum. Piotr Siemion

Wokół panowała niezmącona, dziwna wręcz cisza.

Gdy wsłuchałem się jednak uważniej, doszło mnie

dobywające się z doliny wycie wilków. W oczach

hrabiego ujrzałem błysk.

- Niech pan posłucha - wyszeptał - dzieci nocy.

Jakaż to muzyka! - Widząc mój niepokój, dodał:

- Sir, wy, mieszkańcy miast, nie zrozumiecie

uczuć łowcy.

BRAM STOKER, Drakula, tłum. Marek Król

Wasze własne oczy

(Powiedział Makary)

Są waszymi wrogami.

Wasze spaczone myśli

(Rzekł anachoreta)

Zmieniają łudzi wokół

W ptaki i zwierzęta.

Wasza własna zła wola

(Rzekł jasnowidzący)

Zaludnia świat widmami.

THOMAS MERTON, Makary i kucyk, tłum. Jerzy Ulg


Deszcz bębnił o daszki wojskowych czapek, ściekał po baszłykach za kołnierze. Las był mokry i wciąż ciemny, choć na wschodzie obłoki miały już purpurową obwódkę brzasku.

W mroku między drzewami słychać było delikatne trzaski pęczniejącego drewna.

Z chrap końskich unosiła się para. Twarze żołnierzy były blade z lęku i niewyspania.

Zjechali w porośniętą paprociami dolinę. Minęli kozaka, który siedział na kudłatym koniku z karabinem w dłoniach.

Spisę na skórzanej pętli wetknął w tuleję przy siodle.

-              Gdie on?* - warknął krępy oficer z pagonami kapitana.

Miał smagłą twarz z wystającymi kośćmi jarzmowymi i lekko skośne oczy.

-              Niże, wasze błagarodije... Wozlje istocznika...

Konie zaczęły parskać, czując krew, więc żołnierze klepali je po szyjach i szeptali uspokajająco.

Przejechali kilkadziesiąt metrów, brnąc w mokrych, parujących liściach paproci. Kopyta końskie zapadały się w kosmatym mchu. Zeskoczyli z koni i podeszli do kilku dragonów stojących wokół

* Tłumaczenia zwrotów obcojęzycznych zamieszczono na s. 308-319. Fragmenty w języku rosyjskim zapisano w transkrypcji fonetycznej.

7


obłożonego szarymi kamieniami źródełka. W poprzek oczka wodnego, z ręką przewieszoną przez oślizły, porośnięty brodatymi porostami pniak, leżał na brzuchu martwy sołdat. Zwinięty i rozerwany szynel, moknąc w źródle, wzdymał się pod wpływem cieknącej wody. Podarta koszula przesiąkła krwią. Spod brzucha wypływały zbielałe już jelita, wokół których zaczęły się gromadzić chruściki, drapiące odnóżami dno. Sołdat miał zgruchotany kark. Między płatami mięsa widniały wyrostki kręgosłupa. Twarz była niewidoczna, ale w wesołej strudze poruszała się, jak porzucona chusta, skóra z policzka.

Młody pisarz wojskowy pochylił się i zwymiotował za pniakiem. Po czym wytarł usta haftowaną chusteczką.

-              Nada posłât'pismo w Pietierburg - wyszeptał. - Tak dalsze nie możet byt', kapitan Wasiluk.

-              Nie, nie może - warknął krępy oficer. - To już zdecydowanie za długo trwa.

Nad pustymi polami, poprzecinanymi laskami brzozowymi, krążyły wrony. Zimny wiatr niósł drobinki lodowatego deszczu.

Drzewa wokół polany były czarne od kraczących ptaków, a nad gałęziami, niemal bezlistnymi, powoli wschodziło małe, zziębnięte słońce.

-              Idzie mróz - mruknął Herling. Jego chuda twarz była blada z przepicia, wąsy zwisały mu jak zdechłe gąsienice. Wojskowy szynel był wilgotny na ramionach, a na dwugłowym orle na czapce zebrała się rosa.

-              A to dopiero październik - Basowski przetarł dłonią sine policzki. - Ale ja się za chwilę rozgrzeję.

-              Nie byłbym taki pewien - Herling ocienił wodniste oczy ręką. - Wysłał sekundantów. Może chce przeprosić?

8


Dwóch mężczyzn w ciemnych surdutach i wysokich kapeluszach podeszło do nich. Jeden skłonił się i powiedział:

-              Graf Basowski... princ Obłonskij gotów k tomu, sztoby priznatsia, szto jego powiedenije było płochoje... Na samom diele on nie chotieł skazat', szto wsie Poljaki priedatieli i sobaki. Izwinitie jewo, graf...

-              Z przyjemnością - warknął Basowski. Jego szczupła twarz była zacięta i zła. - W mojej rodzinie zawsze mówiono, że nie należy zwracać uwagi na szczekanie psów...

-              Szto takoje?

-              Przetłumacz im to, Krzysztofie - poprosił. - Mnie się już nie chce marnować czasu.

-              S udowolstwiem - Herling, mówiąc, patrzył w ziemię. - W siemie grafa Basowskogo wsiegda goworili, szto nie lzia obraszczat' wnimanije na łaj sobak...

Gruba twarz sekundanta poczerwieniała.

-              Wy chotitie, sztoby ja pieriedał eti słowa princu?

-              Koniecznie proszę przekazać to księciu - Basowski skłonił się z nieruchomą twarzą.

-              Nieobchodimo - zaszemrał za nim Herling.

Obaj emisariusze odwrócili się i na sztywnych nogach podeszli do grubego mężczyzny w lisiej szubie, któremu służący podawał właśnie kieliszek z szampanem.

-              Job jewo mat' - dobiegło Basowskiego. - Ubiju kak sobaku!

-              No, teraz już na pewno będziesz się bić - westchnął Herling. - Nie mogłeś przyjąć przeprosin?

-              Nie lubię, gdy mnie jakiś kundel obraża.

-              Ale on tak ogólnie... o Polakach powiedział, że zdrajcy... Bo powstanie i w ogóle.

-              No to ja go tak w ogóle nauczę grzeczności - syknął Basowski. Przejechał zakrzywionymi palcami przez ciemne, przeplatane siwizną włosy, a potem obrócił się do stojącego z tyłu służącego, który siłował się z wielkim, wilkowatym psem.

9


-              Stiepan, podaj szpadę.

Grubas po przeciwnej stronie łąki zrzucił płaszcz i zaczął iść ku Basowskiemu, który wyciągnął szpadę ze skórzanej pochwy, rzucił wojskowy szynel oraz czapkę gwardyjską Herlingowi, pogładził psa po szorstkiej głowie i ruszył w stronę przeciwnika.

-              Trzymaj Bangę - napomniał Mugę, odwracając głowę. - Żeby się nie wyrwał!

Tłusta twarz Obłońskiego skurczyła się, pod wąsami zabłysły zęby.

-              Ubiju kak sobaka!

-              Nie bredź, kanalio - warknął Basowski, stając w postawie. - Dawaj, żdu tiebia!

Zadźwięczała stal, gdy klingi zetknęły się ze sobą. Obłoński, czerwony na twarzy, skakał jak tresowany niedźwiedź wokół szczupłego Basowskiego, który zawirował przed nim, odszedł ze zgrzytem ostrza i zaśmiał się.

-              Takim obrazom wy na samom dielie tolko sobaku możetie ubit'!

Obłoński spurpurowiał jeszcze bardziej.

-              Ty sukinnyj synu - zawył. - Was wsiech nada powiesit', izmienniki!

-              Tego nie powinieneś mówić, szubrawcze - szare oczy Basowskiego zrobiły się mroczne.

Cofnął się o krok, przyjął sztych na ostrze, odbił go, a potem ledwie dostrzegalnym ruchem wszedł płynnie pod gardę Obłońskiego, zrobił wypad na prawą nogę i zastygł z wyrzuconym ramieniem.

Obłoński drgnął. Ręce opadły mu wzdłuż tułowia. Szpada zadźwięczała o zmarzniętą ziemię.

Wrony zerwały się z drzew i zaczęły chaotycznie krążyć nad stojącymi nieruchomo mężczyznami. Banga przysiadł na tylnych łapach i zaczął wyć.

10


Basowski krótkim ruchem wyrwał ostrze z piersi przeciwnika, który wciąż stał ze zbielałą twarzą.

-              Nie choczu tak głupo umirat' - zajęczał Obłoński. - Nie tak...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin