Beczka śmierci - Arkadij & Gieorgij Wajner.pdf

(1861 KB) Pobierz
1277337802.001.png
1277337802.002.png
CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział pierwszy
Inspektor Stanisław Tichonow
..Aleksiej Dieduszkin patrzył na mnie smutno czarnymi
aksamitnymi oczami i widziałem, jak pod jego cienkimi
powiekami nabrzmiewają łzy.
- Wstyd mi za was... — powiedział swoim głębokim, miękkim
barytonem.
No tak. Jemu za nas wstyd. Czy też może tylko za mnie, a za
Saszkę Sawieliewa już nie? Nie, chyba jednak za nas obu, gdyż
rozmawialiśmy we trzech, a nasze spotkanie zawdzięczał nawet
bardziej Saszce niż mnie. I chociaż ja też wstydziłem się swego
zachowania (Saszkę lepiej w ogóle pominąć milczeniem),
zapytałem Dieduszkina:
- A jednak opowiedz mi, Dieduszkin, za co zostałeś
nagrodzony tym orderem.
Dieduszkin wyjął z kieszeni białą chusteczkę, szybkim
ruchem osuszył oczy i cicho, kulturalnie wytarł nos. Odsunął
chusteczkę od twarzy, rozwinął, trzymając ją za rogi i przyjrzał
się je] z uwagą, jak iluzjonista podczas występu. Ale - ku
mojemu zdziwieniu - nie wyfrunął z niej gołąb ani nie zaczęły
wypadać papierowe kwiaty. Dieduszkin po prostu złożył
chusteczkę i schował do kieszeni.
- Proszę wybaczyć, ale jak dotąd cel naszej rozmowy nie jest
dla mnie jasny. Jednakże postaram się zaspokoić waszą
ciekawość i...
I po raz piąty zaczął opowiadać jakąś fantastyczną historię o
przyjacielu z Bułgarii, którego poznał kilka lat temu na Krymie.
Kąpali się kiedyś w sztormową pogodę i Bułgar zaczął tonąć.
Wtedy on (Znaczy Dieduszkin) z narażeniem życia wyciągnął
go ze spienionych fal. Uratowany, przyszedłszy do siebie,
odpiął od klapy marynarki order za bohaterstwo, którym został
odznaczony podczas wojny, i ofiarował go swemu wybawcy.
- ...No i, proszę mi wybaczyć, przechowuję go jako pamiątkę -
zakończył swoje przepojone uczuciem wystąpienie.
Prawie do każdego zdania Dieduszkin wtrącał „proszę mi
wybaczyć” albo „bardzo przepraszam”, ale jego nienaturalnie
modulowany głos drżał taką goryczą, że jeśli nie było się jeszcze
całkowitym bydlakiem, należało zrozumieć, że przepraszać
trzeba właśnie jego. Saszka Sawieliew wyglądał na człowieka,
który zrozumiał już, że jest skończonym łajdakiem, i pogodził
się z tym na zawsze. Dlatego też nieśmiało zapytał Dieduszkina:
- No i co... stary był ten Bułgar?
Dieduszkin uśmiechnął się wyniośle.
- Co to znaczy „był?” Przecież to jeszcze całkiem młody
człowiek...
Saszka, zdemaskowany w swojej ignorancji, zmieszał się i
boleśnie pokręcił głową.
- Ojej! Ale kłopot! Teraz wszystko się poplątało...
- Przepraszam, ale nie rozumiem, dlaczego - z godnością
odezwał się Dieduszkin.
Saszka rzucił na mnie szybkie spojrzenie i uśmiechnął się.
- Bo z naszych obliczeń wynika, że wasz bułgarski przyjaciel,
obywatelu Dieduszkin, powinien mieć koło setki...
- Wybaczcie mi, ale niezupełnie...
Wziąłem ze stołu złoty, wysadzany brylantami krzyż na
wstążeczce z mory i pokazałem Dieduszkinowi.
- To bardzo stary order. O tu na rewersie, wygrawerowano...
Dieduszkin popatrzył mi w oczy, a mnie zalał ocean wstydu
za całą ludzkość. Teraz Dieduszkin wstydził się nie tylko za
mnie i za Saszkę, ale także za swojego nie znanego nam
bułgarskiego przyjaciela.
- To znaczy, że on mnie okłamał...
- Aha - radośnie potwierdził Saszka. - A ja cały czas
denerwowałem się, że to wy nie mówicie prawdy. Tymczasem
okazuje się, że to tamten łobuz nałgał. Chwała Bogu! Teraz
tylko wyjaśnimy, jak weszliście w posiadanie tej importowanej
walizki, wyładowanej zagranicznymi rzeczami, i nasze malutkie
nieporozumienie pójdzie w niepamięć.
- On z pewnością uratował obcokrajowca podczas katastrofy
lotniczej - wyraziłem niewinne przypuszczenie i zwracając się
do Dieduszkina spytałem: - I za to ten obcokrajowiec nagrodził
cię swoją walizką. Prawda?
Dieduszkin wyciągnął z kieszeni swoją niezwykłą batystową
chusteczkę i wykonał nią cykl kuglarskich manipulacji. Potem
smutnym głosem powiedział do mnie albo do nas obu:
- Jesteście źle wychowani...
Alocha Dieduszkin, pseudo Baton, doświadczony złodziej —
specjalista od kradzieży na dworcach kolejowych i w pociągach
- był moim starym znajomym. Słysząc więc to pełne żalu
„jesteście źle wychowani”, po prostu zachichotałem, gdyż
właśnie od tych słów zaczęła się przed ośmiu laty nasza
znajomość. Zrobił wtedy niewybaczalny dla zawodowca błąd -
pozostawił sobie bardzo piękny skradziony zegarek. Nosił go w
górnej kieszeni marynarki na płaskim platynowym łańcuszku,
przemyślnie przytwierdzonym do dziurki w klapie. Wytropiłem
go właśnie dzięki temu łańcuszkowi. Dość bezceremonialnie
wyciągnąłem go z kieszeni razem z zegarkiem, który zawisł na
klapie jak jakiś wojenny medal. Wtedy właśnie powiedział do
mnie: „Jesteście źle wychowani”. Całą swoją osobą — siwiejący,
bardzo elegancki, z zegarkiem-medalem na piersi - wyrażał
taką gorycz z powodu mojego złego wychowania, że w
pierwszej chwili zmieszałem się, a potem z młodzieńczą
bezceremonialnością wygarnąłem mu, żeby lepiej myślał o
sobie, że kraść w jego wieku to wstyd itd., itd. Prowadząc go na
posterunek nagadałem mu z pasją masę różnych głupstw, a on
słuchał nie przerywając. Potem powiedział z uśmieszkiem:
- Taak, próżność zgubiła złodzieja... - i z nieoczekiwaną
złością dodał: - Nienawidzę was, smarkaczy z kryminalnej.
Pracować jeszcze nie umiecie, ale gorliwości macie za
dziesięciu. Popatrzyłbyś na siebie, z tego podniecenia masz
gorączkę. Ze czterdzieści stopni... Szczeniak.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin