Basso Adrienne - Uwieść grzesznicę.pdf

(1155 KB) Pobierz
Basso Adrienne
Uwieść grzesznicę
Czy po jednym pocałunku on przestanie gardzić miłością?
Czy za sprawą jednego pocałunku spełnią się jej grzeszne pragnienia?
Dorothea nie szuka miłości, lecz mężczyzny, który jednym pocałunkiem rozpali w niej namiętność.
Kiedy go spotka, będzie wiedziała, że znalazła tego jedynego. Trzem zalotnikom nie udaje się przejść tej
próby, a ona niemal traci nadzieję. I wtedy pojawia się markiz Atwood, a jego diaboliczny urok
wprawia jej serce w drżenie…
Atwood nie szuka żony, lecz kobiety, która da mu rozkosz. Czyżby więc byli sobie przeznaczeni? Lecz
już ich pierwsze spotkanie dowodzi, jak nieprzewidywalne skutki mogą mieć gwałtowne wybuchy
namiętności…
1
Londyn, wiosna 1818 roku
Serce
Dorothei zabiło żywiej, kiedy pan Artur Pengrove przysunął się bliżej na marmurowej ławce.
Łagodny wiosenny wietrzyk przywiał do ich ustronnej kryjówki słodką woń egzotycznych kwiatów
rosnących w ogrodzie; nocne niebo jaśniało tuzinami migoczących gwiazd. Z sali balowej dobiegały
przytłumione dźwięki muzyki. Idealna noc, jak z obrazu, wprost stworzona do romansu.
- Pani oczy mają najbardziej urzekający odcień błękitu, panno Ellingham. Przypominają mi letnie
niebo tuż po świcie, rozświetlone obietnicą wspaniałego dnia - wyszeptał, a jego spojrzenie spoczęło
na jej ustach.
- Och, panie Pengrove.
Dorothea przymknęła oczy i pochyliła się do przodu w geście subtelnej zachęty. Wreszcie zamierzał ją
pocałować! Przez ostatnie dwa tygodnie myślała tylko o panu Arturze Pengrovie i teraz miała się
przekonać, czy to właśnie on jest mężczyzną, którego poślubi i uczyni swoim towarzyszem na resztę
życia. Była to doniosła i brzemienna w skutki chwila i serce waliło jej z niecierpliwością.
Poczuła na swoim policzku jego oddech. Ze wszystkich sił starała się uspokoić łomot serca, zachować
spokój i opanowanie. Z wahaniem i nieśmiałością usta pana Pengrove'a w końcu jej dotknęły.
Musnęły jej wargi i wydawały się tak delikatne, jakby należały do nie-
mowlęcia. W pierwszym odruchu chciała się odsunąć, przywarła jednak do nich z nadzieją, że
Pengrove pocałuje ją bardziej namiętnie. Niestety, tak się nie stało.
Jakże okropnie się zawiodła! Doznanie nie miało nic wspólnego z dręczącym pragnieniem, które od
tak dawna chciała poczuć, z nieokiełznaną żądzą, której tak rozpaczliwie poszukiwała.
Wydała cichy, gardłowy pomruk, mając nadzieję, że w ten sposób rozbudzi powściągliwego amanta.
Dźwięk ten jednak tylko go spłoszył. Drętwe i wilgotne wargi pana Pengrove'a po raz drugi zetknęły
się z jej ustami, po czym gwałtownie się od nich oderwały.
Dorothea skuliła ramiona. Ukłucie rozczarowania sprawiło jej fizycznie odczuwalny ból i
przygnębiło. Szczerze wierzyła, że to on może być tym jedynym. Był trzecim mężczyzną, który
zalecał się do niej w tym sezonie, trzecim, któremu pozwoliła się pocałować. Najwyraźniej jednak
ulubione porzekadło ciotki Mildred, według którego do trzech razy sztuka, okazało się nieprawdziwe.
Z wysiłkiem oparła się pokusie, by ukryć twarz w dłoniach i wydać pełne rozczarowania
westchnienie. Takie zachowanie byłoby wszakże karygodne. Zamiast tego przycisnęła palce do
skroni, aby uśmierzyć dotkliwy ból głowy, który znienacka ją dopadł.
Rozczarowanie na tyle stępiło jej świadomość, że nie zważała na to, co robi pan Pengrove, póki nie
dostrzegła kątem oka, że przykląkł przed nią na jedno kolano.
Och, na niebiosa! Na domiar wszystkiego będzie teraz musiała odrzucić oświadczyny. Wieczór, który
niósł ze sobą obietnicę i napawał nadzieją, szybko zmierzał ku kompletnej katastrofie.
Pan Pengrove ujął jej rękę w swoje zimne, wilgotne dłonie. Dorothea gwałtownie uniosła głowę,
intensywnie myśląc nad odpowiedzią, która skutecznie go zniechęci, a jednocześnie nie zrani.
- Panno Ellingham - zaczął pan Pengrove piskliwym głosem. Odchrząknął i spróbował ponownie. -
Najdroższa panno Ellingham. Dorotheo. Ostatnie tygodnie, które spędziliśmy w swoim towarzystwie,
były naznaczone szczęściem. Najgoręcej pragnę, by naszemu przywiązaniu nadać formalny charakter,
przypieczętować je
na zawsze i zatwierdzić wobec prawa. Zanim jednak oficjalnie uczynię przed panią wyznanie, muszę
porozmawiać z pani opiekunem. Czy jest pani temu przychylna?
Dorothea spojrzała na niego, nie mając pewności, od czego powinna zacząć. W świetle księżyca
wyglądał poważnie i niezwykle młodo.
- Mój wuj, Fletcher Ellingham, sprawuje nade mną prawną opiekę, ale jak pan wie, nie przyjechał w
tym sezonie do Londynu -odparła.
- W takim razie opiekunem jest pani siostra - rzekł powoli Pengrove. - Czy też raczej jej mąż, pan
Jason Barrington. Mniemam, że do niego właśnie muszę się zwrócić.
Przybladł nieco, wypowiadając te słowa, a Dorothea nie mogła mu mieć tego za złe. Jej szwagier był
w pewnym sensie legendą, dał się poznać z gwałtownego temperamentu, skandalicznego zachowania,
a także śmiałych i niebezpiecznych poczynań. Nie należał do ludzi, wśród których zazwyczaj obracał
się pan Pengrove, a z pewnością nie nawiązywał z nimi osobistych znajomości.
- Tak się składa, że Jasona i Gwendolyn również nie ma w mieście. Zostali w domu, czekają na
narodziny pierwszego dziecka -odparła Dorothea, chwytając się sposobu, który - jak pomyślała
-najskuteczniej mógł ją wybawić z kłopotliwej sytuacji. - Jak pan bez wątpienia pamięta, siostra
Jasona uprzejmie zgodziła się przyjąć mnie na ten sezon do siebie. Tym samym odpowiedzialność za
opiekę nade mną spada na jej męża.
Pengrove zamrugał.
- Na markiza Dardington?
- W istocie. I przyznaję, że traktuje on ten obowiązek nadzwyczaj poważnie.
Z żarliwej twarzy pana Pengrove'a odpłynęły resztki koloru. Może i Jason Barrington odstraszał
swoim zachowaniem, ale markiz Dardington stanowił wręcz śmiertelne zagrożenie. Nie mogła ani na
jotę winić Pengrove'a za to, że czuje się źle na samą myśl o stawieniu czoła temu hardemu, potężnemu
arystokracie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin