Hines Barry - KRÓL STRZELCÓW.rtf

(2503 KB) Pobierz

Hines Barry

KRÓL STRZELCÓW

 

 

 

              ... I wreszcie z klasy szóstej A: Hawk! Ci wszyscy mają karę zastać dziś po lekcjach.

Szkoła odwróciła się, żeby spojrzeć na Hawka, ale jego tam nie było.

              O Hawku jednak mam* również do powiedzenia coś znacznie przyjemniejszego. Jak się okazuje, Hawk grał znów pomyślnie w jedenastce młodzieżowej Anglii wczoraj wieczorem i strzelił cztery bramki z pięciu, co nam przyniosło zwycięstwo nad Walią. Jestem skłonny przypuszczać, że to jest niezłe osiągnięcie.

Jeszcze raz szkoła odwróciła się, żeby spojrzeć na Hawka, ale jego tam nie było. On był w krzakach przy boisku szkolnym.

Wyjrzał spoza rododendronów w dół zbocza, żeby sprawdzić, czy w klasach nadal nie ma nikogo.

              Chodź, Jenny, zbiórka zaraz się skończy.

              Zaczekaj, tak przecież nie mogę pójść.

Pobiegli wśród krzewów błotnistymi ścieżkami, wy­ deptanymi jak w zaroślach parków publicznych, i w po­ bliżu szkoły zatrzymali się.

              Do widzenia już tam.

Lennie ruszył biegiem przez trawnik, przez mokre

kępki trawy, które z poświstem chłostały jego zabłoco­ ne buty, i po asfalcie pod oknami pustych klas za róg tej bocznej ściany do wejścia dla chłopców. Jenny pa­ trzyła na niego, po czym pobiegła przez trawnik i asfalt do wejścia dla dziewcząt. Dyżurnym od spóźnień był prymus szkoły, Edmund Leary. Ledwie zobaczył Len- niego w drzwiach, zapisał w książce: „Hawk, klasa VI A”. Lennie mijając go podszedł do kaloryfera i zaczął suszyć dwie ciemne plamy na kolanach spodni. Leary przyglądał mu się.

              Trzecie spóźnienie w tym tygodniu, Hawk. A sam miałeś zapisywać spóźnionych.

              O rany! Jestem tutaj od wieków.

              Wszyscy skarżą się, że nigdy nie dyżurujesz. i

              Skarżą się?

              Pójdę w tej sprawie do doktora Benneta.

              Możesz pójść nawet do doktora Crippena, jeżeli chcesz.

Zbiórka się skończyła, a Lennie nadal przyciskał ko­ lana do kaloryfera, czekając, żeby spodnie nabrały swej naturalnej barwy. Nie oglądał się na szepczące za jego plecami i mijające go gromadki. Harry Andrews pod­ szedł do niego i popatrzył, jak ze spodni unosi się para.

              Hej, Len! Gdzię ty byłeś?

              Święciłem zwycięstwo.

              Gdzie?

              W krzakach.

              Z którą?

              Z Jenny.

              Znowu? Oboje wylecicie, jeżeli was przyłapią.

              Wiem.

              Nie warto ryzykować.

              O pół do dziewiątej rano to nic ryzykownego. Jaka. pierwsza lekcja?

              Estetyka.

Gdy weszli do klasy, w ławkach było już pełno.

              Idzie! Pan Gol we własnej osobieL

Lennie wszedł na katedrę, stanął za biurkiem i robiąc znaki V, zaczął dyrygować krzykaczami jak orkiestrą. Dziewczęta spoglądały jedna na drugą i rumieniły, się. Chłopcy wrzeszczeli, żeby zszedł. Uśmiechnął się, wsko­ czył na biurko, potem wielkim susem przesadził odle­ głość do pierwszej ławki i ruszył ponad rozstępującymi się głowami z ławki na ławkę, aż doszedł na ostatnią, gdzie pośrodku przystanął taik, że omal nie upadł na Leary’ego. Leary odsunął się, co zapoczątkowało rea­ kcję łańcuchową, i chłopiec na końcu ławki został bez miejsca. To był Harry Andrews.

              Chodź, jest morze miejsca, Harry.

              Tutaj nie ma!

              Zamknij się, Leary. Harry, chodź.

              Powiedziałem, że tu nie ma miejsca.

              Będzie, jeżeli dam ci takiego kopniaka, że wylecisz przez to cholerne okno.

Lennie opuścił nogę z pulpitu na siedzenie i odwrócił się bokiem w tym ciasno stłoczonym rzędzie. Obiema nogami odsui\gł chłopca z drugiej swojej strony i pchnął go tyłem na Leary’ego. Dziewczyna na końcu ławki szamotała się, żeby nie spaść, gdy wszedł nauczyciel, pan Priddle.

              Znajdź sobie miejsce gdzie indziej, moja droga. Przecież wyraźnie widać, że tam na końcu już się nie zmieścisz.

Zasunięto story i włączono projektor. Obraz przesu­ wał się po tablicy i koziołkował pod ręką pana Priddle, nastawiającego aparat na ostrość. Ale wkrótce, wyrów­ nany, znieruchomiał.

              Dzisiaj chcę wam pokazać kilka fotografii odkryć archeologicznych w Grecji. Na podstawie tych odkryć możemy poznać pewne aspekty greckiego sposobu życia.

Zaczął szybko pokazywać zdjęcia, objaśniając je i przy każdym wypytując.

              Tu jest coś dla ciebie, Hawk. Jak ci wiadomo, to Grecy wprowadzili Igrzyska Olimpijskie i na wielu ich wyrobach ceramicznych przedstawione są różne kon­ kurencje sportowe. Co powiesz, Hawk, o tym przykła­ dzie?

Ukazała się fotografia wazy ozdobionej postaciami biegaczy.

              Ten Grek, który to namalował, wiedział o biegach akurat tyle, co facet bez nóg.

              No! Zdumiewasz mnie, Hawk. Myślałem, że kto jak kto, ale ty ocenisz tak dobre ujęcie ruchu.

              Jest zupełnie złe.

              Niejeden uczony uważa, że to swego rodzaju arcy- ‘ dzieło.

              Więc musi być albo dowcipnisiem, albo niedziel­ nym kierowcą.

              Niedzielnym kierowcą?

              No bo nie ma pojęcia o koordynacji ruchu. Prze­ cież ich prawe nogi i prawe ręce są jednocześnie wy­ sunięte w prawo, a powinna być noga prawa, ręka lewa.

W mroku zaległa cisza i wszyscy patrzyli.

              Masz rację, Hawk. Przyznaję, że nigdy dotąd tego nie zauważyłem.

Właśnie pan Priddle miał dyżur w czasie obiadu. Gdy już wszystkich skierował na miejsca, uderzył łyżką wa­ zową w stół.

              Pochylić głowy. Dziękujemy Ci1, Panie Boże, za... Pieśń została podjęta przez młodszych. Lennie wziął ze stołu jeden z kubków, przyklęknął i wodą oblał nogi chłopaczkowi stojącemu naprzeciwko niego.

              ... Twoje hojne dary...

              Auu!

Charles Leary odskoczył, przewracając krzesło. Wszy­

stkie głowy poderwały się i pieśń ucichła. Pan Priddle podpowiedział:

              W imię Jezusa Chrystusa. W IMIĘ JEZUSA CHRYSTUSA!

i W imię Jezusa Chrystusa. Amen!

              Siadajcie.

Pan Priddle przeszedł przez salę do Charlesa Leary’- ego, fetory trzymał w palcach kanty swoich spodni i po­ trząsał nimi, jak gdyby po łydkach łaziły mu skorpiony.

              Chłopcze, czy to ty spowodowałeś to zamieszanie?

              Tak, panie profesorze.

              A dlaczego?

              Ktoś...

              On pił prędko i upuścił kubek.

              Ciebie nikt nie pyta, Hawk. Aż tak bardzo chciało ci się pić, chłopcze?

              Nie, panie profesorze.

              Lekcje przedpołudniowe były dla ciebie zbyt su­ che? Musiałeś się orzeźwić!

              Nie, panie profesorze.

              Bez wątpienia Bóg jeszcze kiedyś cię ukarze za to lekceważenie, ale na razie zgłosisz się do kozy dziś po lekcjach: do kozy. Och, właśnie, Hawk. Gdzie jest to wypracowanie, które miałeś napisać?

              Dałem je panu, panie profesorze.

              Kiedy?

              Pan profesor nie pamięta? Dałem je panu na ko­ rytarzu wczoraj... nie, w środę po południu.

              Nie przypominam sobie.

              W czasie przerwy.

              Nie widziałem u siebie tego wypracowania.

              Mam nadzieję, że panu profesorowi nie zginęło. Pisałem je przez całe wieki.

              Jeszcze popatrzę w domu.

Pan Priddle odwrócił się. Harry potrząsnął głową.

              Ty kłamczuchu, wywinąłbyś się nawet z morder­ stwa.

              Szczur jesteś, Hawk.

              O co ci chodzi, Leary?

              Powiem o tym mojemu bratu.

              Nie przerażaj mnie, bo nie przełknę obiadu.

Lennie polecił temu małemu Charlesowi Leary sprząt­ nąć ze stołu i poszedł z Harrym do sali gimnastycznej. Zdjęli wierzch ze skrzyni i Lennie wskoczył do niej po piłkę nożną, którą tam schowali. Harry stanął na drugim końcu sali i był bramkarzem, a Lennie był jed­ nocześnie obiema drużynami i sprawozdawcą.

              Greaves z głębokiej defensywy wybija piłkę do środkowego napastnika, ten manewruje, wprowadza przeciwnika w błąd i pięknie podaje Lawowi, szybko zajmuje pozycję i przyjmuje odbicie. Strzał! Gol, pro­ szę państwa! Nie! Andrews wspaniale broni. Jakiż zna­ komity bramkarz z tego chłopca.

Drzwi się otworzyły i do saili wszedł pan Rowley, na­ uczyciel historii.

              Co wy tu robicie?

Lennie chwycił piłkę

              Rozgrywamy mecz.

              Kto wam pozwolił?

              Pan Brook.

              Pan Brook nie pozwala nikomu wchodzić tu w cza­ sie przerwy obiadowej.

              Nam pozwala.

              Właśnie wam?

              Wszystkim zawodnikom, którzy chcą trenować.

              Nigdy nie widziałem żadnego z nich trenującego

              Nie są tacy zapaleni jak my.

              Ja na miejscu pana Brooka zamykałbym te drzwi na klucz.

              To już chyba jego sprawa.

              Nie bądź niegrzeczny, Hawk.

              Nie jestem.

              Nie sprzeczaj się.

              Nie sprzeczam się.

              Owszem, zachowujesz się niewłaściwie! Wychodź­ cie stąd!

              Pan Brook nam pozwala tu być.

              Mało mnie obchodzi, na co wam pozwala pan Brodk.

Lennie i Harry zapatrzyli się w pana Rowleya. Pan Rowley poczerwieniał i dopiero wtedy Lennie skoncen­ trował wzrok na piłce, którą zaczął starannie obracać na czubku palca.

              Zresztą sam zapytam pana Brooka, co myśli o tym.

Pan Rowley odwrócił się tak, że uderzył o drzwi, aż

brzęknęła zbrojona szyba. Odszedł w swojej todze na­ ciągającej się na plecach jak połyskliwa czarna pele­ ryna.

              Skurwysyński tłuścioch!

              Ale ty musisz już przestać tak się wygłupiać, Len.

              Drań parszywy.

              Ja wiem, ale ty musisz być ostrożniejszy.

              Tylko chodzi i szuka dziury w całym.

              Zawsze był taki.

              No pewnie, bo wszyscy siusiają ze strachu przed nim.

              Myślisz, że pójdzie do Brooka?

              Nie, oni dwaj są jak pies z kotem. W każdym razie niech go gęś kopnie. Grajmy... — I już ustawiają się na drugą połowę. Ciekawe, co trenerzy mieli im do powiedzenia w czasie przerwy.

Lenni-' stał przy środkowym napastniku i czekał na początek drugiej połowy meczu. Poranek był...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin