05 ARMIA DUSZ ROZDZIAŁY 1-33.rtf

(765 KB) Pobierz

 

 

 

Cassandra O’Donnel

05 Rebecca Kean

 

ARMIA DUSZ

 

 

 

 

„Ach, ta radość rodziny… ogniska wampirów, krwawe bitwy, bicie rózgą, seanse ulubionych tortur,

radosne egzorcyzmy… Wszystkie te małe proste przyjemności przychodzą mi do głowy od kiedy moja

babcia i Vikaris znalazły mnie i wylądowały w mieście z wyraźnym zamiarem zamordowania mnie!

Nostalgia, kiedy na to patrzysz…”

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

Nie. Ten diabeł nie był ani rogaty, ani potworny, ani zdeformowany. To była starsza kobieta w czerni, ze zmarszczonymi rysami i wychudzoną twarzą. Stara kobieta ze spojrzeniem tak starym, głębokim i pozbawionym człowieczeństwa, że gdy skrzyżowałam z nią wzrok, poczułam, jak lodowaty dreszcz schodzi wzdłuż mojego kręgosłupa i zapach śmierci otacza nas niczym płaszcz.

 

- Witaj Morgane.

 

- Dzień dobry… babciu.

 

- Minęło sporo czasu, maleńka, tak, sporo czasu…

 

Czternaście. Czternaście lat minęło od naszego ostatniego spotkania. Czternaście lat od wydania na mnie kary śmierci. Czternaście lat odkąd uciekłam od Vikaris i zabijałam mój klan. Czternaście lat bałam się tej chwili…

 

- Mogę wejść?

 

Uśmiechnęłam się.

 

- Dlaczego? Pójdziesz sobie jeśli odmówię?

 

Uniosła rękę, czerwone światło przemknęło przez jej oczy, a ja poczułam silny podmuch wiatru spychający mnie na drzwi.

Oczywiście, że nie. Cholera.

 

- Cholera, Morgane, kiedy przestaniesz zadawać głupie pytania? Westchnęła, wchodząc do korytarza z arogancją i władzą równej Hitlerowi najeżdżającemu Polskę. Westchnęłam nerwowo sprawdzając broń wetkniętą pod moją koszule i poklepałam dwa granaty schowane w kieszeniach marynarki dopóki nie patrzyła.

To prawdopodobnie nie wyrządziłoby jej wielkiej szkody – zabicie takiego potwora wymagałoby użycia przynajmniej pocisku ziemia-ziemia – ale w trudnych czasach trzeba korzystać z tego co jest akurat dostępne.

 

- Kawa byłaby idealna, powiedziała to stanowczym tonem, rzucając dookoła ukradkowe spojrzenia z wyrazem niesmaku.

 

Zmarszczyła brwi, dostrzegając moją kanapę, wzięła chusteczkę, przetarła skórę usuwając niewidzialne pyłki, które tam były i wreszcie umieściła na niej swoją pupę.

 

- Z dwoma łyżeczkami cukru?

 

Babcia była wręcz uzależniona od wszelkiego rodzaju słodyczy, to była jej jedyna słabość i jej jedyna przyjemność. Była w stanie połknąć całą torbę śliwek w czekoladzie w mniej niż minutę, a ja nie byłam nawet w stanie rozmawiać o pudełku czekoladek. Niektóre plotki wśród Vikaris mówiły, że największą

przyjemność czerpała, gdy pozbawiała skóry demony, a potem je oprawiała. Ale ja w to wątpiłam.

 

- I odrobiną mleka, dodała.

 

Kiwnęłam głową i zaczęłam biec w stronę kuchni, zastanawiając się jak wydostać się z tego bałaganu. Żadne rozwiązanie, które przychodziło mi do głowy nie wydawało się być odpowiednio dobre. Cóż, oczywiście, mogłam spróbować dodać do jej kawy eliksiru i uciec przez okno, ryzykując połamaniem kości, ale po co? Vikaris będą mnie ścigać, gdziekolwiek pójdę i byłam pewna, że moja babcia

prawdopodobnie przewidywała dokładnie moje najmniejsze reakcje.

 

- Prawie się nie zmieniłaś, powiedziała, patrząc na mnie uważnie, gdy kładłam małą tackę z dwoma filiżankami na stoliku do kawy. Spojrzałam na nią i przyjrzałam się jej. Zauważyłam, że straciła na wadze i czarna sukienka wisi na niej,

tam gdzie kończył się jej nos, prawy koniec był krzywy, że nowe zmarszczki pojawiły się wokół jej oczu i ust, a jej stalowo niebieskie oczy były twardsze i ciemniejsze niż zwykle.

 

- Ty też nie, odparłam przed usadowieniem się w skórzanym fotelu naprzeciwko niej.

 

- Kłamczucha, odparła, unosząc brzeg filiżanki do ust.

 

Zmusiłam się do uśmiechu.

 

- Czuję obecność Clotilde i Madeleine na dole budynku. Wyobrażam sobie, że nie łatwo było je przekonać by pozwoliły ci iść samej.

 

Clotilde i Madeleine były wiernymi ochraniarzami mojej babci i dwiema najbardziej przebiegłymi i najtwardszymi czarownicami naszego klanu. Prawdziwe bandziory.

Pokręciła głową i zasyczała jak wąż.

 

- Tsss… Opiekunka klanu nie „przekonuje”, nie, ona każe, Morgane, czyżbyś o tym zapomniała?

 

Nie. Nie zapomniałam, ani bur, ani reprymend, ani bicia, ani tortur, krótko mówiąc, żadnych kłopotów jakie sprawiała mi moja buntownicza natura. Ale to nie było spowodowane brakiem starań.

 

- Nie, powiedziałam, starając się ukryć przerażenie, że te wspomnienia potrafiły jeszcze wstrząsnąć mną po tylu latach.

 

Przebłysk zadowolenia oplótł jej źrenice i zaczęła popijać kawę.

Naśladowałam ją w milczeniu, starając się zebrać myśli. Po pierwsze, ona mnie nie zabiła, a

przynajmniej nie próbowała, po drugie, przyszła sama, co oznaczało, że chciała ze mną rozmawiać, a to był duży pozytyw. Minusem było to, że mimo wszystko przyprowadziła dwa najgorsze pistolety z mojego klanu, a ja nadal nie wiedziałam jak mam tańczyć.

 

- Ci Amerykanie są zdecydowanie gorsi w kawie, westchnęła, przerywając ciszę chwile później.

 

Nie mogłam powstrzymać uśmiechu.

 

- Nie sądzisz, że nadszedł najwyższy czas, byś w końcu powiedziała mi, po co tutaj przyszłaś?

 

Zacisnęła wargi.

 

- Odpowiedź wydaje się dość oczywista.

 

Czułam jak bicie mojego serca się zatrzymało.

 

- Kiedy?

 

- Teraz.

 

Delikatnie odłożyła filiżankę na stolik i powiedziała:

 

- Co masz do powiedzenia?

 

Powiedziałabym, że czułam się jak gówno, powiedziałabym, że chce wyciągnąć zawleczkę z tego cholernego granatu ukrytego w mojej kieszeni i wsadzić go do gardła tej starej szkapie, powiedziałabym, że nienawidzę tego całego gówna oraz, że potrzebuję wakacji.

 

- Dlaczego ty? I nie mów mi, że masz problem z siłą roboczą, bo ci nie uwierzę.

 

Opiekunka była najwybitniejszym członkiem naszego klanu. Nie miała powodu, by zniżać się do przekroczenia oceanu przeciwstawiając się pariasowi zamiast wysłać dwóch zawodowych zabójców. Było coś, co mi umykało.

Ona tylko uśmiechnęła się do mnie w dziwny sposób.

 

- Dlaczego jesteś taka zaskoczona? Po tym wszystkim, to chyba ma sens, że masz prawo do specjalnego traktowania, Primo.

 

Prima była królową Vikaris. Ich przewodnikiem. Ale jeśli kiedyś została wyznaczona przez magię, by rządzić moim klanem, a ten ciężar zwykle spadał na kobiety z mojej linii, których dzisiaj już nie było. Więcej, odkąd zostałam skazana na śmierć, zastąpiła mnie nowa pretendentka. Uniosłam oczy do nieba.

 

- Przecież wybrałyście nową królową, prawda?

 

Błysk rozdrażnienia pojawił się w jej oczach.

 

- Tak i nie.

 

- Nie rozumiem.

 

- Magia odrzuciła wszystkie pretendentki, Morgane. Ona nie zareagowała na nasze wezwanie do Majgah.

 

Majgah była ceremonią, podczas której starożytna magia wybierała przyszłą królową Vikaris i łączyła się z nią. Jeśli Constance, nowa Prima, nie piła z Han Abtah – kielicha zawierający źródło życia, które pojawiało się podczas fali energii powstałej w wyniku połączenia – nie może służyć jako kielich lub rezerwa energii dla naszych ludzi. Wystarczy powiedzieć, że mieli problem, ogromny problem.

Moje oczy rozszerzyły się.

 

- Czy to jakiś żart?

 

- Nie mam chęci do żartów. Bo nie wiem, jakim absurdalnym powodem, magia wybiera ciebie i nikogo innego. Ale bez Primy, bez katalizatora energii, bez kielicha, wszystkie skończymy martwe. Nie od razu, oczywiście. Ale stanie się to wkrótce…

 

Vikaris nie bały się śmierci. One ocierają się o nią codziennie, każdej godziny swojego życia i wpadały w szaleństwo częściej niż inne. To byłaby klęska i wpływ jaki by to miało na resztę świata był niepokojący. I ja miałam o tym swoje zdanie. Były jak do tej pory jedynymi czarownicami zdolnymi zahamować lub przynajmniej ograniczyć rozprzestrzenianie się demonów po tej ziemi. Jedyna możliwość, by je zlikwidować.

Zmarszczyłam brwi.

 

- Tak więc, oczywiście, myślisz, że to moja wina?

 

Michael, Consiliere – mistrz europejskich wampirów – a także ojciec mojej córki, ostrzegł mnie, że siła mojego klanu słabła i że prawdopodobnie jestem za to częściowo odpowiedzialna, ale nie chciałam uwierzyć. Po pierwsze, bo nie ufałam mu i wydawał się być gotowy zrobić wszystko, w tym kłamać byleby tylko sprowadzić mnie i Leonorę do Europy, po drugie, dlatego, że nie sądziłam by coś takiego było możliwe. Skrzyżowała ramiona.

 

- Dlaczego? Jak śmiesz twierdzić, że to nie jest przypadek?

 

Tak, przynajmniej w pewnym stopniu. Koniec końców, ja rzeczywiście sypiam z wampirem i naruszam nasze zasady. Ale skazać mnie na śmierć z powodu niektórych części moich nóg w powietrzu… to chyba troszeczkę za dużo.

 

- Więc… jak chcesz to zmienić?

 

- Zabijając cię.

 

O dziwo, nie byłam super podekscytowana jej propozycją.

 

- Zrozumiałam. Ale co zrobisz, jak to nie zadziała?

 

Poza tym, że nie miałam ochoty ułatwiać jej wykonania pracy, było jeszcze kilka wad w jej rozumowaniu. Począwszy od tego, że nie zostałam formalnie ukoronowana i nie zostałam pobłogosławiona wszystkimi mocami prawdziwej Primy. Moja magia nie mogła ponownie wejść do klanu, zostać ponownie przekazana nowej kandydatce, w przeciwieństwie do tego, co stałoby się w przypadku, gdybym została oficjalnie wybrana królową.

 

- Co masz na myśli?

 

- Co zrobisz, jeśli magia nie zareaguje i nie wróci, tak jak masz nadzieje, do Han Abtah? Często mi powtarzałaś, że władza ma swoją własna wolę, że nie jest tylko narzędziem przeznaczenia, ale może także na nie wpływać.

Zmarszczyła brwi.

 

- I?

 

- Nie wiem, czy zauważyłaś, ale jej wybory ostatnio cholernie odbiegają od twoich.

 

- Sugerujesz, że stałyśmy się niegodne i nas opuściła?

 

Wzruszyłam ramionami w geście, który oznaczał wszystko i nic jednocześnie.

 

- Och, ja, nic nie sugeruję… jednakże, gdybym była tobą, chciałabym zakwestionować fakt, że wyznaczyła dziecko Avkah, brudnego mieszańca, by stało się przyszłością królowej.

 

Więc, jakiś czas temu, żyłam myśląc, że zły cień – bestia śpiąca w mrocznych zakamarkach mojego serca i duszy – był pasożytem, rodzajem niechcianego dzikiego lokatora, którego musiałam odgradzać. Ale prawda była zarówno bardzo prosta i bardzo skomplikowana. Proste, bo nigdy nie byłam i nigdy nie zostanę opętana. Bardziej skomplikowane, ponieważ byłam potomkiem Vikaris i demona, dwóch gatunków, które zaciekle walczyły i nienawidziły się od zarania dziejów.

Błysk zaskoczenia pojawił się na jej zwykle obojętnej twarzy, ale natychmiast się opanowała.

 

- Więc mówisz, że…

 

- Dlaczego mi nie powiedziałaś?

 

Spuściła oczy w dół, a następnie podniosła je na mnie.

 

- Nie mam zamiaru o tym dyskutować.

 

- Okłamałaś mnie. Wszyscy mnie okłamywaliście, warknęłam chłodno i podeszłam tak blisko, że mogłam poczuć jej oddech na mojej skórze. Dlaczego?

Wzruszyła ramionami.

 

- Czy to ważne?

 

Spojrzałam z ukosa.

 

- Dlaczego pozwoliłaś mi żyć? Dlaczego nie poderżnęłaś mi gardła jak każdemu innemu bękartowi?

 

W klanie Vikaris, zasady rozrodcze nie mogłyby być bardziej rygorystyczne. Czarownice wojny musiały uzyskać zgodę rady nie tylko by kopulować, ale również odnośnie wyboru partnera. Zostawali starannie wybranie spośród męskich członków klanu Vikaris (chłopcy byli wychowywani przez ich ojców, aby podtrzymywać tradycję i zaspokajać potrzeby finansowe całego klanu). Jeśli Vikaris „zbłądziła” z mężczyzną, który nie był do niej przypisany, zabijały dziecko szybko i czysto.

Nasze spojrzenia złączyły się na chwilę, po czym wzięła głęboki oddech, tak głęboki, że je ramiona uniosły się do góry.

 

- Byłaś inna. Rada uznała, że jesteś zbyt potężna, byś była uśmiercona.

 

Wow… co mogłam na to odpowiedzieć? Oczywiście wyobrażałam sobie, że obserwowanie jak potomek rośnie i degeneruje jej córkę było dla niej prawdziwą męką, ale dotychczas zawsze wierzyłam, że to właśnie ona postanowiła mnie oszczędzić. A nie, że ta decyzja została podjęta wbrew jej woli.

 

- Radzie wydawało się, że będzie mogła wykorzystywać cię i twoje umiejętności, wyjaśniła, z tym wciąż neutralnym wyglądem.

 

Logiczne. Vikaris – bardziej niż jakiekolwiek inne nadprzyrodzone stworzenia tego świata – były obsesyjnie zafascynowane władzą. Pożądały jej, szanowały ją, żyły dla niej i w zgodzie z nią. Nie było nic dziwnego w tym, że pozwoliły mi żyć i wykorzystały sytuację.

 

- Więc, szkoliłyście mnie, testowałyście mnie, oswajałyście… Traktowałyście mnie jak świnkę morską, abominację, z której chciałyście mieć narzędzie, przełknęłam z sercem w ustach.

 

Mnóstwo wspomnień wypłynęło na powierzchnię. Sposób, w jaki moi nauczyciele mnie obserwowali, uwagę jaką mi poświęcały, nieupubliczniane badania jakie na mnie przeprowadzały. Do tej pory myślałam, że to „specjalne” traktowanie spowodowane było moimi wadami i faktem, że nigdy nie znajdywałam w sobie tyle siły, nigdy nie byłam wystarczająco dobra, nigdy nie wzniosłam się na poziom utrzymywany przez moją „znakomitą” linię… Najdelikatniej mówiąc, one mnie pieprzyły…

 

- I to działało idealnie, aż do momentu, gdy zakochałaś się w tym wampirze, wyznała chłodno.

 

Tak, to zadziałało. Działało tak dobrze, że czułam, przez cały czas odkąd byłam na wygnaniu, wbrew sobie i mimo sposobu w jaki mnie traktowały, poczucie lojalności, takie, że ani ten powód ani moja niechęć nie były w stanie jej zniszczyć.

 

- Zdradziłyście mnie, rzuciłam głosem zniekształconym przez gniew i magię, która paliła moje żyły i

wypełniła cały pokój, jak ciężkie perfumy.

 

- Ty wciąż, mimo wszystko, masz nadzieję, że będę cię przepraszać? Roześmiała się.

 

Jej śmiech ranił moją dusze niczym tysiące noży. Nigdy nie czułam się tak głupia i upokorzona. Potwór na usługach, proszę, tym właśnie byłam dla nich. Potworem na usługach, który wiedział jak być doskonałym, i którego używały do szturmu… groteskową bestią, posłuszną i śmieszną.

 

- Nie. Nic od ciebie nie oczekuję. Już nie, odparłam lodowato.

 

- Jesteś gotowa? Zapytała.

 

Nasze spojrzenia się starły. Magia powietrza nagle zaczęła się wyć jak stado szakali. Gwałtowny wiatr wypełnił pokój i bibeloty oraz drobniejsze przedmioty uniosły się i zaczęły wirować wokół babci i mnie, jakbyśmy stały w środku tornada.

 

- Tak, odpowiedziałam, łagodnie kiwając głową.

 

Działania wojenne zostały rozpoczęte. Ciche tereny małej miejscowości Burlington, gdzie mieszkałam, wkrótce miały zmienić się w piekło.

Jedna z nas umrze…

… i nic nie mogłam powiedzieć lub zrobić by temu zapobiec…

 

 

ROZDZIAŁ 2

Oczy babci przybrały kolor słońca, jej aura rozlała się po mojej skórze jak lawa. Jej włosy wiły się nad jej głową jak węże. Jej moc rozprzestrzeniła się po całym pomieszczeniu, a powietrze stało się nagle rozrzedzone. Uśmiechnęła się i mój parkiet eksplodował, płyta rozdzieliła się na dwie części, sufit popękał i na

ścianach również pojawiły się długie rysy. Babcia nigdy nie robiła koronek. Raz nawet, sama widziałam jak spaliła cały kompleks zabijając tuzin wampirów, które się tam schroniły. Nie przeszkadzało jej nawet, że spały.

 

- Wiesz, że ja je urządzałam? Zrzędziłam.

 

Nie byłam maniaczką dekoracji, ale odkąd przebywałam w Burlington, musiałam już kilka razy remontować moje mieszkanie i moje meble miały przykry zwyczaj kończyć w kawałkach. Winą obarczyć można było „potwory wszelkiego rodzaju”, które z jakiegoś powodu, nie mogłam zrozumieć z jakiego, regularnie mnie odwiedzały.

 

- Hmm… podoba mi się kolor, który wybrałaś. To kolor majtek? Zapytała z przekąsem.

 

- Nie, ciemnoszary, odpowiedziałam, wytwarzając kulę energii w mojej dłoni.

 

Wyrzuciłam ją, nie trafiając w mój cel i wysadzając nie tylko fasadę mieszkania, ale również okna i część sąsiedniego budynku.

 

- Ups! Powiedziałam szczerząc zęby.

 

Tym razem to było pewne, moja firma ubezpieczeniowa zakończy ze mną współpracę…

 

- Brakuje ci praktyki, splunęła z przekąsem, usuwając kawałek szkła wbity w czoło.

 

Nie było żadnego śladu krwi, ale jej zapach i zapach jej mocy połaskotał moje nozdrza. Zabicie babci nie należało do łatwych rzeczy. Ona była potężna, mądra, doświadczona i przebiegła. Więc to był rodzaj przeciwnika, który za wszelką cenę będzie chciał stawić mi czoła.

 

- Z całą pewnością, przyznałam, podczas gdy patrzyłam, przerażona, na wyrastające zewsząd z popękanej podłogi czarne ogromne macki.

 

Mały głosik szeptał mi do ucha by dobyć pistolet i wystrzelić: jednak, znałam ją wystarczająco by wiedzieć, że było bardzo mało prawdopodobnym zrobienie jej czegokolwiek małą Berettą i że takie próby były nie tylko skazane na niepowodzenie ale też, mogłam stracić przez nie bezcenny czas.

 

- To zawsze był twój problem, westchnęła, w momencie gdy poczułam jak macki owijają się wokół moich nóg, rwą moje dżinsy i pulsują na mojej skórze.

Moje opanowanie magii ziemi przekraczało jej. Babcia na ogół korzystała z magii ognia, ale najwyraźniej postanawiała mnie zaskoczyć.

Uniosłam brwi.

 

- Co ty nie powiesz?

 

- O twoim braku pracy i dyscypliny.

 

„Praca”, „dyscyplina”, dwa słowa, które były nam powtarzane dzień i noc, jako motyw przewodni. A dla babci, były obsesją. Milczałam, zamknęłam oczy i rozkoszowałam się drżącą mocą ziemi i jej znajomym rytmem, który falował wzdłuż mojego ciała. Jej zapach wypełnił moje nozdrza, rozpuścił się na moim języku i rozprzestrzeniała się w moich żyłach jak gorąca burza. Powoli, powoli, zaczęłam ją wchłaniać. Po pierwszym wahaniu, sięgnęła mojego przeciwnika i wreszcie zrezygnowała i przyszła do mnie ogromną falą bulgocącej energii, która od razu odpowiedziała na moją głodną magię.

 

- Nie! Splunęła wytrzeszczając oczy.

 

Jej obawy były uzasadnione. Jej moce spadały natomiast moje wzrastały. To mnie cholernie urządzało. Jeśli jej magia byłaby na normalnym poziomie, pewno już by mnie rozdarły i rozczłonkowały.

 

- Doskonale, wydaje się, że poczyniłaś postępy, ale co powiesz na to? Spytała, podnosząc ręce.

 

Zapaliła się jak choinka na Boże Narodzenie, podczas gdy ogromny promień ognia strzelił z jej dłoni i rzucił się na mnie. Cholera, cios miotaczem ognia, nie dobrze… Natychmiast poderwałam moją moc do tarczy. Ale w obliczu tej wielkości moja magia starczy na ile? Dwadzieścia sekund zanim osłabnie i całkowicie opadnie? W skrócie, jeśli chciałam uciec, miałam trzydzieści sekund zanim skończyłabym jako zwęglony skwarek.

 

- Mówię, że będziesz pięknymi resztkami, odparłam odbijając się by znaleźć sposób na wyjście z tego.

 

Babka doskonale opanowała magię ognia, z pewnością dużo lepiej niż ja: więc nie mogłam przejąć jej zaklęcia jak to zrobiłam w przypadku magii ziemi, ani kontratakować bez osłabiania moich mechanizmów ochronnych.

 

- Piękne resztki? Wiesz, że jesteś śmieszna? Roześmiała się.

 

Miała parę powodów do śmiechu. Byłam w złym stanie. Moja tarcza stawała się przepuszczalna. Płomieniom udawało się teraz docierać do mnie, ale w niewielkich dawkach, wystarczających aby spowodować pieczenie i by okropne pęcherze zaczęły się tworzyć na moich przedramionach. Ból był nie do zniesienia, dlatego ciężko było mi się skupić. Krótko mówiąc, nie mogłam pozostać tak długo. W każdym razie nie w tych warunkach. To musiało się skończyć. Zaczęłam myśleć i chłodno analizować ewentualne riposty, kąty natarcia i moje szanse na sukces. Babka władała trzema magiami, tą ziemi, powietrza i ognia. Wciąż miała

odpowiednio dużo energii do ofensywy, może nawet dwóch. Postanowiłam spróbować szczęścia i zawierzyć swoje życie czwartej.

 

- Na twoim miejscu nie byłabym taka pewna, odparłam przed umiejętnym złączeniem magii powietrza i wody w spirali przed obniżeniem moich mechanizmów obronnych i rzuceniem ich w jej kierunku.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin