Bagley Desmond - Wróg.rtf

(863 KB) Pobierz
Wr?g

               

              Desmond Bagley

               

               

              Wróg

              (The Enemy)

               

              Przekład Małgorzata Semil

 



1

 

               

               

              Penelopę Ashton poznałem na ubawie u Toma Packera. Właściwie „ubaw” to za dużo powiedziane, ponieważ nie było tam ani wzmocnionego ponczu, ani trawki, ani różowych baletów, ani migdalenia się do świtu z kim popadnie. Po prostu kilka osób spotkało się na dobrej kolacji, przy której było sporo śmiechu i dużo się gadało. Wieczór się przeciągał, a Tom tak hojnie dolewał whisky, że nie miałem ochoty wracać do domu własnym samochodem, tylko wziąłem w końcu taksówkę.

              Penny Ashton przyprowadzili Huxhamowie; Dinah Huxham jest siostrą Toma. Do tej pory nie zdołałem ustalić, czy to mnie zaproszono, żeby Penny nie była bez pary, czy też ją zaproszono ze względu na mnie. W każdym razie, kiedy zasiedliśmy do stołu, okazało się, że pań i panów jest do pary, a mnie przypadło miejsce obok niej. Miała ciemne włosy, była wysoka, spokojna, skupiona i dość powściągliwa. Nie była uderzająco piękna, ale w końcu niewiele jest kobiet naprawdę pięknych. Przez Helenę Trojańską tysiąc okrętów ruszyło na morze, natomiast dla Penny Ashton nikt by nie zepchnął na wodę nawet jednej łódki. No, przynajmniej nie natychmiast, gdy na nią spojrzał. Nie znaczy to, że nie mogła się podobać. Co to, to nie. Miała niezłą figurę, niezłą twarz i była dobrze ubrana. Dałem jej dwadzieścia siedem lat i niewiele się pomyliłem – miała dwadzieścia osiem.

              Jak zwykle wśród przyjaciół Toma rozmowa toczyła się na najprzeróżniejsze tematy; Tom był wschodzącą gwiazdą wśród wyższych sfer medycznych i dobierał gości z bardzo różnych środowisk, więc rozmawiało się znakomicie. Penny też uczestniczyła w konwersacji, ale na ogół słuchała, sama zaś rzadko zabierała głos. Po jakimś czasie zorientowałem się, że jej nieliczne uwagi są celne, a gdy słucha opinii, z którymi się nie zgadza, w jej oczach pojawia się błysk ironii. Bystrość umysłu Penny bardzo mi się spodobała.

              Po kolacji kontynuowaliśmy rozmowę w salonie przy kawie i koniaku. Tom wie, że wolę inne trucizny niż koniak, więc nalał mi miarkę whisky zdolną powalić słonia i postawił przy mnie dzbanek pełen wody z lodem.

              Jak to zazwyczaj bywa, po kolacji, podczas której wszyscy rozmawiali ze wszystkimi, w salonie towarzystwo podzieliło się na mniejsze grupy. Każda z nich z zapałem drążyła jakiś wybrany temat, ostro dosiadała ulubionych koników. Ku swojemu lekkiemu zaskoczeniu wybrałem towarzystwo dwuosobowe, w którym znalazłem się ja – i Penny Ashton. W sumie było ze dwanaście osób, ale ja tkwiłem w kącie i nie odstępowałem Penny Ashton. Czy to może ona nie odstępowała mnie? A zresztą, jak się to w takich przypadkach zdarza, chyba nie odstępowaliśmy się nawzajem.

              Nie pamiętam już, od czego zaczęliśmy, ale po jakimś czasie rozmowa zeszła na sprawy bardziej osobiste. Dowiedziałem się, że Penny pracuje naukowo, jest biologiem i specjalizuje się w genetyce, współpracuje z profesorem Lumsdenem w University College w Londynie. Genetyka stała się dziedziną niezwykle modną, wzbudzającą najżywsze kontrowersje, a Lumsden uchodził za jednego z najwybitniejszych specjalistów. Byle kto nie mógł być jego współpracownikiem, toteż przyznam, że Penny Ashton zaczęła mi imponować. Okazała się osobą znacznie ciekawszą, niż mi się początkowo wydawało.

              W czasie rozmowy zapytała mnie w pewnej chwili, czym się zajmuję.

              – Niczym szczególnym – powiedziałem lekko. – Pracuję w City.

              W jej oczach pojawił się charakterystyczny błysk ironii i powiedziała z naganą: – Proszę nie robić sobie żartów. To do pana nie pasuje.

              – To szczera prawda! – oświadczyłem. – Przecież ktoś musi puszczać w ruch koła biznesu. – Nie wróciła już do tego tematu.

              Wreszcie ktoś spojrzał na zegarek, ze zgrozą odkrył, że straszliwie się zasiedzieliśmy, i towarzystwo zaczęło się z wolna rozchodzić. Zazwyczaj im bardziej udane spotkanie, tym później goście się rozchodzą, i rzeczywiście, pora była już bardzo późna.

              – O, Boże, mój pociąg! – jęknęła Penny.

              – Z którego dworca?

              – Z Victorii.

              – Podrzucę panią – zaproponowałem i podniosłem się z fotela, nieco chwiejnie, bo whisky, którą mnie Tom raczył, uderzyła mi do głowy. – Taksówką.

              Zatelefonowałem po taksówkę. Czekając na jej przyjazd, staliśmy jeszcze przez chwilę w przedpokoju. A potem, gdy jechaliśmy przez jasno oświetlone londyńskie ulice, pomyślałem nagle, że spędziłem niezwykle udany wieczór; dawno już nie czułem się tak dobrze. I nie miało to nic wspólnego z faktem, że Tom serwował naprawdę wyborną whisky.

              – Od dawna zna pani Packerów? – spytałem Penny.

              – Od kilku lat. Dinah Huxham to moja koleżanka ze studiów w Oksfordzie. Wtedy nazywała się Dinah Packer.

              – Mili ludzie. Bardzo sympatyczny wieczór.

              – Bardzo.

              – Może byśmy go powtórzyli, tylko we dwoje? – zaproponowałem. – Moglibyśmy, na przykład, wybrać się do teatru, a potem na kolację.

              Milczała przez chwilę. – Dobrze – zgodziła się wreszcie. Umówiliśmy się więc na następną środę, a ja poczułem się jeszcze lepiej.

              Nie dała się odprowadzić na dworzec, więc tą samą taksówką pojechałem dalej do siebie. Dopiero w domu uświadomiłem sobie, że nawet nie wiem, czy jest zamężna czy nie, i usiłowałem przypomnieć sobie wygląd jej lewej ręki. Potem uznałem, że jestem skończonym durniem; w końcu ledwie ją znam, więc co za różnica, czy jest zamężna czy nie? Przecież nie miałem zamiaru się z nią żenić, prawda?

              W umówioną środę przyjechałem po nią do University College kwadrans po siódmej i przed spektaklem wstąpiliśmy do pubu na drinka. Nie lubię barów przy teatrach. Na ogół zbiera się w nich zbyt wiele przeróżnych sław. – Zawsze pracuje pani do tak późnej pory? – spytałem.

              Pokręciła głową. – To zależy. Wie pan, nie jest to zajęcie „od-do”. Czasem nawet zostajemy na noc, jeśli jest jakaś duża i pilna praca. Ale to się nie zdarza często. Dzisiaj zostałam dłużej, bo byliśmy umówieni na wieczór. Przynajmniej trochę nadgoniłam papierkową robotę.

              – Ach, zawsze jest tyle tej papierkowej roboty.

              – No, pan to chyba wie najlepiej. Zdaje się, że pańska praca polega wyłącznie na przekładaniu papierków, prawda?

              Uśmiechnąłem się. – Rzeczywiście, przekładam tylko banknoty z jednej kupki na drugą.

              No, więc obejrzeliśmy przedstawienie, potem zabrałem ją na kolację do Soho, a wreszcie odstawiłem na dworzec Victoria. Umówiliśmy się znowu na sobotę.

              I tak, krok po kroczku, zacząłem się z nią prowadzać regularnie. Byliśmy kilka razy w teatrze, raz w operze, obejrzeliśmy parę baletów, specjalną wystawę w National Gallery, coś, co koniecznie chciała zobaczyć w Natural History Museum, zwiedziliśmy Zoo w Regent’s Park, odbyliśmy wycieczkę Tamizą do Greenwich. Zachowywaliśmy się jak para Amerykanów zaliczających wszystkie atrakcje turystyczne Londynu.

              Mniej więcej po sześciu tygodniach oboje chyba doszliśmy do wniosku, że sprawa zaczyna wyglądać dość poważnie. Ja w każdym razie traktowałem ją na tyle poważnie, że wybrałem się do ojca do Cambridge. Uśmiechnął się, kiedy mu opowiedziałem o Penny, i powiedział: – Wyobraź sobie, Malcolmie, że zaczynałem się o ciebie martwić. Najwyższa pora, żebyś się ustatkował. Wiesz cokolwiek o jej rodzinie?

              Przyznałem, że wiem niewiele. – O ile się orientuję, jej ojciec jest jakimś drobnym przemysłowcem. Jeszcze go nie znam.

              – Nie ma to najmniejszego znaczenia – ciągnął dalej mój ojciec. – Chyba jesteśmy ponad takie snobizmy. Już się z nią przespałeś?

              – Nie – odparłem wolno – ale niewiele brakowało.

              Chrząknął niewyraźnie i zaczął nabijać fajkę.

              – Z moich obserwacji tutaj, w college’u, wynika, że młode pokolenie jest znacznie mniej rozbrykane, swobodne i wolne od zahamowań, niż mu się wydaje. Młodzi nie idą ze sobą do łóżka przy pierwszej okazji – przynajmniej jeżeli odnoszą się do siebie z szacunkiem i traktują poważnie. Czy tak jest w twoim przypadku?

              Kiwnąłem głową. – Zdarzały mi się dawniej momenty słabości, ale z Penny jest inaczej. Zresztą, znam ją dopiero od kilku tygodni.

              – Pamiętasz profesora Pattersona?

              – Tak. – Joe Patterson kierował jedną z katedr na wydziale psychologii.

              – Więc Patterson twierdzi, że normalny człowiek nie wie dokładnie, jakich cech oczekuje od swego partnera życiowego. Powiedział mi kiedyś, że dla przeciętnego mężczyzny ideałem przyszłej żony jest dziewica z objawami skrajnej nimfomanii. Był to żart, ale nie pozbawiony ziarna prawdy.

              – Co za cynik.

              – Jak większość mądrych ludzi. W każdym razie chciałbym poznać Penny, gdy tylko zbierzesz się na odwagę, żeby ją tu przywieźć. Twoja matka byłaby bardzo szczęśliwa, że się żenisz. Szkoda, że tego nie dożyła.

              – A jak ty sobie radzisz, tato?

              – Jako tako. Najbardziej się boję, żeby nie zdziwaczeć, nie stać się uczonym ekscentrykiem. Robię wszystko, żeby tak się nie stało.

              Porozmawialiśmy jeszcze o różnych sprawach rodzinnych i wróciłem do Londynu.

              Wtedy to właśnie Penny wykonała konstruktywny ruch. Siedzieliśmy akurat u mnie w mieszkaniu, popijaliśmy kawę z likierem; Penny pochwaliła mnie za chińską kolację, a ja skromnie odparłem, że osobiście ją zamówiłem w pobliskiej restauracji. I wtedy właśnie zaprosiła mnie do siebie do domu na weekend; żeby przedstawić mnie rodzinie.


 


2

 

               

               

              Mieszkała z ojcem i siostrą w wiejskim domu niedaleko Marlow w hrabstwie Buckingham, niepełną godzinę jazdy z Londynu autostradą M4. George Ashton miał mniej więcej pięćdziesiąt pięć lat, był wdowcem i mieszkał z córkami w stylowym domu z epoki królowej Anny. Takie domy można zobaczyć na reklamowych rozkładówkach w „Country Life”. Było tam absolutnie wszystko: dwa korty tenisowe, basen oraz stajnia przerobiona na garaże, gdzie trzymano kosztowne konie mechaniczne, a także stajnia, która pozostała stajnią, gdzie trzymano kosztowne konie czworonożne – po jednym w każdym rogu. W takich domach zapadają spontaniczne decyzje: „Dzisiaj zjemy podwieczorek na dworze”, goście zaś dowiadują się, że: „Pan przyjmie pana w bibliotece”. Słowem, żyje się tu wygodnie, dostatnio i arystokratycznie.

              George Ashton mierzył metr osiemdziesiąt i miał gęstą stalowoszarą czuprynę. Był w doskonałej kondycji fizycznej, o czym przekonałem się na korcie. Grał ostro, agresywnie i musiałem się sporo natrudzić, żeby mu dorównać, choć był ze dwadzieścia pięć lat ode mnie starszy. Pokonał mnie 5-7, 7-5, 6-3, z czego wynika, że miał lepszą kondycję niż ja. Zszedłem z kortu ciężko dysząc, on zaś pobiegł truchtem do basenu, wskoczył nie rozbierając się, przepłynął raz basen i dopiero potem poszedł do domu się przebrać.

              Klapnąłem obok Penny. – Zawsze ma tyle pary?

              – Zawsze – zapewniła mnie.

              Jęknąłem. – Zmęczę się od samego patrzenia na niego.

              Siostra Penny, Gillian, była całkowitym jej przeciwieństwem. Miała usposobienie typowej pani domu, a więc nie tylko wydawała polecenie, ale naprawdę prowadziła dom. Ashtonowie nie mieli licznej służby; zatrudniali paru ogrodników, stajennego, lokaja, a zarazem szofera nazwiskiem Benson, jedną służącą na stałe oraz drugą, która przychodziła na kilka godzin każdego ranka. Na tak duży dom, był to niewielki personel.

              Gillian była o kilka lat młodsza od Penny i stosunki między siostrami układały się trochę na zasadzie biblijnej Marty i Marii, co przyznam, nieco mnie zdziwiło. O ile mogłem się zorientować, Penny prawie wcale nie zajmowała się domem. Tyle, że sprzątała swój pokój, myła swój samochód i dbała o swojego konia. Gillian brała na siebie wszystkie uciążliwe obowiązki. Ale najwyraźniej nie sprawiało jej to przykrości. Wręcz przeciwnie, wydawała się całkiem zadowolona. Naturalnie, to były moje spostrzeżenia zrobione podczas weekendu, a nie wykluczone, że w pozostałe dni tygodnia rzecz miała się inaczej. Niemniej pomyślałem, że Ashton pewnie doznałby szoku, gdyby Gillian wyszła za mąż i założyła własny dom.

              Był to sympatyczny weekend, aczkolwiek początkowo czułem się niezręcznie, wiedząc, że jestem na cenzurowanym. Szybko jednak w miłej atmosferze domowej skrępowanie minęło całkowicie. Kolacja, którą Gillian przyrządziła, była prosta, ale smaczna i doskonale podana, potem graliśmy w brydża. Ja grałem z Penny, a Gillian z Ashtonem, i szybko się zorientowałem, że w tym towarzystwie Gillian i ja jesteśmy bez szans. Penny grała w sposób zdecydowany, precyzyjny, starannie kalkulując każdą rozgrywkę, Ashton natomiast grał w brydża tak samo jak w tenisa – agresywnie, a ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin