plomyk.pdf

(163 KB) Pobierz
1287076408.003.png
Ta lektura , podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fun-
HENRYK SIENKIEWICZ
Płomyk
Gdy po wykopaniu ziemniaków wypłacono w końcu strudzonym najmitom należność za
cały czas robót polnych, pobrali wszyscy na plecy przygotowane już poprzednio węzełki
i ruszyli pod wieczór do najbliższej stacji kolejowej. Przyzostał¹ tylko Wojciech Lipiecki,
chłop spod Kościana, który przypadkiem przyłączył się wraz z kilku innymi do obie-
żysasów² z Królestwa³ i razem z nimi pracował. Przyzostał on dlatego, że się w dzień
podźwigał worem ziemniaków i czuł się jakiś słaby, a po wtóre i z tej jeszcze przyczyny,
że chciał wstąpić do baraku, w którym ludzie przez cały czas koczowali, i zabrać stam-
tąd obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej i ołowianą lampkę. Sam je był zawiesił, jako
chłop pobożny, w kącie nad swoim tapczanem, i oczywiście szkoda mu było świętych
rzeczy, a to tym bardziej że Niemcy-lutrzy⁴ nie umieliby ich uszanować. Więc w tym
zamiarze, po otrzymaniu zapłaty w kancelarii, powlókł się do baraku, wzniesionego na
skraju przestronnego pola pod lasem, układając sobie w myśli po drodze, że się prześpi,
wypocznie, a jutro skończy pakowanie i pociągnie za innymi.
Ale szło mu się jakoś dziwnie niesporo — i czuł, że ma nogi jak słomiane, że krzyże go
Choroba, Samotność
bolą i że w piersiach ma jakby gwoździe, które kłują go przy każdym poruszeniu. Robiło
mu się to gorąco, to zimno. Przed samym barakiem rozebrało już chłopa do szczętu. Tyle
tylko że wszedł, ledwo-ledwo zapalił lampkę przed obrazem i zaraz gruchnął się jak długi
na tapczan. Masz-że teraz! Dopieroż zląkł się, bo zrozumiał, że przyszła na niego ciężka
choroba. I to tak nagle, i z taką siłą, jak latem przychodzi burza.
Od razu stracił moc w kościach. Chciał się przeżegnać i z trudem wielkim podniósł
rękę do czoła, następnie zawlókł ją na piersi, ale do lewego ramienia ani rusz! I leżał tak
czas jakiś, bezwładny jak pień. Jednakże, ponieważ przytomność nie opuściła go jeszcze,
więc naprzód zdjęła go ogromna tęsknota i żal, że ludzie już odeszli i że został tak sam jak
Łazarz⁵ na obczyźnie. Bo oto Bóg raczy wiedzieć, kiedy tu kto zajrzy teraz do tego baraku,
a przez ten czas nikt mu i dzbanka z wodą nie poda. Co tu zaś przecie bywało zawsze
gwaru pod wieczór — i ludzkich głosów, i rozmów, i narzekań, i sporów, i śmiechu,
i śpiewania! A teraz cicho. Myszy jeno, które jesienią chronią się z pól przed chłodami
do zabudowań, chrobocą wszędy i gryzą zawzięcie drzewo, a blisko wygasłego ogniska,
w kupie grochowin, świerkają świerszcze polne. Spojrzy Lipiecki po tapczanach stojących
pod ścianami jakby w nadziei, że może kto zaspał i został; spojrzy na drzwi, że może kto
czego zapomniał i wróci, ale nie widać i nie słychać nic. Barak tylko wydaje mu się tak
ogromny jak nigdy i w głębi całkiem zapełniony mrokiem, bo tylko ta jedna lampka
przed obrazem go oświeca. Chłopu robi się jakoś dziwnie nieswojo i po prostu straszno.
¹ yo (daw., gw.) — pozostać, zostać na jakiś czas.
² oy (daw.) — wędrowny robotnik najemny; nazwa pochodzi od obchodzenia Saksonii, która była
kiedyś najczęstszym celem wyjazdów zarobkowych (por. wyrażenie ky ).
³ o — tu: Królestwo Polskie a. Królestwo Kongresowe, pot. Kongresówka (utworzone na mocy po-
stanowień kongresu wiedeńskiego). Tereny daw. Polski pozostające pod zaborem rosyjskim w latach –.
Królem tego organizmu państwowego był car Rosji. Początkowo Królestwo miało odrębną konstytucję, sejm,
walutę i wojsko, ale utraciło je w ramach represji po powstaniu listopadowym; zaborcy zaczęli też używać wtedy
nazwy Kraj Nadwiślański.
myy — luteranie, jak i wszyscy protestanci, szanują matkę Jezusa i chcą naśladować świętych, ale
odrzucają kult świętych i Matki Boskiej, charakterystyczny dla katolicyzmu.
— postać biblijna, przyjaciel Jezusa Chrystusa, przez którego został wskrzeszony z martwych. Jako
św. Łazarz z Betanii był patronem żebraków i trędowatych, stąd też powiedzenia wiążące jego osobę z nędzą
i opuszczeniem.
1287076408.004.png 1287076408.005.png
 
Żeby choć jedna ludzka dusza przy nim — żeby choć jedno polskie słowo ozwało się za
ścianą — żeby choć jedno! Nic i nic! A niechże to Bóg broni chorować w takiej pustce —
zaś jeszcze bardziej umierać bez księdza, spowiedzi i sakramentów! Przyszło mu na myśl,
że gdyby tak umarł, to Prusaki pogrzebałyby go na luterskim cmentarzu, a może nawet
zakopałyby go gdzie w polu pod borem jak zdechłe bydlę albo psa.
Brońże od tego, Matko jedyna, i ty, święta Barbaro, patronko dobrej śmierci! Li-
pieckiemu z niemocy, żałości i utrapienia wezbrały łzy w oczach. Podniósł wzrok ku
płomykowi, który świecił pod obrazkiem, i jął mówić: „Pod Twoją obronę uciekamy się,
święta Boża Rodzicielko” — a modlił się ogromnie gorliwie, bo to jedno dobrze rozu-
miał, że jeżeli Ona go nie wspomoże, to będzie z nim źle. Ale już podczas modlitwy
poczęło mu się tak mieszać w głowie, że nie mógł jej dokończyć. Pierwej brały go ciągoty
i dreszcze, a teraz chwyciła go gorątwa taka, jakby mu kto rozpalonych węgli do głowy
i do piersi nasypał. I widać, że coraz z nim było gorzej i coraz więcej tracił rozeznanie,
gdyż nagle wydało mu się, że tapczany zaczęły chodzić jeden za drugim po izbie jak gęsi
— i że z krokwi baraku zwiesiły się jakieś długie, do ziemi sięgające powrósła, oblepione
rojami czarnych wielkich much. Przymknął oczy, żeby tego nie widzieć, gdyż było w tym
coś tak wstrętnego, że aż skóra na nim ścierpła. Tyle zachował jednak jeszcze przytom-
ności, że powiedział sobie, iż mu się to tylko tak przewiduje i że tego naprawdę nie ma.
Jakoż gdy otworzył znów oczy, tapczany stały po dawnemu pod ścianami, żadne czarne
powrósła nie zwieszały się z pułapu i płomyk lampki palił się nad nim spokojnie. Czuł
się natomiast okrutnie chory i aż mu dziwno było, że to idzie tak prędko. Dość długo
leżał bez ruchu, tylko wargi mu się trzęsły, bo od czasu do czasu brały go dreszcze. Potem
jednak oblała go nowa fala żaru i powtórnie pomieszały mu się myśli. A że to w gorączce,
Wizja, Marzenie
tak jak w jasełkach, widzi się coraz to inne rzeczy, czasem straszne, a czasem miłe, więc
przyszło na niego teraz widzenie błogie.
Takie zaś było wrażenie, że już nie starczyło Lipieckiemu rozeznania, żeby sobie po-
wiedzieć, że to jest złuda, ale był pewien, że Matka Boska naprawdę cud uczyniła i kazała
go przenieść aniołom w mig do Kościana. Idzie oto szerokim lipowym gościńcem od
miasta ku swej sadybie… Jest jesień i pogoda cudna. Liście, jedne czerwone jak płomień,
drugie żółte, spływają cicho z drzew na ziemię, bo nie ma żadnego wiatru. Na dachach
domów złoci się słońce. Lipieckiemu czyni się jakoś rzewliwie na duszy i radość zalewa
mu serce. Pamięta, że był chory, ale teraz czuje się zdrów i wraca do dom. Widać już
jego chałupinę za wiśniowym sadkiem na prawo ode drogi. Tymczasem przechodzi we-
dle stawu, po którym mimo jesiennego chłodu bobrują z sieciami chłopaki, a na brzegu
stoi starowina proboszcz i pilnuje połowu. Przychodzi do niego chłop, całuje go w rękę,
a ksiądz, spojrzawszy mu na twarz, mówi: — Bójcie się Boga, Lipiecki, a wyście się gdzie
tak wymizerowali?
— Dobrodzieju — odpowiada — choróbsko opadło mnie na Saksach, alem z pomocą
Obcy, Dusza
bożą wyzdrowiał.
A na to ksiądz:
— Oj! — powiada — podziękujcie Matce Boskiej, bo śmierć na obczyźnie to zatrata
nie tylko dla ciała, ale często i dla duszy.
— Prawda, prawda, prawda!
Tu wśród widzeń zasnął na dobre. Ale w godzinę albo i w dwie później drgnął nagle
i zbudził się. Wydało mu się teraz, że przytomność całkiem mu wróciła. Tylko czoło miał
zlane zimnym potem i poczęły mu ziębnąć ręce, nogi i nos. Ogarnęło go niewypowiedziane
osłabienie. Usłyszał jakby dalekie dzwony, choć nawet myszy przestały chrobotać i była
cisza zupełna. Pomyślał wtedy, że zaczyna konać.
Jeszcze raz chciał się przeżegnać — i nie mógł. Dalekie dzwony jęczały żałośniej i ża-
łośniej. Lipiecki patrzył, leżąc na wznak, osłupiałymi oczyma w mrok, który w głębi
izby gęstniał, czynił się coraz ciemniejszy i zdawał się toczyć jak chmura ode drzwi ku
środkowi izby.
Jednak po chwili nieruchome już prawie źrenice chłopa rozszerzyły się z trwogi i twarz
pobladła mu jak płótno, albowiem w baraku poczęło się dziać coś nadzwyczajnego i zło-
wrogiego zarazem.
Oto ów mrok począł zaczyniać się w sobie, skupiać i tworzyć jakowąś postać: zaokrąglił
Potwór
Płomyk
się z wierzchu niby w potworny łeb, rozszerzył się niżej w ogromny tułów, a od tego
tułowia wyciągnęły się dwie długie, ciemne smugi jak ręce.
Lipieckiemu włosy stanęły dębem na głowie, a zęby poczęły szczękać, albowiem oba-
czył teraz wyraźnie, że z całego tego mroku, który zalegał głąb baraku, zrobił się czarny,
straszny wielkolud — i że wielkolud ten idzie ku niemu.
Jakieś niepojęte, martwe przerażenie napełniło powietrze. Powiało mrozem jak od
kupy lodu.
A potwór zbliżał się, ale posuwał się tak wolno, jak posuwają się ślepi. Jakoż istotnie
w jego ohydnym łbie nie było wcale oczu — i tylko ręce wyciągał coraz dalej przed siebie,
macając jednostajnym, okropnym ruchem po tapczanach, jakby szukał, gdzie jest ta żywa
ludzka dusza, po którą przyszedł.
— Jezusie, Maryjo!… — krzyknął Lipiecki. — Śmierć! śmierć!
Śmierć, Obcy
I w tej chwili jeszcze jedna, jasna jak błyskawica, myśl rozświeciła mu krzepnący mózg,
że to nie polska śmierć przy jasnym ognisku domowym, przy spłakanych twarzach, przy
gromnicy i litanii, ale obca, czarna i lodowata pruska śmierć, która dławi człowieka tak
niemiłosiernie jak kat i która jest zgubą bez nadziei i nocą bez światła, otchłanią bez Boga.
Więc w ostatniej toni i rozpaczy zwrócił jeszcze spojrzenie ku obrazowi i począł wołać
gasnącym już i przerywanym przez śmiertelną czkawkę głosem:
— Panienko Najświętsza‼…
Polak, Matka Boska
Cud, Walka, Ptak
— Ratuj!…
— O rety!…
— Ratuj!…
Czarne, straszne ręce szukały już na najbliższym tapczanie.
Ale wówczas stało się coś takiego, czego żadne ludzkie słowa dobrze nie wypowiedzą.
Płomyk od lampki przed obrazkiem oderwał się nagle i począł płynąć jak złota pszczoła
przez powietrze ku potworowi.
Lecz rósł z każdą chwilą; w jednym mgnieniu oka z płomyka stał się płomieniem,
rozpalił się, rozżarzył, zbielał. Z boków strzeliły mu skrzydła, nad skrzydłami podniosła
się głowa jakby w koronie i zmieniony w Białopiórego Ptaka rzucił się błyskawicą na
strasznego Czarnoboga. I ujrzał Lipiecki ogromną bitwę światła z ciemnością.
Zmora skręciła się niby wąż, w którym utkwiło żeleźce. W mrocznym cielsku zasyczało
coś jak rozpalona stal w wodzie, rozległo się chrapanie i charczenie. Już Ciemność wije się,
rozdziera, a Orzeł razi ją, zatraca, niszczy, wypala. Zwalił się wreszcie czarny kadłub, runął
łeb, rozkruszyły się plugawe ramiona, po czym opadło wszystko i rozwiało się prochem
marnym.
Cały barak zalało światło tak jasne, jak słoneczne.
A gdy Srebrzysty Ptak zmienił się na powrót w płomyk i przyleciał znów złotą psz-
czółką przed obraz, Lipiecki spał już głębokim snem i w ciszy, jaka zalegała barak, słychać
było tylko jego spokojny, równy oddech.
Wierzenia
W kilka dni później wrócił chłop w dobrym zdrowiu do rodzinnej wioski i przez
całą potem zimę — i w mieście, i po chałupach — rozpowiadał, co mu się owej nocy
przygodziło. Więc niektórzy dziwili się wielkim dziwem, inni zaś myśleli, że to wszystko
widział w gorączce albo we śnie. Jednakże proboszcz starowina wierzył głęboko, że to
był cud prawdziwy. Pewnej niedzieli powiedział nawet ludziom w kościele z ambony, że
płomyk sprzed oblicza Bogarodzicielki potrafi się na Jej rozkaz w orła przemienić i że
może nieraz jeszcze obroni chłopa polskiego przed niejednym Czarnobogiem i niejedną
zmorą śmiertelną.
Płomyk
1287076408.001.png 1287076408.002.png
 
Ten utwór nie jest objęty majątkowym prawem autorskim i znajduje się w domenie publicznej, co oznacza że
możesz go swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać. Jeśli utwór opatrzony jest dodatkowymi
materiałami (przypisy, motywy literackie etc.), które podlegają prawu autorskiemu, to te dodatkowe materiały
Tekst opracowany na podstawie: Henryk Sienkiewicz, Baśnie i legendy, wybór, wstęp, przypisy Tomasz Jodełko-
-Burzecki, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa .
Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyowa
wykonana przez fundację Nowoczesna Polska z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów Marty Niedziałkowskiej.
Dofinansowano ze środków Narodowego Centrum Kultury w ramach Programu Narodowego Centrum Kultury
- Kultura - Interwencje.
Opracowanie redakcyjne i przypisy: Dorota Kowalska, Paulina Choromańska, Paulina Ołtusek.
y o ky
Wolne Lektury to projekt fundacji Nowoczesna Polska – organizacji pożytku publicznego działającej na rzecz
wolności korzystania z dóbr kultury.
Co roku do domeny publicznej przechodzi twórczość kolejnych autorów. Dzięki Twojemu wsparciu będziemy
je mogli udostępnić wszystkim bezpłatnie.
k mo om
Przekaż % podatku na rozwój Wolnych Lektur: Fundacja Nowoczesna Polska, KRS .
Pomóż uwolnić konkretną książkę, wspierając zbiórkę na stronie wolnelektury.pl .
Przekaż darowiznę na konto: szczegóły na stronie Fundacji .
Płomyk
Zgłoś jeśli naruszono regulamin