2112 przekład 16.doc

(46 KB) Pobierz
Epizod 15

Epizod 16

DUBLIN, IRLANDIA


Sherlock

Szkuner nie przycumowuje. Podpływa do nas duża łódź motorowa. Jest w niej dwóch mężczyzn. Czterej członkowie załogi „Jonasza” (w tym ja i Sherlock), przesiadają się na motorówkę i kierujemy się do brzegu. W końcu staję na twardym lądzie. Wydaję rozkaz samemu sobie: od tej chwili on jest dla mnie chronionym obiektem.

 

On.

Holmes.

Kropka.

Ciemno. W pobliskiej wsi nie widać prawie żadnych świateł. Dzielimy się na dwie grupy po trzech i ruszamy dokoła osady. Docieramy do bocznej drogi, gdzie już czeka na nas ciężarówka. Wsiadamy na pakę osłoniętą brezentem. Jedziemy. Według legendy, jesteśmy robotnikami, najętymi przez dublińską firmę budowlaną „Dionysius & O'Gall”. Taka kompania rzeczywiście istnieje. Wszystkie dokumenty mamy w porządku. Wciąż jeszcze nie mam broni – jeśli nadziejemy się na patrol, pistolet mogliby znaleźć przy rewizji. Jednak na razie szczęście nam sprzyja. Bezproblemowo dobijamy do peryferii Dublina.

 

Nasi agenci zostali wybici. Każdy, kto nam pomaga na irlandzkim terytorium, może być zdrajcą. To nie są profesjonaliści. Solidarni z Anglią Irlandczycy, którzy nie przeszli specjalistycznego treningu. Resztki sieci, z którymi mogliśmy nawiązać kontakt. Zorganizowali nam czysty korytarz i przejazd do Dublina. Ci ludzie nie wiedzą, kim jesteśmy, ani na czym polega nasza misja.

Jestem maksymalnie skupiony. Holmes także. Siedzi obok, a ja czuję jego bliskość tak samo, jak kiedyś czułem bliskość swoich chłopaków w Afganistanie: niewzruszone przeświadczenie o tym, że ten człowiek jest po mojej stronie. Odbieram jego obecność, niczym czujnik ciepła i ruchu. Jak promieniowanie podczerwone, odzwierciedlone na monitorze. Jestem maszyną. Jestem gotów zabijać.

Znajdujemy się na przedmieściach stolicy Irlandii. Ktoś nas przejmuje. Przesiadamy się do starego, czarnego volkswagena. Wygląda jak gruchot, ale silnik ma mocny. Holmes siada za kierownicą. W kabinie znajdujemy radiostację i HK P8[1] z tłumikiem. Teraz jesteśmy tylko we dwóch. Żaden z naszych pomocników nie ryzykuje pokazywania się w Dublinie. Zresztą przy naszym zadaniu nie powinniśmy mieć zbędnych świadków.

Jeśli coś pójdzie niezgodnie z planem albo agenta trzeba będzie pilnie stąd ewakuować, skontaktujemy się z grupą wsparcia przez radio. Ludzie z ciężarówki, łodzi i szkunera czekają na sygnał odbioru lub alarmu. W przypadku pomyślnego rozwoju wypadków powinniśmy przenieść naszego „podopiecznego” w inny punkt – do konspiracyjnego lokalu, gdzie oczekuje przygotowana aparatura, środki łączności i inne rzeczy – wszystko, czego potrzeba do przesłuchania i śledztwa.

Po upływie pół godziny wjeżdżamy do miasta.

Holmes nauczył się map na pamięć i doskonale zna trasę. Ja nigdy nie byłem w Dublinie. Jednak dla mnie to teraz nie miasto, a strefa niebezpieczeństwa najwyższego stopnia. Drzewa, dachy, ulice, zaułki, sklepiki, bramy, ludzie, domy… wszystko może skrywać zagrożenie bezpieczeństwa Holmesa i naszej misji. Skanuję je jak maszyna. Ulice są słabo oświetlone. Latarnie się nie palą. Widzę rozpięte na ścianach budynków transparenty w kolorach irlandzkiej flagi – zielone, białe, pomarańczowe – z jakimiś sloganami. Nie skupiam się na napisach. Transparenty to też potencjalne źródło niebezpieczeństwa. Pod każdym może ukrywać się snajper.


Wiem, że w Dublinie nie wprowadzono godziny policyjnej. Jednak ulice są jak wymarłe. Może dlatego, że to obrzeże miasta. Ryzykujemy, że natkniemy się tutaj nie tylko na zbrojny patrol, ale również na bandy rabusiów. Nieoficjalnie Moriarty popiera przestępczość i w ten sposób zastrasza ludność. Tutaj stoi dom, który jest naszym celem.

Powoli przejeżdżamy obok zniszczonego jednopiętrowego budynku, zbudowanego w ubiegłym wieku. Obserwujemy okolicę, sprawdzamy sytuację i ciemne okna interesującego nas mieszkania. Ostatnie dwa na pierwszym piętrze. Tam jest człowiek, który czeka. Na nas – albo na Przeznaczenie. Zamieniamy z Holmesem kilka słów. Po czym zatrzymujemy się za rogiem, wyłączamy reflektory i silnik. Gdzieś w oddali dzwon wybija północ. Holmes siedzi kilka sekund, wpatrując się w swoje ręce, wciąż jeszcze zaciśnięte na kierownicy. Mój towarzysz jest skoncentrowany i oddalony. Posępny. Mogę niemal usłyszeć, jak głośno i harmonijnie pracuje mechanizm jego umysłu. Wciąż jeszcze coś kalkuluje, podejmuje decyzje. Oblicza wszystkie warianty rozwoju zdarzeń i kombinacje.

Wszystko w porządku. Jestem obok.
I wtedy wychodzi nagle z odrętwienia i zmienia własny plan. Mieliśmy wejść razem do bramy, zastukać, podać hasło („Watykan) i usłyszeć prawidłowy odzew („Kamea). Hasło nie zmieniało się, od kiedy straciliśmy kontakt z agentem. Widziałem go na fotografii. Spodobał mi się ten człowiek.

- Zostajesz w aucie.

- Sherlock!

- Rób, jak mówię. Wysiadam i idę do mieszkania. Ty wysiadasz dokładnie po dwóch minutach. Zajmujesz pozycję naprzeciwko domu, obserwujesz okna. Jeśli sytuacja jest pod kontrolą, odsunę storę i pokażę się w oknie. Jeśli tak się nie stanie, po czterech minutach wejdź do bramy. Jeśli zauważysz coś podejrzanego na ulicy – wchodzisz do bramy. Zastukaj do drzwi, tak jak ustaliliśmy – wydostaniemy się po drabinie przeciwpożarowej. Razem sześć minut po tym, jak opuszczę samochód.

Wiedziałem. Wiedziałem, że należało się spodziewać czegoś w tym stylu. Że wszystko pójdzie w diabły. I stracę opanowanie. Próbuję odzyskać kontrolę nad sobą. Wdech – wydech.
- Jestem twoim ochroniarzem. Odmawiam…

- To rozkaz. Idę sam.
Twój głos brzmi głucho. Myślałem, że będziesz krzyczał.

- Nie masz broni, ani krótkofalówki. Mogę iść pierwszy. Sprawdzić tam wszystko i wprowadzić cię. Sher…
Wyskakujesz z samochodu, nie patrząc na mnie i szybkim krokiem kierujesz się do bramy domu. Znikasz z widoku. Za późno na wszelkie dyskusje.

 

Sherlock…
 

Wdech – wydech. Wdech – wydech. Dobrze. Działamy według nowego planu. Łomot temu draniowi spuszczę potem.

Sprawdzam czas i równo po dwóch minutach opuszczam auto i idę w ślady Holmesa. Skręciwszy za węgieł, natykam się na patrol. Nie zwracają na mnie uwagi. Zatrzymuję się po drugiej stronie ulicy, patrzę w odpowiednie okna. Widać w nich słabe światło. Dobrze. Holmes powinien już być w środku.

Trzy minuty.

Podbiega wygłodzona suka. Sutki majtają się jej pod brzuchem. Przypominam sobie Wilczycę Kapitolińską. Stoi obok kilka sekund, a potem traci zainteresowanie i odchodzi.

Cztery minuty.

Na drugim końcu ulicy rozlegają się męskie krzyki, śmiech i kobiecy pisk. Grupa uderzeniowa? Nie. Podpite towarzystwo. Skręcają w najbliższą przecznicę.

Pięć minut.

Nic. „Watykan”. „Kamea”. Przypadkowy wybór rzadko używanych słów. Dokładne zestawienie albo przypadkowe trafienie prawie niemożliwe.

Sześć minut.

Ktoś odsuwa zasłonę. On? Nie. Nieznajomy mężczyzna, nie nasz agent. Na dalszym planie widzę drugiego: czarna broda, czarne włosy, wydatny nos. Najemnik, Arab. Patrzy gdzieś w dół. Holmesa nie ma.

Stora opuszcza się.

Kieruję się ku domowi. Wewnątrz wydobywam pistolet. W bramie jest cicho. Żadnego ruchu. Śmierdzi moczem, tytoniem i wymiocinami. Dwie kondygnacje – na każdej po cztery mieszkania. W każdym może czaić się zasadzka. Na podeście między parterem a pierwszym piętrem żarówka jest rozbita. Wbiegam po schodach na piętro, skanując wzrokiem powierzchnie. Nikogo. Zatrzymuję się przy właściwych drzwiach. Są uchylone. Trzymam pistolet w jednej ręce przed sobą, drugą powoli otwieram drzwi na oścież.

Serce bije mi równo, oddycham spokojnie. Jestem opanowany.
Szacuję warunki. Sufit, podłoga, kąty, umeblowanie – czysto.
Za mną nic się nie dzieje. W żadnym z mieszkań nie ma zasadzki. Nie spodziewali się takiej grubej ryby, jak Holmes. Nie wiedzą, kim jesteśmy. Konsultant-analityk miał rację.

Na podłodze leży czyjeś ciało, przykryte białą poszwą, prawie całkowicie przesiąkniętą krwią.

Sher…

Nie.

Wniosek: nasz agent. Torturowali go. Długo. Pękł. Zdradził hasło i odzew. Nie było kontaktu między nim a Centralą. Nie podejrzewał, że przyjedzie właśnie Holmes. Inaczej czekało by na nas więcej bojowników. Jeśli chcieliby nas zabić, obaj już bylibyśmy martwi. Jesteśmy potrzebni im żywi. O tym mieszkaniu wiedziano tylko w Centrali. Jeśli jest spalone, to znaczy, że „kret” jest nie tutaj, a w Londynie. MI5 i sir Mycroft są zagrożeni. Holmes podał hasło, usłyszał prawidłowy odzew. Drzwi się otworzyły, wszedł. Wzięli go na muszkę i zmusili, żeby położył się na podłodze. Oznajmił, że nie przyszedł sam i powiedział o naszym umówionym sygnale. Wezwał mnie. Prawidłowo. Jestem jego ochroniarzem.

Przekraczam próg.

Zmienia się kąt widzenia.

W głębi pokoju jest trzech żywych ludzi. Jeden stoi za Holmesem, trzymając mu nóż na gardle. Nóż w prawej ręce, ostrze – równolegle do podłogi. Holmes prawie całkowicie zakrywa sobą terrorystę. Drugi – Arab krok dalej, bliżej okna. Jego pistolet jest wycelowany we mnie. Wszyscy trzej na jednej linii ognia. Holmes pierwszy.
Bojownicy są zbyt pewni swojej przewagi. Dlatego zrobili błąd. Stoją zbyt blisko siebie. Arabski najemnik w milczeniu daje mi znak, żebym rzucił broń.

Odprowadzam rękę z pistoletem w bok i powoli opuszczam. Obaj mężczyźni śledzą oczami moją broń. To też błąd. Wciąż jeszcze mocno trzymam. W dowolnym momencie ciało gotowe jest na zmianę trybu i wypełnienie zadania: strzał z kolana. Oddech równy. Tętno regularne.
Przez sekundę rzucam spojrzenie na Holmesa. Jest spokojny i skoncentrowany, ma rozluźnione mięśnie. Wie, co zaraz się stanie. Ręce uniesione. Patrzy na mnie uważnie. To polecenie działania według instrukcji. Rozumiem. Jestem gotów podać ci rękę w piekle.

Moje serce nie bije.

Jestem maszyną.

Jeśli nie można trafić w cel i oswobodzić zakładnika – należy strzelać do zakładnika. Pozbawić terrorystę żywej tarczy.

Strzelam.

 

Sherlock…

Przypis autorki:

Wilczyca kapitolińska (łac. Lupa Capitolina) – etruska brązowa rzeźba wilczycy, stanowiąca symbol stolicy starożytnego imperium rzymskiego. Wilczyca była świętym zwierzęciem Marsa – boga wojny. Przedstawia (w przybliżeniu naturalnej wielkości) wilczycę, karmiącą mlekiem dwoje niemowląt - Romulusa i Remusa, legendarnych założycieli Rzymu.

W czasach Benito Mussoliniego wilczycę kapitolińską wykorzystywano jako symbol propagandowy, uosabiający dążenie faszystowskiego reżimu do odrodzenia rzymskiego imperium.

 

Od tłumaczki: Dionysius O'Gall to pochodząca z Irlandii postać z powieści Emily Bronte pt. „Dziwne losy Jane Eyre”.

 


[1] Heckler & Koch USP — pistolet samopowtarzalny o nowoczesnej konstrukcji, produkowany od 1993 roku. Nazwa pistoletu wzięła się od skrótowca USP czyli Universale Selbstlade Pistole. Pistolet produkowany jest w wersjach różniących się zastosowanym nabojem i rodzajem mechanizmu spustowego. W 1996 roku jedna z wersji USP stała się przepisową bronią krótką Bundeswehry jako P8 zastępując pistolet P1.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin