2112 przekład 10.doc

(48 KB) Pobierz
Epizod 10

Epizod 10

LONDYN, WIELKA BRYTANIA


By odegnać mamidło, wskazuję na portrety i pytam:

- Kto to?
Uśmiechasz się. Na twoją twarz wypływa nowy dla mnie, porażający wyraz: głęboka zaduma połączona z wyzwaniem i zachwytem. Wymieniasz nazwiska, wodząc wzrokiem od jednego wizerunku do drugiego:

- Bach. Schiller. Beethoven. Goethe. 
Każde słowo rozbrzmiewa gwałtownie i ważko. Ci ludzie są zapewne dla ciebie całym światem. Patrzysz na portrety geniuszy, żyjących przed wiekami, milczysz – i wydaje się, że całkiem zapomniałeś o mojej obecności. Wpatrujesz się w obrazy, jakbyś oczekiwał odpowiedzi, ale ich nie otrzymywał. Wydaje mi się, że robiłeś tak nie raz. Godzinami siedziałeś i milczałeś, badając rysy mędrców, rozpaczliwie próbowałeś pojąć jakąś starożytną prawdę. I za każdym razem ona ci się wymykała. Oni także na ciebie patrzyli, ale nie dawali żadnych wskazówek. Niczym kapłani, władający wiedzą tajemną, nie chcieli dzielić się nią ze śmiertelnymi, którzy odważyli się sięgnąć po sekrety wybranych. Możesz jedynie stać się częścią ich kręgu i powinieneś przebyć tę drogę w samotności.
Nie wiem co powiedzieć, jednak tobie teraz niepotrzebne są moje słowa. Sam zwracasz się do mnie, ale bardziej jest to podobne do głośnych rozmyślań.
- Nigdy nie zastanawiałeś się nad tym, John, że żyjemy w najbardziej kruchym świecie, jakie kiedykolwiek istniały? Wszystkie słowa już wypowiedziano – nam pozostaje tylko słuchać i powtarzać. Jednak my nie czynimy ni jednego, ni drugiego. Zapomnieliśmy. Jesteśmy zdegradowani i skazani na zgubę, John. Świat jest zużyty. Nosimy wytarte płaszcze, zdjęte z cudzych ramion. Jednak są dla nas za duże – spadają i nie umiemy ukryć naszej mizernej nagości. Kiedyś wielkość była częścią rzeczywistości. Teraz to tylko wspomnienia o tym, co przeminęło. Nie zastanawiałeś się nad tym, John, dlaczego w naszych czasach nie rodzą się geniusze? Muzycy, poeci, filozofowie…? Wielkie, uniwersalne prawdy, dostępne ludzkości zostały zapomniane. A nowych nie można odkryć. Duch w nas został poniżony i rozdeptany, nigdy się nie odrodzi. Szczątki jego wielkości, odłamki wielkiej kultury nas nie zbawią, John. Przestaliśmy je przyjmować jako trwały fundament, na którym wzniesie się gmach historii. Koniec naszego świata jest logiczny i nieunikniony. Idziemy na dno, nawet nie próbując chwytać się ułamków wielkich idei.

 

Sherlock…
 

Nigdy w życiu nie słyszałem czegoś bardziej beznadziejnego. Wyglądasz na kogoś, kto kocha życie, a odbierasz otaczający cię świat jak niekończącą się tragedię.
Z trudem odrywasz wzrok od portretów i kierujesz go wprost na mnie. Bystre, przenikliwe oczy patrzą tak, że czuję się nieswojo. Odchrząkuję i mówię:

- Raczej nie mogę podtrzymać tej rozmowy.

- Oczywiście.
Ponownie stałeś się tym Sherlockiem, który wszedł do audytorium w Bletchley Park, pełen lekceważenia i wstrętu. Rozumiem. Ty jesteś prawie idealny, a dokoła sama niedoskonałość. Ona jest wszędzie. Gnębi cię i irytuje. Jesteś w totalnej dysharmonii ze światem. Ale teraz, Sherlock, proszę, nie rób tego! Nie dochodź ode mnie. Nie odgradzaj się, nie zamykaj. Było mi z tobą zbyt dobrze. Ten wieczór nie powinien skończyć się tak.
W kącie zauważam stojak na nuty, a obok na krześle futerał skrzypiec.

- Grasz?
- Czasami. To pomaga oderwać się od natłoku myśli. Kiedy wszystkie słowa zostały wypowiedziane, co pozostaje, John? Tylko muzyka. Grać – to nawet lepsze od myślenia. I o wiele lepsze od seksu. Nie mogę przestać myśleć. Dlatego potrzebuję narkotyków – albo muzyki. Żeby na jakiś czas wszystko przestało istnieć… Zapewne powinienem cię uprzedzić. O pewnych sprawach, które mnie dotyczą… Czasem się zrywam, najczęściej nocą. Jest mi trudno oddychać. Myśli, John. Nie można się ich pozbyć. Wtedy gram, albo szukam partnera, albo… Lepiej w takich chwilach się do mnie nie zbliżać. Zresztą, dla ciebie to nie będzie problemem.

Ach!
- Mycroft lubi Wagnera – ciągniesz trochę chaotycznie. Należy wnioskować, że wam się z bratem nie układa. – Podoba mu się idea władzy. Sprawować rząd dusz.
- A tobie?

- Nie.

- Mówisz, że wszystkie słowa już wypowiedziano.

- Bo tak jest.

- Ale poezja…

- A także muzyka.

- Wyjaśnij.

Zrywasz się i zaczynasz prędko przechadzać się po pokoju. Ręce masz w kieszeniach spodni – próbujesz ostudzić swój zapał. Jednak zapominasz o tym po kilku sekundach. Jesteś zafascynowany, mówisz z żarem, machasz dłońmi, jakbyś dyrygował niewidzialną orkiestrą.
- Muzykę uważa się za najbardziej zmysłową dziedzinę sztuki. To nieprawda, John! Muzyka płynie z głowy, z rozumu! Jest logiczna, zgodna z regułami matematyki. Prawom harmonii podlega wszystko – poza ludzkimi postępkami. One są jedynym chaosem na Ziemi. Poezja jest próba uporządkowania tego chaosu, podporządkowania regułom konsonansów[1] i dysonansów, z jakich się składa muzyka. Eufonia[2] odchodzi z tego świata… Historia jest cykliczna, ale my nie wyciągamy wniosków. Możesz wziąć dowolną formę muzyczną – symfonię, sonatę – i zobaczyć rytm, rozwinięcie, powtórzenie, logikę… Muzyczne interwały, tonacje – to rymy. W ludzkiej mowie nie ma niczego bardziej harmonicznego od poezji. Właśnie dlatego, że wypływa z rozumu, z poetyckiego wymiaru. Jest uporządkowana… Chóry, struktura fraz – muzyka jest w osnowie wszystkiego. Poezja, tak samo jak muzyka, jest dzieckiem rozumu, a nie uczuć. Właśnie na tym polega jej piękno. To uczucia naprawdę rodzą chaos. Muzyka pobudza umysł. A umysł budzi duszę i ciało. Bez rozumu bylibyśmy zwierzętami, John.

Nie rozumiem, co masz na myśli. Jesteś wzburzony, mówisz zawile. Chcesz powiedzieć wszystko od razu – wszystko, o czym rozmyślałeś miesiącami, a może i latami. O Boże… Wpadam, pogrążam się w tobie z głową.

Nagle przerywasz, jesteś zmieszany – widocznie nie zamierzałeś dzielić się ze mną aż tak prywatnymi myślami. Mówisz, że musisz cos zrobić, a ja mogę zając się w tym czasie czym chcę. I ponownie zamykasz się w sobie.
Wychodzisz i powracasz do salonu, powoli przechadzasz się po pomieszczeniu, dotykasz przedmiotów… Rozpalasz w kominku i przygaszasz światło. W pokoju jest ciepło i ciemno. Odblaski ognia pełzają po ścianach. Mam złudzenie, jakbym znajdował się w jaskini razem z czymś nieprzewidywalnym i niebezpiecznym. W głębi duszy budzi się lepka, prymitywna groza. Zwyczajny świat zniknął, a ja znalazłem się sam na sam z tobą w jakiejś mistycznej rzeczywistości. Rzucony dziesiątki tysięcy lat wstecz. Te chwile wypełnione są przerażającym przyciąganiem. Czuję, że przywiązuję się do ciebie, Sherlock, nierozerwalnie. Śmiertelna więź. Jesteśmy razem raptem kilka godzin i ta myśl jest absurdalna – ale ja wiem, że jeśli teraz mnie odpędzisz, stanie się ze mną coś złego. Coś okropnego, od czego się umiera albo traci zmysły.
Gdzieś w głębi mieszkania słychać plusk wody. Poszedłeś pod prysznic.
Nie mogę znaleźć sobie miejsca. Koniecznie potrzebuję czegoś znajomego – czegoś, żeby wydostać się z twojego fantastycznego wymiaru i wrócić na twardy grunt. Podchodzę do okna. Tam, na zewnątrz płynie zwyczajne życie. Wszystko tam jest codzienne i jasne. Baker Street… Kiedyś nie raz chodziłem tędy do Barts. Lubiłem tę cichą uliczkę w samym centrum gwarnego Londynu. Jedna z niewielu, które nocą są jasno oświetlone. Nie wiedziałem, że tu mieszkasz, Sherlock.
Głośno dudni mi serce. Słyszę, że wróciłeś do salonu. W powietrzu unosi się aromat świeżości i słodyczy. Znów nakrywa mnie fala paniki, jak dzisiejszego ranka w Bletchley. Boję się zostać z tobą sam. Próbuję się ratować haniebną ucieczką.
- Chcesz, pójdę do sklepu, nie jest jeszcze póź…
Kiedy zdążyłeś podejść tak blisko? Nie zdążyłem się odwrócić. Od tyłu ogarnia mnie żar. Obejmujesz mnie i gwałtownie przyciągasz do siebie.

 

Sherlock…

 

- Nie teraz, John.

Głos masz niski, drżący z pożądania. Szepczesz mi prosto w ucho i przesuwasz wilgotnymi wargami po szyi. A potem językiem. Oddychasz szybko i ciężko – czuję gorąco na potylicy. Żar wszędzie… Moje nogi znów słabną. Jednak ty mocno mnie trzymasz, jakbyś się bał utraty. Nie sprzeciwiam się. Moja wola umarła jeszcze w Bletchley. Chcę. Tak bardzo chcę ciebie, Sherlock. Możesz to ze mną zrobić, a potem mnie przegnać – i wtedy oszaleję albo umrę, ale teraz chcę ciebie. Pragnę ponad życie.

Sherlock…

Twoja dłoń wsuwa się pod mój T-shirt. Nie powstrzymuję jęku. Czuję się całkowicie wolny, jakbym zrzucił z siebie wszystkie okowy poczucia winy i wstydu… Gorączkowo pieścisz mój brzuch, pierś, chwytasz palcami nabrzmiałe sutki, boleśnie ściskasz jeden, potem drugi – i także jęczysz. Mocno gryziesz mnie w szyję, wciągasz skórę między zęby. Jesteś rozjuszony, wściekły – zarażam się tym. Całym ciężarem osuwam się na ciebie, odwracam głowę i odnajduję twoje wargi. Słodycz… Zapominam… Jesteśmy razem od miesiąca, pamiętam każdy nasz raz – ale nie pamiętam, jak całowaliśmy się po raz pierwszy. Wszystko jest ostre – jak ból. Moja świadomość się opiera. Odmawia przyjmowania tego. Pewnie jestem bliski utraty przytomności… Przebłyski. Fragmenty. Strzępy… Pamiętam jak się wzdrygnąłem, kiedy drugą ręką dotknąłeś mego penisa – zacząłeś go gładzić i ściskać przez tkaninę spodni, a potem zdecydowanym ruchem szarpnąłeś zamek błyskawiczny i wsunąłeś dłoń do środka… Jestem wolny… Przebłyski… Jak długo staliśmy przy oknie, a ty obejmowałeś mnie od tyłu? Twoje wargi, zęby i język, twoje ręce na mojej piersi, brzuchu i członku. Gorąco twojego podnieconego ciała tak blisko mojego… Pamiętam, że w jakimś momencie odwróciłem się twarzą do ciebie. Masz na sobie szlafrok. Rozchylony… Jesteś nagi… Boję się ciebie dotknąć…

Przebłyski…

Fragmenty…

Jeszcze jeden wstrząsający test na zdolność obserwacji, Sherlock. Porwałeś mnie do swojej sypialni, a ja nie zauważyłem, jak tam doszliśmy. Gdybyś mnie spytał, nie umiałbym przypomnieć sobie trasy. Nie umiałbym opisać umeblowania. Dowiedziałem się, jak wygląda twoje mieszkanie i twoja sypialnia już po tym, jak…
 

Sherlock…

Stoimy w twojej sypialni, jesteś całkowicie rozebrany. Pochylasz się i wijesz, całując i kąsając moje sutki. Mam podciągniętą koszulkę i rozpięte spodnie. Jestem obnażony, ale to dobrze: wolność. Ani winy, ani wstydu… Szybkimi, pewnymi ruchami wodzisz dłonią po moim członku. Nie mogę cię dojrzeć. Przysiadasz, ściągasz mi spodnie, chwytasz za biodra i bierzesz mój penis do ust. Przebłyski… Ostrość i słodycz… Chwieję się, ledwo zdążyłeś mnie podtrzymać i położyć na łóżku. Czuję słabość, jak nigdy w całym moim życiu. Mam zamknięte oczy. Wystarczy mi to, co już jest. Rozbierasz mnie i kładziesz się z wierzchu. Bezwstydnie poruszasz biodrami, próbując osiągnąć zwierzęcą przyjemność, pocierając swoim penisem o mój. Fragmenty… Przebłyski… Tylko raz czułem coś aż tak intensywnego. Coś całkiem przeciwnego, ale równie odurzającego – piekielny ból, kiedy zostałem ranny. I wtedy, i teraz mogę jedynie szeptać, błagać: Proszę. Proszę, zrób coś. Ja już nie mogę dłużej. Proszę, zrób coś, cokolwiek. Czy powiedziałem to głośno? Nagle nieruchomiejesz i patrzysz na mnie. Znów skanujesz. Ale teraz chcę tego. Patrz na mnie. Patrz na mnie całego, Sherlock. Zdejmuj ze mnie, warstwa po warstwie, ubranie i skórę – patrz na to, co zawsze było głęboko ukryte.
Skądś wiem, że zawsze będziesz odgadywał moje pragnienia. Czytać we mnie, jak w otwartej księdze. Czekałem na kogoś takiego, jak ty. Czekałem na ciebie całe życie, Sherlock. Wiesz o mnie wszystko. Wiesz nawet to, czego ja nie wiem. Nigdy i z nikim nie było mi tak dobrze. Nie wiedziałem, że mogę tak kochać – jednak ty to wiedziałeś przede mną.
Nasz pierwszy raz. Działasz zdecydowanie. Zsuwasz się ze mnie, przetaczasz na bok. Kładziesz się na brzuchu, kładąc poduszkę pod biodra. Boję się poruszyć. Rozsuwasz nogi. U wezgłowia łóżka widzę jakąś tubkę, paczkę chusteczek i dildo. Zawsze tam były, pod poduszką – czy specjalnie przyniosłeś to wszystko tutaj dopiero w ostatnim momencie? O Boże! Patrzę na ciebie, drżę i boję się ciebie dotknąć. Mógłbym cię wziąć tu i teraz, ale jestem po prostu sparaliżowany. Moja wola umarła. Potrzebny mi rozkaz. A ty… Ty wiesz, co jest mi potrzebne.
Odwracasz głowę i mówisz, stanowczo patrząc mi w oczy:

- Nawilż palce. Potem mój odbyt. Wprowadź jeden palec, potem drugi. To wystarczy. Rozciągnij mnie okrężnymi ruchami, naciskając na zwieracz. Często tak robię, więc to nie zajmie wiele czasu. Podoba mi się, kiedy boli. Nie musisz być delikatny. Potem wyciągnij palce i nasmaruj swój penis. Nie żałuj lubrykantu. A potem weź mnie, John…

 

Sherlock…

 


[1] Konsonans (łac. consonans) – interwał uważany za zgodnie brzmiący. Jest to współbrzmienie (konsonans harmoniczny) lub następstwo (konsonans melodyczny) przynajmniej dwóch dźwięków, które słuchowo jest odczuwane jako zgodne. Wszystkie interwały zwiększone bądź zmniejszone, mogące enharmonicznie przypominać konsonanse, należą do dysonansów.

[2] Eufonia – ze starogreckiego euphonia – "piękne brzmienie".

Zgłoś jeśli naruszono regulamin