Abaszydze Grigoł - Długa noc.rtf

(1955 KB) Pobierz

GRIGOŁ

ABASZYDZE

DŁUGA

NOC

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Nad strumieniem płynącym w kamiennym łożysku bawiło się kilkoro dzieci. Był wśród nich chłopak najwyżej piętnastoletni, chociaż na pierwszy rzut oka można by mu dać więcej niż piętnaście lat — taki był wyrośnięty, szeroki w ramionach i tyle miał w twarzy powagi i zadumy.

W tej chwili w skupieniu montował malutkie koło młyńskie. Po obu brzegach strumyka wetknął cienkie rozwidlone gałązki, oparł na nich oś koła i teraz opuszczał je stopniowo tak, aby płynąca po równym dnie struga wody poruszyła lekkie drewniane łopatki. Potem opuścił ręce, wyprostował się. Koło zakręciło się rozpryskując na trawę drobniutkie zimne krople. Dzieci tłoczyły się wpatrzone w cudowny młyn przeszkadzając sobie nawzajem.

Teraz, kiedy chłopak stał, widać było, że istotnie jest wysoki, barczysty, zgrabny. Oparty nogami na dwóch brzegach strumienia wyglądał jak wielkolud stojący nad szeroką rzeką.

Woda, bieganina dzieci, ich piski i wesoły śmiech były gdzieś na dole, a chłopak nie widział już ani płynącej w rowie wody, ani zabawnego kółeczka, ani dziecięcych twarzy. Przez otaczający go hałas i śmiech usłyszał w oddali coś, co zwróciło jego uwagę. Skupił się i wytężył słuch. Potem skoczył do szerokiej bramy wychodzącej prosto na gościniec.

Drogą dreptał kłapouchy osiołek. Siedział na nim niestary jeszcze, ale przedwcześnie postarzały, otyły mężczyzna. Był blady tą niezdrową bladością, właściwą ludziom, któ-

rzy zażywają mało ruchu i świeżego powietrza, rzadko widzą słońce.

Osiołka prowadziła młodziutka śliczna dziewczynka. Nie miała więcej niż trzynaście lat. Jedną ręką trzymała uzdeczkę, drugą od czasu do czasu leciutko wymachiwała pręcikiem.

Ten właśnie malowniczy obraz zobaczył chłopak, kiedy wybiegł przed bramę. Mokre ręce wytarł o spodnie, ale potem zawstydził się i stanął na skraju drogi. Dziewczynka jednak ucieszyła się, uśmiechnęła i zatrzymała osiołka.

              Już wyruszacie? Pawlija, Cago, zaczekajcie na mnie, ja zaraz! — i nie czekając na odpowiedź pomknął do dom- ku w głębi podwórza.

              Gdyby tak Wacze też zabrał się z nami, to byłoby dobrze — westchnęła Cago.

              Tak, byłoby dobrze. Trudno mi będzie bez jego pomocy szkicować mapy — przyznał Pawlija.

Po chwili nadbiegł zasapany Wacze i oddał dziewczynce coś zawiniętego w kawałek jedwabiu.

              To dla ciebie — powiedział spuszczając oczy. — Jednak zdążyłem...

Cago odwinęła jedwab i wykrzyknęła ze zdziwieniem i radością:

              Ależ to poezje Torelego!

Szybko zaczęła przerzucać książkę, niektórym stronicom przypatrując się ze szczególną uwagą. Tak, to poezje sławnego poety Torelego. Ale nie jest to książka zwyczajna, każdą jej stronę z pietyzmem ozdobił Wacze, który stoi tu w tej chwili i wstydzi się podnieść oczy. Cago zamknęła książkę, przyciągnęła do siebie głowę chłopaka, pocałowała go w policzek, potem pręcikiem smagnęła osła i nie odwracając się poszła prosto przed siebie.

Chłopak zachwiał się i w obawie, żeby nie upaść, oparł się o płot, przysiadł na kamieniu. Chciał zetrzeć dłonią rumieniec z policzka, ale policzek palił go coraz bardziej. Serce biło gwałtownie, w skroniach huczało. Pociemniało mu w oczach. Ziemia odpłynęła, odpłynęła gdzieś, uciekła spod nóg. Pierwsza (czy aby nie ostatnia?) nieświadoma,

niewinna pieszczota ukochanej Cago rozpaliła krew, wstrząsnęła dreszczem.

Tymczasem nadeszli chłopcy, równieśnicy Wacze, rozsiedli się dokoła i zaczęli rozmawiać o sprawach, które były tak bardzo dalekie od tego, o czym teraz myślał.

              Słyszałeś, Wacze, podobno zdecydowano już, kto zasiądzie na tronie.

              Mówią, że Rusudan zostanie królową.

              Nikt nas nie pyta o zdanie, więc co to nas obchodzi, prawda, Wacze?

              Jak to: co nas obchodzi! Wprowadzić na tron kobietę nawet nie pytając nas o zgodę! Jakaż to korzyść z kobiety? Czy na przykład może dowodzić wojskiem?

              Tak, koniec już z naszą sławą i zdobyczami.

Byli to sami rówieśnicy Wacze. Nad górną wargą każdego zarysowywało się już ciemne półkole przyszłych wąsów. A przecież serce prawie każdego młodzieńca rwie się do miecza i sławy.

              Ba! Tamara też była kobietą. Ale szable Gruzinów nie wiedziały wtedy, co to są pochwy.

              Tamara to całkiem co innego. Jak świat światem nie było drugiej takiej Tamary. Zresztą, czy warto w ogóle rozmawiać z Wacze, chyba wcale go nie wzrusza los naszego państwa. — Przyjaciele odeszli, ale po chwili jeszcze zawołali z daleka:

              Na wojnę też nie pójdziesz, Wacze?

Chłopak wstał, odwrócił się plecami, wszedł na skalny uskok. W dali, wzdłuż wąwozu, wzdłuż wijącej się jak wstęga rzeki biegnie kręta droga do stolicy królestwa Gruzji. Tą drogą poszli wędrowcy: Cago i Pawlija na osiołku. Droga wije się, jakby wracając ciągle na to samo miejsce, ale za każdym zakrętem wędrowcy są coraz dalej.

Myśli Wacze również jak ta droga odbiegają daleko, potem wracają wciąż do tego samego, do Cago, która za każdym zakrętem jest coraz dalej, coraz dalej.

Wacze, który wcześnie został sierotą, prawie cały czas spędzał w domu Cago. Ojciec jej był żołnierzem. Nadano

mu szlachectwo, więc jak każdy blisko związany z dworem miał zagrodę w pobliżu letniej rezydencji królewskiej w Achałdabie.

Widocznie ktoś pozazdrościł mu powodzenia w życiu. Na turnieju świątecznym spadł z konia, ale noga została mu w strzemieniu i rozpędzony koń powlókł go...

Wdowę z trojgiem dzieci opadli ze wszystkich stron wierzyciele. Sprzedała dom i cały dobytek zatrzymując tylko mały domek w Achałdabie z niedużym sadem i kawałeczkiem pastwiska. Na szczęście starszy syn już dorastał i wkrótce stał się podporą dla biednej matki.

A to dzięki temu, że Mamuka jeszcze za życia ojca nauczył się złotnictwa, wykazał niezwykłe zdolności do tego pięknego rzemiosła i teraz nawet w stolicy nie uważano go za zwykłego rzemieślnika, ale prawie za artystę, który potrafił stare rzemiosło przekształcić w sztukę budzącą zachwyt.

Do niego właśnie, do słynnego złotnika Mamuki, wybrali się teraz jego młodszy brat i siostra, znani już nam Pa- wlija i Cago.

Pawlija w drugim roku życia stracił władzę w nogach. Od tego czasu wszyscy go nazywają Pawliją-beznogim, ale w przezwisku tym nie kryje się nic obraźliwego. Skazany na to, żeby tylko siedzieć albo leżeć, nieszczęsny chłopiec szybko pogodził się ze swoim kalectwem. Energia, która u dziecka pewno wyładowywałaby się w zabawach, a z czasem grach ruchowych, znalazła sobie inne ujście. Pawlija zapalił się do nauki i książek.

Nie władał nogami, ale poza tym był zdrowy, a nawet mocno zbudowany. Ręce miał zdatne do kowalstwa, a zjeść potrafił tyle, co trzech kamieniarzy.

Brak ruchu musiał się jednak na nim odbić. Pawlija wcześnie stał się ociężały, otyły. Chociaż nie męczyło go przepisywanie ksiąg i mógł pracować dzień i noc bez przerwy, dokuczała mu przedwczesna zadyszka.

W Gruzji roiło się wówczas od jeńców i niewolników. Persowie i Grecy, Turcy i Arabowie wałęsali się po całym

państwie z krańca na kraniec, od zagrody do zagrody, w poszukiwaniu bądź pracy, bądź jałmużny.

Pawlija spomiędzy tych włóczęgów dobierał sobie odpowiedniego cudzoziemca, od razu umawiał się z nim co do zapłaty i właściwie robił sobie z niego niewolnika, który bez przerwy, niby przykuty łańcuchem, siedział przy stole beznogiego Gruzina ciągle zajętego pisaniem lub czytaniem. Podczas przechadzek cudzoziemiec popychał fotel na kółkach, na którym siedział Pawlija. W ten sposób sługa nie towarzyszył swemu panu jedynie w czasie snu.

Praca cudzoziemca polegała na tym, że stale musiał wymieniać w swoim ojczystym języku nazwy ptaków, kwiatów, drzew, zwierząt — wszystkiego, co wpadło w oko lub czym Pawlija aktualnie się interesował. Po trzech miesiącach cudzoziemiec przyzwyczajał się, nabierał sił na pańskim jadle, ale dziwnemu panu przestawał być potrzebny, bo pan znał już język nie gorzej od nauczyciela.

Cudzoziemiec, przywiązany do dobrego w gruncie rzeczy kaleki, płakał odchodząc, ale nie było rady, Pawlija szukał znów kogoś innego, bo chciał opanować jeszcze jeden obcy język.

Kaleka miał piękny charakter pisma. Kiedyś starannie przepisał cały psałterz. Potem znawcy kupowali te księgi za duże pieniądze. W pracy nad książkami pilnie pomagał mu Wacze. I właśnie wówczas nauczył się od Pawlii czytać, pokochał książki, wiedzę i rysunek. Sierota mógł się odwdzięczyć swojemu nauczycielowi tylko w jeden sposób: pomagał o każdej porze w przepisywaniu, ilustrowaniu i oprawie ksiąg.

Wreszcie Pawlija, uzbrojony w zdobytą wiedzę i znajomość obcych języków, obłożony książkami zabrał się do opisu królestwa gruzińskiego. Zatrzymywał każdego przechodnia, zapraszał do domu, wypytywał, porównywał to, co wyczytał w księgach, z tym, co opowiadali ludzie znający kraj, a potem pisał, pisał dzień i noc, nie podnosząc głowy znad arkusza papieru.

Opisywał różne miejscowości, klimat, plony, zwyczaje i obyczaje ludu, który tak kochał i którego czuł się cząstką.

Pisał o tym, co jest złe i dobre w państwie, którego nie tylko nie mógł przemierzyć, ale nawet w myśli ogarnąć wzrokiem. Z balkonu swojego domu widział zawsze to samo — mały odcinek ojczystego kraju. Najbliżej — różnobarwne kobierce pól przeciętych płotami i rzędami drzew. Za polami, w dole, nasycony zielonym mrokiem wąwóz, na jego dnie połyskująca rzeka i całkiem już czarne otchłanie przepaści. Za wąwozem wyłaniają się z mroku granatowe zbocza gór, na których — można, jeśli nie dojrzeć, to odgadnąć — pasą się wśród szmaragdowej zieleni białe trzody owiec. Jeszcze dalej i wyżej, wyżej niż pola i rzeki, nad wąwozem i górami wiszą w powietrzu niemal kryształowe połyskujące śniegiem namioty Kaukazioni.

Obraz ten zamykał się w małej ramce. Ale Pawlija wyobrażał sobie, że cała Gruzja jest równie piękna.

Sława uczonego i mądrego kaleki rozeszła się po całym państwie gruzińskim. Książki, które przepisał, ogromnie ceniono w klasztorach, trafiły też do domów bogatych wielmożów, a wreszcie dotarły nawet do królewskiego pałacu.

Pewnego razu przełożony akademii w Gelati zainteresował się uwagami i komentarzami, w które Pawlija zaopatrzył przepisaną przez siebie księgą Balawariani. Zachwycił się głębią rozważań, śmiałością myśli i zapragnął poznać ich autora. Przyjechał do Tbilisi na koronację nowego króla i przez złotnika Mamukę wezwał do stolicy Pawliję.

Na dalekim zakręcie drogi Wacze już nie dostrzega sylwetek Cago i Pawlii jadącego na osiołku. Majaczy tylko ciemna plamka. Ale myśli jego podobnie jak droga znowu robią zakręt i znowu towarzyszy im w długiej drodze do stolicy.

Nie tylko księgi pociągały chłopca i wiązały z kalekim mędrcem. Cago była prawie rówieśnicą Wacze. Razem bawili się w piasku, zbierali kamyki, potem razem zrywali kwiaty, potem razem oglądali księgi Pawlii. Zresztą zamiłowanie chłopca do rysunku również obudziło się w domu Cago.

Nastąpiło to, kiedy chłopiec nie miał nawet dziesięciu

lat. Pewnego razu na drodze ukazali się podróżni, zmierzający w stronę Betanii. Dzieci wiejskie, a między nimi Wa- cze, przyłączyły się do wędrowców, którzy rozstawili namioty na podwórzu koło świątyni i zaczęli budować rusztowanie. Byli to malarze, sprowadzono ich, aby ozdobili nową katedrę.

Chłopcy dowiedziawszy się, co ci przybysze mają robić, przestali się nimi interesować, powrócili do zwykłych zabaw chłopięcych i więcej się nie pokazali koło świątyni. Tylko Wacze codziennie przychodził i przyglądał się pracy.

Malarze zauważyli zainteresowanie chłopca, przywołali go, wypytali, gdzie mieszka i jak ma na imię. A potem jeden z nich powiedział:

              Wiesz co, mały, przynieś mi zimnej wody ze strumienia.

Wacze chętnie wykonał polecenie.

              A teraz — poprosił malarz — umyj te pędzle.

Nazajutrz Wacze rozcierał już różne farby. Na trzeci

dzień najstarszy z malarzy, Dimitri Ikaltoeli, podał chłopcu swój pędzel — masz, i ty spróbuj coś namalować — powiedział.

Wacze wziął pędzel, umoczył w farbie. Wtedy mistrz ujął rękę chłopca i pomógł mu namalować kilka linii. W ten sposób, właściwie przez przypadek Wacze został uczniem sławnego malarza. Tylko na noc biegał do wsi, cały dzień zaś ani na krok nie opuszczał swojego mistrza.

Ikaltoeli pracował wolno, z przejęciem. Jego cudotwórczy pędzel stopniowo wyczarowywał piękne oblicze Tamary. Chłopiec podziwiał, jak niepostrzeżenie nabierały życia linie, które przed chwilą były jeszcze martwe, jak zaczynały przemawiać farby, które przed chwilą jeszcze milczały.

Wyczuwał teraz zamierzenia artysty, rozumiał jego myśli i uczucia. Podziwiał, jak te myśli i uczucia w oczach przekształcały się w barwy i linie.

Ściana, przed którą stanął Ikaltoeli, była czysta, biała, zimna. A dusza artysty była bogata i płomienna. Minęło dwa lata i cóż się stało? Wszystko, co przepełniało serce

artysty, w czarodziejski sposób przeniosło się na czystą zimną ścianę — nabrała życia, przemówiła.

Królowa wyglądała jak żywa. Promieniała ciepłem i to tchnienie ciepła wyczuwało się nawet przez ciężkie królewskie szaty, w które artysta tak wspaniale przyodział boską postać królowej.

Wacze nawet nie zauważył, że minęły dwa lata, zorientował się dopiero, kiedy praca dobiegła końca.

Dimitri nabrał dziwnego przyzwyczajenia. Godzinami wystawał na rusztowaniu nic nie robiąc, ale nie schodził na dół.

Stał przed obliczem Tamary, kontemplował je w milczeniu. Zapominał o posiłkach. Nikt nie miał odwagi przypomnieć mu, że czas jak zwykle upływa, nikt nie miał odwagi przemówić do niego w ciągu tych godzin, a nawet w tym czasie wejść do świątyni. Artysta, który powołał do życia boską Tamarę, pozostawał samotny ze swoim wielkim dziełem.

W nocy zaś, kiedy nie tylko ludzie zasypiali, ale jakby cały świat pogrążał się we śnie, Dimitri szedł w góry, siadał na płaskim uskoku i milczał, uparcie wpatrzony w przepastne rozgwieżdżone niebo.

Obudziwszy się pewnej nocy Wacze usłyszał hałas w świątyni. Przez wąskie otwory okien przenikało światło. Drzwi były zamknięte od wewnątrz. W pierwszej chwili przestraszył się, ale szybko opanował strach i zajrzał przez okno. Zobaczył, że Dimitri przy blasku świec rozbiera rusztowanie koło portretu królowej.

Chłopak podciągnął się na rękach i wlazł na okno, żeby lepiej widzieć. Artysta zdjął właśnie ostatnią deskę, położył ją w kącie, westchnął i usiadł. Przez pewien czas wpatrywał się w postać Tamary i na twarzy jego błąkał się dziwny uśmiech. Potem przeszedł na drugą stronę i znowu długo patrzył w oczy królowej. Przechodził z miejsca na miejsce, patrzył z różnych punktów, a Tamara wciąż wodziła za nim wzrokiem i cały czas patrzyli sobie w oczy. Widocznie twarz królowej wydawała się artyście naprawdę żywa, nagle bowiem padł na kolana i delikatnie dotknął

wargami skraju jej szaty. Potem szybko wstał, zgasił świece i opuścił świątynię.

Rano wszystko to wydało się Wacze dziwnym, chociaż pięknym snem. Chciał zaraz spotkać się z Dimitri i razem | nim pójść do cerkwi, żeby spojrzeć na portret królowej uwolniony od rusztowania. Artysty jednak nigdzie nie było. Na razie przypuszczano, że tak jak zawsze od świtu maluje. Ale pędzle i farby leżały zapakowane w kącie.

Tylko dawnych uczniów Ikaltoelego nie dziwiło jego zniknięcie. Znali obyczaje tego niezwykłego człowieka. Po zakończeniu pracy zwykle długo się gdzieś ukrywał, szukanie go nie miało więc celu.

Spędzał czas na polowaniach i ucztach chcąc odpocząć od tego, czym tak długo zył. Poza tym nie lubił słuchać pochwał.

W czasie, gdy malował, nikt nie miał wstępu do świątyni. Zaledwie jednak rozeszła się wieść, że Ikaltoeli ukończył swoje malowidło, natychmiast zjawili się ciekawi. Przyszło wielu znakomitych wielmożów i ubogich pastuchów, przyszli cerkiewni i świeccy dygnitarze, królewscy dworzanie i sami królowie. Najwięcej jednak zebrało się malarzy, współbraci Dimitri w dziedzinie sztuki. Przyjechali z Abchazji i Ereti, z Leketi i Trapezuntu. Godzinami stali przed nowym dziełem, cicho wymieniali uwagi, krytykowali, nieraz wpadali w zapał i dyskutowali. Odchodzili kręcąc głowami z podziwu, a potem linie rysunku mistrza, jego tony, światło i cienie powtarzali w pałacach i świątyniach Samcche i Dżiketi, Ereti i Leketi, Trapezuntu i Armenii.

Kiedy Dimitri opuścił Betanię, Wacze zrozumiał, że nie ma tu już nic do roboty. Zapakował pędzle i farby — podarek mistrza — i wrócił do wsi rodzinnej. Niełatwo mu jednak było na nowo przywyknąć do codziennych wiejskich zajęć po dwóch latach, w ciągu których żył wyłącznie sztuką. Nigdy nie potrafiłby przywyknąć i uciekłby z domu, dokąd oczy poniosą, gdyby nie Cago i Pawlija.

Poza tym Pawlija wkrótce znalazł dla niego pracę, która chłopcu przypadła do serca. Najpierw poprosił, żeby naszki

cował mu mapę Gruzji i wypadło to doskonale. Następnie postanowił zilustrować swoją księgę Opis królestwa gruzińskiego rysunkami przedstawiającymi różne osobliwości kraju. Wacze zabrał się do tego z radością.

Chłopiec dojrzał wcześniej niż Cago. Cago była jeszcze dzieckiem, bawiła się z takimi jak ona dzieciakami, biegała do lasu po jeżyny, ginęła na całe dni i opalona, podrapana przychodziła do domu tylko po to, żeby coś zjeść, podczas gdy Wacze pracował razem z Pawliją, ilustrował jego mądrą książkę.

Dziewczynka podziwiała, że Wacze nie wyrywa się na swobodę — do lasu, do wąwozu, nad rzekę, na poszukiwanie jeżyn czy dereniu. Nie rozumiała jego pracy, ale pewnego razu zajrzała mu przez ramię i zobaczyła pokrytą rysunkami stronicę. Tak ją to zachwyciło, że złapała chłopcu spod ręki książkę i przyciskając ją do piersi popędziła na ulicę. Zaraz zbiegły się dzieci. Cago odwracała stronicę po stronicy, ale choć dzieciom aż oczy śmiały się do barwnych obrazków, nikomu nie pozwalała ich dotykać. Przytuliła książkę mocno do piersi, wróciła do domu i położyła ją na miejscu.

Odtąd zaczęła patrzeć na Wacze ze szczególnym szacunkiem, a co najważniejsze, uległy też zmianie jej upodobania. Teraz godzinami przyglądała się pracy chłopca, wreszcie wyprosiła od matki kawał jedwabnej materii i zabrała się do haftu.

Jednakże nie była ani wytrwała, ani cierpliwa. Nagle porzucała haft, brała czonguri i uderzała w struny, nucąc po cichu:

Achałdaba, Achałdaba,

Dzielnie biją wroga A na brzegu miłej rzeki Czeka ma nieboga.

Wacze wtórował jej nie podnosząc głowy i nie przerywając pracy. Nawet Pawlija cicho podśpiewywał:

Sukienka jej zielona Jak wierzby w letnie dni,

Nie wróg, lecz właśnie ona Przeszyje serce mi.

Śpiew jednak też szybko zaczynał ją nudzić. Porzucała czonguri i biegła w pole, tam gdzie jest przestrzeń, gdzie hula wesoły wiatr.

Kiedyś odkładając robótkę dziewczyna powiedziała otwarcie:

              Zbrzydło mi wyszywanie tych motylków, tych ptaszków — i chłopcu wydało się, że zerknęła na niego po łobuzersku.

Tego dnia Wacze wziął matki chusteczkę na głowę i zabrał się do malowania. Właśnie kończył, kiedy przed bramę podjechał jeździec. Matka powitała nieznajomego jak przystoi, zaprosiła do domu. Na spotkanie gościa biegł już uradowany Wacze. Spojrzał przez okno, zobaczył, że to nie kto inny uwiązuje konia przy słupie, lecz jego mistrz Dimitri Ikaltoeli. Pobiegł go przywitać.

Wielka była radość z przybycia mistrza, ale jeszcze bardziej ucieszyła Wacze wiadomość, po co przyjechał. Okazało się, że Ikaltoeli jedzie malować pałac w Gudarechi i proponuje, żeby Wacze został jego pomocnikiem.

Matka nie wahała się długo. Rozumiała, że syn jej garnie się do sztuki i że zostać pomocnikiem Dcaltoelego to dla chłopca prawdziwe szczęście. Zresztą Gudarechi nie jest nawet tak daleko. Pobłogosławiła jedynaka i zapakowała jego rzeczy.

Rano, póki gość jeszcze spał, Wacze zdążył pobiec do Ca- go. Opowiedział Pawlii o swoim niespodziewanym szczęściu, a dla Cago zostawił jedwabną chustkę. Pawlija rozłożył ją. Na chustce widniał gotowy do haftu rysunek uśmiechniętej twarzy Cago. Głowę jej malarz otoczył wieńcem polnych kwiatów. Kwiaty okrywały też ramiona i całą postać dziewczyny. Ręce miała wzniesione ku niebu modlitewnym gestem. Pawlija domyślił się, że Wacze powtórzył na tej chustce fresk z cerkwi w Betanii, dzieło jego mistrza. Różnica polegała tylko na tym, że nie był to wizerunek Tamary, lecz twarzyczka Cago, i nie szlachetne ka

mienie, nie korona zdobiły głowę dziewczyny, ale wianek polnych kwiatów.

Jeszcze jeden zakręt i już prosta droga wsiąka w wąwozy Tbilisi. Można tylko odgadnąć, że mały punkcik na drodze — to nasi podróżni. Ale myśli Wacze bez przerwy im towarzyszą, są tuż koło nich, jakby wystarczyło wyciągnąć rękę, aby dotknąć Pawlii czy Cago. Myśli jego są jak ta droga, zataczają koła, wiją się i wciąż wracają do tego samego.

U schyłku następnego roku Wacze wrócił z Gudarechi, Dimitri skończył malowanie w pałacu i wybierał się daleko, aż nad jezioro Wan. Ściągnął go do siebie melik Chlatu, Aszraf, aby upiększył malowidłami świątynię czczonej przez miejscową ludność gruzińskiej królowej Tamty.

Ikaltoeli jeszcze bardziej przywiązał się do swego pomocnika i szczerze go pokochał. Zdolny chłopak stał mu się wprost nieodzownie potrzebny i mistrz nawet nie wyobrażał sobie, żeby miał udać się do Chlatu bez niego.

Niespodziewanie zaprotestowała matka: jedynego syna puszczać za siedem gór i siedem rzek? Nie, przecież to on musi jej zamknąć oczy, kiedy przyjdzie śmierć.

Dimitri zgodził się zaczekać tydzień. Przez ten czas Wacze miał rozważyć całą sprawę z matką i ćoś postanowić. Nie wolno lekkomyślnie wyrzec się takiego szczęścia.

Wacze dawno już zadecydował o swoim losie. Gotów był pójść za mistrzem nie tylko do Chlatu, ale na koniec świata. Patrzeć, jak mistrz maluje, uczyć się od niego, słuchać jego rad i wskazówek.

Ale zaszło coś, co pokrzyżowało jego plany. Nadeszła chwila, kiedy po dwuletniej rozłące Wacze przyszedł do domu Pawlii. Kaleka był tak zatopiony w pracy, że nie usłyszał kroków chłopca i dopiero, kiedy jego cień padł na rękopis, podniósł głowę i aż poderwał się na swoim fotelu.

              Wacze, mój kochany Wacze! Ależ urosłeś i zmężnia

łeś? Patrzcie, proszę, co za wąsy, prawdziwa ozdoba dorosłego mężczyzny.

Wacze ukląkł koło uczonego i uścisnął go.

Na ścianie, nad fotelem do pracy Pawłii wisiała chusteczka, którą Cago przez ten czas wyhaftowała. Wacze uśmiechnął się — jakże naiwny i nieśmiały był ten jego rysunek. Nie poszły na marne dwa lata i młodzieniec stał się już dojrzałym artystą.

Usłyszawszy hałas i wesołe okrzyki Pawlii, Cago weszła do pokoju. Wacze wstał, chciał podejść do dawnej towarzyszki zabawy, ale nie potrafił zrobić ani kroku, jakby nagle stracił władzę w nogach. Chciał powiedzieć „dzień dobry”, ale język też odmówił mu posłuszeństwa. Oczy może by coś powiedziały, powieki jednak ciężko opadły i spuścił wzrok.

Na progu stała Cago. Nie była to już ta trzpiotka, która wciąż biegała do lasu po jeżyny czy dereń i pokpiwała | pracowitości Wacze.

Była to już dojrzała dziewczyna w pełnym rozkwicie urody, jeszcze ładniejsza w swojej nieśmiałej dziewczęcej świeżości. Cago, zmieszana również, nie mogła ruszyć się | miejsca ani słowa wymówić, zawstydzona nie podnosiła oczu.

              Cóż tak stoisz na progu, nie widzisz, że Wacze wrócił! Chodźże tu bliżej, podejdź.

Pawlija ujął Cago za rękę, przyciągnął do siebie i niemal siłą wsunął dłoń dziewczyny w rękę młodzieńca.

              Przywitajcie się wreszcie! Stoicie jak rażeni piorunem!

Następnego ranka Wacze znowu poszedł do Pawlii. Wtedy matka młodego artysty zrozumiała, że to, czego nie mogły dokonać jej słowa, jej namowy, sprawiło jedno nieme spojrzenie dziewczyny z sąsiedztwa. Wiedziała, że teraz jej syn już się z domu nie ruszy.

Cago pierwsza opanowała wzruszenie. Nazajutrz traktowała Wacze najzwyczajniej w świecie. Jak gdyby nie minęły dwa lata, chłopcu nie urosły wąsy, jakby nie zmężniał, jakby i jej kształty nie uległy zmianie, nie uwypukliła się

pierś, jakby te dwa lata ani w nim, ani w niej nie obudziły jakichś niejasnych, niepojętych pragnień.

W stosunku do Wacze była po dawnemu naturalna i wesoła, tylko w jej wzroku chłopiec dostrzegł coś, czego przedtem nie było. Niepojęty przedwczesny smutek zakradł się do serca Cago, nowym blaskiem rozświetlił jej olbrzymie cudne oczy i uczynił ją jeszcze piękniejszą.

Wacze zauważył, że Cago nie rozstaje się z małą książeczką, nosi ją wszędzie z sobą, od czasu do czasu otwiera i zapominając o całym świecie po cichu powtarza wiersze. Pewnego razu na jego prośbę przeczytała mu jeden. Czytała melodyjnie, śpiewnie i Wacze zdumiał się. W pierwszej chwili sądził, że Cago kpi z niego, że domyśliła się, co on myśli, i czuje, że postanowiła przeczytać mu ten wiersz, bo wyrażał dokładnie jego myśli i uczucia. Cago prześpiewała też następny utwór.

              Skąd ten poeta wiedział! — mruknął chłopiec do siebie, ale tak, żeby Cago usłyszała. — Skąd wiedział, co ja myślę i przeżywam, o czym marzę dzień i noc?!

Cago się roześmiała. Wacze zmieszał się jeszcze bardziej. Wyrwał jej książkę z ręki i natychmiast zaczął czytać. Dziewczyna nie wzięła mu tego za złe, podeszła i siadła obok.

              Wiesz, kto to napisał?

              Skądże mogę wiedzieć?

              Napisał to nadworny poeta Toreli, Turman Toreli. Zajrzała przez ramię chłopca, zobaczyła początek wiersza, który w tej chwili czytał, i zaśpiewała mu z pamięci.

              Jakie to ładne! Ale do kogo i o kim pisał? Czy to

o              królowej Tamte?

Zaprzeczyła ruchem głowy.

              To pewno o Rusudan?

Cago zaczerwieniła się z przykrości. Czyż trudno odgadnąć, że takie poezje mogły powstać tylko dla niej? Cóż z tego, że autor nigdy jej nie widział i nawet nie wie, że istnieje na świecie. Przecież wiersze odpowiadały właśnie jej marzeniu, jej tajemnym i słodkim myślom.

              Znasz wszystkie na pamięć?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin