10. Sosnowski A. Sezon na Helu, Lublin 1994 i Po tęczy, Wrocław 2007.docx

(20 KB) Pobierz

10. Sosnowski Andrzej, Sezon na Helu, Lublin 1994 i Po tęczy, Wrocław 2007.

Andrzej Sosnowski ur. w 1959 r. w Warszawie, z wykształcenia anglista, z zawodu wykładowca literatury amerykańskiej na Uniwersytecie Warszawskim, tłumacz., redaktor "Literatury na Świecie". Jest laureatem m.in. Nagrody Kościelskich (1997), nagrody miesięcznika Odra (1997) oraz Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2008) za swój ostatni tomik Po tęczy.

Wybrane dzieła Sosnowskiego

·         Życie na Korei, Warszawa 1992.

·         Sezon na Helu, Lublin 1994.

·         Oceany, Wrocław 1996.

·         Stancje, Lublin 1997.

·         Konwój. Opera, Wrocław 1998.

·         Zoom, Kraków 2000.

·         Taxi, Legnica 2003.

Ogólnie o twórczości Sosnowskiego

Twórczość Sosnowskiego chce mieć jak najmniej wspólnego z kształtami gotowymi, nadającymi się do ponownego użytku: jest w pewien sposób jednorazowa i arbitralna. Poeta poddaje analizie słowo, nie po to jednak, by wykazać, co w istocie ono znaczy, ale raczej by dowieść, że
w dotychczasowym kontekście nie znaczy prawie nic. Jest dźwiękiem wypełniającym konkretne miejsce w przestrzeni ludzkiego życia, nacechowując je czy raniąc, a przede wszystkim wprowadzając w nie chaos. W rezultacie "czujący i mówiący" bohater jego wierszy doznaje wrażenia swej przypadkowości, a jego codziennej wegetacji nie opuszcza uczucie czczości,
lub –  jak mówi poeta – "odrętwienia". Wie jednak, że duchową jałowość przezwyciężyć można tylko pod warunkiem uznania jej za kluczowy i – paradoksalnie – nieprzezwyciężalny problem ludzkiego wnętrza.

Sosnowski stawia swe wiersze poza repertuarem sprawdzonych mądrości i utartych znaczeń. Niweczy również spoistość pojęć fikcji, snu i jawy, także nicości. Obrazy senne nie odróżniają się radykalnie od "zwykłych". Ważną cechą tej poezji jest zawarta w niej świadomość, że wszelki byt jawi się człowiekowi nie bezpośrednio, lecz w stanie połowicznej fikcyjności. Niemałą rolę odgrywają w tym mass-media i rozmaite instytucje społeczne, najważniejszy jest jednak język.
On to odpycha, utrudnia zrozumienie, skazuje bądź na mary, bądź na bezsenność. Ostatecznie więc poezja winna zajmować się "uprowadzaniem języka".

Sam Sosnowski przyznaje, mówiąc, że: "Chodzi o przejęcie jakiegoś tradycyjnego języka
i wyprowadzenie go poza znajome punkty odniesienia".


Interpretacja poezji Andrzeja Sosnowskiego to jedno z najtrudniejszych zadań dla krytyka. Karol Maliszewski, recenzując pierwszy tomik poety Życie na Korei, nie krył zdumienia i bezradności: „Jeszcze nigdy nie napotkałem takich trudności. Chciałem coś o tych wierszach, a nie mogłem”. Choć od debiutu minęło blisko dwadzieścia lat, krytycy interpretując tę poezję w dalszym ciągu napotykają na mur nie do przebycia. Sosnowski kpi, ironizuje, udowadnia wszechobecność intertekstualności, demontuje język, a przede wszystkim wytrąca pióro z rąk krytyków.

 

 

Sezon na Helu 

W drugim tomiku pojawia się charakterystyczny dla Sosnowskiego temat zawieszenia
człowieka – podmiotu lirycznego w bezmiarze czasu. Uprawiając „herezję parafrazy” można stwierdzić, że poecie idzie o oddanie sprzeczności – z jednej strony czas ogranicza człowieka, wkłada go w sztywne ramy – z drugiej, sam czas jest zjawiskiem nieuchwytnym i niemierzalnym,
a więc nieograniczonym.

Poezja Sosnowskiego usiana jest takimi paradoksami, które mają za zadanie wytrącić czytelnika
z rutyny. Ten gest, znany zresztą już od starożytności, to podstawowa zasada konstrukcyjna
liryki – funkcja poetycka. Jednak Sosnowski idzie w swoich tekstach o krok dalej, bowiem przełamuje granice języka, deszyfruje kod, którym się posługujemy, w końcu rozbraja nie tylko składnię, ale i pojedyncze słowo, a czasem nawet poszczególne morfemy. Stąd też, pojawiająca się już od początku jego twórczości dyskusja z poezją Arthura Rimbauda – dziewiętnastowiecznego reformatora języka poetyckiego.

Postmoderna


Sosnowski w pewnym momencie swojej twórczości został zaszufladkowany jako poeta postmodernistyczny. Faktycznie, jego poezja spełnia wszystkie wyznaczniki, których wymaga się przy postmodernistycznej klasyfikacji:  łączy intertesktualność z lingwizmem, korzysta z różnych tradycji literackich, rozpoczyna grę z czytelnikiem oraz z konwencjami. Sam poeta jednak, nie uważa się za postmodernistę, odrzuca wszelkie podziały, które, same w sobie nie są zgodne z jego programem artystycznym. Stąd też kolejne trudności dla krytyki, która na oślep stara się dotrzeć do sensu i założeń tej poezji. Najciekawszą próbę interpretacji twórczości Sosnowskiego stanowi książka pt. „Lekcja żywego języka. O poezji Andrzeja Sosnowskiego” pod redakcją Grzegorza Jankowicza. Jednak i tu nie ma mowy o dokładnych interpretacjach, mocnych sądach i pewności. „Lekcja żywego języka” staje się nie tyle świadectwem siły poezji warszawskiego poety, ale raczej bezsilnego uporu krytyki, dążącej do znalezienia skrzynki narzędzi, którymi można „rozbroić” Sosnowskiego.

Czytanie poezji Andrzeja Sosnowskiego jest podobne do rozwiązywania zagadki kryminalnej. „Śledztwo” jednak nie zakończy się rozwiązaniem sprawy, a czytelnik nigdy nie odkryje sensu „zdarzanego się” słowa. 

Po tęczy

Tytuł nowej książki Sosnowskiego wskazuje na potrzebę, a może nieuchronność kontynuacji. Sens tej kontynuacji pozostaje jednak niejasny – nowy tom nijak się ma do wydanego dwa lata temu poematu "Gdzie koniec tęczy nie dotyka ziemi". Na przykład znika tęcza. Zastępują ją posępne, mroczne obrazy kamieniołomów, elektrowni, pól bitewnych i podniebnych konstrukcji, dla których momentem wspólnym pozostaje niepowstrzymane działanie jakiejś mechanicznej, językowo-egzystencjalnej siły odśrodkowej. Rzeczy i słowa podlegają rozbiciu w drobny mak – pozostają pojedyncze wrażenia, które rozpadają się na nic nieznaczące gesty i sylaby. Kluczowe w tytule jest chyba słowo "po": znaczy ono nie tyle chronologię wydarzeń, ale również przestrzeń dekompozycji tego wszystkiego, co było wystarczającym powodem do pisania wierszy.

Może więc mówić o pewnej przewrotnej kontynuacji? Pierwsze wrażenie towarzyszące lekturze
Po tęczy jest właśnie takie, że mamy do czynienia z tempem, które pojawiło się już w dwóch poprzednich książkach Sosnowskiego (bo początku tej sekwencji upatruję w tomie Taxi z 2003 r.),
i że poetyckie strategie i konwencje, nawet jeśli parodiowane bądź dekonstruowane, pozostają te same. Wbrew awangardowemu sztafażowi i zabiegom, które miałyby podważyć samą instytucję tekstu literackiego, są to zresztą strategie i konwencje dość tradycyjne – obie "tęczowe" książki potwierdzają starą tezę, że przyświecająca awangardzie intencja zburzenia instytucji literackich rekonstruuje je na wyższym poziomie (to samo prawo dostrzegalne jest też w poetyce konfesyjnej czy w poezji buntu). Andrzej Sosnowski od samego początku wspaniale wygrywał efekty związane z ponowoczesnym wyczerpywaniem się narracji i języków. Jednak w ostatnich książkach demontaż języka przybiera formy tak skrajne, że znika moment jakiejkolwiek gry z konwencją, a tym samym zaproponowane eksperymenty formalne pozbawione są punktu odbicia i „na wyższym poziomie" (w innym tempie, przy innych wartościach rytmicznych) nabierają cech prostego przekazu poetyckiego.

Tomik Po tęczy pogłębia wrażenie dramatycznego ekscesu, wykroczenia poza przyjęte ramy w imię kolejnej autokreacji, która każe zrywać z dotychczasową egzystencją i inicjować życiowe "reaktywacje" (bardzo podobny proces zachodzi, moim zdaniem, w książkach Marcina Świetlickiego). I choć są one inscenizowane, to scenariusz nierzadko zaskakuje i prowadzi aktora, który nie jest w stanie przewidzieć wszystkich rozwinięć przedstawienia, a tym samym jest "rzucany" na stronę życia. Pewnych rytmów sfingować nie sposób.

Po tęczy to książka ciemna, trudna, wielokrotnie kodowana, o takim stopniu prywatności, że
w zasadzie niedostępna. Można ją czytać dla poszczególnych fraz, obrazów i metafor – i jest to lektura nie tylko uprawniona, ale i niosąca wiele radości związanych z odkrywaniem nowych temp
i brzmień polszczyzny. Można ją też czytać inaczej: jako zapis szalonej ekspozycji i nieustannie ponawianej próby dotrzymania kroku własnym kreacjom. Powtarzając gest aktora, poeta raz po raz usiłuje odsłonić własną twarz. Ale właśnie poprzez ten świadomie dramatyczny gest – zasłania ją.

Kilka wierszy z tomiku Po tęczy

Po tęczy
 

Godzi się
uczcić ten blask. Ktoś
szarpie mnie za rękaw,
zaprasza do lustra, kto
 

ściele lustro i wiesza
światło jak most, biel
czasu na wprost w tu-
 

nel jesieni, remisję
barw, eksmisję liści,
fugę do dna. Ale kto
 

z łuną na karku
w martwe odchodzi stulecie,
ten zabrał obłęd w zegarku,
tego już nie ma na świecie.
 

Przepraszam.
 

Tak więc płynęły dni i nic się w istocie nie działo.

[Mihi i Tibi w jednym stały domu]
 

Mihi i Tibi w jednym stały domu. Studiowały
gry noirs na nocnych wydziałach, „naliczały”
szare krwinki dni: jaki stan? Martwią te analizy,
lecz one nie są już aktualne, mówi Tibi, a Mihi
mruczy: W sondażach dominują blade krwinki.
 

Jon przepadł równie beznadziejnie jak ostaniec!
Muzykografia musi zrezygnować z astrofizyki,
żeby się stać obrączką – chociażby tragiczną! –
prawdziwego żyrandola. Zaczyna natomiast
uosabiać nabożeństwo, że żyrandola nie ma!
 

I pewnie spytasz mnie jak masz myśleć
i naturalnie spytasz mnie co masz zrobić
a gdybyś miała mnie zapytać co to będzie
to może też zapytasz co ma być
 

Jeżeli zapytasz mnie jak masz skończyć
możesz chcieć zadać pytanie jak to jest
gdy następnie mnie zapytasz jak to jest
ja ci po prostu nie odpowiem

 

 

 

[Miłość jak malinowy chruśniak z wódką na dużym lodzie]

 

Miłość jak malinowy chruśniak z wódką na dużym lodzie
z szarym runem pieprzu i łuną tabasco. Mówi się
 

shirt of flame wściekły pies monastyrka. Mówi się
mleko i miód na twoim podbródku, Joanno. Mówi się
 

dreszcz instalacji w dalekim systemie,
lallen i lallen; „gorzkosłodka”; zuzu.
 

Mówi się też boski koks, neantyzyna.
Mówi się alfa o mega lub oda do zet:
 

Apollo gądł na lutni Ziggy played guitar
(stronami popiół, a stronami funky).
 

A może byśmy tak do Nałęczowa –
 

Tadeusz zna tam jedną restaurację

 

[Bo pan wciąż chce tylko cmokać, kończyć
i zamykać]


Bo pan wciąż chce tylko cmokać, kończyć i zamykać.
Zuzu robi „pa pa” i idzie się rzeźbić gdzie indziej.
 

(Znaczy się,
pan tylko tu testuje i testuje, jak ten
Vinyll. Z Gośką i kwiaciareczką, i nie tylko; nic
oprócz lallen, proszę pana: fur immer-, immer-
 

zuzu.)

 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin