Roberts Nora - Robb J. D. - Wróg w płatkach róż.rtf

(1773 KB) Pobierz
J

J. D. Robb

WRÓG W PŁATKACH RÓŻ




To prawda, mówię o snach,

Które są dziećmi chorego umysłu

Poczętymi z próżnej fantazji.

William Shakespeare

 

 

Lecz każdy zabija to, co pokochał

Niektórzy czynią to gorzkim spojrzeniem

Inni pochlebnym słowem.

Tchórz zabija zdradzieckim pocałunkiem

Śmiałek - ostrzem miecza!

Oscar Wilde

1

Śmierć nawiedzała ją w snach. Ona była dzieckiem, które dzieckiem nie było, walczyła z duchem, który nigdy nie umierał, bez względu na to, jak często nurzała ręce w jego krwi.

Pokój był zimny jak grób, wypełniony czerwonym blaskiem neonu, który rozpalał się jaśniej, to znów przygasał za brudnymi szybami okien. Światło rozlewało się na podłodze, na krwi, na jego ciele. Dotykało także jej, skulonej w rogu, ściskającej w dłoni okrwawiony sztylet.

l był wszędzie, przenikał otępiającymi falami, które nie miały początku ani końca, lecz krąży nieustannie, docierały do każdej komórki jej ciała. Do złamanej kości przedramienia, do policzka, w który uderzył wierzchem dłoni. Do jej wnętrza, które znów rozdarł podczas gwałtu.

Okrywałaszcz bólu i przerażenia. I jego krew. Miała osiem lat.

Widziała parę z własnego oddechu. Maleńkie obłoczki, duszki, które mówiły jej, że żyje. Czuła w ustach własną krew, jej straszliwy metaliczny smak i woń ukrytą tuż pod świeżym zapachem śmierci - smród whisky.

Ja żyję, a on nie. Ja żyję, a on nie. Bez końca powtarzała w myślach te słowa, próbując zrozumieć ich sens.

Ja żyję. On nie.

Oczy miał otwarte i przytomne, wpatrzone w nią. Uśmiechnięte.

Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo, dziewczynko.

Oddychała szybko, nerwowo, chwytała łapczywie powietrze, jakby chciała krzyczeć, wyrzucić z siebie cały strach i ból. Lecz z jej ust wydobyło się tylko ciche skamlenie.

Narozrabiał, co? Jakbyś nie mogła robić tego, co ci każą.

Jego głos był taki miły, rozpromieniony radością bardziej niebezpieczną od największego nawet gniewu. Kiedy się śmiał, krew sączyła się z ran, które mu zadała.

Co się dzieje, dziewczynko? Zapomniałzyka w gębie? Ja żyję, a ty nie. Ja żyję, a ty nie.

Tak myślisz?

Poruszył palcami, jakby w szyderczym pozdrowieniu. Jęknęła ze zgrozy, widząc krople krwi opadające z jego paznokci.

Nie je, nie pije, a chodzi i bije.

Przepraszam. Nie chciałam tego. Nie rób mi więcej krzywdy.

Ranisz mnie. Dlaczego musisz mnie ranić?

Bo jesteśupia. Bo mnie nie słuchasz! Bo - i to jest prawdziwy powód - mogę. Mogę robić z tobą co tylko zechcę, i nikogo to nie będzie obchodzić. Jesteś niczym, jesteś nikim i nie zapominaj tym, ty mała suko.

Zaczęła płakać, zimne łzy spływały po krwawej masce na jej twarzy. Idź sobie. Idź sobie stąd i zostaw mnie w spokoju!

Nie zrobię tego. Nigdy tego nie zrobię.

Ku jej przerażeniu podnió się na kolana. Przykucnął niczym jakaś koszmarna ropucha, okrwawiony i uśmiechnięty. Przyglądał się jej.

Sporo w ciebie zainwestowałem. Czas i pieniądze. Kto ci daje dach nad głową? Kto ci napełnia żołądek? Kto zabiera cię w podróże po naszym wspaniałym kraju? Większość dzieciaków w twoim wieku nic jeszcze nie widziała, a ty i owszem. Ale czy ty się czegoś uczysz? Nie, nie uczysz się. Wypełniasz swoje obowiązki? Nie. Ale zaczniesz to robić. Pamiętaj o tym, co ci powiedziałem zaczniesz na siebie zarabiać.

Podnió się na równe nogi, potężny mężczyzna z dłmi zaciśniętymi w pięści.

Teraz tatuś musi cię ukarać.

Zrobił chwiejny krok w jej stronę.

Był niegrzeczną... dziewczynką... Następny krok. Bardzo niegrzeczną... dziewczynką...

Obudził jej własny krzyk.

Zlana potem, drża z zimna i przerażenia. Chwytała łapczywie powietrze, zmagała się gwałtownie z pościelą, któ owinęła wokół siebie, gdy rzucała się przez sen.

On czasami ją wiązał. Przypomniawszy sobie o tym, jęknęła cicho i z jeszcze większą pasją zaczęła zdzierać z siebie prześcieradło.

Uwolniona, stoczyła się z łóżka i przykucnęła na podłodze, niczym kobieta gotowa do ucieczki lub walki.

- Światła! Pełna moc. O Boże, Boże ...

Ogromny piękny pokój wypełnił się blaskiem, który przegonił ostatnie ślady ciemności. Mimo to Eve rozglądała się uważnie, szukając duchów, które wciąż napawały ją strachem.

Powstrzymała napływające do oczu łzy. Były bezużyteczne, stanowiły oznakęabości. Nie mogła dać się zastraszyć snom. I duchom.

Wciąż jednak drża, gdy podniosła się z kucek i usiadła na skraju wielkiego łóżka.

Wielkiego i pustego, bo Roarke był w Irlandii - podjęta przez nią próba spędzenia w tym miejscu samotnej nocy bez koszmarów skończyła się druzgocą klęską.

Czy to oznacza, że jestem żosnym tchórzem? - zastanawiała się. Idiotką? Czy po prostu mężatką?

Kiedy gruby kocur, Galahad, trącił swym wielkim łbem w ramię, przygarnęła go. Porucznik Eve Dallas, policjantka z jedenastoletnim stażem, siedziała na łóżku i tuliła do siebie kota, niczym małe dziecko, które szuka pocieszenia u pluszowej maskotki.

Mdłci podchodziły jej do gardła. Kołysała się jednostajnie, próbując powstrzymać wymioty, nie pozwolić, by upokorzyło jąasne ciało.

- Zegar - rzuciła w powietrze, a wyświetlacz obok jej łóżka zapłonął zielonym światłem. Pierwsza piętnaście. Świetnie. Minęła ledwie godzina, odkąd poła się spać.

Odła kota na bok i wstała. Ostrożnie, niczym staruszka, zstąpiła z podestu i przeszła do łazienki. Poprosiła o lodowato zimną wodę i obmywała nią twarz, podczas gdy Galahad uł się między jej nogami niczym gruba, puchata poduszka.

Eve siedziała przez chwilę w bezruchu, wsłuchana w mruczenie zadowolonego kocura, wreszcie podniosła głowę i spojrzała na swe odbicie w lustrze. Jej twarz była niemal równie bezbarwna jak woda, która ciekła z kranu. Ciemne oczy miała podkrążone, przekrwione ze zmęczenia. Włosy zbiły się w jedną zmierzwioną masę, kości wydawały się zbyt ostre, zbyt bliskie powierzchni. Usta za duże, nos zwyczajny.

Do diabła, co takiego widział w niej w Roarke? - zastanawiała się.

Mogła do niego zadzwonić. W Irlandii minęła już szósta rano, a mąż Eve był rannym ptaszkiem. Zresztą nawet gdyby go obudziła, nie miałby do niej pretensji. Mogła uruchomić łą...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin