Yancey Rick - Piąta Fala, Tom 2 - Bezkresne Morze.docx

(279 KB) Pobierz

 

Rick Yancey

Cykl: Piąta Fala – Tom 2

BEZKRESNE MORZE

 

PROBLEM SZCZURÓW

Świat jest zegarkiem z poluzowaną sprężyną.

Słyszę ją w skrobaniu lodowatych pazurów mrozu o szyby.

Potrafię to wywęszyć w woni zapleśniałych wykładzin i obłażących tapet starego hotelu. Czuję to w piersi śpiącej Filiżanki. Bicie jej serca, rytm oddechów, ciepło parujące w zimnym powietrzu - to wszystko ostatnie drgnienia sprężyny zegarka.

Po drugiej stronie pokoju Cassie Sullivan trzyma wartę przy oknie. Księżycowy blask przesączający się przez niewielkie rozdarcia w zasłonie za plecami dziewczyny wydobywa z mroku zamarzającą parę unoszącą się z jej ust. Tuż obok niej, pod górą koców leżących na łóżku, śpi jej ledwie widoczny braciszek. Cassie krąży między oknem i łóżkiem, odwracając głowę z regularnością wahadła. Jej ruch, jej oddechy, tak jak oddechy Nuggeta, Filiżanki i moje również, są ostatnimi drgnieniami sprężyny zegarka.

Wygramoliłam się z łóżka. Filiżanka jęknęła przez sen i zagrzebała się głębiej pod przykrycia. Natychmiast poczułam lodowate powietrze przenikające aż do kości, choć do spania zdjęłam tylko buty i kurtkę. Zgarnęłam je z podłogi u stóp łóżka. Sullivan nie spuszczała mnie z oczu, gdy wciągałam buty i podeszłam do szafy, by zabrać plecak i karabin. Stanęłam obok niej przy oknie. Miałam wrażenie, że powinnam coś powiedzieć. W końcu mogłyśmy się już nigdy więcej nie zobaczyć.

-      A więc to tak - odezwała się Cassie. Jej jasna skóra lśniła w blasku księżyca, a piegi zdawały się unosić w powietrzu wokół nosa i policzków.

-      Ano tak - odpowiedziałam, przewieszając karabin przez ramię.

-      A możesz mi coś wyjaśnić? Wiem, skąd się wzięła ksywka Dumbo: to przez uszy. Nugget dostał swoją, bo jest taki mały, Filiżanka podobnie. Nie bardzo wiem, dlaczego Zombie się tak nazywa, a Ben nie chce mi wyjaśnić, za to Pączka nazwali tak, bo jest okrąglutki. Ale skąd się wzięła ksywka Ringer?

Wiedziałam, dokąd to zmierza. Cassie nie była pewna, czy powinna ufać komukolwiek poza Zombie'em i swoim bratem. Samo brzmienie mojego przezwiska wzbudzało w niej paranoję.

-      Jestem człowiekiem.

-      Taa... - Spojrzała przez szparę w zasłonach na oblodzony parking piętro niżej. - Już to kiedyś od kogoś słyszałam. I uwierzyłam mu jak głupia.

-      Wcale nie taka głupia, biorąc pod uwagę okoliczności.

-      Daj spokój, Ringer - prychnęła. - Nie udawaj. Wiem, że nie wierzysz w to, co mówiłam o Evanie.

-      Wierzę ci, ale ta historia nie ma sensu.

Ruszyłam do drzwi, nie czekając na jej odpowiedź. Naciskanie Cassie Sullivan w sprawie Evana Walkera nie było dobrym pomysłem. Nie miałam jej tego za złe. Uchwyciła się go kurczowo niczym gałęzi wystającej ponad krawędzią klifu, a to, że zniknął, nie miało dla niej znaczenia. Sprawiało nawet, że trzymała się jeszcze mocniej.

Filiżanka milczała, czułam jednak, że na mnie patrzy. Wiedziałam, że nie śpi. Ponownie podeszłam do łóżka.

-      Weź mnie ze sobą - szepnęła dziewczynka. Pokręciłam głową. Przerabiałam to już setki razy.

-      To nie potrwa długo. Wrócę za parę dni.

-      Obiecujesz?

Nic z tego, Filiżanko. Obietnice to jedyna waluta, jaka nam pozostała. Należy je oszczędzać. Spojrzałam na jej drżącą wargę i wilgotne oczy.

-      Hej - szepnęłam. - Żołnierzu... pamiętasz, co ci mówiłam? - Z trudem powstrzymałam się przed wzięciem jej w ramiona. - Jakie są nasze priorytety?

-      Żadnego marudzenia - odpowiedziała posłusznie.

-      Bo co się dzieje, kiedy marudzimy?

-      Stajemy się miękcy.

-      I co wtedy?

-      Giniemy.

-      A chcemy zginąć? Dziewczynka potrząsnęła głową.

-      Jeszcze nie.

Pogładziłam ją po twarzy. Po jej chłodnych policzkach płynęły ciepłe łzy. Jeszcze nie. Jako że czas ludzkości dobiegł końca, Filiżanka jest kobietą w średnim wieku. Ja i Sullivan jesteśmy stare, a Zombie? Najstarszy z najstarszych.

Czekał na mnie w hotelowym westybulu ubrany w narciarską kurtkę i jaskrawożółtą bluzę z kapturem, które znalazł w hotelu: uciekając z obozu Przystań, Zombie miał na sobie tylko pobrudzony lekarski kitel. Jego pokryta krzaczastą brodą twarz zdradzała objawy szkarlatyny. Nasz dwunastoletni medyk załatał jakoś ranę postrzałową, pamiątkę, którą mu pozostawiłam podczas ucieczki z Przystani, jednak musiała się wdać jakaś infekcja. Przyciskając rękę do boku, opierał się o kontuar recepcji i próbował udawać, że wszystko w porządku.

-      Myślałem już, że zmieniłaś zdanie - odezwał się, patrząc na mnie z prowokacyjnym błyskiem w oku Choć równie dobrze mógł to być efekt gorączki.

-      Filiżanka - wyjaśniłam, kręcąc głową.

-      Nic jej nie będzie. - Pozwolił sobie na uwolnienie jednego z tych swoich zabójczych, kojących uśmiechów. Najwyraźniej nie nauczył się jeszcze, jak ważne są obietnice, nie szafowałby nimi bowiem tak beztrosko.

-      Nie martwię się o nią - stwierdziłam. - Za to ty wyglądasz, jakbyś miał umrzeć.

-      To ta pogoda. Wywiera fatalny wpływ na moje samopoczucie. -Podkreślił żarcik kolejnym uśmiechem i pochylił się w moją stronę, oczekując, że odpowiem tym samym. - Pewnego dnia będziesz się musiała w końcu uśmiechnąć, szeregowa Ringer. Świat rozleci się wtedy na kawałki.

-      Nie jestem gotowa, aby wziąć na siebie tak wielką odpowiedzialność. Zaśmiał się. Miałam wrażenie, że w jego piersi coś zazgrzytało.

-      Weź. - Podał mi kolejną broszurkę z przewodnikiem po jaskiniach.

-      Mam już taką.

-      Weź. Na wszelki wypadek.

-      Przecież się nie zgubię.

-      Pączek pójdzie z tobą - oznajmił.

-      Zapomnij.

-      To ja tu dowodzę. Idzie z tobą.

-      Potrzebujesz go tutaj bardziej niż ja.

Pokiwał głową. Wiedział, że się sprzeciwię, ale musiał spróbować.

-      Może powinniśmy to odwołać. - Westchnął. - Przecież tutaj nie jest tak najgorzej. Tysiące pluskiew, setki szczurów, kilkanaście trupów, za to widok z okna jest po prostu fantastyczny... - zażartował, próbując sprowokować mnie do uśmiechu, a potem pokazał trzymany w ręku folder. „20 stopni Celsjusza przez cały rok!"

-      Chyba że akurat pada śnieg albo znowu zrobi się zimno. Mamy problem, Zombie. Już i tak za długo tu siedzimy.

Nie potrafiłam tego zrozumieć. Obgadaliśmy to już ze wszystkich stron, a on wciąż upierał się przy swoim. Czasem naprawdę się o niego martwiłam.

-      Musimy spróbować i wiesz, że nie możemy tego zrobić na ślepo -mówiłam dalej. - Istnieje szansa, że ktoś przetrwał w tych jaskiniach, ale nie powinniśmy zakładać, że rozwiną przed nami czerwony dywan, zwłaszcza jeśli natrafili na jednego z tych uciszaczy, o których mówiła Sullivan.

-      Albo rekrutów. Takich jak my.

-      Dlatego chcę to sprawdzić. Wrócę za parę dni.

-      Wierzę, że dotrzymasz tej obietnicy.

-      To nie jest obietnica.

Nie zostało już nic więcej do powiedzenia. Chociaż o milionach rzeczy nigdy nie rozmawialiśmy. Oboje musieliśmy myśleć o tym, że możemy się już nigdy nie zobaczyć, ponieważ usłyszałam, jak mówi:

-      Dziękuję, że uratowałaś mi życie.

-      Wpakowałam w ciebie kulkę. Możesz od tego umrzeć. Pokręcił głową. Jego oczy błyszczały od gorączki, miał wysuszone, poszarzałe usta. Dlaczego nazwali go Zombie? Brzmiało to jak zła wróżba. Przypomniałam sobie nasze pierwsze spotkanie - robił pompki na kostkach, jego twarz była wykręcona z bólu, a krew z rąk ściekała na asfalt dziedzińca. Musiałam zapytać, kim jest ten koleś. „To Zombie" -padła odpowiedź. Mówili też, że udało mu się przetrwać zarazę, ale im nie wierzyłam. Nikomu nie udało się pokonać choroby. To był wyrok śmierci. Wrzeszczący na niego sierżant Reznik nie zwracał uwagi, że chłopak w zakrwawionym dresie dawno już osiągnął kres sił. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego byłam zaskoczona, gdy rozkazał mi strzelić do Zombie'ego, aby spełnić obietnicę daną Nuggetowi. Jeśli patrzysz śmierci w oczy i to ona mrugnie pierwsza, nic już nie wydaje się niemożliwe.

Nawet czytanie w myślach.

-      Wiem, co ci chodzi po głowie - oznajmił Zombie.

-      Nie. Wcale nie wiesz.

-      Zastanawiasz się, czy powinnaś pocałować mnie na pożegnanie.

-      Dlaczego to robisz? - zapytałam. - Po co ze mną flirtujesz?

-      Bo to normalne. Nie stęskniłaś się za normalnością? - Spojrzał mi prosto w oczy, a ja jak zwykle nie byłam pewna, czego w nich szuka. -Za wypadami do kina w sobotę, lodami, sprawdzaniem nowych statusów na Twitterze?

Pokręciłam głową.

-      Nie używałam Twittera.

-      To może Facebooka?

Zaczynało mnie to trochę wkurzać. Czasem nie potrafiłam zrozumieć, jakim cudem przetrwał tak długo. Tęsknota za tym, co straciliśmy, jest równie głupia jak nadzieja na to, co nigdy nie nadejdzie. W obu przypadkach na końcu czeka rozpacz.

-      Nieważne - odparłam. - To już nie ma żadnego znaczenia. Usłyszałam jego śmiech wydobywający się gdzieś z głębi brzucha.

Wytrysnął z niego jak para wodna z gejzeru i nie potrafiłam się już dłużej wkurzać. Wiedziałam, że próbuje zadziałać na mnie swoim urokiem, ale wiedza ta w żaden sposób nie umniejszała efektu. To kolejny powód, dlaczego czułam się przy nim niepewnie.

-      To zabawne, jak wiele myśleliśmy o tym, co się stało - stwierdził. - A wiesz, co tak naprawdę jest ważne? - Zamilkł, czekając na moją odpowiedź, ale czułam, że próbuje mnie wkręcić, więc milczałam. -Dzwonek lekcyjny - dopowiedział w końcu.

Zapędził mnie w kozi róg. Wiedziałam, że próbuje mną manipulować, ale nie potrafiłam się temu przeciwstawić.

-      Dzwonek lekcyjny?

-      ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin