David Day POWRÓT ULISSESA.pdf

(9481 KB) Pobierz
DAVID DAY
POWRÓT ULISSESA
WIERSZE WYBRANE
Editions Sur Ner
Biblioteka „Krytyki Literackiej”
http://krytykaliteracka.blogspot.com
Wyboru dokonano na podstawie:
David Day,
Five Minutes to Midnight
(collected poems)
Copyright © by David Day
Copyright © for Polish translation by Tomasz Marek Sobieraj
and Jacek
Świerk,
2018
All rights reserved
Projekt okładki: Tomasz Marek Sobieraj
wg fotografii Davida Daya
Editions Sur Ner
ul. Szkutnicza 1
93-469
Łódź
editionssurner@gmail.com
ISBN 978-83-928664-6-6
WSTĘP
David Day urodził się w 1939 roku w Chicago. Studiował historię,
literaturę i ekonomię na Uniwersytecie Roosevelta, w Instytucie Sił
Zbrojnych i na Uniwersytecie Kansas. Służył w armii USA, pracował
jako kierowca ciężarówki, doker,
łowca
aligatorów, wędrował po
świecie,
prowadził własną firmę. Przyjaźnił się z wieloma pisarzami, m.in.
z Allenem Ginsbergiem, Johnem Ashberym, Williamem Burroughsem,
Normanem Mailerem; w domu poety w górach Catskill gościł Sławomir
Mrożek. Utwory poetyckie Davida Daya oraz artykuły publicystyczne
i korespondencje (w tym z Polski, dotyczące ruchu solidarnościowego,
który wspierał) ukazywały się w licznych pismach amerykańskich, jednak
pierwszy zbiór wierszy
Five Minutes to Midnight
poeta opublikował
dopiero w roku 2017.
Twórczość poetycką Davida Daya charakteryzuje autentyczny,
niezależny, męski ton – i pewna związana z nim szorstkość oraz
brutalny niekiedy realizm – ale też przejrzystość, empatia, dojrzałość,
samoświadomość, dystans do
świata
i siebie, obecność natury i bycie
z naturą; jednocześnie widoczne są warstwa duchowa, sięgająca do
tradycji poezji taoistycznej i chan, oraz moralny kręgosłup. (Wszystko to
cechy niespotykane w głównym nurcie poetyckiej mody zaśmieconym
kiczowatymi obrazkami pełnymi metafor i banałów godnych
pensjonarskiego sztambucha oraz wszelkimi rodzajami upozowania:
od nihilistycznej rozpaczy i jałowej dekadencji po napuszony
pseudointelektualizm i dyslektyczno-awangardowy bełkot.) Ten męski
ton poezji Daya i obecna w niej przyroda wynikają w pewnym stopniu
z terminowania u wielkich mistrzów poezji amerykańskiej i chińskiej,
przede wszystkim jednak z prawdziwości i szczerości poety, którego
barwne, niezależne
życie,
częściowo spędzone w dwóch wielkich
miastach (chicagowskie Stockyards i nowojorski Manhattan) a częściowo
w samotnym domu w górach Catskill i na wędrówce przez Amerykę
Północną, zaowocowało dziełem bezpretensjonalnym, stylistycznie
prostym, jednocześnie sugestywnym, kontemplacyjnym i refleksyjnym.
David Day to typowy amerykański
rolling stone
i poeta z urodzenia.
W przeciwieństwie do poetów z nadania i poetów pielęgnujących miłość
1
własną, którzy, jak pisał Horacy, „klecą wiersze, nie wiadomo po co”,
Day ma o czym pisać, bo tułał się po
świecie
niczym Ulisses. Przemierzył
też Amerykę: pieszo, w wagonach pociągów towarowych i ciężarówkach,
poznał zatem
życie
nie z gazet, telewizji i okien apartamentowca;
żył
z pracy, a nie pasożytował na państwowych stypendiach i ciepłych
posadach. Jego twórczość do dzisiaj formuje doświadczenie, a nie poza,
świat
realny, a nie marzenie, historia, a nie wyobraźnia, konsekwentnie
więc poeta służy prawdzie – i sztuce, która, jak powiada bliski mu taoizm
i chan, jest drogą
życia.
Nie jest to droga
łatwa,
i nie każdy ma odwagę „wybrać tę mniej
uczęszczaną”, jak to uczynił podmiot liryczny w wierszu Roberta Frosta
The Road Not Taken.
Jednak nawet ta mniej uczęszczana jest drogą
przetartą, często „takie same ma koleiny”, i bywa,
że
czyhają na niej
takie same niebezpieczeństwa: komercjalizacja, chęć przypodobania
się mecenasom, czytelnikom, krytykom, które można mniej oględnie
nazwać – a wręcz zobowiązuje do tego wolna i bezkompromisowa
postawa Davida Daya – sprostytuowaniem i próżnością. Dlatego
wybrańcy Bogów i Muz – artyści, którzy o laury i przychylność tłumu nie
zabiegają, fejsbukowych lajków z wypiekami na twarzy nie liczą, i nie
marzą o wieczorkach autorskich w tzw. domach kultury – idą własną
drogą, oddychają czystym powietrzem, piją krystaliczną wodę i karmią
się
świeżo
zerwanym owocem. A jeśli spotkają innych wędrowców,
co przecież nieuniknione, to jak w chińskiej przypowieści o dwóch
mędrcach, z szacunkiem, w milczeniu pochylą głowy i pójdą każdy
w swoją stronę.
W dzisiejszych czasach rozpasanego gadulstwa graniczącego
z językowym onanizmem zapomniano już,
że
dobry przykład daje lepszy
pogląd niż dziesiątki stron opisu czy „naukowego” elaboratu – a jestem
nienowoczesny, dlatego kończę ten wstęp i zapraszam do lektury
wybranych wierszy Davida Daya, prosząc jednak czytelnika, by miał na
uwadze,
że
przekład z natury swojej jest naznaczony osobą tłumacza
(szczególnie jeśli sam jest poetą), i, jak pisał Jewgienij Jewtuszenko, ma
coś z kobiety: jeśli piękny, to niewierny, a jeśli wierny, to brzydki.
Tomasz Marek Sobieraj
2
Zgłoś jeśli naruszono regulamin