Eliot Pattison
MODLITWASMOKA
Inspektor Shan
tom 5
Przełożył Norbert Radomski
ROZDZIAŁ 1
Zanim Shan Tao Yun trafił do tybetańskiego obozu pracy, nie miał pojęcia, że jest tyle sposobów umierania, tyle słów na określenie śmierci, nigdy nie przyszło mu na myśl, że śmierć może być cudem równie wielkim jak narodziny. Tybet był krajem pełnym zagadek, a dla Shana największą z nich było to, że w miejscu, gdzie tak trudno żyć, umieranie może przybierać tak doskonałe formy.
Minęło już przeszło pięć dni, odkąd starszy mężczyzna, którego miał przed sobą, siedział na posłaniu z nogami skrzyżowanymi w pozycji lotosu. Były towarzysz z celi, a obecnie przyjaciel Shana, Lokesh, powiedział mu to tuż po jego niedawnym przybyciu. Choć śmierć czaiła się w pobliżu, duch starego człowieka utrzymywał ją na dystans.
Przebywał w miejscu, gdzie docierało niewielu. Po pierwszych dwóch dniach mieszkańcy ukrytej w górach wioski zamiast przedmiotów stosowanych w obrzędach przedśmiertnych ułożyli przy nim ofiary z owoców i figurki z masła. Niektórzy przekonani byli, że gdyby zedrzeć mu skrawek skóry, pod spodem ukazałoby się tylko oślepiające światło.
Gendun, wiekowy lama w bordowej szacie, siedzący w głowach posłania, zaintonował obco brzmiącą mantrę, przywołując nieznane Shanowi bóstwo. Przybył do tej zapadłej wioski ze swego nielegalnego, tajemnego klasztoru wraz z Lokeshem, w odpowiedzi na wezwanie. Po Shana, który był wówczas poza klasztorem, posłali, uświadomiwszy sobie charakter problemu. Teraz Lokesh usiadł obok Shana, gładząc się po siwym podbródku. Jakaś kobieta wymachiwała laseczką kadzidła nad nieruchomą postacią na posłaniu.
– Oni mówią, że on jest w stanie duchowej doskonałości – oświadczył bezbarwnym głosem Lokesh.
Shan przyjrzał się uważnie dwójce swych przyjaciół. Gendun, o twarzy wygładzonej niczym kamień w rzece, powitał go skinieniem głowy, nie gubiąc rytmu modlitwy. Lokesh, utkwiwszy wzrok w spokojnym obliczu mężczyzny na posłaniu, ściskał w dłoni paciorki modlitewne z taką siłą, że zbielały mu kostki palców. Shan wiedział, że nie kazano mu gnać ponad sto pięćdziesiąt kilometrów karkołomnymi górskimi szlakami, by mógł ujrzeć cud, jaki stał się udziałem nieznajomego wieśniaka.
– Tyle że...? – zawiesił głos.
Lokesh ujął różaniec w złączone dłonie i utkwił wzrok w...
renfri73