Nowakowski Marek
ZAPROSZENIE
MONOLOG RADIOWY
NARRATOR Wszyscy gdzieś jeżdżą, taki Stelmaszczyk choćby, zadowolony, ai go rozd-ma, już ma bilet, na walizkach siedzi, brat go zaprosił do Francji, brat ma domek i winnicę, dorobił się w tej Francji, albo ta Jadźka, dorwała Szwe da, w głowie mu przewróciła i ten Szwed już drugi raz ją zapraszaj też się jej w głowie przewróciło, wielka dama, przychodzi i tak mówi: wiede^Olaf przy jechał zatrzymał się w Forum, byliśmy tam na obiedzie, trzeba przyznać, europejski poziom, tak ozorem pytluje ta Jadźka i co najmniej jak jaka jakaś hrabini się czuje, swoją drogą w tym Forum kupę dolarów trzeba płacić la dobę, co on w niej widzi, ten Szwed, wszyscy gdzieś jeżdżą, psiakrew, u mnie w robocie też paru takich, Piotrowski w tej swojej zagranicznej rodzinie może przebierać jak w ulęgałkach, tyle tego ma, a jaki zrobił się rodzinny, w pracy listy kropi, na pocztę lata jak kot z pęcherzem, znaczki dobiera , te kolorowe, ładne, proszę, okleja te koperty i wysyła lotniczą pocztą, tak mu na tempie zależy, sam mi powiedział: ciekawe, która rybka pierwsza złapie się na haczyk,
o tęsknocie im pisze, to śmo, tak ich podbiera, bajer wstawia, znaczy,? ten Franek też się krząta jak może koło zagranicy, ojciec zaraz po wojnie tam został, znaczy w Anglii, swoją drogą świnią, żonę zostawił na lodzie, na- szarpała się kobiecina nim tego Franka wykierowała na ludzi» coś niby stamtąd przysyłał, jakieś paczki, bony wybierali w PKO, ale czy. duta: tego czy mało, kto wie, Franek o gorzałce zawsze mówił: nie mam ojca, a teraz cał kiem zmienił front, tatuś, powiada, zaproszenie przysłał, podróż opłacił, wybie ram się do niego, Edynburg, powiada, o patrz, fotografia jego domkną fajny nie, dwa samochody mają, a to on i jego druga żona; Szkotka,-tak gada i łapy zaciera, wyliczył sobie, że trochę dewiz tam uzbiera, popracuje po cichu, resztę ojciec dołoży i wózek sobie kupi, polskiego Fiata, jak go kupisz za granicą, to nie ma cła od wagi, to wszystko akuratnie wyliczył, tak to jeden z drugim głowy sobie łamią, podlizują się tym swoim krewniakom, miodem ich w li stach smarują, ci krewni też rozmaicie mogą sobie myśleć, nie każdy naiwny przecież i tę nachalność mogą dosyć łatwo odczytać, tak więc intencję ;odczytać mogą właściwie i mówią sobie: obsiadły nas te krajowe hieny, tfu, psiakrew, Już to mnie zaczyna denerwować, znałem jednego takiego co nikogo, tam nie miał, a jednak jak się uparł, to wynalazł jakąś dziesiątą wodę po kisielu»
kuzyna kuzynów, listami go omotał, nie minął rok, już go drogim i kochanym bratem nazywa, wyszedł mu numer, przysłał zaproszenie, jak w pokerze, posta wił na bluff i mu wyszło, miał szczęście, a jak wrócą z tych podróży, jacy ważni, tymi gazowymi zapalniczkami pstrykają, dewizowe przeliczenia ma mroczą jak różaniec i myślą, że Pana Boga za nogi złapali, od nas z roboty paru też służbowo wyjeżdżało, ba, nim wyjadą niezgorzej muszą chodzić koło tego, różne 6ą układy, który pojedzie i gdzie pojedzie, bardzo za tym węszą, jeden drugiego pilnuje, bo w takich grach żadnego już nie ma koleżeństwa, rozmaite świnie podkładają, a w oczy tak sobie szczerze, serdecznie patrzą, a jak im wreszcie coś wyjdzie, to tak meldują skromniutko, wyjazd mi się kroi, Belgia czy jakaś Austria, tak mimochodem bąkną, że to drobiazg, ot, delegacja służbowa, ale jak oni się do tego szykują, cholernie szykują, jeden z nich to się paskudnie obsunął, pazerność go zgubiła, jakieś handle, szwindle na delegacji porobił, ktoś go przykapował, raport należyty posłał do dyrekcji, no, leży on teraz jak betka, we wszystkim go omijają, nawet K.Dj£-e mu się pokończyły, zmarniał chłopina, żółć go zalewa, a nic swego losu zmienić nie może, ludzie ze świata wracają, ruch taki, swoimi wrażeniami się dzielą, a on tak coraz niżej łeb do papierów przysuwa, że niby taki zapracowany, pisze, grzebie, przekłada w tych papierkach, a uszy mu rosną, jak jeszcze mu rosną i wszystko on słyszy i zazdrość go pali jak gorączka najgorsza, ale co na to poradzi, nic; lubię ja na niego patrzeć, myślę wtedy: tak się starałeś, zabie gałeś, ^kombinowałeś, czapkowałeś, tyle lat twych mozolnych zabiegów, aż tu jedno^potknięcie wystarczy, rozleciało się wszystko i nieprędko z tego się wygrzefciepMzły poślizg złapałeś, biedny robaku, tak patrzę na niego i tak sobie myślę, ale tego, co myślę, nie mówię nikomu, po co mam wrogów sobie porobić,' zresztą szczerze współczuję takiemu, pech mu się przydarzył, dla czego mam nie współczuć takiemu, dużo gorsi tacy, którym wszystko się udaje, to są dopiero psiesyny, gęby im puchną i ślepia takie bezczelne, zadowolone, gładko, leciutko swoje zamiary osiągają, tak cię papierosem niedbale czę stuje, jakimś Pallmellem czy innym Winstonem, dziękuję, powiadam, wolę Ekstra-Mocne, to co sobie przywiózł chętnie wszystkim pokazuje, o widzisz, płaszczyk taki, albo ta skórka, leciutka jak puch, weż w rękę, a jaka ciepła, wcale nie chcę na to, có pokazują, patrzeć, co mi tu jeden z drugim podgrywa, a ja jak małpa w kit będę się gapił, wcale nie patrzę, rozczarować takiego nygusa lubię, niedopieszczony wtedy, zachwytu i zazdrości na mojej twarzy nie widzi, całą przyjemność ma popsutą, tak mnie to prześladowało, ciągle te wyjazdy, rozjazdy, rodzina tu, rodzina tam, nawet swój specjalny żargon mają, jakieś sklepy, ulice, magazyny wymieniają, tu tanio, tu jeszcze taniej, a ¡tu nie można kupować, broń Boże, street czy Strasse, oczy im się rozpa lają, takich wielkich'bywalców grają, kabaret, pamiętam, albo ten lokalik z gabinetami, tak szepczą i chichoczą, cały świat jak własna kieszeń dla nich, pośmieciuchy, psiakrew, już ich tam widzę, oj, dokładnie ich widzę, jak barany się miotają, oczy mało im nie wyskoczą, język słabo znają, dogadać się nie mogą, różne automaty, pstryki i guziki, znaczy cała ta mechanizacja zachod niego świata, nie wiedzą co i jak przyciskać, a jak już przycisną, to wyska kuje im nie to, czego chcieli, ale wraca taki jeden z drugim, cedzi słowa, flegmatyka bywałego będzie mi tu odgrywał, psiakrew, zaczyna mnie to coraz bardziej. denerwować, raz przecież inżynier Wacławek po pijanemu się wyga dał, jak go Nowy Jork ogłupił, szum i tłum, tak powtarzał, moloch wprost, a jak uchlał się do reszty, to mi opowiedział jak w łazience nie mógł się
MAREK NOWAKOWSKI
[ćo do» C2ego słuiy, który guzik do sracza za przeproszeniem, a który
do 'prysiica, kombinowały przyciskał i ciągle coś innego niż chciał się robiło, tak przyciskał, a potrzeba w nim była nie do wytrzymania, wypróż nienie znaczy, i ten wstyd ieby taki ślad po sobie pozostawić, no i Jak? wtedy ¿¿o zapytałem, sfajdałeś się w portki« od razu otrzeźwiał, skąd, odpowiada, to były tylko żarty, czujny się zrobił, światowiec znów, psiakrew, żarty, powtarza, a swoją drogą, mówi, jeden nasz rodak, chłopak z wiochy zabitej deskami,
. co do brata za ocean się wybrał, taką właśnie miał przygodę, na kogo innego to swoje niepowodzenie zwalił, jednak ja swoje już wiedziałem, to byłeś ty, bratku, i śmiechem mu w twarz parsknąłem, bo wyobraziłem sobie jak w port ki nafajdał, popatrzył wtedy tak na mnie, tyle nienawiści w ślepiach, gdyby ' mógł, to ślepiami zabijać by chciał, tak koło mnie całe to łatałajstwo się roz panoszyło, pląsało i podrygiwało, a ja coraz bardziej zaczynałem się denerwo wać, niby mała sprawa, bolało to jednak, czym oni lepsi ode mnie, mam ; tylko ^wszystkich tych bredni wysłuchiwać i za jakiegoś niewydarżonpgo wśród nich uchodzić, z jakiej racji, czułem się coraz gorzej, nawet w nocy o tym myślałem, aż w pewną noc to mi właśnie przyszło do głowy, a jak już przy-1 szjCł to w żaden sposób nie chciało wyleźć, całkiem sobie łeb zaklinowałem,
' -wiercić zaczęło jak świder uporczywy jakiś, czym oni lepsi ode mnie, ien mój sąsiad z przeciwka też się udał, śpiewaczyna marny jakiś/ nigdy na mego niej zwracałem uwagi, tylko kłanialiśmy się sobie w windzie, pogoda taka czya siaka, wymienialiśmy zdawkowe uwagi o pogodzie, aż spotykam go na schÓ|| dach, z kubłem śmieci idzie do pojemnika, wesoły taki, pogwizduje, za rękfó mnie łapie i mówi, wie pan, panie sąsiedzie, jadę do SzWecji, kontrakt juzj mam w kieszeni, w nocnym lokalu będę śpiewał, od razu mi humorv zepsuj, coś tarn mu odburknąłem, sam nie wiem co, do Szwecji jedzie, powtarzałem sobie, kontrakt ma w kieszeni, pewnie już Volvo .jakieś śni mu się po nocad&S psiakrew, osaczyli mnie ze wszystkich stron, już na ulicy też tak ludzi- mie^ rzyłem, sondowałem, patrzyłem, jak są ubrani, od razu przecież można :się zorientować, nasze czy zagraniczne ciuchy noszą, tak sobie myślałem,; jeździli gdzieś czy nie, jakie fanty stamtąd sobie przywieźli albo ci którzy ^ samocho dami jeżdżą, Citroen-DS, Volkswagen czy Renault jakiś, na placówce gdzieś siedział, dewizy odkładał do kupki, narosła mu kupka i samochód ^ sobie Za fundował, różne są sposoby, może pracował gdzieś w AmeryCą- czy 'Anglii, może rodzinę za granicą posiada, bogata ta rodzina, prezent w postaci samo chodu mu sprawiła i jeszcze lekką rączką cło opłacili, różnie przecięz; kywa, jak się komuś szczęści, to pieniądze same do kieszeni włażą, myślałemj więc już nieprzerwanie, cała głowa tym tylko wypełniona, a ta myśl najważniejsza w ubikacji za przeproszeniem mi się narodziła, z początku sam siebie wy śmiałem, głupoty takie, ale znów obracam tę myśl, przymierzami oceniam, wcale to nie głupota żadna, ma ten pomysł ręce i nogi, logiczna sprawa, że tak powiem, tak to narodziło się i w coraz większą realność obrastało,, oczy wiście nikomu się z tego nie zwierzałem, przesąd w tym pewien, łatwo można rzecz przegadać a potem nic nie wyjdzie i śmiać się będą, wiadomo jak ludzie lubią cudze niepowodzenia, wysiłku niemało w to musiałem włożyć» do; kogo to pisać, podstawowa trudność, właśnie do kogo pisać, ale uporałem ^się z tym jakoś, następnie treść listu zacząłem redagować, to była ciężka robota, bardzo ciężka, tak ułożyć, wystylizować żeby godność zachować, ale zarazem tak jakoś ich podejść, odpowiednio podejść, żadne skomlenia czy prośby przecież, tylko twardo, chłodno, żeby w razie obciachu nie wstydzić się,' na te akcenty
szczególny położyłem nacisk, bardzo dyplomatyczna robota, z pięć redakcji tego listu pisałem, co napisałem to darłem, ciągle jakąś niezręczność czy po chlebstwo zbyt nachalne wyławiałem, nie pasowało mi to, zniechęcenie chwi lami już mnie ogarniało, tak się z tym listem gimnastykowałem, wreszcie szósta redakcja wypadła jako tako, ulga, ale wcale nie koniec na tym, przy stąpiłem do jeszcze trudniejszego zadania, trzeba przecież przetłumaczyć, zna lem ten język trochę, kawał czasu tam byłem, prawie trzy lata, ale co to była za znajomość, w mowie, owszem, nieźle dawałem sobie radę, ale w piśmie bardzo byłem słabiutki, kupiłem słownik i wieczorami, kiedy żona już spała, tłuma czyłem ten list, harówka okropna, nikogo nie mogłem się poradzić, nikogo przecież nie chciałem w to wtajemniczać, wyszukiwać słowa, układać w zda nia, a jeszcze, te trudności gramatyczne, składnia i tak dalej, to było koniecz ne, żeby treść stała się jasna, oczywista, zrozumiała, dwa tygodnie wieczorami ten list tłumaczyłem, żona już coś tak na mnie zaczęła spoglądać, powiedzia łem, że mam prace zlecone i mogłem sobie spokojnie nad tym ślęczeć, na prawdę okropna harówa, ten ich język niełatwy, gramatyka skomplikowana, różne przysłówki, przyimki i czasy, reguły i wyjątki, napociłem się nad tym jak galernik jakiś, no i mogłem się nareszcie zabrać do przepisywania na czysto, na maszynie, jasne, bo jakże można inaczej, maszynę pożyczyłem od żony bratanka, dziennikarz czy inny jakiś skryba, ostatnia była to tortura, przepisywanie na maszynie, parę liter przestawisz i trzeba od nowa zaczynać, już cały Ust przepisany, patrzę, cztery błędy, głupie błędy, wstyd pozostawić, nie wypada przecież, będą się śmiać, prostak, ciemniak, oni nas zawsze za takich mieli, od początku zacząłem przepisywać, żmudne składanie literki do literki, bo z tą’ cholernĘ^isownią niemiecką nie mogłem sobie dać rady, a treść tego listu byłar następująca: Do magistratu miasta Hamburga, Szanowni panowie, pozwalam^ sobie * skreślić do Was te parę słów i poinformować szanownych panów, że przed laty miałem Okazję poznać wasze miasto, podczas wojny byłem wywieszony na roboty do Niemiec i znalazłem się w Hamburgu, gdzie zatrudniono^ mnie/^ w- zarządzie miejskim w charakterze czyściciela ulic, prze bywałem w Hamburgu dwa lata i wraz z jego mieszkańcami przeżywałem ciężkie chwile podczas bombardowań miasta, a koniec wojny, z ulgą witany przez' znękane narody Europy, zastał mnie w Hamburgu właśnie, po latach najdokuczliwsze wspomnienia zatarły się już w pamięci, nawet te straszne lawiny bomb i^nasze prace wśród zgliszcz i pożarów, polegające* na wydoby waniu rannych z grUzóW; i uprzątaniu trupów, a pozostał przede wszystkim sentyment do~ tego wielkiego, tętniąCe^o# życiem portowego miasta, ciekawy jestem równieżjakie oblicze architektoniczne posiada dzisiejszy Hamburg, nadmieniam' jeszcze, że'mimó woli stałem się fachowcem w zakresie problemów higieny-i porządku skupiśk wielkomiejskich i ciekaw jestem, jakimi metodami posługujecie'się obecnie przy rozwiązywaniu kwestii oczyszczania miasta, przy jazd do waszego miasta byłby dla mnie również okazją do odwiedzenia na cmentarzu komunalnym grobów-dwóch,moich kolegów, również Polaków, pra^K cujących wraz ze mną w ekipie czyścicieli ulic, którzy zginęli podczas bom bardowania dywanowego, dokonanego przez amerykańskie superfortece, no
i oczywiście: na końcu te wszystkie konwencjonalne formułki, pozostaję szczerze oddany, wasz, i tak dalej, zakleiłem kopertę, zaadresowałem Rathaus, Hamburg, taka i taka Strasse, swoje nazwisko i adres Wypisałem drukowanymi literkami na odwrocie, no i tak czekam na odpowiedź, dwa tygodnie minęło, na dniach już powinienem wiedzieć, zaproszą czy nie, a pewnej nocy to obudziłem się
■ - - —iTTTliwri
pr mi s9$ teil Hamburg, istne piekło, tak nas ganiali po tych ■grania trupów, wszystko dymiło, płonęło, co raz jakieś wy- k Jednego kolebę l-ozerwął» na strzępy, ten nasz nadzorca Hi$ pejczem poganiał i rycfcał, schnell, schnell, Schweine, pol- Schweif», nieraz już się prtymierzałain, żeby szpadlem ten przeklęty r , 'pysk MÖ rozbić, ale nie było okazji.
Koniec
Pulpecja