VanderMeer Jeff - Ambergris 02 Shriek Posłowie.txt

(791 KB) Pobierz
JEFF VANDERMEER
SHRIEK:
POSŁOWIE
PRZEŁOŻYŁ ROBERT WALI
WYDAWNICTWO MAG
WARSZAWA 2010

Tytuł oryginału:
Shriek: An Afterword

Wydawnictwo MAG

dla Ann
Nikt się nie wywinie.
- Songs: Ohia
Jeli żyjesz w cišgłej rozpaczy, 
przynajmniej żyj z rozmachem.
- Dorothy Parker
Mieszkamy w kruchych, tymczasowych schronach.
- żydowski modlitewnik
Zmarli majš twoje zdjęcia.
- Robyn Hitchcock
POSŁOWIE DO
HOEGBOTTOŃSKIEGO
PRZEWODNIKA
PO WCZESNEJ HISTORII
MIASTA AMBERGRIS
JANICE SHRIEK
(I DUNCAN SHRIEK)


OD AUTORKI
Oto moja opowieć o życiu uznanego historyka Duncana Shrieka. Niniejszy tekst pierwotnie miał się stać spónionym posłowiem do Hoegbottońskiego przewodnika po wczesnej historii miasta Ambergris autorstwa Duncana, jednak od chwili rozpoczęcia pracy nad ksišżkš okolicznoci uległy zmianie.
Opowieć rozpoczęła się jako posłowie, zakończyła jako elegia, w rodku za uczyniłam z niej goršczkowš rodzinnš kronikę, a teraz, gdy czas pisania dobiega końca, mogę jedynie stwierdzić, że dałam z siebie wszystko i odchodzę. W miecie zwanym Ambergris nic nie trwa długo.
Co się tyczy Mary Sabon, pozostawiam tę opowieć także dla niej. Być może nawet teraz, mimo że zostało tak niewiele czasu, moje słowa cię zmieniš.
Żegnajcie.
Janice Shriek
(Kiedy znalazłem ten maszynopis, rozważałem jego całkowite zniszczenie, jednak ostatecznie nie miałem motywacji ani serca, by to uczynić. Uznałem, że tak naprawdę wcale tego nie pragnę. Tekst zawiera poważne błędy, jest stronniczy i w wielu miejscach niedopracowany, lecz nie można mu odmówić szczeroci. Mam nadzieję, że Janice wybaczy lub zapomni moje próby poprawienia jej relacji. Duncan).
CZĘĆ PIERWSZA
 [Na ołtarzu kappana Aquelusa odnaleli] stary, wyblakły dziennik i dwie ludzkie gałki oczne, zachowane na drodze nieznanego nam obecnie procesu w bryle szecianu z bliżej nieokrelonego przezroczystego metalu. Pomiędzy dziennikiem a szecianami z gałkami ocznymi kto wyrysował krwiš symbol... Jeszcze bardziej przerażajšcy był fakt, że owo legendarne zejcie, swego czasu zalepione i zabite deskami, stało teraz otworem, i dokładnie te same schody, które kiedy skusiły Manzikerta I, wzywały teraz Aquelusa. Dziennik, co oczywiste, był tym, który wiele lat temu zniknšł wraz z Samuelem Tonsure'em. Oczy za, nieznonie intensywnie niebieskie, mogły należeć tylko i wyłšcznie do jednej osoby - Manzikerta I. Pochodzenia krwi nikt nawet nie starał się odgadnšć.?
- z opisu Ciszy autorstwa Duncana Shrieka w 
Hoegbottońskim przewodniku 
po wczesnej historii miasta Ambergris
1
Mary Sabon powiedziała kiedy o moim bracie Duncanie Shrieku, że nie jest istotš ludzkš, lecz cišgle tylko zbacza i wykracza. Nie jestem pewna, co miała nadzieję osišgnšć tymi słowami, lecz i tak je wypowiedziała. Wiem, że to zrobiła, gdyż przypadkiem byłam tego wiadkiem trzy tygodnie temu na przyjęciu wydanym dla Martina Lake'a. Sama pomogłam zorganizować to przyjęcie, by uczcić najnowsze dzieło genialnego artysty: serię sztychów ilustrujšcych Dziennik Samuela Tonsure'a. (Jedno z wielu przyjęć, które przegapiłem na przestrzeni lat. Może gdybym tam był, wszystko potoczyłoby się inaczej. Może nawet wpłynęłoby to na przeszłoć, którš Mary opisała w swoich ksišżkach).
Sabon przybyła długo po tym jak Lake, powcišgliwy człowiek o psychice niepozbawionej skaz, wyszedł, udajšc się w stronę kawiarni Pod Czerwonogardłym Cielaczkiem. Nie zaprosiłam jej, jednak pozostali gocie najwyraniej uznali jej obecnoć za pewnik: zgromadzili się wokół niej jak koraliki oszałamiajšcego, choć niewštpliwie podrabianego naszyjnika. Pary na parkiecie tańczyły z takš ambicjš, że wydawało się, że naszyjnik Sabon kršży wokół niej, choć wielbiciele trwali w bezruchu.
Krople deszczu uderzały o wietlik przy wtórze odgłosu, który przypominał postukiwanie polakierowanych paznokci o szkatułkę na klejnoty. Przez otwarte drzwi balkonowe wpadał wieży zapach deszczu, pomieszany - jak zwykle w Ambergris - z woniš zielonej wilgoci. Pokutykałam w dół marmurowych schodów, prosto w ich objęcia, wyławiajšc każdy miech, każdš niedoskonałoć i rysę na ich zroszonych potem obliczach. W skład naszyjnika ciał wchodziły nazwiska, które pewnego dnia powinny zostać odhaczone na licie i zasługujšce na większš popularnoć.
Na parterze widziałam już tylko fragmenty Sabon - mignięcie rudych włosów, ziemiste policzki pokryte skupiskami uwodzicielskiego różu, błysk oka, rzęsy ciężkie od tuszu. Absurdalnie wydęte usta. Poczułam miażdżšcš woń perfum, które bardziej pasowały do zakładu pogrzebowego. Wyglšdała zupełnie inaczej niż podczas naszego pierwszego spotkania - wtedy była gibkš studentkš - i przez chwilę mylałam, że jest w przebraniu. Czyżby się ukrywała? Przed czym?
- On nie jest istotš ludzkš, lecz cišgle tylko zbacza i wykracza.
Przyznaję, że rozemiałam się, słyszšc komentarz Sabon, lecz powodowała mnš serdecznoć, a nie okrucieństwo. Ponieważ Duncan rzeczywicie słynšł z dygresji. Rzeczywicie dopuszczał się wykroczeń. Mógłby rozerwać ten żywy naszyjnik na pojedyncze koraliki, w równie zabawny sposób opisujšc Sabon, gdyby nie zniknšł, być może na zawsze, na kilka dni przed przyjęciem. Oto kolejna z jego cech - Duncan zawsze gdzie znikał, już w dzieciństwie.
Komentarz Sabon był zabawny, ale, wbrew błędnej opinii jednego z dżentelmenów, nie był ostatecznym stwierdzeniem faktu. Szkoda, gdyż mój brat to uwielbiał. Gdy kto z przekonaniem stwierdzał jaki fakt, Duncan zrywał się z krzesła i pozbawiał mówcę animuszu, spuszczał z niego powietrze za pomocš ostrza swego dowcipu, zadzierzystego geniuszu argumentacji, bezgranicznego wyczucia ironii. (Mam wrażenie, że oboje ze mnie kpicie. Kimkolwiek byłem za młodu - a nie pamiętam, bym kiedykolwiek był zręcznym rozmówcš - już dawno nie zajmujš mnie sztuczki. To domena spór. Niech ci, którzy je ignorujš - natywici i tym podobni - tracš siły na efektowne słowne potyczki, które i tak nie przyniosš im żadnego pożytku).

Tak naprawdę powinnam zaczšć jeszcze raz. Od nowa. Na razie pozostawić Sabon jej wielbicielom. Póniej będę miała czas, by do niej powrócić.
Duncan często tak robił - nic nie sprawiało mu większej przyjemnoci niż ponowne rozpoczynanie w rodku ksišżki, niczym magik, który udaje, że znika - pozostawiajšc czytelnika zawieszonego niepewnie nad otchłaniš, by samemu zabrać się za budowanie kolejnej fabuły, a ostatecznie spleć wszystko w zgrabnš całoć, unikajšc katastrofy. Byłabym głupia, próbujšc powtórzyć taki wyczyn.
Był czas, gdy Duncan przesiadywał przy biurku w moim mieszkaniu - na starym wygodnym żółtym fotelu, który nasi rodzice kupili w Stockton wiele lat wczeniej. Blask pojedynczej lampki wydobywał jego sylwetkę z półmroku, w którym rozbrzmiewały tylko wezwania na modlitwę dobiegajšce z Dzielnicy Religijnej oraz chichot Duncana czytajšcego maszynopis najnowszego rozdziału swojej ksišżki. Uwielbiał własne żarty, tak jak uwielbia się dzieci, które zasługujš na miłoć niezależnie od upoledzenia, braku kończyn czy złamanego kręgosłupa.
Jednakże najczęciej widywałam Duncana w jego ulubionej tawernie, Sporze Szarego Kapelusza, równie bliskiej jak stukanie tych klawiszy. (Ulubionej? Być może, ale czasami było to po prostu jedyne miejsce, do którego mnie wpuszczano. W bardziej przyzwoitych lokalach witała mnie cisza, jakby w progu nagle stanęło jakie mityczne stworzenie). Trzewy czy pijany, Duncan uznawał Sporę za idealne miejsce do pracy. W jej mrocznych i zadymionych pomieszczeniach, odcięty od zewnętrznego wiata za matowymi szybami o zielonym kolorze wodorostów, mój brat czuł się niewidzialny i niezwyciężony. Większoć jego tekstów powstała w pokoju na tyłach Spory. Za sprawš nietypowej synchronii korytarzy, która kłóciła się z otaczajšcš lokal aurš labiryntu, klienci zebrani wokół ołtarza baru mogli, patrzšc wzdłuż błyszczšcego dębowego kontuaru, dostrzec sylwetkę Duncana owietlonš przez odprysk głównej sali - czasami pisał w natchnieniu w starowieckim bloku listowym, a czasem leniwie wyglšdał przez okno, które co prawda nie pozwalało dojrzeć wiata zewnętrznego, lecz dzięki migoczšcym zielonym odbiciom ujawniało sekrety wnętrza Duncana. (wiat zewnętrzny przychodził do mnie - przyjmowałem tam Mary, Sirina, Sybel, a nawet Bonmota, filar naszej społecznoci).
Był już wtedy potężnym mężczyznš, nosił brodę i ubierał się w szare marynarki bšd płaszcze, które ukrywały wcišż rozwijajšce się osobliwe właciwoci jego ciała. Czasami pozwalał sobie na cygaro - nowy zwyczaj, który zawdzięczał znajomoci z alternatywnym historykiem Jamesem Lacondem - a wtedy rozpierał się w fotelu i palił, a ja znajdowałam go zatopionego we wspomnieniach, które nie zawsze byłam w stanie z nim dzielić. W tych chwilach problemy i choroba nie mogły go dotknšć.
Zdecydowanie wolę pamiętać mojego brata z tamtych chwil, spokojnego i skupionego. Gdy tam przebywał, wielu stałych klientów tawerny nazywało go Bogiem Zielonego wiatła, sprawiał bowiem wrażenie zarazem ponadczasowego i nadszarpniętego upływem czasu. Teraz, kiedy odszedł, mylę sobie, że stał się Duchem Zielonego wiatła i zapisze się w annałach Spory jako cicha, wietlista legenda. Duncanowi by się to spodobało: niech więc tak będzie.
***
Jednakże postanawiam zaczšć od nowa - w końcu Duncan często tak czynił. Był jak snop zielonego wiatła przemierzajšcy labirynt korytarzy Spory, a każda nowa analiza i perspektywa przedstawi zaledwie ułamek albo ułomek wizerunku człowieka, którego pod wieloma względami nigdy nie poznałam.
Gdybymy chcieli wskazać jaki punkt startowy w życiu Duncana, musiałby to być dzień, w którym nasz ojciec, Jonathan Shriek, mało znany historyk, umarł pod wpływem gwałtownego przypływu radoci w naszym domu w Stockton, miecie położonym o jakie sto mil na południe od Ambergris, na drugim brzegu rzeki Moth. Radoć przeszyła naszego ojca i z...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin