CLIVE BARKER IMAJICA POJEDNANIE Przełożył Wojciech Szypuła Wydawnictwo MAG Warszawa 2002 ROZDZIAŁ 37 Podobnie jak wiele dzielnic rozrywki w innych dużych miastach Imajiki - czy to w Pojednanych Dominiach, czy w Pištym - okolica, w której znajdował się Ipse", miała niezbyt chlubnš przeszłoć. W minionych czasach aktorzy obojga płci dorabiali sobie do pensji występami w starej jak wiat pięcioaktówce wystawianej dzień i noc, bez przerwy: krótkie targi, cichy kšt, łatwy flirt, szybkie zbliżenie i stosowna zapłata. Z czasem jednak centrum tego rodzaju zabaw przeniosło się na przeciwległš stronę miasta, gdzie wywodzšca się z klasy redniej - coraz liczniejsza - klientela czuła się mniej wystawiona na natrętne spojrzenia sšsiadów szukajšcych bardziej szacownej rozrywki. Wystarczyło kilka miesięcy, by na Lubieżnej i w pobliżu wyrosło mrowie domów, tworzšc trzeci pod względem zamożnoci kesparat Yzordderrex. Dzielnica teatrów mogła miało pogršżyć się w praworzšdnoci. Może włanie dzięki temu, że mało kto się niš interesował, przetrwała wstrzšsy ostatnich kilku godzin w znacznie lepszym stanie niż inne kesparaty. Nie żeby nic się w niej nie działo: oddziały generała Mattalausa przemaszerowały tędy, zmierzajšc na południe, ku grobli, gdzie buntownicy próbowali zbudować prowizoryczny most w poprzek rzecznej delty; póniej z Karmelowej Kuchni przybyło kilka rodzin, żeby ukryć się w należšcym do Koppocoviego Rialto". Nikt jednak nie budował barykad, nikt nie palił domów. Poranek miał zastać Deliquium nietknięte - ale wcale nie dlatego, że nikt się nim nie interesował, lecz ze względu na sšsiedztwo Bladego Kopca, który ani nie był blady, ani nie przypominał kopca. Był to pamištkowy kršg, porodku którego znajdowała się studnia. Od niepamiętnych czasów używano jej jako zbiorowej mogiły dla skazańców, samobójców, żebraków oraz - czasami - romantyków, którym zamarzyło się gnić w takim towarzystwie. Nazajutrz miała rozejć się plotka, że zapomniane dusze powstały z martwych, by bronić swojej ziemi; że ocaliły kesparat, ponieważ nawiedzajšc Ipse" i Rialto", i wyjšc niczym psy obłškane od pogoni za ogonem komety, przepłoszyły wandali i budowniczych barykad. * Quaisoir - w łachmanach, z pokornš modlitwš na ustach - kilkakrotnie uszła z ognia walki praktycznie nie dranięta. Tej nocy na ulicach Yzordderrex znalazło się wiele otępiałych od smutku kobiet, które błagały Hapexamendiosa, żeby zwrócił im dzieci i mężów. Zazwyczaj bez przeszkód przepuszczano je przez linie frontu - ich szloch wystarczał za przepustkę. Oglšdanie samych walk nie było jeszcze najgorsze - w swoim czasie zorganizowała dostatecznie dużo masowych egzekucji, by się z nimi oswoić. Kiedy jednak zaczynały spadać głowy, oddalała się czym prędzej z miejsca widowiska, zostawiajšc sprzštanie innym. Teraz musiała boso przemierzać podobne do jatek ulice. Jej legendarna obojętnoć wobec mierci zawodziła w obliczu takich potwornoci. Nie raz i nie dwa musiała kluczyć po miecie, żeby uniknšć ulic szczególnie mierdzšcych wnętrznociami i przypalonš krwiš. Wiedziała, że gdy wreszcie spotka Syna Smutku, będzie musiała wyspowiadać się przed Nim ze swojego tchórzostwa, ale tyle grzechów obcišżało jej sumienie, że jeden więcej nie robił różnicy. Kiedy skręciła w ulicę, na której końcu stał należšcy do Pluthero teatr, kto zawołał jš po imieniu. Zatrzymała się i rozejrzała. Siedzšcy na schodach domu mężczyzna w niebieskich szatach wstał na jej widok. W jednej ręce trzymał nóż, w drugiej owoc, który obierał. Nie był chyba przekonany, kogo ma przed sobš. - Jeste jego żonš - powiedział niepewnie. Czyżby to był Pan? Człowiek, którego widziała w porcie na dachu, miał za plecami rozwietlone niebo i nie widziała wyranie jego twarzy. Czy to mógł być On? Mężczyzna krzyknšł do kogo, kto znajdował się w głębi budynku - dawnego burdelu, jak kazały się domylać nieprzyzwoite zdobienia na portyku. Ze rodka wynurzył się oethac z butelkš w jednej ręce. Drugš dłoniš burzył włosy na głowie chłopca, który miał nagie, błyszczšce ciało i twarz kretyna. Quaisoir zaczęła podejrzewać, że pomyliła się w ocenie nieznajomego, ale postanowiła zaczekać, aż jej nadzieje potwierdzš się lub legnš w gruzach. - Czy to ty jeste Synem Smutku? Człowiek z owocem w dłoni wzruszył ramionami. - A kto nim nie jest w takš noc? Odrzucił owoc. Kretyn zbiegł po schodach, porwał go i wepchnšł sobie w całoci do ust. Policzki mu się wybrzuszyły, sok pociekł po brodzie. - To przez ciebie. - Mężczyzna dgnšł nożem w kierunku Quaisoir i odwrócił się do oethaca. - Była w porcie. Widziałem. - Kto to jest? - Quaisoir, żona autarchy. - Zrobił krok w jej stronę. - Mam rację, prawda? Nie potrafiła zaprzeczyć, tak jak nie umiałaby w tej chwili uciec. Jeżeli to rzeczywicie był Jezu, nie mogła zaczynać błagań o przebaczenie od kłamstwa. - Tak, to ja - odparła. - Byłam żonš autarchy. - Ładna jest, w mordę - stwierdził oethac. - Nie ma znaczenia, jak wyglšda. Liczy się tylko to, co zrobiła. - Tak... - Quaisoir zaczynała niemiało wierzyć, że faktycznie ma przed sobš syna Dawida. - Tylko to, co zrobiłam. - Egzekucje... - Włanie. - Pogromy... - Tak. - Straciłem wielu przyjaciół. Wszystko przez ciebie... - Przebacz mi, Panie. - Quaisoir padła na kolana. - Widziałem cię dzi rano w porcie - stwierdził Jezu, podchodzšc bliżej. - Umiechała się. - Przebacz mi. - Rozglšdała się dookoła i umiechała. Pomylałem sobie, kiedy cię tam zobaczyłem... Był trzy kroki od niej. - ...oczy tak ci błyszczały... Lepkš od soku dłoniš złapał jš za głowę. - Pomylałem, że te oczy... Uniósł nóż... - ...muszš zgasnšć. ...i pchnšł w dół, szybko i mocno, mocno i szybko. Olepił swojš czcicielkę, zanim zdšżyła krzyknšć. * Łzy, które nagle napłynęły Jude do oczu, zakłuły bolenie. Jęknęła i przycisnęła dłonie do oczodołów, żeby powstrzymać strumień łez. Na próżno; płynęły nieprzerwanie, goršce i piekšce. Ból pulsował jej w głowie. Dowd złapał jš za ramię i była mu za to wdzięczna. Przewróciłaby się, nie znalazłszy w nim oparcia. - Co się stało? - zapytał. Nie mogła mu powiedzieć, że czuje ból Quaisoir. - To przez ten dym - odparła. - Ledwo widzę. - Jestemy już niedaleko Ipse", ale jeszcze kawałek musimy przejć. Na otwartym terenie nie jestemy bezpieczni. Nie mylił się. Choć w tej chwili przed oczami latały jej tylko czerwone plamy, to przez ostatniš godzinę naoglšdała się doć okropnoci, żeby mieć koszmary do końca życia. Wynione Yzordderrex - miasto, którego korzenny aromat kilka miesięcy wczeniej przyzywał jš do Azylu niczym kochanek do łoża - leżało w ruinie. Może dlatego Quaisoir tak płakała. Łzy w końcu obeschły, lecz ból nie ustępował. Nienawidziła mężczyzny, który służył jej swoim ramieniem, ale bez niego by upadła i nie miała siły wstać. Przekonywał jš do każdego kolejnego kroku; Ipse" jest już blisko, mówił - przecznicę, najwyżej dwie stšd. Tam będzie mogła odpoczšć, on za zacznie wspominać dawnš chwałę. Słuchała go jednym uchem; mylała tylko o swojej siostrze, chociaż wizja spotkania z niš napawała niepokojem. Oby Quaisoir zjawiła się w asycie strażników, na których widok Dowd wycofa się i nie będzie im przeszkadzał. Co się jednak stanie, jeżeli nie ulegnie przesšdnemu lękowi, lecz zareaguje agresjš? Czy Quaisoir będzie umiała się obronić przed jego pajškami? Potykajšc się, Jude zaczęła trzeć oczy; w kluczowej chwili musi dobrze widzieć, żeby móc Dowdowi uciec. Nagle jego monolog gwałtownie się urwał. Dowd stanšł w miejscu i pocišgnšł Jude za ramię. Zatrzymała się. Podniosła wzrok. Ulica, którš szli, nie była najlepiej owietlona, tylko między domami przesšczała się powiata odległych pożarów. W jej blasku Jude ujrzała siostrę. Quaisoir czołgała się po ziemi, zbliżajšc się do jednego z tych słabych snopów wiatła. Szloch wyrwał się z piersi Jude, bo Quaisoir miała wyłupione oczy, a ci, którzy jš skrzywdzili, deptali jej po piętach. Jeden z nich był chłopcem, drugi oethakiem, trzeci za - cały we krwi - najbardziej przypominał człowieka, chociaż miał twarz wykrzywionš zgoła nieludzkim grymasem rozkoszy. W dłoni wcišż trzymał nóż, którym olepił Quaisoir. Wzniósł ostrze do ciosu nad jej obnażonš szyjš. - Zostaw jš! - krzyknęła Jude. Nóż znieruchomiał w powietrzu i wszyscy trzej przeladowcy Quaisoir spojrzeli na Jude. Bezmylna pusta twarz dziecka nawet nie drgnęła. Człowiek z nożem przyglšdał się Jude z niedowierzaniem, ale milczał. Pierwszy odezwał się oethac. - Nie... nie zbliżaj się... - powiedział, wodzšc przerażonym wzrokiem od olepionej kobiety do jej zdrowego lustrzanego odbicia i z powrotem. Mężczyzna z nożem odzyskał mowę i próbował go uspokoić, ale oethac bełkotał dalej: - Zobacz! Co to, kurwa, jest? Co? Sam zobacz! - Zamknij jadaczkę! Ona nas nawet palcem nie tknie. - Skšd wiesz? - Oethac złapał chłopca jednš rękš i zarzucił go sobie na plecy. - To nie ja. - Cofnšł się. - Nawet jej nie dotknšłem. Przysięgam. Przysięgam na wszystkie moje blizny! Nie zwracajšc na niego uwagi, Jude zrobiła krok w stronę Quaisoir. Oethac rzucił się do ucieczki, ale człowiek z nożem nie tracił rezonu. - Ciebie też tak załatwię - ostrzegł. - Gówno mnie obchodzi, kim jeste. Załatwię cię! Za jej plecami rozległ się głos Dowda. Nigdy nie słyszała, żeby mówił tak zdecydowanie: - Na twoim miejscu dałbym jej spokój. Quaisoir obróciła głowę w jego kierunku. Oczu nie miała przebitych nożem, lecz wydłubane z oczodołów. Na widok ziejšcych tam dziur Jude zrobiło się wstyd, że tak się załamała, czujšc niewielki przecież - w po...
ssonja