Tom Stoppard
ROSENCRANTZ I GUILDENSTERN
NIE ŻYJĄ
SZTUKA W III AKTACH
Przełożył Gustaw Gottesman
digitalised by CRANKY
OSOBY:
ROSENCRANTZ
GUILDENSTERN
PIERWSZY AKTOR
ALFRED
AKTORZY
KLAUDIUSZ
GERTRUDA
POLONIUSZ
HAMLET
OFELIA
ŻOŁNIERZ
I POSEŁ
II POSEŁ
Miejsce bliżej nieokreślone. Dwaj panowie w elżbietańskich strojach. Ubrani dostatnio — każdy ma pokaźną skórzaną sakiewkę. Sakiewka Guildensterna jest prawie pusta. Rosencrantza natomiast prawie pełna. A to z następującego powodu: grają w orła i reszkę. Guildenstern wyjmuje monetę ze swojej sakiewki i podrzuca ją do góry. Gdy moneta pada, Rosencrantz sprawdza wynik, mówi orzeł — bo tak jest rzeczywiście — i wkłada monetę do swojej sakiewki. Powtarza się to wielokrotnie, przy czym widać, że gra toczy się już od dłuższego czasu. Ciąg orłów jest nieprawdopodobny; mimo to Rosencrantz nie wyraża zdziwienia: zresztą nawet go nie odczuwa. Jest on jednak wyraźnie zażenowany tym, że pozbawia przyjaciela tak znacznej sumy. Niech to świadczy o jego charakterze. Guildenstern żywo reaguje na niezwykłość sytuacji. Niepokoi go nie strata pieniędzy, ale tylko skutek, jaki stąd płynie. Jest on więc świadomy faktów, ale nie wprawiają go one w zakłopotanie. Niech z kolei to świadczy o jego charakterze. Guildenstern siedzi, Rosencrantz stoi, a kiedy trzeba — robi parę kroków i podnosi monetę. Guildenstern podrzuca monetę.
(sprawdziwszy) Orzeł. (podnosi monetę i wkłada ja do swojej sakiewki. Po chwili to samo: Guildenstern podrzuca monetę, Rosencrantz sprawdza — czy orzeł czy reszka. Powtarza się to kilkakrotnie) Orzeł. Jeszcze raz orzeł. Jeszcze raz orzeł. I jeszcze raz orzeł.
(podrzucając monetę) Cała sztuka w tym, aby wzmagać napięcie.
Orzeł.
(znowu podrzuca monetę) Chociaż można to osiągnąć przez czysty przypadek.
Jeśli to jest właściwe określenie.
(spogląda na Guildensterna) Siedemdziesiąt sześć — do zera. (Guildenstern wstaje, ale nie ma dokąd iść. Znowu podrzuca monetę — tym razem za siebie, nawet nie patrząc. Jest jak gdyby skupiony na tym, co się wokół niego dzieje — czy też zdziwiony, że nic się nie dzieje) Orzeł.
Gdyby człowiek był słabszy, to byłby może zachwiany w swej wierze, przynajmniej jeśli chodzi o prawo prawdopodobieństwa. (od niechcenia rzuca monetę za siebie, idąc w głąb sceny)
Guildenstern ogląda scenę; rzuca za siebie jeszcze dwie monety, jedną po drugiej. Rosencrantz za każdym razem komunikuje wynik: orzeł.
(z zadumą) Prawo prawdopodobieństwa... Ktoś kiedyś powiedział, że jeśli na przykład, sześć koron (sam jest tym zaskoczony) ...jeśli sześć koron...
Grasz dalej?
O co?
O koronę.
Tak (rzuca monetę) Zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa — jeśli to dobrze zrozumiałem — jeśli sześć koron rzucić do góry dostateczną ilość razy, to tyleż razy padną komuś pod nogi, co nie spadną mu z głowy.
(podnosi monetę) Orzeł.
Co jednak na pierwszy rzut oka nie wydaje się szczególnie płodną spekulacją — niezależnie od tego, czy korona spadnie komu z głowy, czy padnie mu pod nogi. Chcę powiedzieć, że dla ciebie to nie ma znaczenia. A raczej, że znaczenie korony dla ciebie... (rzuca monetę)
Ma dla ciebie znaczenie? (rzuca monetę)
Orzeł. Orzeł. (patrzy na Guildensterna, śmieje się zakłopotany) To zaczyna być trochę nudne, nie?
(chłodno) Nudne?
No...
A napięcie?
(naiwnie) Jakie napięcie?
Krótka pauza.
To musi być prawo malejących zysków... Czuję, że passa odmieni się lada moment, (stara się dodać sobie otuchy. Wyjmuje monetę, podrzuca wysoko w górę, łapie ją, kładzie na grzbiecie dłoni, przygląda się jej, rzuca ją Rosencrantzowi. Cala jego energia opada. Siada) Cóż... jeśli dobrze obliczyłem... szanse były jednakowe.
Osiemdziesiąt pięć razy z rzędu — rekord pobity!
Pleciesz!
Jasne, że pobity.
(zły) A więc o to tylko chodzi? Tylko o to?
Żeby ustanowić rekord? To wszystko, co masz do powiedzenia?
Żadnych problemów? Żadnych wątpliwości?
Przecież sam je rzucałeś.
Ani cienia wątpliwości?
(rozżalony) Wygrałem, nie?
(podchodzi do niego, spokojnie) A gdybyś przegrał? Gdyby za każdym razem wynik był na twoją niekorzyść: osiemdziesiąt pięć razy, raz po razie, bez pudła?
(nieśmiało) Osiemdziesiąt pięć razy z rzędu — — reszka?
Tak! Co byś powiedział?
(niepewny) Hmm... (żartobliwie) Cóż, po pierwsze obejrzałbym dokładnie twoje monety!
Kamień spadł mi z serca. Więc jest jakiś czynnik, który da się przewidzieć: dbałość o własny interes... Przypuszczam, że ten czynnik pozostanie zawsze. Twoja ślepa wiara skłaniała mnie już do niepewności. (zwraca się raptem w jego stronę, wyciąga dłoń) Ręka. (Rosencrantz ściska mu dłoń. Guildenstern przyciąga go do siebie. Po chwili znów z większym przejęciem) Graliśmy w orła i reszkę od... (odtrąca go od siebie gwałtownie) Nie pierwszy raz gramy!
O, nie! Odkąd pamiętam, gramy w orła i reszkę.
To znaczy — od kiedy?
Nie wiem. Pomyśl tylko — osiemdziesiąt pięć razy!
Naprawdę?
Myślę, że trudno o lepszy wynik, co?
O tym tylko myślisz? Wyłącznie o tym? A strach?
Strach?
(wściekły, ciska monetę na ziemię) Tak, strach! Może by ci się od tego rozjaśniło we łbie!
Orzeł... (dokłada monetę do swojej sakiewki) Guildenstern siada, zgnębiony. Wyjmuje monetę, podrzuca ją, spada mu pod nogi. Sprawdza ją, podnosi i rzuca Rosencrantzowi, który chowa ją do sakiewki. Guildenstern wyjmuje jeszcze jedną monetę, podrzuca ją. łapie, przekłada do drugiej ręki, sprawdza i rzuca Rosencrantzowi, który wkłada ją do sakiewki. Guildenstern wyjmuje trzecią monetę, podrzuca ją, łapie prawą ręką, kładzie na przegub lewej ręki, podrzuca w górę, łapie lewą ręką, podnosi lewą nogę, rzuca monetę pod lewą nogą, łapie ją i kładzie sobie na głowie. Podchodzi Rosencrantz, sprawdza i wkłada ją do sakiewki.)
Zdaje mi się...
Mnie również.
Zdaje mi się. że to nie jest twój szczęśliwy dzień.
Zdaje mi się. że jednak...
Osiemdziesiąt dziewięć.
To musi coś znaczyć, poza nowym podziałem dóbr. (zastanawia się) Rozpatrzmy różne możliwości. Po pierwsze — sam jestem za tym. W głębi duszy sam ze sobą gram w orła i reszkę, przy czym monety mają po obu stronach orła i sam gram przeciwko sobie, żeby odpokutować za winy popełnione w zapomnianej przeszłości. (rzuca monetę Rosencrantzowi)
Po drugie: czas stanął w miejscu i fakt podrzucenia monety powtarza się dziewięćdziesiąt razy... (rzuca monetę, sprawdza, rzuca ją Rosencrantzowi) Raczej mało prawdopodobne. Po trzecie, interwencja niebios okazujących łaskawość jemu, patrz dzieci Izraela, lub zsyłających karę na mnie, patrz żona Lota. Po czwarte: efektowne przypomnienie zasady, że w każdym pojedynczym przypadku moneta podrzucona do góry (podrzuca monetę) z takim samym prawdopodobieństwem może paść na orła, jak na reszkę, a zatem — nie powinno to nikogo dziwić, jeśli tak się dzieje, (podrzuca monetę, rzuca ją Rosencrantzowi)
Nigdy jeszcze nie widziałem czegoś podobnego.
Więc oto sylogizm: Przesłanka pierwsza — on nigdy jeszcze nie widział czegoś podobnego. Druga — on nigdy jeszcze o czymś podobnym nie napisał do domu. Wniosek: nie warto o tym pisać do domu... Dom... Jaka pierwsza rzecz przychodzi ci do głowy?
Zaraz, czekaj... Masz na myśli pierwszą rzecz, którą pamiętam?
Nie — pierwsza rzecz, która ci przychodzi do głowy.
Aha. (pauza) Nie mogę sobie przypomnieć. Pustka w głowie. To już było tak dawno.
(lekko zniecierpliwiony) Nie rozumiesz, o co mi chodzi. Jaka pierwsza rzecz przychodzi ci do głowy — po wszystkich rzeczach, których zapomniałeś?
Aha. rozumiem. (pauza) Zapomniałem pytania.
Od kiedy to pamięć zaczęła cię zawodzić?
Nie pamiętam.
Guildenstern chodzi tam i sam.
Szczęśliwy jesteś?
Co?
Zadowolony? Odprężony?
Chyba tak.
Co chcesz robić?
Nie wiem. A ty?
Nie mam na nic ochoty. Na nic. (zatrzymuje się) Był jakiś posłaniec... Tak. Wezwano nas. (zwraca się do Rosencrantza, mówi bardzo szybko) Sylogizm drugi: Przesłanka pierwsza — prawdopodobieństwo to czynnik działający w orbicie sił przyrodzonych. Przesłanka druga — prawdopodobieństwo nie jest czynnikiem działającym. Wniosek: jesteśmy w orbicie sił przyrodzonych, nadprzyrodzonych lub nieprzyrodzonych. Przystępujemy do dyskusji. (Rosencrantz jest zaskoczony, Guildenstern dorzuca cierpko) Tylko się nie zapalaj.
Przepraszam, że... Co z tobą?
Naukowe podejście do badania zjawisk stanowi obronę przed poczuciem strachu Nie wolno tracić panowania nad sobą: uszy do góry, póki się da. Teraz przeciwnie niż w sylogizmie poprzednim: — trochę to skomplikowane, więc uważaj, to cię może podnieść na duchu. Jeśli zakładamy, jak to właśnie zrobiliśmy, że w orbicie sił...
crankygodwin