Beaton M.C. - Hamish Macbeth 26 Śmierc kominiarza.doc

(814 KB) Pobierz

SERIA KRYMINAŁÓW

Hamish Macbeth TOM 26

 

 

 

Hamish Macbeth śmierć kominiarza

 

M.C. Beaton


W SERII KRYMINAŁÓW

Hamish Macbeth ukażą się:

 

Tom 1. Hamish Macbeth i śmierć plotkary

Tom 2. Hamish Macbeth i śmierć łajdaka

Tom 3. Hamish Macbeth i śmierć obcego

Tom 4. Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej

Tom 5. Hamish Macbeth i śmierć bezwstydnicy

Tom 6. Hamish Macbeth i śmierć snobki

Tom 7. Hamish Macbeth i śmierć żartownisia

Tom 8. Hamish Macbeth i śmierć obżartucha

Tom 9. Hamish Macbeth i śmierć wędrowca

Tom 10. Hamish Macbeth i śmierć uwodziciela

Tom 11. Hamish Macbeth i śmierć zrzędy

Tom 12. Hamish Macbeth i śmierć macho

Tom 13. Hamish Macbeth i śmierć dentysty

Tom 14. Hamish Macbeth i śmierć scenarzysty

Tom 15. Hamish Macbeth i śmierć nałogowca

Tom 16. Hamish Macbeth i śmierć śmieciarza

Tom 17. Hamish Macbeth i śmierć celebrytki

Tom 18. Hamish Macbeth i śmierć osady

Tom 19. Hamish Macbeth i śmierć oszczercy

Tom 20. Hamish Macbeth i śmierć nudziarza

Tom 21. Hamish Macbeth i śmierć marzycielki

Tom 22. Hamish Macbeth i śmierć pokojówki

Tom 23. Hamish Macbeth i śmierć milusińskiej

Tom 24. Hamish Macbeth i śmierć czarownicy

Tom 25. Hamish Macbeth i śmierć walentynki

Tom 26. Hamish Macbeth i śmierć kominiarza


Tytuł serii: Seria kryminałów Hamish Macbeth

Tytuł tomu: Hamish Macbeth i śmierć kominiarza

Tytuł oryginalny tomu: Death of a Sweep, A Hamish Macbeth Mystery


Georgiemu Askew i Dave'owi Tappingowi oraz pracownikom pięknego hotelu Cavendish w posiadłości Chastworth, którzy dawali nam schronienie we wszystkie zimowe popołudnia, choć nie byliśmy ich klientami. Serdeczne podziękowania.


Rozdział pierwszy

Złoci chłopcy i dziewczęta, wszyscy muszą Jak kominiarz w proch się zamienić.

William Szekspir

 

Do wioski Drim, położonej w hrabstwie Sutherland na północnym zachodzie Szkocji, rzadko docierali przybysze z zewnątrz. Nawet najbardziej romantycznie nastawieni entuzjaści szkockiego folkloru z położonych na południu miast musieli przyznać, że nie było to ani interesujące, ani piękne miejsce.

Była to mała wioska, położona na końcu długiej odnogi morskiego jeziora, gdzie zbocza wznoszących się gór opadały prosto do wody, która wydawała się przez to czarna i złowroga nawet w pogodny dzień. Drim było skupiskiem bielonych domków z jednym sklepem wielobranżowym. Jakiś czas temu popełniono tu morderstwo i wtedy na pewien czas wkroczył tutaj świat z zewnątrz. Drim jednak powróciło do swojego zwykłego stanu odrętwienia.

Wioska nie miała już swojego pastora, choć raz w miesiącu w kościele odbywały się nabożeństwa prowadzone przez przyjezdnego kaznodzieję. Stara plebania stała pusta i nie było chętnych do jej kupna. Co więcej, uważano, że dom jest nawiedzony. Ostatni pastor powiesił się w nim, gdy odeszła od niego żona.

Najbliżej urzędującym policjantem był sierżant Ha - mish Macbeth, mieszkający w miasteczku Lochdubh, oddalonym o kilkanaście kilometrów, położonym za górami i wrzosowiskami. Chociaż Drim znajdowało się w jego rewirze, sierżant rzadko miał powód, żeby tam zaglądać.

Mieszkańcy przeżyli tu chwilowe podekscytowanie, gdy przyjezdni kupili starą posiadłość w stylu króla Jerzego, położoną na zboczu wznoszącym się nad wioską. Domostwo stało puste już od jakiegoś czasu. Poprzednią właścicielką była pewna ekscentryczna starsza dama. Dom wystawiano na sprzedaż przez pięć lat, aż w końcu kupił go kapitan Henry Davenport i jego żona Milly.

Był to kwadratowy, trzykondygnacyjny budynek z czerwonego piaskowca, tak samo nieprzyjemny i ponury, jak cała wioska. Rozciągałby się stamtąd piękny widok, gdyby wokół nie rosły wawrzyny, jedlice, kępy brzóz i jedna potężna igława.

Kiedy cztery miesiące temu Anglicy sprowadzili się do posiadłości, kilkoro z mieszkańców odwiedziło ich, niosąc w prezencie ciasta, jednak odrzuciły ich wyniosłe maniery kapitana i bojaźliwość jego żony. Na zakupy jeździli do Strathbane, najbliżej położonego miasta, więc Milly Davenport nie zaglądała nawet do lokalnego sklepu.

Kapitan był emerytowanym wojskowym, trochę zgorzkniałym. Wprawdzie nie udało mu się awansować do wyższej rangi, ale z determinacją wymagał, by wciąż zwracać się do niego, używając wojskowego tytułu.

Nigdzie w kraju nie byłby w stanie pozwolić sobie na tak rozległe domostwo, które odpowiadało jego wybujałym ambicjom.

Żona, Milly, również Angielka, wciąż nosiła ślady dawnej urody. Chętnie zatrudniłaby jedną z miejscowych kobiet, żeby pomogła jej w prowadzeniu domu, ale małżonek drwił jadowicie, że przecież nie ma nic innego do roboty, a to będzie tylko strata pieniędzy.

Kapitan odkrył, że do posiadłości należało również torfowisko, zatrudnił więc jednego z miejscowych, Hugh Mackenziego, żeby dostarczał mu torfu. Dym z tego opału był jednak bardzo męczący. Pewnego wieczoru kapitan odebrał dziwny telefon. Skończył rozmowę i wrócił z wietrznego holu, w którym znajdował się aparat. Jego twarz nabrała rumieńców ze zdenerwowania.

- Kto dzwonił? - spytała Milly.

- Stary kolega z wojska. Zrób coś pożytecznego. Wychodzę jutro na spacer, a ty rusz się trochę. Wezwij kominiarza i dopilnuj, żeby wyczyścił ten cholerny komin! Jeśli ktoś zadzwoni, powiedz, że wyjechałem za granicę.

W mniej odległych częściach Szkocji ludzie czyszczą kominy za pomocą odkurzacza. Jednak w Drim mieszkańcy wciąż polegali na usługach wędrownego kominiarza, Petera Raya, i jego starodawnych szczotek.

Na weselach kominiarze wciąż uważani byli za znak szczęścia, zwłaszcza jeśli pocałowali pannę młodą. Pete dorabiał sobie, zatrudniając się przy całowaniu panien młodych, choć ludzie uważali, że mężczyzna kąpał się zaledwie dwa razy do roku: na Boże Narodzenie i Wielkanoc. Zwykle był tak czarny, jak sadza, którą wymiatał z kominów. Mieszkał w chatce położonej wysoko pośród wrzosowisk, między Lochdubh i Drim. Jeździł starym motorem z boczną przyczepką, w której woził swoje szczotki.

Milly zadzwoniła do lokalnego sklepu i zdobyła numer telefonu kominiarza. Tuż przed jego przyjazdem kapitan oświadczył tajemniczo, że wychodzi na jakiś czas i dodał, że jeśli ktoś by o niego pytał, żona ma odpowiedzieć, że wyjechał za granicę.

Kominiarz przyjechał zaraz po wyjściu pana Daven - porta. Milly rzuciła tylko okiem na jego pokrytą sadzą postać, podała mu kubek z herbatą i pobiegła, żeby zakryć dywan w salonie gazetami i starymi prześcieradłami. Potem oznajmiła, że wybiera się do miasteczka po zakupy. Spytała Pete'a, ile będzie kosztowała usługa i zapłaciła z góry. Zaproponowała, że jeśli skończy przed jej powrotem, ma wyjść kuchennymi drzwiami i zamknąć je za sobą, a klucz wrzucić przez skrzynkę na listy. Milly miała zapasowy klucz. Kobieta chciała być poza domem jak najdłużej. Martwił ją telefon od człowieka, z którym jej mąż nie chciał rozmawiać. Wiedziała, że nie potrafi kłamać i od razu się z tym zdradzi.

Miała niewielkie szanse, żeby poznać którąś z kobiet z wioski, a czuła wielką potrzebę porozmawiania z kimś. Spędziła zaledwie parę chwil w lokalnym sklepie. Było jej przykro, że mąż czerpał złośliwą satysfakcję, nie dając miejscowym nic zarobić. Ale udało jej się pogawędzić z kilkoma kobietami, a pani Mackay nawet zaprosiła ją na herbatę.

Po kilku godzinach Milly wróciła do domu, czując się szczęśliwa pierwszy raz od bardzo dawna. Z irytacją zauważyła, że drzwi do kuchni są otwarte. Uznała, że albo kominiarz zapomniał ich zamknąć, albo mąż już wrócił. Pozbierała z podłogi prześcieradła i zaniosła je do pralni. W kominku wciąż znajdowały się zmięte gazety, które zostawiła, by chroniły przed ewentualną sadzą wypadającą z komina. Postanowiła wypić drinka, zanim dokończy sprzątanie. Wzięła ze stolika jedną z drogich whisky i nalała sobie solidną porcję. Nie spodobałoby się to jej mężowi. Ale często wieczorami bywał tak pijany, że była pewna, że dojdzie do wniosku, iż sam wypił cały alkohol.

Usiadła w salonie i popijając drinka, wpatrywała się w duży kamienny kominek. Rozkoszowała się chwilą wolności. Gdyby tylko kapitan częściej wychodził! „Gdyby tylko - szepnął cichy, wredny głosik w jej głowie - umarł."

Milly pociągnęła kolejny łyk whisky, czuła wyrzuty sumienia i cały czas nasłuchiwała, czy mąż nie wraca. Wiatr zaczął się wzmagać i wył teraz wokół domu.

Plum! Plum! Plum! Milly zesztywniała. Co to za dźwięk? Kran przecieka w kuchni? Nie, ten odgłos dochodził z kominka. Zapadał zmierzch. Wstała i włączyła wszystkie światła.

Plum!

Dźwięk rzeczywiście dochodził z kominka. Podeszła do paleniska i spojrzała. Coś ciemnego kapało na papier. Komin był stary. Jeśli ktoś by się schylił i spojrzał przez niego w górę, zobaczyłby niebo. Może to deszcz.

Wystawiła rękę i chwyciła kroplę wierzchem dłoni, po czym przysunęła ją do lampy, stojącej na stoliku przy kominku.

Milly krzyknęła z przerażenia. Krew!

Do czasu przyjazdu sierżanta Hamisha Macbetha z Lochdubh, Milly zamknęła się w kuchni.

- Z komina kapie krew! - zawołała, otwierając drzwi wysokiemu policjantowi.

- Już dobrze - uspokajał Hamish. - Może utknął tam jakiś ptak albo inne zwierzę.

- Ale był tu kominiarz i wyczyścił komin.

- Kiedy to było?

- Dziś rano.

- A gdzie jest pani mąż?

- Wyszedł na spacer. Jeszcze nie wrócił.

- Mówi pani, że to się stało w salonie?

- Tak, pokażę panu. - Milly zaprowadziła go do pokoju.

Salon był skromnie umeblowany szwedzkimi meblami, które składało się samemu. Wystrój nie pasował to tego dawniej eleganckiego pomieszczenia.

Hamish wyciągnął mocną latarkę, kucnął i oświetlił wnętrze komina. W świetle latarki zobaczył parę dyndających stóp w porządnie wypolerowanych półbutach.

Cofnął się i usiadł na piętach.

- Obawiam się, że w kominie znajduje się ciało człowieka.

- Och, ten biedny kominiarz! - wydusiła Milly. Hamish nie chciał jej mówić, że Pete nie nosił nigdy nic innego, oprócz starych, brudnych, zniszczonych butów. Zadzwonił do komendy głównej i zażądał wysłania karetki, wozu strażackiego, grupy śledczych i oddziału policji.

Odwrócił się do Milly:

- Niech pani wróci do kuchni, nie powinna pani tu zostać.

Hamish niecierpliwił się bardzo. Może mężczyzna w kominie nadal żyje? Jeśli jednak ściągnie ciało, zostanie oskarżony o zniszczenie sceny zbrodni.

Z ulgą usłyszał zbliżające się syreny. Odsunął się, żeby przepuścić do pokoju ubranych na biało śledczych. Potem poszedł do kuchni, żeby dołączyć do Blaira, grubego inspektora z Glasgow, który szczerze go nienawidził. Spotkał tam również detektywa Jimmy'ego Andersona.

Hamish zdał im szczegółową relację z całego zdarzenia.

- Wydaje mi się, że to kapitan Davenport - sugerował. - Powinniśmy znaleźć tego kominiarza.

- Więc zajmij się tym - warknął Blair. - Resztę zostaw specjalistom.

Przed domem znajdował się krótki podjazd, ocieniony drzewami i krzewami. Ślady opon z boku świadczyły o tym, że kominiarz objechał dom i zaparkował przy bocznych drzwiach kuchennych.

Hamish udał się najpierw do lokalnego sklepu, gdzie za ladą stali Jock Kennedy i jego żona, Ailsa. Opowiedział im, co się stało, a potem zwrócił się do nich:

- Myślę, że pani Davenport przyda się towarzystwo drugiej kobiety.

- Zaraz tam pójdę - odparta Ailsa.

Hamish ruszył przez wrzosowiska do chatki, w której mieszkał Pete Ray. Zapukał, ale nikt mu nie otwierał. Obszedł domek, potykając się o zardzewiałe rupiecie, nigdzie nie dostrzegł motoru. Nacisnął klamkę i okazało się, że drzwi chatki nie były zamknięte na klucz. Wszedł do środka i włączył latarkę, wiedział, że nie ma tam prądu. Chatka składała się z jednego pomieszczenia z piecem gazowym w rogu, starą kuchenką i stojącym przy ścianie brudnym, niezasłanym łóżkiem. Obok piętrzył się stos gazet. W przesłoniętej zasłoną wnęce wisiał jeden porządny garnitur, a pod nim na podłodze leżała sterta bielizny i brudnych swetrów.

Sierżant wyszedł na zewnątrz, czując narastający niepokój. Nie był w stanie sobie wyobrazić, żeby Pete mógł popełnić tak skomplikowaną i bezsensowną zbrodnię. Hamish wyjął telefon i zadzwonił do Jimmy'ego Andersona.

- Nie mogę znaleźć Pete'a.

- Blair już mu wszystko przypisał - odparł Jimmy. - Choć nie wiem, jakim cudem kominiarz na starym motorze mógł się nagle rozpłynąć w powietrzu.

- Ja potrafię - odparł ponuro Hamish.

- O czym ty mówisz?

- A jeśli kominiarz przeszkodził mordercy? Zabił go również, zabrał ciało razem z motorem na najbliższe bagnisko i w ten sposób zniknęli.

- Zawsze można liczyć na to, że wszystko skomplikujesz.

Następnego dnia Pete'a znaleziono martwego na wrzosowiskach. Okazało się, że wpadł motorem w ukrytą wśród wrzosów dziurę, a siła zderzenia wyrzuciła go na ostrą skałę i mężczyzna złamał sobie kark. Ściskał żelazny łom, pokryty włosami i krwią. W bocznej przyczepie znaleziono świeczniki, portfel kapitana i biżuterię Milly. Sprawa zamknięta. Kapitan złapał Pete'a na kradzieży i to kominiarz go zabił.

Następnego ranka, kiedy Jimmy zjawił się na posterunku w Lochdubh, zastał Hamisha pogrążonego w ponurych rozmyślaniach.

- Nie wierzę w to! - wykrzyknął Hamish. - Nie Pete. Był wrażliwy i uwielbiał swoją pracę. Był prostym człowiekiem, ale okrutnym? Nigdy!

- Och, uspokój się i zrób mi drinka - skwitował Jimmy. Hamish nalał mu whisky.

- To wyglądało tak: Davenport wychodzi na spacer i mówi żonie, że gdyby ktoś o niego pytał, to wyjechał za granicę.

- Znów włamałeś się do policyjnej bazy danych. - Jimmy spojrzał na niego oskarżycielsko.

Hamish zignorował jego uwagę i mówił dalej:

- Spotyka się z tym człowiekiem i wracają do domu. Kłócą się, Davenport zostaje uderzony łomem. Z komina wyłania się Pete, jak jakiś zły duch. Jest to jeden z tych starych kominów z drabinką wewnątrz z czasów, kiedy kominiarze posyłali na górę pomocników. Pete mógł wejść do środka. Był bardzo chudy, sama skóra i kości. Morderca zabija go i zabiera kilka przedmiotów, żeby wyglądało to na włamanie. Wkłada Pete'a do bocznej przyczepki motoru i jedzie na wrzosowiska, żeby zaaranżować wypadek. Wraca do domu i szuka czegoś.

Nie może tego znaleźć i w przypływie wściekłości wpycha do komina kapitana, który również był dość szczupły. Zabójca ma nadzieję, że minie trochę czasu, zanim znajdą ciało.

- Och, Hamish, daj spokój! Odpuść sobie.

- Nie! Jestem przekonany, że śledczy nie zbadali dokładnie bocznej przyczepy. Chcę ją obejrzeć.

- Jest dwudziesta.

- Chodź, Jimmy, idziemy.

- W porządku, ale zostawiamy tutaj twoje bestie. Przyprawiają mnie o dreszcze.

„Bestiami" Hamisha były jego pies Lugs i dzika kotka o imieniu Sonsie. Jimmy powinien był wiedzieć, że Hamish nie lubił zostawiać ich samych, jakby były parą małych dzieci.

Sierżant wyjechał, prowadząc swojego land rovera, a Jimmy ruszył za nim nieoznakowanym radiowozem.

Wieczorne powietrze było łagodne, jakby zima postanowiła w końcu odpuścić i odejść z Sutherland. Na niebie jasno świeciły gwiazdy, a wznoszące się nad miasteczkiem czarne sylwetki gór rysowały się na rozgwieżdżonym niebie.

Dowódcą śledczym był zwalisty, nieprzyjemny człowiek, Angus Forrest.

- Pakuję już wszystko na noc - warknął.

- Chcieliśmy tylko rzucić okiem na boczną przyczepę - powstrzymał go Jimmy.

- Miałem zająć się tym jutro. Nie ma większego sensu, sprawa jest już praktycznie zamknięta.

- Szybko się uwiniemy - upierał się Jimmy.

Motor i przyczepa stały zaparkowane w garażu przy komendzie policji. Angus włączył górne oświetlenie.

- Idę do pubu. Zadzwońcie, jak skończycie. Tylko włóżcie kombinezony i rękawiczki.

Jimmy i Hamish wcisnęli się w swoje niebieskie kombinezony i buty.

- A teraz - orzechowe oczy Hamisha błyszczały - zobaczymy, co uda nam się znaleźć. Podejrzewam, że łom, biżuteria i portfel zostały zabrane, ale mnie interesuje ta przyczepa. Będziemy potrzebować luminalu.

- Co ty sobie wyobrażasz? - mruknął Jimmy. - Myślisz, że to telewizja? Masz zestaw do zdejmowania odcisków palców?

- Mam.

- W porządku, zabieraj się do roboty. Ja siądę sobie tam i popatrzę.

Hamish zaczął powoli zdejmować odciski palców z przyczepy i motoru. W końcu wyprostował się.

- Ktoś, kto prowadził ten motor, włożył rękawiczki. Kiedy Pete był w rękawiczkach?

- Kiedy dopiero co kogoś zamordował - odparł Jimmy, powstrzymując ziewnięcie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin