Benoit Michel - Tajemnica 13 apostoła.doc

(1545 KB) Pobierz

 

 

Z francuskiego przełożyły

KRYSTYNA KOWALCZYK

WIKTORIA MELECH

Tytuł oryginału:

LE SECRET DU TREIZIEME APÓTRE

Copyright © Editions Albin Michel 2006

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2008

Le secret du treizieine apótre Copyright © for the Polish translation by Krystyna Kowalczyk 2008

La verite historiaue deiriere Le secret du treizieine apótre Copyright © for the Polish translation by Wiktoria Melech 2008

Redakcja: Hanna Machlejd-Mościcka Konsultacja religioznawcza: prof. Zbigniew Mikołejko

Ilustracja na okładce: Jacek Kopalski Projekt graficzny okładki i serii: Andrzej Kuryłowicz

ISBN 978-83-7359-567-5

Dystrybucja

Firma Księgarska Jacek Olesiejuk

Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.

t./f. 022-535-0557, 022-721-3011/7007/7009

www.olesiejuk.pl

Sprzedaż wysyłkowa - księgarnie internetowe

www.merlin.pl

www.empik.com

www.ksiazki.wp.pl

WYDAWNICTWO ALBATROS

ANDRZEJ KURYŁOWICZ

Wiktorii Wiedeńskiej 7/24, 02-954 Warszawa

Wydanie I

Skład: Laguna

Druk: WZDZ - Drukarnia Lega, Opole

Davidowi, synowi, którego pragnąłbym mieć.

Wąska ścieżka na zboczu góry biegła nad doliną. Poniżej, w dużym oddaleniu, słychać było potok, do którego spływały wody z innych strumieni. Zostawiłem przyczepę kempingową na końcu leśnej drogi i postanowiłem pójść dalej pieszo. W obleganych przez turystów i uprzemysłowionych Włoszech masyw Abruzzów wydawał się tak samo dziki i opustoszały jak przed wiekami.

Kiedy wydostałem się ze świerkowego zagajnika, moim oczom ukazał się wąwóz, którego zbocze dochodziło do krawędzi zasłaniającej brzeg Adriatyku. Drapieżne ptaki szybowały leniwie w przestworzach, a wokół panowała niczym niezmącona cisza miejsca oddalonego o dobrych kilkadziesiąt kilometrów od drogi zapełnionej letnikami, którzy nigdy nie docierają aż tutaj.

Wtedy właśnie go ujrzałem, odzianego w bluzę, z sierpem w dłoni, pochylonego nad kępką piołunu. Białe włosy spływające na ramiona podkreślały kruchość jego sylwetki. Kiedy się wyprostował, zobaczyłem brodę i parę przenikających mnie na wylot jasnych oczu, przejrzystych jak woda. Spojrzenie dziecka, naiwne i pełne czułości, ale jednocześnie bystre i żywe.

A więc jest pan... Słysząc kroki, domyśliłem się, że to pan nadchodzi, bo nikt inny nie zapuszcza się tak wysoko.

              Mówi ojciec po francusku!

Wyprostował się, wsunął rękojeść sierpa za pasek bluzy i przedstawił się, nie wyciągając do mnie ręki.

              Ojciec Nil. Jestem, a raczej byłem mnichem w pewnym francuskim opactwie. Przedtem.

Jego twarz zmarszczyła się w szelmowskim uśmiechu. Nie pytając, kim jestem ani jak dostałem się na ten kraniec świata, powiedział:

              Powinien pan napić się naparu z ziół, lato jest takie upalne. Zmieszam piołun z miętą i rozmarynem. Napój będzie trochę gorzki, ale doda sił. Proszę podejść bliżej.

Zabrzmiało to jak rozkaz, tyle tylko, że wypowiedziany przyjaznym tonem. Poszedłem więc za nim. Szczupły i wyprostowany poruszał się z lekkością. Chwilami plamy słońca prześwitujące przez gałęzie sosen rozświetlały jego srebrzyste włosy.

*    *    *

Ścieżka zwężała się, a potem raptownie rozszerzała, przechodząc w maleńki taras górujący nad stromym pionowym urwiskiem. Za tarasem pojawiła się zaledwie odcinająca się od zbocza góry fasada z suchych kamieni, z niskimi drzwiami i jednym tylko oknem.

              Będzie się pan musiał schylić, żeby wejść do środka: ta samotnia jest grotą przystosowaną do mieszkania. Podobną zapewne do tych w Qumran[1].

Czyżbym wyglądał na kogoś, kto był w Qumran? Ojciec NU niczego nie wyjaśniał i nie zadawał pytań. Sama jego obecność ustanawiała porządek rzeczy zupełnie oczywisty. Obecność przy nim krasnoludka lub nimfy wydałaby mi się całkiem naturalna.

Spędziłem z ojcem Nilem jeden dzień. Siedząc w samo południe na kamiennym parapecie zawieszonym nad przepaścią,

jedliśmy chleb i kozi ser posypany aromatycznymi ziołami. Kiedy cień przeciwległego wzgórza zaczął nasuwać się na jego pustelnię, rzekł do mnie:

              Odprowadzę pana do leśnej drogi. Płynąca w wąwozie rzeka jest czysta i można napić się wody.

W zetknięciu z ojcem Nilem wszystko wydawało się czyste. Powiedziałem mu, że chciałbym zatrzymać się w górach na parę dni.

              Nie ma potrzeby zamykania samochodu odparł tu nikt nie zagląda, a dzikie zwierzęta odnoszą się do wszystkiego z szacunkiem. Proszę przyjść jutro, będę miał świeży ser.

*   *   *

Straciłem rachubę dni spędzonych w jego pobliżu. Nazajutrz na tarasie pojawiły się kozy, żeby zjadać z naszych dłoni okruszyny jedzenia.

              Wczoraj obserwowały pana z daleka. Skoro się pana nie boją, to znaczy, że mogę opowiedzieć panu swoją historię. Będzie pan pierwszą osobą, która ją usłyszy.

I ojciec Nil zaczął mówić. Mimo że to on był główną postacią tej przygody, nie mówił o sobie, lecz o pewnym człowieku, na którego ślady natrafił w Historii, o Judejczyku żyjącym w pierwszym wieku naszej ery. Za postacią tego mężczyzny dostrzegłem cień jeszcze kogoś, o kim nie mówił zbyt wiele, ale wszystko tłumaczyła jasność jego czystego spojrzenia.

*    *    *

Ostatniego dnia pobytu w samotni mój świat człowieka Zachodu wychowanego w wierze chrześcijańskiej zachwiał się. Odjechałem, kiedy pierwsze gwiazdy ukazały się na niebie. Ojciec NU, którego niewielki cień widoczny był na tarasie, nadawał sens całej dolinie. Kozy towarzyszyły mi jeszcze przez krótką chwilę. Przestraszyły się, kiedy zapaliłem latarkę, i zawróciły.

Część pierwsza

1

Pociąg pędził listopadową nocą. Ojciec Andriej rzucił okiem na zegarek: ekspres relacji Rzym — Paryż miał już dwie godziny spóźnienia, jak zwykle na włoskim odcinku trasy. Westchnął: nie dojadę do Paryża przed dwudziestą pierwszą...

Usadowił się wygodniej i kciukiem poluzował celuloidowy kołnierzyk. Nie przywykł do księżowskiego stroju, który wkładał tylko wtedy, gdy opuszczał opactwo, a to należało do rzadkości. Ach te włoskie wagony pamiętające jeszcze z pewnością czasy Mussoliniego! Siedzenia pokryte imitacją skóry, twarde jak krzesła w klasztornej rozmównicy, okno opadające do samego dołu i żadnej klimatyzacji...

To nic, przecież do końca podróży została już tylko godzina. Światła stacji Lamotte-Beuvron przemknęły jak błyskawica: na długich prostych trasach prowadzących przez Sologne ekspres zawsze rozwijał maksymalną prędkość.

Widząc wiercącego się księdza, przysadzisty pasażer siedzący naprzeciwko spojrzał na niego znad gazety brązowymi oczami i uśmiechnął się, chociaż ten uśmiech wcale nie rozjaśnił jego smagłej twarzy.

Uśmiecha się wyłącznie ustami, pomyślał Andriej, ale jego oczy pozostają tak samo zimne jak kamyki nad brzegiem Loary...

Duchowni tak często jeździli ekspresem Rzym — Paryż, że mógł on niemal uchodzić za specjalny pociąg Watykanu. Tym razem jednak w przedziale był tylko on i dwóch milczących mężczyzn. Inne miejsca, choć zarezerwowane, pozostały puste przez całą drogę. Spojrzał na drugiego pasażera wciśniętego w kąt od strony korytarza: trochę starszego i eleganckiego, o włosach koloru dojrzałego zboża. Wydawało się, że śpi, bo miał zamknięte oczy, ale czasami przebierał palcami prawej ręki po kolanie, a lewą leżącą na udzie jakby dobierał akompaniament. Od początku podróży zamienili z sobą tylko kilka grzecznościowych słów po włosku, dzięki czemu Andriej mógł usłyszeć silny cudzoziemski akcent, którego nie mógł jednak rozpoznać. Europa Wschodnia? Mężczyzna twarz miał młodzieńczą, pomimo blizny przecinającej ją od lewego ucha i ginącej w złotych włosach na czole.

Ach ten zwyczaj przyglądania się najdrobniejszym szczegółom!... Wziął się zapewne z długiego ślęczenia nad najbardziej zawiłymi rękopisami, pomyślał Andriej.

Oparł głowę o szybę i z roztargnieniem patrzył na drogę biegnącą wzdłuż torów kolejowych.

*  *   *

Już dwa miesiące temu powinien był odesłać do Rzymu przełożony i opracowany manuskrypt koptyjski z Nag Ham-madi. Z tłumaczeniem uporał się szybko, ale miał jeszcze dołączyć szczegółowy raport! Nie był w stanie go zredagować. Nie sposób powiedzieć o wszystkim, a zwłaszcza napisać. Byłoby to zbyt niebezpieczne.

A zatem wezwano go. W biurach Kongregacji do spraw Doktryny Wiary — następczyni inkwizycji — nie mógł uniknąć pytań zadawanych przez rozmówców. Wolałby nie mówić im o swoich hipotezach i poprzestać na technicznych problemach z tłumaczeniem. Jednak kardynał, a zwłaszcza straszliwy minu-tant[2] tak naciskali, że był zmuszony powiedzieć więcej, niż zamierzał. Wypytywali również o płytę z Germigny i wówczas ich twarze stały się jeszcze bardziej nieprzeniknione.

W końcu uzyskał zezwolenie na wstęp do archiwów Biblioteki Watykańskiej. Tam dopadło go niespodziewanie bolesne wspomnienie własnej rodziny — być może była to cena, jaką musiał zapłacić, żeby zdobyć materialny dowód na to, co od dawna podejrzewał. W związku z tym właśnie odkryciem w pośpiechu opuścił San Girolamo, wsiadł do pociągu i teraz wracał do swojego opactwa. Znalazł się w wielkim niebezpieczeństwie. Tymczasem pragnął spokoju, tylko spokoju. Jego miejsce nie było pośród intryg i knowań. W Rzymie nie czuł się u siebie. Ale czy gdziekolwiek czuł się u siebie? Wstępując do opactwa, po raz kolejny zmienił ojczyznę i skazał się na samotność.

Teraz zagadka została rozwiązana. Co powie ojcu Nilowi? Tak powściągliwemu, który przemierzył już część tej samej co on drogi... Naprowadzi go na właściwy trop. To, co on teraz odkrył po latach poszukiwań, Nil będzie musiał znaleźć sam. Jeśli jemu, Andriejowi, coś się przytrafi, Nil będzie najodpowiedniejszym człowiekiem, by kontynuować jego dzieło.

*   *   *

Ojciec Andriej otworzył torbę i zaczął w niej czegoś szukać, nie widząc, że pasażer z naprzeciwka bacznie go obserwuje. Dzięki temu, że przedział przewidziany dla sześciu podróżnych zajmowały tylko trzy osoby, Andriej zdjął swoją nową marynarkę duchownego i położył na wolnym siedzeniu z prawej strony w taki sposób, aby się nie pogniotła. Wreszcie znalazł to, czego szukał: ołówek i mały skrawek papieru. Szybko napisał kilka słów, zamknął zwitek w lewej dłoni, machinalnie zacisnął palce i odchylił w tył głowę.

Rozleniwił go hałas pociągu zwielokrotniony echem odbijanym przez drzewa rosnące wzdłuż drogi. Czuł, że zaraz zapadnie w drzemkę...

*  *

Chwilę potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Podróżny z naprzeciwka odłożył spokojnie gazetę i wstał. Jednocześnie, twarz siedzącego w kącie blondyna stężała. On również wstał i zbliżył się, jakby chciał zdjąć coś z siatki na bagaże. Andriej spojrzał odruchowo w górę: była pusta.

Zanim się zorientował, zobaczył złote włosy pasażera nad swoją twarzą i jego rękę wyciągniętą w stronę marynarki leżącej na siedzeniu.

Nagle zapanowała ciemność: zarzucono mu marynarkę na głowę. Poczuł, jak dwie muskularne ręce wiążą go, krępują ubraniem ciało, po czym unoszą w górę. Materiał zdusił jego okrzyk zdumienia. Leżąc twarzą zwróconą do podłogi, usłyszał pisk opuszczanego okna, a na biodrach poczuł zimny dotyk poręczy. Walczył, ale ciało wisiało już do połowy za oknem, smagane bezlitośnie pędem powietrza, mimo okrywającej go marynarki, której poły przytrzymywała na jego twarzy silna dłoń.

Zaczął się dusić. Kim są ci ludzie? Powinienem był mieć się na baczności, zważywszy na to, że podobne wypadki zdarzały się od dwóch tysięcy lat. Ale dlaczego teraz i dlaczego tutaj?

Lewa dłoń uwięzia między poręczą okna i brzuchem, ale nie wypuściła skrawka papieru.

Zorientował się, że usiłowano wyrzucić go przez okno.

2

Monsignore Alessandro Calfo był zadowolony. Przed opuszczeniem wielkiej długiej sali w pobliżu Watykanu Jedenastu dało mu carte blanche: nie można było ryzykować. Od czterech wieków jedynie oni czuwali nad najbardziej drogocennym skarbcem Kościoła katolickiego — apostolskiego i rzymskiego. Ci, którzy zbyt byli dociekliwi, musieli zostać unieszkodliwieni.

Bardzo uważał, żeby nie powiedzieć wszystkiego kardynałowi. Ale jak długo można zachować tajemnicą? Gdyby jednak została wyjawiona, byłby to koniec Kościoła, kres całego chrześcijaństwa. Także straszliwy cios dla Zachodu, któremu zagrażał islam. Olbrzymia odpowiedzialność spoczywała zatem na barkach dwunastu mężczyzn: Stowarzyszenie Świętego Piusa V zostało założone właśnie po to, by strzec owej tajemnicy, a Calfo był jego przewodniczącym.

Mając to na uwadze, ograniczył się do zapewnienia kardynała, że istnieją tylko rozproszone poszlaki, które jedynie kilku erudytów na świecie może powiązać i zinterpretować. Zataił przy tym to, co najistotniejsze: gdyby te poszlaki poskładać w całość i przekazać do publicznej wiadomości, mogłoby to doprowadzić do znalezienia dowodu absolutnego, dowodu niepodlegającego żadnej dyskusji. Oto dlaczego tak ważne było utrzymanie poszlak w stanie rozproszonym, bo jeśli komuś udałoby się je powiązać ze sobą, mógłby odkryć prawdę.

Calfo podniósł się, okrążył stół i stanął przed krucyfiksem z widocznymi na nim plamami krwi..

Panie! Twoich dwunastu apostołów czuwa nad Tobą".

Odruchowo przekręcił pierścień na serdecznym palcu prawej dłoni. Szlachetny kamień, ciemnozielony jaspis nakrapiany czerwonymi plamkami, był wyjątkowo dużych rozmiarów — zwracał uwagę nawet w Rzymie, gdzie prałaci prezentują ostentacyjnie insygnia swoich godności. Ten drogocenny klejnot nieustannie mu przypominał, na czym dokładnie polega jego misja.

Ktokolwiek dotrze do tajemnicy, będzie musiał zniknąć!

 

3

Pędzący z zawrotną prędkością pociąg sunął teraz przez nizinę Sologne jak świetlisty wąż. Z ciałem zgiętym wpół i smaganym wiatrem, ojciec Andriej wyginał się pod naporem powietrza i opierał naciskowi dwóch zdecydowanych rąk, które spychały go w przepaść. Nagle wszystkie jego mięśnie zwiotczały.

Boże! Szukałem Cię od zarania mojego żywota; i oto nadszedł jego kres.

Przysadzistemu pasażerowi udało się wreszcie wypchnąć Andrieja na zewnątrz. Jego towarzysz stał nieruchomy jak posąg i przyglądał się scenie.

Ciało zawirowało jak zwiędły liść i spadło ciężko na pobocze torowiska.

Rzymski ekspres najwidoczniej próbował nadrobić opóźnienie: nie upłynęła nawet minuta, a bezkształtna kukła przepychana podmuchami lodowatego powietrza pozostała daleko przy torach. Marynarkę porwał wiatr. Rzecz dziwna, ale lewa ręka ojca Andrieja pozostała w tej samej pozycji: pięść mocno ściskająca skrawek papieru wyciągnięta była w górę, w stronę ciemnego nieba, po którym ciężkie chmury sunęły na wschód.

Nieco później z pobliskiego lasu wyszła sarna i zaczęła obwąchiwać ten dziwny tłumok pachnący człowiekiem. Dobrze znała kwaskowaty zapach wydzielany przez bardzo przestraszonych ludzi. Długo wąchała zaciśniętą pięść Andrieja groteskowo uniesioną ku niebu.

Nagle podniosła łeb, odskoczyła w bok i znikła w gęstwinie drzew. Oślepiły ją światła samochodu, który gwałtownie zahamował na biegnącej poniżej drodze. Wysiedli z niego dwaj mężczyźni, wspięli się po nasypie i pochylili nad zniekształconym ciałem. Sarna znieruchomiała; mężczyźni zeszli i stali teraz obok samochodu, rozmawiając z ożywieniem.

Kiedy zwierzę dostrzegło na drodze światła nadjeżdżającego z dużą prędkością pojazdu żandarmerii, odskoczyło ponownie i uciekło w głąb ciemnego i cichego lasu.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin