Prowincja 16 - Colin Forbes (Collin Forbes).pdf

(1318 KB) Pobierz
Od Autora
Wszystkie postaci występujące w tej powieści są wytworem wyobraźni autora i nie odnoszą się do
żyjących osób. To samo tyczy się przedstawionych rezydencji i apartamentów umiejscowionych w
Europie.
Prolog
Dla Pauli Grey koszmar rozpoczął się dokładnie o dziesiątej
wieczorem pewnej zimnej lutowej nocy, na Albemarle Street, w samym sercu londyńskiej dzielnicy
Mayfair.
Wyszła z hotelu "Browns", lewą ręką przytrzymując postawiony kołnierz płaszcza i z torbą
przewieszoną przez prawe ramię. Nagle do chodnika podjechała taksówka, drzwi otworzyły się i
wyskoczył z niej Cord Dillon, zastępca dyrektora CIA - ostatnia osoba, którą spodziewała się tu
zobaczyć.
- Paula, uciekaj. Zabiją cię! - krzyknął na jej widok.
- Cord, co u diabła...?
- Jedzie za mną Cadillac. W środku są faceci, którzy chcą mnie dopaść...
- Chodź ze mną. Nie dyskutuj, to moje miasto!
Złapała prawe ramię postawnego Amerykanina i pośpiesznie poprowadziła do chodnikiem,
oddalając się od podjeżdżającego wolno Cadillaka, Prawa tylna szyba wozu zaczęła wolno się
opuszczać, ukazując lufę pistoletu, który trzymał łysy mężczyzna.
Odjeżdżająca od krawężnika taksówka na moment opóźniła posuwanie się limuzyny. Paula i Dillon
zdołali już minąć fronton hotelu "Browns". Paula zaciągnęła Dillona we wnękę obok wielkiej witryny
sklepowej. Brzęk!
Agentka odwracając się dostrzegła dziurę w witrynie - wielki kawał szkła runął z brzękiem do
wnętrza sklepu.
- Nie zatrzymuj się - rozkazała. - Jakaś ciężarówka zajechała drogę Cadillakowi.
- Lepiej trzymaj się ode mnie z daleka...
- Zamknij się! Nie zatrzymuj się - powtórzyła. - Nie słyszałam strzału.
- Używają tłumików.
Po dojściu do skrzyżowania, Paula pociągnęła Dillona w prawo, w stronę Grafton Street. Co za
szaleństwo - urządzać zamach w Mayfair. O tej porze Albemarle Street była z reguły oazą spokoju.
Zaledwie kilka zaparkowanych samochodów. Żadnych przechodniów - nie przy takim zimnie. We
wszystkich kamienicach wygaszone światła, z wyjątkiem hotelu. Za plecami usłyszała zbliżający się
samochód - na szczęście była to taksówka, która zatrzymała się na widok machającej lewą ręką Pauli.
- Victoria Station - rzuciła kierowcy.
- Proszę wsiadać.
Taksówka oderwała się od krawężnika. Paula obejrzała się przez tylną szybę.
Cadillac właśnie powoli mijał narożnik. Kierowca musiał z pewnością widzieć, jak wsiadają do
taksówki. Agentka wywiadu brytyjskiego wyjęła z portmonetki dziesięcio-funtowy banknot i
wręczyła go taksówkarzowi.
- To tylko napiwek. Za nami jedzie biały Cadillac. Proszę go zgubić, zanim dojedziemy do
dworca. W środku jest mój mąż.
- Nie ma sprawy, proszę pani.
Taksówkarz wsunął banknot do kieszeni i gwałtownie nacisnął pedał gazu. Już po kilkunastu
sekundach Paula nie miała pojęcia, gdzie się znajdują, kiedy kierowca wykonał wiele szaleńczych
manewrów, które przyprawiłyby o zawał serca każdego londyńskiego policjanta. Obejrzała się za
siebie i z ulgą zobaczyła, że Cadillac zniknął.
- Dlaczego na dworzec Victoria? - zapytał Dillon.
- Nie chcę zaprowadzić ich do Crescent Park.
- Wiedzą o kwaterze Tweeda...
- Zostaw to mnie.
- Masz broń? - wyszeptał.
-Tak.
Przez cały czas jazdy taksówką trzymała dłoń w specjalnej kieszeni torby, dotykając rękojeści
Browninga 32. Podniosła wzrok na Dillona. Jego pomarszczona, starannie ogolona twarz była tak
znajoma. Zauważyła od razu pasemka siwizny na skroniach i podkrążone oczy.
- Lepiej daj mi broń - powiedział.
- Nie. Wyglądasz jakbyś od dawna nie spał.
- Właśnie przyleciałem z Montrealu. Nie zmrużyłem oka podczas całego lotu.
Musiałem przez cały czas obserwować współpasażerów.
- Dlaczego z Montrealu?
- Domyśliłem się, że będą obserwować wszystkie połączenia z Waszyngtonu do Londynu.
Poleciałem więc przez Montreal.
- Kto cię ściga?
- Coś w rodzaju małej armii. Wszystko opowiem u Tweeda.
Po przyjeździe na dworzec Victoria, Paula zapłaciła
taksówkarzowi i wprowadziła Amerykanina do wnętrza hali. Dostrzegła zaledwie kilku
podróżnych. Jakiś pijaczek w łachmanach siedział na ławce, pociągając piwo z butelki.
Zlustrowała pośpiesznie halę dworcową i przez te same drzwi wróciła na ulicę.
- Co teraz? - zapytał Dillon.
- Chciałam tylko, żeby taksówkarz nie wiedział, dokąd idziemy.
Jedzie następna taksówka. Zamówimy kurs do Park Crescent.
Dillon miał na sobie płaszcz z wielbłądziej wełny, w ręku trzymał skórzaną walizkę, Był
mężczyzną po czterdziestce, z silnie zarysowaną żuchwą, wydatnym nosem i zaciśniętymi w wyrazie
determinacji ustami. Pod wieloma względami przypominał typowego Amerykanina - wysoki, o
szerokich ramionach, wyglądał jak obrońca w futbolu amerykańskim. Podczas jazdy nie odzywał się.
Paula wyczuła, że jest na granicy wyczerpania - zarówno psychicznego, jak i fizycznego.
Co kilkanaście sekund oglądała się przez tylną szybę. Ani śladu Cadillaka.
Po przyjeździe na miejsce wręczyła taksówkarzowi szczodry napiwek.
Wyszli na chodnik i Paula pchnęła drzwi obok mosiężnej plakietki z napisem Towarzystwo
Ubezpieczeniowe General & Cumbria. Strażnik budynku, George, stał za kontuarem w holu.
- Jest Tweed? - zapytała go.
- Tak. Jest u niego Bob Newman.
- Zadzwoń do Moniki i przekaż jej, że zaraz u niego będziemy. To jest Cord Dillon.
- Pamiętam pana Dillona.
- ja ciebie też pamiętam, bystrzaku - powiedział zastępca dyrektora CIA.
- Daje o sobie znać napięcie, co? - tonem nagany zapytała Paula, kiedy wchodzili na górę po
schodach.
Kiedy otworzyła drzwi na pierwszym piętrze, dostrzegła Tweeda siedzącego w swoim obrotowym
fotelu za biurkiem, z rękoma splecionymi na karku. Zastępca dyrektora SIS był mężczyzną, na
którego zazwyczaj nie zwracało się uwagi na ulicy - nieoceniona zaleta w jego fachu. Wstał i
przywitał się z gośćmi, jego przenikliwe oczy uważnie przyglądały się Amerykaninowi, kiedy
zapraszał go gestem, by usiadł na krześle po drugiej stronie biurka.
- Wyglądasz na skonanego, Cord.
- Można tak powiedzieć. Upewnię się co do tego, kiedy już przykręcę sobie na powrót głowę do
szyi.
- Poznałeś już Monikę.
Dillon obrócił się na krześle, by spojrzeć na drobną kobietę w średnim wieku, z siwymi włosami
upiętymi w kok. Od wielu lat
była bliskim współpracownikiem Tweeda. Zajęła miejsce za swoim biurkiem zastawionym
faksami, telefonami i komputerem.
- Oczywiście. Wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego pracujesz dla tego potwora.
- Kawy? - zapytała Monika, wstając zza biurka. - Jaką pan dziś pija?
- Czarną jak grzech śmiertelny - odparł Dillon. -Przyciągnąłem ich za sobą ze Stanów całe
mnóstwo.
- O jakich grzechach mówimy? - wtrącił się Newman.
Słynny korespondent zagraniczny był mężczyzną po
czterdziestce, o jasnych włosach i męskiej twarzy, która chętnie układała się w ironiczny wyraz.
Pracował wspólnie z Tweedem w wielu ostatnich operacjach.
- Cześć, Bob. Kopa lat - przywitał go Dillon. - Te grzechy to banda profesjonalnych zabójców,
którzy infiltrują Wielką Brytanię, korzystając z szatańskich pomysłów. Są najlepsi w swojej branży.
- Powiedz coś o tych szatańskich pomysłach.
- Na przykład przylatują, zamiast bezpośrednio do Londynu, do Paryża. Tam przesiadają się na
pociąg Eurostar.
- Dlaczego?
- Prawdopodobnie zakładają, że kontrola graniczna w pociągu jest mniej skrupulatna, niż na
lotniskach. Ubierają się jak brytyjscy biznesmeni: czarne garnitury, eleganckie stonowane krawaty,
Naprawdę to dopracowali. Wszystkie garnitury zostały kupione w Anglii i wysłane do Stanów.
Posługują się też amerykańskimi dyplomatycznymi paszportami..
- Proszę, pańska kawa - powiedziała Monika, która pojawiła się w gabinecie z tacą.
- Dzięki. Naprawdę jej potrzebowałem.
- Podczas gdy będziesz uzupełniał poziom kofeiny, może opowiem Tweedowi i Newmanowi o
okolicznościach, w których się spotkaliśmy - zaproponowała Paula.
Dillon skinął głową i Paula rozpoczęła opowieść. Tweed przyglądał się jej, jak zawsze podobał
mu się jej konkretny, rzeczowy sposób przekazywania informacji.
- Szansa, że akurat wtedy wyjdę z hotelu "Brown" była jak jeden do miliona - podsumowała. - W
hotelu spotkałam się z informatorem, i potem odczekałam dziesięć minut, żeby nikt nie widział nas
razem.
- Myślę, że najlepiej będzie, Cord, jeśli wywieziemy cię z Londynu - zaproponował Tweed. - Bez
zwłoki. Bob, możesz zawieźć Corda do Bunkra w Kent?
Zakładam, że zostawiłeś bagaże na dole, Cord?
- Zostawiłem je na lotnisku Heathrow. Doszedłem do wniosku, że muszę znaleźć się jak
najszybciej w hotelu "Browns". Przypomniałem sobie, że często go używacie do roboty operacyjnej.
Miałem zamiar stamtąd do was zadzwonić. Nie chciałem ryzykować, że ściągnę ich za sobą tutaj. Na
walizkach mogę postawić krzyżyk.
- Niekoniecznie. Podpisałeś się nazwiskiem na wywieszce? -zapytał Tweed.
- Nie. Napisałem tylko numer rejsu i nazwę miasta docelowego.
- To w porządku - powiedział Newman. - Zbierajmy się. Pojedziemy moim Mercedesem.
- Nie tak szybko. Poczekaj, Bob. - Tweed wyjął z szuflady lornetkę noktowizyjną i podszedł do
okien ze szczelnie zaciągniętymi zasłonami. - Moniko, zgaś światło.
Kiedy pokój zatonął w ciemnościach, Tweed odsunął zasłonę i uregulował ostrość noktowizora.
W gabinecie zapadła pełna napięcia cisza. Nikt nie ruszał się z miejsca, ale Paula stała wystarczająco
blisko swojego szefa, żeby zaglądać mu przez ramię.
- Pamiętasz numery rejestracyjne tego Cadillaka? - zapytał Tweed.
Paula wyrecytowała je bez wahania. Tweed skinieniem ręki przywołał Newmana, podał mu
noktowizor i wrócił na fotel.
- Ten sam Cadillac stoi przy prawym wejściu do Park Crescent.
Wewnątrz jest czterech ludzi. Bez wątpienia obserwują nasz budynek.
- Wyjdę do nich i każę im odjechać. Parkują w niedozwolonym miejscu oznajmił Newman.
- Nie możesz - sprzeciwił się Tweed. - Paula, przyjrzałaś się dobrze tej limuzynie?
- Tak, to ten sam samochód.
Paula oddała noktowizor Tweedowi i starannie zaciągnęła zasłony.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin