Terry Pratchett - Świat Dysku - 38 - W Północ się odzieję.txt

(1127 KB) Pobierz
cykl ŚWIAT DYSKU
Terry PRATCHETT
soca
tom 38
W PÓŁNOC SIĘ ODZIEJĘ
 
Księgozbiór DiGG
2011
 
 
Rozdział 1
PIKNY WIELKI CIUT CHŁOPECEK
Dlaczego ludzie tak bardzo lubią hałas? - zastanawiała się Tiffany Obolała. Dlaczego hałas jest taki ważny?
Coś całkiem blisko wydawało odgłos jak rodząca krowa. Okazało się, że to stara katarynka, a jej korbą kręcił obdarty mężczyzna w cylindrze. Odsunęła się możliwie uprzejmie, ale dźwięk się lepił; budził uczucie, że gdyby tylko mu pozwolić, poszedłby za człowiekiem do domu.
Był to tylko jeden głos w wielkim tyglu dźwięków wokół niej, a wszystkie wydawali ludzie próbujący wydawać dźwięk głośniejszy od innych wydających dźwięki ludzi. Kłócili się więc przy prowizorycznych straganach, nurkowali po jabłka albo żaby1, okrzykami zagrzewali walczących w zawodach albo pasiastą kobietę na linie, na całe gardło zachęcali do kupna cukrowej waty oraz - nie wchodźmy w szczegóły - intensywnie spożywali alkohol.
Powietrze nad zielonym zboczem aż wibrowało od gwaru. Całkiem jakby na wzgórzach zjawili się wszyscy mieszkańcy dwóch, a może i trzech miasteczek. A zatem w miejscu, gdzie kiedyś z rzadka słyszało się krzyk myszołowa, teraz rozbrzmiewał nieustający krzyk... no, wszystkich. Nazywało się to dobrą zabawą. Nie hałasowali jedynie kieszonkowcy i inni złodzieje, którzy zajmowali się swoją pracą w godnym pochwały milczeniu. Do Tiffany się nie zbliżali - kto by chciał sięgać do kieszeni czarownicy? Człowiek miał szczęście, jeśli wyciągnął wszystkie palce. Przynajmniej tego się obawiali, a rozsądna czarownica utwierdzała ich w tych lękach.
Kiedy jest się czarownicą, to jest się wszystkimi czarownicami, myślała Tiffany Obolała, idąc przez tłum. Miotłę - sunącą kilka stóp nad ziemią -ciągnęła za sobą na sznurku. Trochę ją to krępowało. Metoda była skuteczna, ale na jarmarku wszędzie biegały dzieci ciągnące za sobą balony - też na sznurku; w rezultacie cały czas miała uczucie, że z tą miotłą wygląda trochę głupio. A jeśli coś sprawiało, że jedna czarownica wygląda głupio, to wszystkie
1 Robi się to z zawiązanymi oczami.
 
wyglądają głupio.
Z drugiej strony jeśli przywiąże ją gdzieś do żywopłotu, z pewnością jakiś dzieciak zechce zaimponować kolegom, odczepi sznurek i wsiądzie, a wtedy najprawdopodobniej pofrunie prosto w górę aż do granicy atmosfery, gdzie zamarza powietrze; i chociaż w teorii mogła wezwać miotłę z powrotem, jednak matki denerwowały się, kiedy musiały czekać, aż ich dzieci odtają w jasnych promieniach letniego słońca. A to by nie wyglądało dobrze. Ludzie zaczęliby gadać. Ludzie zawsze gadali o czarownicach.
Z rezygnacją szarpnęła za sznurek. Przy odrobinie szczęścia pomyślą, że ją też ogarnął duch zabawy i że to taki żart.
Nawet podczas czegoś tak pozornie radosnego jak jarmark obowiązywały dość ścisłe zasady etykiety. Tiffany była czarownicą; kto wie, co mogłoby się zdarzyć, gdyby zapomniała czyjeś imię albo - co gorsza - gdyby je pomyliła? Co by się stało, gdyby zapomniała o wszystkich tych drobnych kłótniach, podziałach, ludziach, którzy nie rozmawiają z sąsiadami i tak dalej? Nie miała pojęcia, czym jest „pole minowe", ale gdyby je znała, wydawałoby się jej dziwnie znajome.
Była czarownicą. Dla wszystkich ludzi w Kredzie to ona była czarownicą. Nie tylko dla swojej wioski, także dla innych, nawet tak dalekich jak Szynka Zbożowa, dobry dzień marszu stąd. Region, który czarownica uważała za swój, dla którego mieszkańców robiła to co konieczne, zwano jej gospodarstwem, a gospodarstwo Tiffany było całkiem spore. Niewiele czarownic ma dla siebie całą formację geologiczną, chociaż tę akurat prawie całą pokrywała trawa, a prawie całą trawę pokrywały owce. Dziś jednak owce na wzgórzach pozostawiono same, by robiły to wszystko, co zwykle robią owce, kiedy nikt ich nie pilnuje, czyli prawdopodobnie to samo co wtedy, kiedy się na nie patrzy. Owce, zawsze doglądane, zaganiane i ogólnie pod opieką, teraz nie interesowały nikogo, ponieważ właśnie odbywała się najwspanialsza impreza świata.
Owszem, jarmark szorowania był jedną z najwspanialszych imprez na świecie tylko wtedy, gdy człowiek nie oddalał się od domu na więcej niż jakieś cztery mile. Jeśli żył w Kredzie, musiał na jarmarku spotkać wszystkich, których znał2. Często spotykał tu osobę, z którą potem miał go połączyć ślub. Z całą pewnością wszystkie dziewczęta nosiły swoje najlepsze sukienki, a chłopcy wyraz nadziei na twarzach i włosy przygładzone tanią pomadą lub -częściej - śliną. Ci, którzy decydowali się na ślinę, zwykle lepiej na tym wychodzili, ponieważ tania pomada była naprawdę bardzo tania, w upale często rozpuszczała się i ściekała, przez co chłopcy nie stawali się obiektem zainteresowania młodych kobiet - na co szczerze liczyli - ale much, które zlatywały się do ich głów na obiad.
2 Jako czarownica Tiffany znała ich naprawdę dobrze.
 
Jednakże, ponieważ trudno byłoby nazywać taką imprezę „jarmarkiem, na który się chodzi z nadzieją na zdobycie całusa, a jeśli ktoś naprawdę ma szczęście, to również obietnicy następnego", nazywano ją szorowaniem.
Szorowanie trwało trzy dni, pod sam koniec lata. Dla większości mieszkańców Kredy były to wakacje. Teraz nastał już dzień trzeci i większość uważała, że kto do tej pory nie zdobył całusa, może wracać do domu. Tiffany nie zdobyła, ale w końcu była czarownicą. Kto wie, w co mogłaby zamienić odważnego chłopaka?
Jeśli pod koniec lata sprzyjała pogoda, podczas jarmarku ludzie często spali na dworze, pod gwiazdami - a także pod krzakami. Właśnie dlatego, gdyby ktoś chciał nocą pospacerować, powinien uważać, by nie potknąć się o czyjeś stopy. Żeby nie określać tego zbyt szczegółowo, działo się często coś, co niania Ogg -czarownica, która miała już trzech mężów - nazywała „organizowaniem sobie własnych rozrywek". Szkoda, że niania Ogg mieszkała w górach, bo szorowanie na pewno by się jej spodobało, a Tiffany bardzo by chciała widzieć jej minę, kiedy zobaczy olbrzyma3.
Został - na pewno został, nie została, co do tego nie ma żadnych wątpliwości - wycięty w murawie tysiące lat temu. Wyrysowany białymi liniami w zieleni, należał do ery, kiedy ludzie musieli myśleć o przetrwaniu i płodności w niebezpiecznym świecie.
Aha - został też wycięty, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie, zanim ktokolwiek wynalazł spodnie. Prawdę mówiąc, stwierdzenie, że nie ma spodni, było całkiem niewystarczające. Jego brak spodni wypełniał świat. Nie dałoby się przejść spacerkiem po wąskiej, biegnącej pod wzgórzami drodze, nie zauważając przy tym gigantycznej nieobecności czegoś, na przykład spodni, oraz obecności tego, co znalazło się tam zamiast nich. Zdecydowanie był to wizerunek człowieka bez spodni i z całą pewnością nie kobiety.
Wszyscy przychodzący na szorowanie powinni przynieść ze sobą małe łopatki czy choćby noże; razem schodzili po zboczu, wycinając całe zielsko, jakie od zeszłego lata porosło linie rysunku. Dzięki temu kredowa skała pod spodem lśniła świeżością, a olbrzym wyróżniał się na niej zuchwale, jakby wcześniej już nie był zuchwały.
Kiedy dziewczęta pracowały przy olbrzymie, zawsze chichotały.
A powód tego rozchichotania, jak i jego okoliczności, nieodmiennie przywodził Tiffany na myśl nianię Ogg, która zwykle z szerokim uśmiechem stała za plecami babci Weatherwax. Powszechnie uważano ją za wesołą staruszkę, lecz było w niej coś więcej. Nigdy nie była oficjalną nauczycielką Tiffany, ale Tiffany jakoś nie mogła się od niej nie uczyć. Uśmiechnęła się do
3 Później Tiffany zrozumiała, że prawdopodobnie wszystkie czarownice przelatywały nad olbrzymem, ponieważ trudno go przeoczyć komuś, kto leci od gór do wielkiego miasta. Na pewno wystawał, tak jakby... Ale niania Ogg niewątpliwie by zawróciła, by przyjrzeć mu się jeszcze raz.
 
siebie, kiedy o tym pomyślała. Niania posiadła pradawną, mroczną wiedzę - o dawnej magii, która nie potrzebowała czarownic, która istniała wbudowana w ludzi i w krajobraz. Dotyczyła takich spraw jak śmierć, małżeństwo i zaręczyny. I obietnice, pozostające obietnicami nawet wtedy, gdy nie było nikogo, kto by je słyszał. I wszystkie te rzeczy, które każą ludziom pukać w niemalowane drewno i nigdy, ale to nigdy nie przechodzić pod czarnym kotem.
Żeby to rozumieć, nie trzeba być czarownicą. W tych szczególnych chwilach świat wokół stawał się... no, bardziej realny, płynny... Niania Ogg nazywała to „uduchowionym" - słowo nietypowo poważne u kogoś, kto częściej mówił: „Chętnie napiję się brandy, bardzo dziękuję, a jak już przy tym jesteśmy, to może podwójną". Opowiadała też Tiffany o dawnych czasach, w których czarownice chyba lepiej się bawiły. Choćby to wszystko, co robiły w okresie przemiany pór roku... Tradycje zaginęły już i trwały tylko w pamięci ludzi, która - jak tłumaczyła niania Ogg - jest głęboka, mroczna, dysząca i nigdy nie blaknie. Drobne rytuały...
Tiffany najbardziej podobał się ten z ogniem. Lubiła ogień. To był jej ulubiony żywioł. Uważano go za tak potężny i tak przerażający, że przyszłe pary małżeńskie zawierały związek, przeskakując razem nad ogniskiem4. Pomagało chyba, jeśli przy tym recytowało się krótką inkantację, tak przynajmniej zapewniała niania Ogg, zresztą od razu powtórzyła Tiffany jej słowa, które natychmiast utknęły w umyśle. Wiele z tego, co mówiła niania Ogg, wydawało się przyklejać.
Ale te czasy już minęły. Wszyscy zachowywali się teraz z większą godnością, z wyjątkiem niani Ogg i olbrzyma.
W Kredzie istniało wiele innych rzeźb na zboczach wzgórz, jedną z nich był biały koń, który kiedyś - jak sądziła Tiffany - wyrwał się z gruntu i pogalopował jej na ratunek. Teraz zastanawiała się, co by było, gdyby olbrzym zrobił to samo - ponieważ trudno w pośpiechu znaleźć parę spodni długich na sześćdziesiąt stóp.
Ona tylko raz chichotała z olbrzyma i było to już bardzo dawno temu. Na świecie istniały cztery kategorie ludzi: mężczyźni, kobiety, magowie i czarown...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin