Richard Lee Byers - Tom 2 - Czarny Bukiet.txt

(909 KB) Pobierz
W Królestwach Granicznych
Sefris zeskoczyła z pomostu i rzuciła się za Czarnym bukietem, chcąc go złapać, zanim zsunie się przez krawędź. Gdyby stara, rozpadająca się ksiązka upadła na ziemię, mogłaby się zniszczyć.
	Zanurkowała po nią w ostatniej sekundzie, obojętna wobec faktu, że również siebie naraża na upadek. Złapała wolumin, wykonała salto i wylądowała ciężko. Rozbiła gliniane dachówki, wyhamowała pęd i pozostała na dachu.
	Czarny bukiet był jej!

Z mrocznych uliczek Faerunu.
Z marginesów cywilizowanego społeczeństwa.
Z najciemniejszych cieni.

Łotrzykowie

Dedykacja
Dla Fresnela.

Podziękowania
Dziękuję Philowi Athansowi, mojemu wydawcy, oraz Edowi Greenwoodowi za to, że podzielił się ze mną informacjami o Królestwach Granicznych.

Rozdział 1

Gdy karawana przejechała przez bramę, Aeron sar Randal się uśmiechnął. Przygotowaniom do tej chwili poświęcił wiele dekadni i nie mógł się już doczekać pomyślnego zakończenia.
	Płaszcze podróżnych były brązowe od kurzu, a ich buty obklejone błotem. Dekadni spędzone w drodze wycisnęły na nich piętno zmęczenia. A może były to miesiące? Aeron, który przez całe życie nie zawędrował dalej niż na odległość dwóch dni marszu od Oeble, nie znał się na geografii.
	Nieważne. Istotne było to, że podczas całej podróży zmuszeni byli wypatrywać bandytów, orków oraz wszystkich innych niebezpieczeństw nękających Królestwa Graniczne, co zmusiło ich do kozaczenia szerokiego koła wokół Oeble, które było okrytą złą sławną norą, zasługującą na reputację gniazda rabusiów oraz handlarzy niewolników. Dotarłszy w końcu do Paeraddynu, otoczonego murem kompleksu na południowym skraju miasta, który był rzekomo jedyną „bezpieczną” gospodą i targowiskiem w mieście, zaczęli się uspokajać. Było to naturalne, nieuniknione i widział i widział to w ich twarzach.
	Odziany w żebracze szmaty, z nogami upstrzonymi jątrzącymi się wrzodami wykonanymi za pomocą łoju i farby, Aeron siedział na ziemi w pobliżu jednego z końskich poideł. Z tego miejsca rozciągał się doskonały widok na kipiący aktywnością dziedziniec, a poza tym, był stąd widoczny dla każdego członka swojej grupy. Odwrócił się w stronę gospody i skinął głową.
	Chwilę później, garbiąc się i drapiąc, wyszła z niej Kerridi. Była wielką, rzepką kobietą o miłej twarzy i wesołej, szczodrej naturze. Aeron bardzo dobrze wspominał noce, jakie spędził w jej łóżku.
	Widząc ją, niewielu mężczyzn pozazdrościłoby mu jednak tych doświadczeń. Brunatny osad na zębach i gruba warstwa przeszywanicy w talii sprawiały, że wydawała się dużo brzydsza, niż była w rzeczywistości, ale to przede wszystkim ponury grymas twarz decydował o tym, że wyglądała jak uosobienie żony sekutnicy.
	Kręciła się dookoła, póki nie dostrzegła Gavatha siedzącego przy jednym ze stolików na zewnątrz. Kościsty mały człowieczek do perfekcji doprowadził sztukę udawania gamonia, aby móc lepiej oszukiwać, kantować oraz kraść sakiewki nieostrożnym, a teraz w najwyższym możliwym stopniu. Jaskrawy, wypchany słomą kubrak mówił, że jego właściciel jest pozbawionym wyczucia smaku fircykiem. Posklejanym brylantyną pasemkom czarnych włosów groteskowo nie udało się ukryć łysiny. Na palcach połyskiwały pierścienie ze szkiełkami. Uśmiechając się, gawędził ze śliczną, płowowłosą służącą, tak młodą, że mogłaby być jego córką. Bez wątpienia znosiła nieudolne zaloty, licząc na szczodry napiwek. Gavatha poświęcał dziewczynie wiele uwagi przez ostatnich kilka dni, ku sporej niechęci swej rzekomej małżonki. Oboje bardzo się starali, by zauważył to każdy, kto mieszkał lub pracował w Paerze.
	Tak więc właściwie tylko nowo przybyli podróżnicy zareagowali zaskoczeniem, gdy Kerridi zaczęła wykrzykiwać obelgi i pretensje. Większość zebranych na dziedzińcu jedynie uśmiechnęła się i przygotowała na następną scenę w nieustającej małżeńskiej farsie. Kerridi podeszła do Gavatha, który zadrżał i zachłysnął się z przerażenia. Służka popędziła w bezpieczne miejsce.
	Gavatha próbował wyjąkać jakąś wymówkę, a może prośbę o litość. Kerridi uderzyła go grzbietem dłoni tak mocno, że spadł z ławki. Kopała go, póki nie odtoczył się i nie podniósł z trudem na nogi. Następnie, wrzeszcząc i machając gwałtownie rękami, rzuciła się za nim w pogoń.
	Wszyscy zaczęli się śmiać, a choć scena była naprawdę komiczna, nie był to jedyny powód. Dal, który kręcił się w pobliżu studni, żując gruszkę, zasłużył sobie na cześć zaszczytów. Ubrany w prosty brązowy kitel robotnika oraz bryczesy, z nosem i policzkami rumianymi od popękanych żyłek, stary pijus nie wyglądał na czarodzieja, lecz gdy był trzeźwy, dysponował całkiem przyzwoitymi umiejętnościami, które pozwalały mu za pomocą magii wpływać na emocje tłumu.
	Kerridi wymierzyła kolejny solidny cios, a przynajmniej tak to wyglądało. Gavatha przewrócił się do tyłu i rozbił bok zagrody gromadki kóz, których mięso i mleko żywiły klientów gospody. W tej samej chwili obdarzony doskonałym wyczuciem czasu Dal potajemnie rzucił czar, by zaniepokoić zwierzęta. Męcząc, wypadły z zagrody i miotały się wokół niej szaleńczo, wpadając na ludzi i stoliki, strasząc koniec kuce i pogrążając dziedziniec w kompletnym chaosie. Nie licząc nieszczęśników, którzy zostali przewróceni, zalani powiem, próbowali kontrolować niesforne wierzchowce czy też schwytać zbiegów, wszyscy bawili się coraz lepiej.
	Aeron rozejrzał się dookoła. Nikt nie zwracał na niego uwagi, więc wyciągnął zza koszuli cynową fiolkę i wypił gorzką, ciepławą zawartość. Był to ostatni łyk eliksiru. Aeron żałował, że w końcu skończył mu się napar, który kilkakrotnie wyciągnął go z tarapatów. Kesk Turnskull płacił mu jednak wystarczająco dobrze, by się to opłacało.
	Magiczna moc zapiekła go w żyłach. Nadal widział dolną część swego ciała równie wyraźnie jak wcześniej, lecz z minionych doświadczeń wiedział, że w oczach innych naprawdę stał się niewidzialny. Uchylając się przed rozszalałymi kozami, wstał i ruszył w stronę karawany.
	Kesk powiedział mu, kogo szukać; bez trudu ją zauważył. Była zwiadowczynią lub przewodniczką, szczupłą, długonogą, opaloną na brąz, odzianą w skórzaną zbroją barwioną na kolor leśnej zieleni. U biodra wisiał jej szeroki miecz, a przy siodle łuk oraz kołczan ze strzałami. Mimo że jej kręcone kasztanowe włosy zostały krótko obcięte, w pewien surowy sposób była urodziwa. Uśmiechała się, obserwując panujące na dziedzińcu zamieszanie, lecz nie śmiała się otwarcie i nadal zachowywała czujność.
	Cóż i słusznie. Aeron był przekonany, że jej zdolności strażnicze nie dorównywały jego złodziejskim. Był zaskoczony, gdy Kesk najął go do tego zadania. Sądził, że tanarukk nadal ma do niego pretensje, że kiedyś odmówił przystąpienia do Czerwonych Toporów. Tak naprawdę jednak rozumiał jego motywy. Przywódca przestępców wiedział, że nikt w jego gangu rzezimieszków nie potrafiłby porwać nagrody z wnętrza Paeraddynu.
	Powstrzymawszy idiotyczny impuls, by ją pocałować lub uszczypnąć w nos, Aeron podkradł się do tropicielki. Nie obróciła głowy, dzięki czemu upewnił się, że go nie słyszała ani w żaden inny sposób nie wyczuwała. Przyjrzał się bagażom przywiązanym do jej kasztanowej klaczy.
	Miała kilka znoszonych jucznych worków, lecz tylko jeden z nich, oceniając po kształcie, zawierał skrzynkę o wymiarach podobnych do tej, której poszukiwał. Zaczął rozplątywać sprzączkę i wtedy szczęście go opuściło.
	Juk wydał z siebie dźwięk przypominający tysiąc świszczących jednocześnie gwizdków na imbrykach do herbaty. Wokół kończyn Aerona zapulsowało zielone światło. Był pewien, że promieniowanie jest doskonale widoczne również dla innych dla innych, że nie jest już niewidzialny. Przewodniczka obróciła się i sięgnęła po miecz.
	Jedną z wad tak długiej klingi stanowił fakt, że sporo czasu upływało, nim wyciągnęło się ją z pochwy. Podobnie jak wielu mieszkańców Oeble, Aeron był nożownikiem i mógłby wykorzystać tę chwilę, aby cisnąć jednym ze swych ukrytych szkieletów z doskonałej arthyńskiej stali.
	Nie zrobił tego jednak. Choć biegle posługiwał się nożem, nie lubił rozlewu krwi. Był to jeden z powodów, dla których zawsze przeprowadzał kradzieże dzięki przebiegłości, i być może to dlatego po prostu odciął juk i zaryzykował, rzucając się do ucieczki.
	Dotarł do kobiety tuż przed tym, nim wydobyła miecz, i uderzył ją w żuchwę. Siła ciosu sprawiła, że poczuł ból w knykciach, lecz osiągnął cel: tropicielka upadła do tyłu. Kopnął ją w głowę w nadziei, że to ją powstrzyma.
	Obrócił się i popędził ku otwartej bramie. Ustawiwszy poziomo włócznie, dwóch strażników Paeraddynu pospieszyło, by zablokować mu drogę. Kolejny, znajdujący się na najeżonym blankami murze, odbezpieczył kuszę. Zaklęcie Dala wprawiło wojowników w radosny nastrój, lecz miało swoje granice. Ogłuszający wrzask juku zdołał przywrócić ich do rzeczywistości.
	Aeron rozejrzał się gorączkowo w poszukiwaniu innej drogi ucieczki, choć wiedział, że jej nie znajdzie, bo nie przewidział, że będzie mu potrzeba. Gdyby kradzież poszła tak, jak zaplanował, w przebraniu pokornego żebraka wykuśtykałby przez główną bramę, zanim ktokolwiek uświadomiłby sobie, że czego brakuje.
	Kusznik pociągnął za spust. Aeron obrócił się w bok i bełt chybił go o włos. Pół tuzina towarzyszy podróży tropicielki sunęło w jego stronę, rozpościerając się wachlarz, by zajść go z boków.
	Nagle dwóch z nich zachwiało się i osunęło na ziemię. Aeron podejrzewał, że Dal ukradkowo rzucił czar snu. Czemu jednak magia wpłynęła tylko na dwóch z nich? Najwyraźniej byli doświadczonymi wojownikami, obdarzonymi silnym duchem, albo też nosili talizmany ochronne. W każdym razie nie napawało go to otuchą.
	Aeron nie miał dokąd uciec. Cofnął się, próbując ustawić tak, by rozbiegane kozy, konie oraz muły juczne, przerażone wyciem juku, znalazły się pomiędzy nim a pościgiem. Modlił się o następną magiczną pomoc, błyskotliwy plan, cokolwiek, co pomogłoby mu wyplątać...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin