14. Olga Szwecowa - Slowa nie sa potrzebne.rtf

(76 KB) Pobierz

Olga Szwecowa

Słowa nie są potrzebne

 

Zła sława Pawieleckiej odstraszała nawet mieszkańców sąsiednich stacji. Konstantyn jeszcze tam nie bywał, lecz naczelnik twardo postanowił wybić chłopakowi ten głupi strach z głowy. Więc teraz młody śmieciarz drałował na szarym końcu małego oddziału i dźwigał na plecach wór z towarami na sprzedaż. W samej rzeczy, kogo, jak nie jego, mogli wziąć ze sobą? Wykwalifikowani robotnicy są potrzebni na stacji, a on… Przynieś, zanieś, pozamiataj i żadnej innej specjalności. Również do obrony Awtozawodzkiej nie starcza mu animuszu bojowego. Mniej więcej takie myśli nachodziły Konstantyna, że chciał iść powoli i nie porzucać tak szybko swojej stacji, ale tymczasem biegł śladem pozostałych, by nie pozostać samemu w ciemności.

Kostik… — głos Uszatka[1] jest jakoś za bardzo łagodny. — No rusz się, koślawa gadzino! Mamy na ciebie czekać do nocy?

Staram się…

Naczelnik ma taką ksywę: Uszatek, jakby wcześniej na powierzchni istniało zwierzę o takiej nazwie. A w co się przeobraził obecnie? Nikt go nie widział, a ten, kto zobaczył, już nie powie. A może to nie był uszatek, a niedźwiedź? Konstantyn za mało wiedział jak ludzie żyli dawniej, zresztą nie za bardzo się tym interesował. Za dużo miał pracy.

 

Kiedy Konstantyn ujrzał przed sobą światło, nawet nie wiedział, czy cieszyć się z końca wyprawy. Jednak w towarzystwie Uszatka i Wsiewołoda-ślusarza[2] czuł się niemalże jak w niebezpieczeństwie. Rano był zadowolony, że powierzyli mu worek a sami zajęli się swoimi sprawami. Młody człowiek musiał się tylko rozglądać.

Wcale nie jest tak strasznie, to zwyczajna stacja handlowa. Tylko nie dało się tu wytrzymać do wieczora. Konstantyn nic nie wiedział o planach zwierzchników, ale miał nadzieję, że swoją drogą oszczędzi własną skórę, jak też części zapasowe, zostawione pod jego opieką. Zresztą, zawory wodociągowe są niejadalne dla potworów i one raczej nie połakomią się na zawartość worka. Należało go bronić przed dwunogimi obywatelami Pawieleckiej. Śmieciarz, teraz awansowany na tragarza, znalazł sobie ustronny kąt i zaciągnął tam swój worek. Za sobą usłyszał jakiś głośny, nienaturalny tupot. Nie bezładne kroki, a to, co w książkach określano pojęciem „marsz”. Kilka par nóg kroczyło razem tak, że peron drgał. Miejscowi tak nie chodzą… Co się dzieje?

Kostik odwrócił się. Zbliżały się do niego cztery postacie w jednakowych ubraniach, do tego o tak zsynchronizowanych ruchach, że ruchy te zdawały się nie być zrobionymi przez czterech ludzi, a przez jedną, niewiarygodnie potężną istotę. Ta istota nie zamierzała zatrzymywać się mimo, że oczarowany niezwykłym widowiskiem Konstantyn stał dokładnie na jej drodze.

Na bok, chłopcze! — czyjaś silna ręka usunęła go z drogi plamistej czwórki. — Nie widzisz? Armia Hanzy.

Konstantyn przypatrzył się zakamuflowanym sylwetkom próbując zapisać w pamięci wszystkie szczegóły, od skafandrów i masek do kształtu butów, aby później wspominać i pomarzyć, że jest jednym z nich… Swoją drogą, oni są różni. On wyobrażał ich sobie pod pancerzami takimi samymi, jak na zewnątrz, jako przypominających w czymś Uszatka: szerokie barki, pewne ruchy, twarde spojrzenie, krótki, niewidoczny jeżyk na potylicy…

Popatrz, nie oszukali, przysłali pomoc…

Ładna mi pomoc, o mało mnie nie rozdeptali. I jaki to pożytek z czterech? Byłoby ich tutaj parudziesięciu.

Mężczyzna popatrzył na Konstantyna jak na małe dziecko.

Dwudziestu z pewnością wystarczyłoby na całą Rzeszę — zrównaliby ją z ziemią! I nie jest ich czterech, dowódca jest piąty.

Dowódca stał, skrzyżowawszy ręce na piersiach i oglądał swoją gwardię. Osłona jego ciężkiego hełmu była podniesiona, pozwalając przekonać się, że w środku jest człowiek, a nie mutant o sinej twarzy. Konstantyn westchnął – nigdy nie będzie miał takiego rezonu. Uszatek stanął na drodze żołnierzom płynnie obchodząc ludzi w straganiarskich ciuchach, co nie było łatwe ze względu na jego gabaryty: był krzepkim chłopem. W harmonijnym dźwięku kroków od razu zadźwięczała fałszywa nuta, Konstantyn dostrzegł, że żołnierz z drugiego szeregu potknął się. On sam bez wątpienia miałby złamaną nogę gdyby tak mocno mu się powinęła, ale żołnierz wykonał ostatni krok tak łatwo, jak pozostałe.

Jaki szczęściarz… — myślał, że był już sam, lecz jego rozmówca nigdzie nie odszedł.

Nie, to… dyscyplina, kurczę, wyszkolenie! Nie to, co nasi wojacy. Kilka dni temu z powierzchni przylazły takie kreatury… Bez Hanzy zupełnie nie poradzimy sobie.

Konstantyn pomyślał, że ten miejscowy także nieczęsto może zobaczyć takie widowiska. Młody człowiek postawił worek na ziemi przy końcu peronu, usiadł na nim i rozpakował suchy prowiant: nie chciał kupować pożywienia na Pawieleckiej, gdyż dozymetr, za pomocą którego mógłby je sprawdzić, miał Uszatek.

 

Tatiana! Co się stało tym razem?

Zamarły w kącie Konstantyn starał się zlać z cieniem i w tym właśnie czasie bezwiednie nadstawił uszu, próbując zorientować się o jakiej Tatianie mówił dowódca oddziału z Hanzy. Drugi żołnierz zdjął hełm i zagadka została rozwiązana. Jasne, gęste włosy rozlały się na plecach, na policzkach kobiety błyszczały łzy. Pytanie pozostało jednak bez odpowiedzi.

uchaj! Znowu?! Kiedy przestaniesz o nim myśleć? Orkana już nie ma. To zdrajca, judasz, trzeba o nim zapomnieć, a jeśli wspominać, to tylko z przekleństwami!

To moja osobista sprawa.

Podniosła głowę i Konstantyn mógł w końcu zobaczyć jej twarz; pod wojskowym ubiorem i ciężkim pancerzem nic więcej nie było widać.

Gdy zaczyna się operacja wojskowa nie ma spraw osobistych. Nie przynoś pozostałym hańby – pozbieraj się!

 

Już ja zaraz ciebie pozbieram… — dowódca już odszedł, a ona dalej stała pod filarem, wycierając łzy. Okazało się, że reprymenda od naczelnika nie miała na nią  żadnego wpływu. — Niczego nie rozumie!

Nie widząc patrzyła prosto przed siebie. Strach Konstantyna zmienił się w litość; pod pancerzem ukazał się człowiek… Zdradziecki worek zabrzęczał pod nim, a w następnej sekundzie Konstantyn stracił grunt pod nogami – stalowe palce ścisnęły szyję, ale na razie pozwalały oddychać.

Co słyszałeś? — w oczach lód, ani śladu zmartwienia ani tęsknoty, a łzy nie zdążyły jeszcze wyschnąć na policzkach… Konstantyn ponownie czuł ziemię pod nogami, ale utracił możliwość oddychania; próbował drapać ją w rękę, a bez powietrza wszystkim, co słyszał było dzwonienie w uszach. — Niczego nie słyszałeś. Nie widziałeś. Zapomniałeś!

Niesłychanie szybkim ruchem ręki ułożyła włosy pod hełmem. Zamiast żywego, cierpiącego człowieka znów ukazała się przed nim „bojowa jednostka”, plamiste plecy zasłoniły na sekundę światło i zniknęły. Konstantyn wymacał worek i runął na niego bez sił. Okazało się, że zobaczył coś nie przeznaczonego dla postronnych oczu. Lepiej to przemilczeć. Zapomnieć… Zapomnieć komu rozkazywał jej dowódca? I dlaczego? Jaki może być powód płaczu żołnierza Hanzy, nawet jeśli to kobieta? Sprawa osobista…

Uszatek zastał go całkowicie pogrążonego w swoich myślach.

Kostik, czemu wlazłeś do tego kąta? Kończ szybko żarcie, oczekują nas na Okrężnej — Uszatek wręcz promieniał: transakcja doszła do skutku i spodziewał się na niej dobrze zarobić, dlatego był ponad miarę rozmowny. — Czy widziałeś wojsko Hanzy?

Widziałem — odparł Konstantyn, doznając mieszanych uczuć, od lekkiej zazdrości do strachu: jakie to potwory wychodzą tu w nocy, skoro jest potrzebna tak potężna obrona?

Słyszałem, że mieli takiego jednego dowódcę… Żołnierza Boga… Albo i diabła, kto ich tam rozróżni… Ogólnie, ludzie opowiadali, że to był profesjonalista jakich mało. Że stało się coś dziwnego: wypędzili go. Rzekomo za tchórzostwo, ale mało kto w to uwierzył. Za tchórzostwo z pewnością zostałby rozstrzelany. Wtedy miał pracować pod przykrywką. Lecz nie on jeden, cały jego oddział. Nagle, w czasie ataku na karawanę, ten dowódca porzucił swoich ludzi. Karawana została stracona, to była niejasna historia. Jeśliby walka była przeciwko ludziom, można by się spodziewać, że był skorumpowany. Ale z mutantami nie można się dogadać, oni nie dają łapówek…

Konstantyn nie do końca rozumiał, od kogo Uszatek wziął te wiadomości. Z pewnością grupa żołnierzy Hanzy, mających ochraniać Pawielecką, pamiętała o walecznym dowódcy, który… Opowieść nie została opowiedziana do końca, gdyż była już pora iść dalej. Uszatek opowiadał o nieznanym bohaterze z takim uczuciem, jakby ten był jego bliskim przyjacielem. Konstantyn stwierdził, że wyobraża sobie siebie na miejscu wspomnianego wojskowego, przygnębionego, że tak łatwo zapomniano o jego wszystkich wcześniejszych osiągnięciach… Zresztą, sam Konstantyn musiał jeszcze coś zrobić, to jest przypomnieć sobie i nie zapomnieć niczego. Już zdołał usłyszeć i zobaczyć tyle nowych rzeczy, że na Autozawodzkiej byłoby tego mniej i w ciągu miesiąca.

Pójdziemy na Nowokuźniecką!

Gdzie?

Najwidoczniej Uszatek uznał, że Konstantynowi nie chce się nosić towaru, ale przyczyna zdziwienia była inna: usłyszał na temat tego miejsca zbyt wiele złego i zupełnie nie chciał tam się pchać. Jednak z naczelnikiem nie można było się kłócić, a z kolei Pawielecka tylko na początku wydawała się przeklętą dziurą. Po zastanowieniu, niektórzy ludzie są niezupełnie jak ludzie. Za to nie jest nudno…

Za Uszatkiem stał nieznajomy mężczyzna, którego przedstawił jako reprezentanta klienta. Jeżeli Konstantyn dobrze zrozumiał, przybył on właśnie z Nowokuźnieckiej.

Kutwa — przedstawił się, z pewnymi rozterkami wyciągając rękę do Konstantyna. Śmieciarza to nieźle zmartwiło: czyżby na pierwszy rzut oka bezbłędnie rozpoznawali w nim „popychadło”? Należałoby z tym coś zrobić. Kutwa… Dobre imię dla klienta. Uszatek przecież dobrze wie, że w metrze nie nadaje się przydomków bez powodu.

 

* * *

 

Maszerując po podkładach dowiedział się wszystkiego o nieczynnym wodociągu na Nowokuźnieckiej, o tym, ile części zamówią jeszcze jej mieszkańcy, którzy sami niczego nie produkują. Przed nimi ukazało się słabe światło.

Co to jest, czy posterunek?

Uszatek zatrzymał się:

Gdy wrócimy z powrotem wyjaśnię ci, jak są tu rozstawione posterunki…

Kutwa znów się odezwał:

Zostawcie go tutaj. Nie jest potrzebny, będzie jeszcze zadawał niepotrzebne pytania.

W porządku. Kostik, zaczekasz tu na nas.

Czy długo? — nie podobało mu się to ogólnikowe „tu”. Gdyby tylko tu, to jeszcze z kim? Przy ognisku, które było już dobrze widoczne, siedziało kilkoro ludzi, nie budzących u Konstantyna żadnego zaufania.

Tak już wyszło — Kutwa uśmiechnął się złośliwie, widocznie mówiąc o negocjacjach dotyczących ceny…

 

Konstantyn padł na kawałek starej dykty przy ogniu; bliżej światła wydawało mu się bezpieczniej. Naprzeciw siedział najprawdziwszy włóczęga w brudnej odzieży. Młody człowiek odważył się spojrzeć mu w oczy. Na razie nie było się czego obawiać, gospodarze tego zaułku w tunelu nie zagrażali mu, nie zamierzali go napaść i ograbić. Przeciwnie, jeden z nich podał przybyłemu butelkę.

Może napijesz się w dobrym towarzystwie?

Nie piję — Konstantyn nie wiedział, jak przyjęli jego odmowę, lecz nikt nie obraził się. Znów zapadła cisza. Niepokój wzbudzała sylwetka człowieka znajdującego się najdalej od ogniska (i najbardziej krzepka z całej trójki). Włóczęga dorzucił do ognia kawałek osmalonego podkładu i płomień rozbłysł jaśniej… Konstantyn dojrzał w końcu siedzącego w kącie. Ten typ nie był, oczywiście, bezdomnym – miał dość czystą odzież i widać było, że jego ręce służyły do radzenia sobie z bronią a nie wyszukiwania odpadków. A jego twarz… Nie, lepiej na nią nie patrzeć!

Chłopcze, masz może żarcie?

Konstantyn machnął ręką.

Już nie…

My idziemy na Pawielecką. A ty posiedź tutaj, ogrzej się.

Konstantyn nagle spojrzał na człowieka siedzącego w oddaleniu. Jeszcze nie widział niczego bardziej strasznego, zebranego w jednym ludzkim obliczu… Widział szramy, blizny po walce i szorstki wzrok mordercy, ale nigdy nie w jednym człowieku. Uszatek też nie jest cherlakiem, ma mordę zniszczoną przez życie, a oczy dobre. Czasami. A ten… Nawet w bezruchu, jak kupa kamieni za nim, wyglądał niebezpiecznie. Zostać samemu z takim typem? Jak na złość, ognisko przygasło, czerwone cienie poruszały się na strasznej twarzy, upodabniając ją naraz do wszystkich nocnych koszmarów. Rozumiejąc wątpliwości Konstantyna, a może nawet podzielając je, bezdomny powiedział:

Nie bój się Orkana, nie interesujesz go — po czym odwrócił się i odszedł w ciemność.

Ciepło działało usypiająco, a Konstantyn był zmęczony od nieprzyzwyczajenia; dotąd nie musiał oddalać się tak daleko od Autozawodzkiej. Ale jak można spać, jeśli ktoś obserwuje z kąta? Wzrok nie schwyta, ale młody człowiek czuł się jak na celowniku.

Minęło pięć minut. Mężczyzna w ogóle nie ruszył się z miejsca, patrzył w ogień na wpół zamkniętymi oczyma. Nagle Konstantyn poczuł ciarki przebiegające mu po skórze: Orkan! Pawielecka, ta kobieta… Coś chwyciło jego gardło, jakby jej palce jeszcze raz ścisnęły szyję. Ten ma takie łapska, nawet nie musi dusić, po prostu rozgniecie jak robaka jak coś będzie nie tak. Nie mógł jednak zapomnieć tego, co usłyszał, jak bardzo smutne były jej oczy. Czyżby ona tęskniła tak bardzo za tym typem?! Przypatrując się dobrze Orkanowi, dosyć łatwo wyobraził sobie tych dwoje razem, ale nawet w najbardziej śmiałych fantazjach Konstantyn był w stanie wyobrazić ich sobie tylko pod bronią. Ona prosiła, by zapomniał… Nikomu by o tym nie powiedział, ale to dotyczyło bezpośrednio tego mężczyzny. Konstantyn zmrużył oczy i wygarnął:

Orkanie, właśnie na Pawieleckiej widziałem kobietę, która wspomniała o Tobie…

Otworzywszy jedno oko ujrzał, że podejrzany typ ciągle przygląda się przygasającemu ogniowi, nie zwracając najmniejszej uwagi na jego słowa. Rzeczywiście, co on chlapnął? Możliwe, że kiedyś ten człowiek był przystojny i pół setki kobiet mogło go wspominać. Konstantyn próbował wyobrazić sobie jej twarz, lecz nie mógł. Nie pamiętał. Pamiętał tylko jej oczy… Które nie patrzyły na niego z miłością.

To była sympatyczna kobieta, z jasnymi włosami — pokazał rękoma, nieco przesadzając. — Takie!

Żadnej reakcji. Może on śpi z otwartymi oczyma? Albo zmarł od radosnej wiadomości? Nie, szeroka klatka piersiowa mężczyzny równomiernie poruszała się. Nawet mrugnął dwa razy, kiedy w ognisku z trzaskiem rozpadł się węgielek. Konstantyn wytężył pamięć:

Była w mundurze Hanzy.

Orkan nie poruszył ani jednym mięśniem, nie dał znać, że usłyszał coś ważnego dla niego, ale Konstantyn spostrzegł, że nawet przestał oddychać. Minęło pół minuty, zanim lekko wypuścił powietrze, lecz wyraz twarzy nie zmienił się. Usłyszał! Chłopak zapomniał o swoim wcześniejszym strachu – może człowiek, który przypomniał sobie o kobiecie, nie jest taki zły? Z drugiej strony, ta kobieta niemalże go nie udusiła. Konstantyn postanowił powiedzieć o szczegółach:

Dowódca ją zwymyślał, a ona odparła rozgniewana, że to nie jego sprawa. I że on niczego nie rozumie.

O tym, że kobieta potknęła się w czasie marszu z winy Uszatka i że to nie było zbiegiem okoliczności, Konstantyn postanowił przemilczeć – aby Uszatek uszedł cało.

Orkanowi nieco drgnęły kąciki ust, upodobniając je do czegoś przypominającego ironiczny uśmieszek. Zalewasz, komu ona to powiedziała, może tobie, smarkaczu? Konstantyn, już nie poruszony, wyjaśnił:

Zobaczywszy, że patrzę, chwyciła mnie za szyję i powiedziała, że niczego nie widziałem i żebym o wszystkim zapomniał. Zapomniałem, a gdy Pana zobaczyłem, przypomniałem sobie.

Temu typowi łzy nie popłyną z oczu, ale spojrzenie lekko zamgliło się, może z powodu jakiegoś przyjemnego wspomnienia. Czyżby byli parą? Konstantyn poczuł, że na duszy jest mu lżej, ta informacja miała ciężar kilogramów, a on to zrzucił. A teraz nieść ją będzie ten, który rzeczywiście powinien to robić. Jakby w odpowiedzi na jego myśli, rozległ się niski głos:

Zrozumiałem.

Orkan zasłonił oczy, chroniąc swoje tajemnice, by nie można ich było podpatrzeć. Konstantyn ulokował się na dykcie znajdującej się bliżej rozgrzanych węgielków i zasnął. Już się nie bał.

 

Obudził go Uszatek.

Wracamy. Doszliśmy do porozumienia, mamy kolejne zlecenie, w ciągu miesiąca znowu przyjdziemy na Nowokuźniecką…

Konstantyn chciał poprawić, że jego jeszcze na tej stacji nie było i że jeśli nigdy na niej nie będzie, nie będzie tego bardzo żałował… Lecz tego nie zrobił. Po tajemniczym mężczyźnie nie został nawet ślad. Konstantyn obudził się zupełnie sam w tunelu, przy wystygłym od kilku godzin ognisku. Zupełnie nie miał poczucia niebezpieczeństwa, jakby przez cały ten czas Orkan go ochraniał.

 

* * *

 

Przez całą drogę Konstantyn rozmyślał o Orkanie, wierząc absolutnie, że spotkał tego właśnie legendarnego dowódcę, którego teraz z jakiegoś powodu nazywali judaszem. Próbował wyobrazić sobie siebie w takiej sytuacji: stracić naraz swój pluton i ukochaną dziewczynę?… Dlaczego jako weteran nie znalazł sobie miejsca w Hanzie, wolał zniknąć w nie kończących się tunelach? Dlaczego porzucił oddział, odmówiwszy przyjęcia walki? Albo może ją przyjął? Tylko z jakiegoś powodu nie poradził sobie. Trudno rozważać coś, czego nie wie się na pewno. Jedynie jednego mógł się domyślić: jeśli wtedy w oddziale była ta dziewczyna, to on doskonale rozumiał dowódcę o pseudonimie Orkan.

Wyjścia ze stacji były jeszcze zamknięte. Noc na Pawieleckiej była czymś, czego Konstantyn nie życzyłby wrogowi, lecz teraz przebywali tam „peacemakerzy”, jak nazywał ich Uszatek i żadne kreatury, jakie mogły przyjść z powierzchni, nie ośmielały się tego zrobić. Mieszkańcy stacji przenosili worki z piaskiem na nowe miejsca – armia Hanzy postanowiła zorganizować obronę po swojemu. Prace rozpoczęto już dawno i spieszono się, by skończyć do nocy. Trzeba było im pomóc. Worek z piaskiem był ciężki, lecz nie tak jak z żelastwem. Pożyteczna praca, doświadczonemu dowódcy małego oddziału Hanzy z pewnością można zaufać. Gdyby spytać Konstantyna, to wolałby, aby obecnie Orkan także był gdzieś niedaleko. Któż by uwierzył w jego tchórzostwo – to była nieprawda.

Uszatek szybko poprosił o coś dowódcę, ten odpowiedział, a Konstantyn, nie odrywając się od pracy, patrzył na wojskowych. Żołnierze Hanzy zgromadzili się przy schodach ruchomych, stojąc nieruchomo jak posągi, nawet nie przestępując z nogi na nogę i, wydawało się, nie odczuwając zmęczenia. Konstantyn szybko wyszukał wśród nich tą kobietę – oparła się plecami o ścianę, ze słabością położywszy ręce na automacie wiszącym na jej szyi. Nogi rozstawione na szerokość ramion, głowa zwrócona w stronę wejścia.

Minęła jedna minuta, druga… Chłopak już przestał ją obserwować. Na co oni teraz czekają? Czy to jest to, co określa się jako utrzymanie gotowości bojowej? Więc on w takich okolicznościach nie chce być wojskowym, jest zbyt ruchliwy. A wtedy kobieta drgnęła, niespodziewanie odwróciwszy głowę w drugą stronę. Konstantyn, który nie usłyszał ani jednego nowego dźwięku, podążył za jej wzrokiem.

Przy filarze stał Orkan. Skąd się tu wziął? Przecież wszystkie wejścia są zamknięte. Kto go wpuścił? To zagadka… A może nie ma żadnej zagadki. Na pewno przyszedł wcześniej, a pokazał się dopiero teraz.

Kobieta potrząsnęła głową, jakby przeganiając przywidzenie, zrobiła krok w jego stronę, jeszcze jeden… Wtedy dowódca zwrócił uwagę na naruszenie dyscypliny.

Lemieszewa! Na stanowisko! Taniucha, co do diabła… Na stanowisko! Smirnow… Ty tutaj skąd?… — zdziwienie dowódcy szybko minęło i uniósł on swój automat. — Czego tu szukasz? Chociaż, gdzie indziej można by cię znaleźć, jak nie w tym lokum?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin