Coffman Elaine -Szkocki honor.pdf

(718 KB) Pobierz
Elaine Coffman
Szkocki honor
Tłumaczenie:
Anna Pietraszewska
PROLOG
W ciężkich razach pomoc zda się choćby i od wroga.
ANONIM
Edynburg, rok 1746
W oddali majaczyły skaliste wzniesienia wygasłego wulkanu
Castle Rock. Kenna wiedziała, że jego złowrogi grzbiet dawno
temu lodowiec przeciął na pół. Pradawne dzieje potężnego
masywu sięgały epoki brązu. Początkowo zbocza zamieszkiwali
zasobni rzymscy osadnicy, potem wzgórza stały się siedzibą
kolejnych monarchów, garnizonem, więzieniem, a także
schronieniem dla najrozmaitszych zbiegów i banitów.
Na szczycie skały rozpościerał się majestatycznie zamek
Edynburg – od czasów dwunastego stulecia wielekroć oblegany,
nękany kanonadą dział i dziurawiony prochem. Jego ponure mury
były świadkiem zarówno niebywałego męstwa, jak i
bezprzykładnej ludzkiej podłości, nie raz i nie dwa miały w nich
miejsce zaciekłe bitwy, haniebne zdrady oraz krwawe mordy.
Choć panna Lennox znała tu każdy zbrukany krwią i
nadgryziony zębem czasu kamień, dziś opatulone puszystą
powłoką śniegu zabudowania wydały jej się zupełnie obce, jakby
raptem wszystkie dawne przewiny posępnej twierdzy zamarzły w
lodowych soplach i odeszły w niepamięć.
Podobnie jak Rzym, Edynburg zbudowano na siedmiu
wzgórzach, podobnie jak Rzym także i to miasto zostało kilkakroć
zniszczone i odbudowane. I tak jak Kenna miało burzliwą
przeszłość, która na zawsze naznaczyła jej życie i zapewne
przekreśliła nadzieje na szczęśliwą przyszłość.
Tego rodzaju niewesołe myśli zaprzątały jej głowę, kiedy z
niecierpliwością czekała, aż łódź zacumuje w porcie w Leith.
Wkrótce zeszła na ląd i przemierzyła żwawo pomost. Dobrze
było zawitać znowu w te strony. Przystanęła na moment, otrzepała
płaszcz z płatków śniegu i zerknęła w górę na nieprzyjazne ciemne
chmury, po czym ruszyła dalej.
Zaczęło prószyć, już kiedy wsiadała na żaglowiec w Alloa, i
wciąż nie zanosiło się na to, że śnieżyca ustąpi.
Odetchnęła z ulgą, spostrzegłszy na przystani kilka
frachtowców. Była pewna, że znajdzie się wśród nich co najmniej
jeden płynący do Calais.
Porywisty wiatr dął nieustępliwie, rozdmuchując na
wszystkie strony spadający z nieba mlecznobiały puch. Wilgotne
śnieżynki przyczepiały jej się do spódnicy i podskakiwały z
powrotem w powietrze niczym zbłąkane dusze na próżno
szukające wytchnienia. Cóż, może znajdą spoczynek w
zamczysku, pomyślała, w końcu to ponoć najbardziej nawiedzone
miejsce w całej Szkocji.
Kenna brnęła wytrwale przez zaspy, mijając tętniące życiem
domostwa. Dym unosił się z bodaj wszystkich napotkanych po
drodze kominów. Nieubłaganie zbliżał się wieczór, więc ulice
powoli pustoszały.
Było niebywale mroźno i przeraźliwie cicho. Przez chwilę
miała poczucie, że została na świecie zupełnie sama.
Jutro wigilia… westchnęła w duchu i zacisnęła powieki, by
odpędzić niechcianą myśl. Nie miała ochoty wspominać bliskich.
Wiedziała, że nieprędko ich znowu zobaczy. Rozpamiętywanie
wspólnych dobrych czasów napawało ją bezbrzeżnym smutkiem i
nieutuloną tęsknotą. Bardzo źle znosiła rozłąkę. Z własnej woli
nigdy nie opuściłaby rodziny. Niestety, jej życie znalazło się w
poważnym niebezpieczeństwie za sprawą okrutnego lorda Waltera
Ramsaya. To jego występek zmusił ją do wyjazdu.
Przyspieszyła kroku. Czekało ją niełatwe zadanie. Najpierw
musiała wybrać na chybił trafił któryś ze statków, a potem uprosić
jakiegoś rybaka, żeby zgodził się ją przewieźć.
Przypomniała sobie, z jakiego powodu się tu znalazła, i
poprosiła Stwórcę, aby zechciał zesłać jej uczynnego kapitana,
który wpuści ją na pokład i zabierze ze sobą do Francji.
Nabrała otuchy, gdy zauważyła, że nareszcie przestało padać
i zza chmur wychynęło słońce. Oby rozpogodziło się na dobre,
powiedziała w duchu.
Rozejrzała się i prędko wyeliminowała wszystkie jednostki
pływające pod obcą banderą. O wiele łatwiej będzie jej przekonać
do siebie rodaka niż cudzoziemca.
Zaczęła szczękać zębami i opatuliła się szczelniej płaszczem.
Właśnie wtedy wypatrzyła z daleka imponujący żaglowiec o
nazwie „Dancing Water”.
Był niebywale piękny i bardzo zadbany, lecz jej wzrok
przyciągnął przede wszystkim charakterystyczny proporzec
zawieszony na maszcie tuż pod angielską flagą. A zatem statek
należy do jakiegoś amerykańskiego kapra… Tym lepiej dla mnie…
Pewnie płynie do Indii Zachodnich. Tylko jak się nań dostanę? –
zastanowiła się.
Za sprawą niesprzyjającej aury na nabrzeżu nie było żywej
duszy. Martwiła się, że nie znajdzie nikogo skorego do pomocy.
Nagle ożywiła się, zauważywszy nieopodal rybaka zajętego
ładowaniem czegoś do niewielkiej łódki. Zatrzymała się na
moment, żeby zaczerpnąć głęboko tchu i powściągnąć rozbuchane
emocje. Do tej pory nie wątpiła w swoje siły, nie obawiała się
niepowodzenia ani nie odczuwała lęku przed nieznanym. Dopóty
dopóki znajdowała się na ojczystej ziemi, nie bała się niczego.
Kiedy jednak wypłynie na obce wody, złoży swój los w ręce
innych. Nie napawało jej to szczególną otuchą.
Ponadto wiedziała, że przyjdzie jej się zmierzyć z innym nie
lada problemem. Kobietom z jej sfery nie wypadało podróżować w
pojedynkę. Postanowiła wszakże zbiec z kraju, aby ratować życie,
a w takich okolicznościach trudno by jej było znaleźć przyzwoitkę.
Tak oto konieczność kazała jej zapomnieć na jakiś czas o dobrym
obyczaju.
Aby stłumić narastający niepokój, otrzepała pelerynę i
zgrabiałymi palcami poprawiła pod szyją sprzączkę spinającą poły.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin