Jameson Bronwyn - Poza kontrolą.pdf

(565 KB) Pobierz
Bronwyn Jameson
Poza kontrolą
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jeśli Kree O'Sullivan miałaby wyobrazić sobie
doskonałego mężczyznę, to wyglądałby dokładnie tak, jak ten,
stojący właśnie w jej ogródku. Myślała nawet, że to złudzenie.
Zamknęła na sekundę oczy, ale kiedy je po chwili otworzyła i
odsunęła zasłonę, by lepiej widzieć, mężczyzna stał w tym
samym miejscu.
Nie było to więc złudzenie, ale realny, perfekcyjnie
wyglądający nieznajomy.
Co on robi w moim ogródku, zastanawiała się. Stoi na
zarośniętej grządce w obramowaniu dwóch rododendronów i
pomimo upału wygląda świeżo, jak gdyby nie był to ostatni
dzień ostatniego tygodnia tegorocznej wiosny.
Czy nie jest przypadkiem pracownikiem banku?
Palce Kree zacisnęły się w pięść na muślinowej zasłonie,
ale po chwili odprężyła się, gdy zdała sobie sprawę, że
urzędnik bankowy nie przyszedłby w piątek, o szóstej
godzinie po południu. Zazwyczaj w przypadku wyczerpania
limitu karty kredytowej lub wystawienia kilku czeków bez
pokrycia bank dzwoni i ustala termin spotkania, w celu
przedyskutowania powstałej sytuacji.
Kree miała właśnie wyznaczone spotkanie na
poniedziałek, na dziewiątą rano.
A nawet gdyby kogoś przysłali, głos rozsądku
podpowiadał jej teraz bezbłędnie, to nie wyglądałby tak, jak
ten mężczyzna, przypatrujący się teraz piętru budynku, w
którym znajdował się jej salon fryzjerski, „Hair Today".
Więc ten pan nie jest bankierem, pomyślała z
zadowoleniem. Zmrużyła oczy i przyjrzała mu się dokładniej.
Miał ciemne włosy, ciemny garnitur i ciemne zmarszczone
brwi. Mógł być prawnikiem lub jakimś innym parszywym
bogaczem.
Ze
zmarszczką
na
czole
analizowała
swoje
przypuszczenia. Takie małe, senne miasteczko jak Plenty w
Australii nie mogło być zbyt atrakcyjne dla takiego
parszywego bogacza, noszącego buty z wężowej skóry. A nie
wyglądało na to, że pomylił drogę. Wyglądał na takiego, co
zawsze wie, co robi.
- A więc co przywiodło tego przystojnego natręta na moje
podwórko? - wymruczała cicho i zanim jej wyobraźnia
zaimprowizowała scenariusze na temat banku, długu i
eksmisji albo złożenia propozycji: jestem tu, by zrobić, co
zechcesz, zdecydowała po prostu zapytać go o to.
Zawiasy w drzwiach od strony ogródka zgrzytnęły
ostrzegawczo. Nieznajomy zastygł w bezruchu, a potem
odwrócił się wolno i spojrzał wprost w twarz Kree. Spojrzenie
to zaparło jej dech w piersiach. Zauważyła od razu, że
nieznajomy jest wysoki, ma wydatne kości policzkowe i silnie
zarysowaną linię szczęk. Taki układ kości twarzy
doprowadziłby każdego fryzjera do łez radości.
Ale ona nie miała oka fryzjera, tylko swoje kobiece ciało,
które intensywnie zareagowało na spojrzenie głęboko
osadzonych, czarnych jak noc oczu nieznajomego. Miała
również kobiece serce, które bilo tak mocno, że jego
dudnienie dawało się słyszeć w ciszy, która trwała dotąd,
dopóki drzwi nie trzasnęły głośno.
Podskoczyła przestraszona. Nieznajomy uniósł lekko brwi
i zapytał:
- Czy mogę w czymś pomóc?
Sądząc po akcencie, jest chyba Brytyjczykiem, pomyślała.
Dopiero po chwili dotarło do niej, że to ona powinna zadać
mu takie pytanie.
- Wydaje mi się, że nie ja, tylko pan potrzebuje pomocy -
powiedziała, schodząc po schodkach na trawnik. - Ale
najpierw proszę mi powiedzieć, co pan robi w moim ogródku?
- W pani ogródku?
Na to niezwykłe zdumienie, brzmiące w jego głosie, oczy
Kree zrobiły się wielkie z wrażenia.
- Nie jest pan chyba nowym właścicielem...
- Nie, nie jestem.
- Uff. Przez minutę... - przerwała, zastanawiając się,
dlaczego odczuła taką ulgę, gdy dowiedziała się, że
nieznajomy nie jest jej nowym gospodarzem. - A przy okazji
powiem, że nazywam się Kree O’Sullivan.
Pomyślała, że powinno temu towarzyszyć podanie ręki,
ale powstrzymała się przed jej wyciągnięciem. Odczuła
dziwny niepokój przed bezpośrednim kontaktem z
nieznajomym. Uśmiechnęła się tylko i nieco skonfundowana
wskazała ręką gdzieś w kierunku domu.
- Tam znajduje się mój salon fryzjerski.
- Rozumiem - powiedział nieznajomy, unosząc lekko
jeden kącik ust. Spojrzał na jej włosy i widziała, że nie mógł
oderwać od nich oczu.
O co mu chodzi? Co mu się nie podoba? Poczuła dziwny
skurcz żołądka. Chyba chodzi mu o moją fryzurę, pomyślała.
No i dobrze. Nie dbam o to.
- Nie dosłyszałam pańskiego nazwiska... - powiedziała
przesadnie uprzejmym głosem.
- Sinclair.
Kree zwróciła uwagę, iż zaakcentował pierwszą sylabę.
- Tylko Sinclair czy jeszcze coś więcej? - spytała
uszczypliwie.
- Sebastian Sinclair.
Szczęśliwie, że Sebastian Sinclair również nie uczynił
żadnej próby podania ręki. Spojrzał tylko w stronę okien, a
następnie skierował wzrok na nią.
- Nie zamierzałem pani niepokoić.
- Obcy mężczyzna, czający się w pobliżu domu, musi
budzić niepokój.
- Uważa pani, że wyglądam obco? - spytał, unosząc do
góry ciemną brew.
- Nigdy nie widziałam pana wcześniej, więc tak,
zdecydowanie jest pan dla mnie obcy i nie wiem nawet, co
pan tutaj robi.
- Przyszedłem, żeby obejrzeć tę posiadłość w imieniu
właściciela - oświadczył bez cienia skrępowania.
W imieniu właściciela? To musi znaczyć, że ktoś
odziedziczył połowę terenów miasta, łącznie z budynkiem
Allana Heaslipa, pomyślała Kree.
- Mam nadzieję, że nie jest to Claire Heaslip?
- Nie - odpowiedział z lekkim zdziwieniem w głosie.
Ulga napełniła serce Kree, uwalniając jej skrywaną
ciekawość oraz nieopanowany język.
- Nigdy nie wiesz, co myśleć o krewnych i ich
testamentach, i w ogóle o wszystkim. Więc, kto jest tym
tajemniczym spadkobiercą? Jestem ogromnie ciekawa.
- Nie rozumiem, dlaczego wszyscy tak bardzo się tym
interesują? - rzucił Sebastian.
- W tym mieście? Zawsze tak było. - Obserwowała go
przez chwilę. Dlaczego nie odpowiedział wprost na jej
pytanie. Celowo? - Proszę mi powiedzieć, Sebastianie
Sinclair, czy zawsze jest panu tak trudno sformułować prostą
odpowiedź?
- Mniej więcej.
- Bardzo sprytnie, Sebastianie... lub może Seb?
- Może być Seb. Ale nie nazwałbym siebie sprytnym
człowiekiem.
Uśmiechnęła się i z aprobatą skinęła głową. Była
zadowolona z tej prostej odpowiedzi, a poza tym nieznajomy
był taki atrakcyjny... Kiedy spotkały się ich spojrzenia,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin