Pająk Henryk - Oni się nigdy nie poddali.pdf

(655 KB) Pobierz
Henryk Pająk
ONI SIĘ NIGDY
NIE PODDALI
1377512866.001.png
Musieli iść do ziemi - z ich polskiej ziemi.
MORITURI TE SALUTANT, POLSKO!
Powojenną wojnę z polskim powstaniem narodowym,
sowiecki okupant wygrał dzięki polskim donosicielom.
Gorzka to prawda. Dla wielu - prawda nie do przyjęcia,
1377512866.002.png
efektowna lecz myląca hiperbola, mająca przenosić ciężar
odpowiedzialności za zbrodnie, za mordy i egzekucje, za
eksterminację dziesiątków tysięcy patriotów - z UB, NKWD,
MO, ORMO - na tychże niewidzialnych, "mitycznych"
donosicieli.
A jednak tak było. Upewniałem się w tym przekonaniu z
każdym rokiem mojej siedmioletniej (1990-1997) kwerendy
w archiwach, zwłaszcza w aktach procesowych Wojskowych
Sądów Rejonowych, w rozmowach z setkami byłych
więźniów reżimu. Wreszcie w analizie okoliczności
aresztowań, obław, śmierci najwybitniejszych dowódców
podziemia Lubelszczyzny. Z czternastu omówionych tu
sylwetek dowódców, tylko kilku poległo w wyniku innych
okoliczności. Dramat "Zaporowców" spowodował ubecki
agent wprowadzony do władz lubelskiej organizacji WiN. Za
śmierć "Uskoka" jest odpowiedzialny jego były partyzant a
potem agent UB. Za śmierć "Orlika" - miejscowy kowal
donosiciel. Za śmierć "Strzały" - meliniarz, który zdradził
dwóch jego żołnierzy. Śmierć "Ordona" to następstwo
donosu - czyjego - dokładnie nie wiadomo. "Jastrzębia"
zgładził agent UB wprowadzony do oddziału. Jego brat
"Żelazny" poległ w obławie będącej wynikiem zdrady w
środowisku jego łączniczki. Tadeusz Szych i Edward Kalicki,
dwaj kolejni dowódcy jednej z grup, byli ofiarami
meliniarzy. Tak zginął "Boruta" we Włodawskiem i tak
poległ "Burta" w Tomaszowskiem. I wreszcie "Laluś",
najstarszy konspiracyjnym sta-żem żołnierz i partyzant II
Rzeczypospolitej, zginął w wyniku donosu. I tylko "Wiktor"
oraz "Szary" polegli w walce, a zagładę grupy "Lwa"
spowodował jego żołnierz, który po aresztowaniu nie
wytrzymał tortur i zdradził miejsce kwaterowania grupy, ale
nie był to typowy donos.
Nasza wiedza o donosicielach tamtych czasów jest
szczątkowa. Ogromna większość sprawców tysięcy tragedii
ludzi podziemia, bezpiecznie ukrywa się w archiwach UB-
SB-UOP. Dla dzisiejszych właścicieli PRL-bis -
naturalnych ideowych kontynuatorów terroru PRL z
jej pierwszego ludobójczego dziesięciolecia -
półwieczny dystans to wciąż za mało, aby czytelnicy
książek i podręczników dowiedzieli się, kto zdradził
"Grota" Roweckiego, "Nila", wszystkich
najwybitniejszych komendantów i dowódców
struktur AK, NSZ, WiN, ich komend wojewódzkich i
centralnych ; za krótko, aby tysiące rodzin straconych -
synów i wnuków - skazanych na wieloletnie więzienia,
poległych w obławach, dowiedziały się nazwisk sprawców
tych tragedii. Na żądania "lustracji" donosicieli choćby tylko
z pierwszego, najbardziej już odległego dziesięciolecia PRL,
mają wiele kontrargumentów.
Straszą "polskich piekłem", otwarciem "puszki Pandory",
ubeckim preparowaniem dokumentów. A już najlepiej, to
oddzielić to wszystko maksymalnie grubą kreską i odtąd
"kochajmy się" , czyli ofiary i kaci niech zasiadają w tych
samych "kombatanckich" organizacjach, wspólnie
wspominają tamte nieszczęsne czasy, wspólnie wypinają
pierś do odznaczeń, uprawnień...
Jeden z bohaterów moich książek, skazany niegdyś na
trzykrotną karę śmierci, westchnął w rozmowie ze mną:
- Tak naprawdę, to prawdziwi niezłomni, pozostający poza
wszelkimi podejrzeniami to ci, którzy od pół wieku
spoczywają pod darnią!
- A pan? - zapytałem. - Czy mam rozumieć, że pan się do
nich nie chce zaliczyć, mimo statusu kaesiaka i ośmiu lat
Wronek?
- Mnie ujęli żywcem. Rzucili się na mnie w ciemnościach
nocy i stodoły. Potem, w więzieniu, mogłem już tylko
popełnić samobójstwo! To był jedyny dostępny mi wybór.
System i skala naboru konfidentów, to niedościgniona
specjalność bolszewizmu, wiernie przeniesiona na grunt
zniewolonej Polski. Przeważały metody przymusu,
wykorzystywania mniejszych lub większych uprzednich
przewinień obywatela metodą przetargu: albo idziesz do
więzienia, albo współpraca. Konfidentów spontanicznych,
bezinteresownych, "ideowych", było najmniej. Ponadto
zróżnicowana była skala aktywności a tym samym
"wydajności" donosicieli - od biernych statystów na listach,
po nadgorliwych, po "stachanowców". Wszyscy oni, w skali
kraju i całego półwiecza, stanowili armię około 1,5 min.
łudzi! Prawie drugie tyle osób tkwiło etatowo w tzw.
służbach specjalnych. W normalnym kraju tzw. służby
specjalne dzielą się na wywiad i kontrwywiad. Policja
polityczna, to zupełnie inna struktura. Tymczasem w
patologii komunistycznej, policja polityczna była polipem
obejmującym wszystkie dziedziny życia państwa,
administracji, nauki, kultury, fabryk, związków, partii,
organizacji. Polskie służby specjalne w normalnym
znaczeniu tego pojęcia, czyli klasyczny wywiad i
kontrwywiad - nie istniały. Były to bowiem bezwolne
agendy wywiadu i kontrwywiadu sowieckiego oraz
sowieckiej policji politycznej. Wywiad i kontrwywiad
"polski" miał swoje duplikaty w strukturach wojskowych i
cywilnych, permanentnie ze sobą rywalizujących na gruncie
sukcesów i porażek. Obok wywiadu wojskowego istniała też
wojskowa policja polityczna - Informacja Wojskowa,
która była niczym innym jak Bezpieką w wojsku i
przemyśle zbrojeniowym.
W tej patologicznej pajęczynie niepodzielnie brylowała
policja polityczna: UB i potem SB. To setki tysięcy zbirów o
proweniencji albo kryminalnej albo nihilistycznej w zakresie
postaw, zachowań; zgraja dobierana według zasady selekcji
negatywnej: im podlejszy, bardziej bezwzględny,
nikczemny, cyniczny, tym lepszy. Cała ta dwu
pokoleniowa bando-mafia liczyła setki tysięcy kanalii -
dziś dożywających swoich dni na emeryturach i rentach
"kombatanckich", przewyższających trzykrotnie przeciętne
Zgłoś jeśli naruszono regulamin