Chandernagor Francoise - Zapomniana królowa 02 Damy Rzymu.pdf

(1588 KB) Pobierz
Chandernagor Francoise
Damy Rzymu
Rzym. Czerwone miasto, które dzień za dniem dusi się w starych murach,
miasto wciśnięte między wzgórza zwieńczone dumnie wyprężonymi
świątyniami. Z głębi dolin wyłaniają się blankowane wieże; gdzieniegdzie
wąskie domy wznoszące się jak kolumny przecinają gęsty splot brunatnych
dachówek. Tu wszystko pnie się w górę, wszystko jest najeżone. Garbate, pełne
kolców miasto...
- I to ma być ten sławny Rzym? - krzyknął Aleksander, który uchylił zasłonę
lektyki. - Przecież tu nie ma nawet morza! - Dziesięcioletni syn Kleopatry dotąd
widywał tylko miasta portowe. - A ten ich Tyber? Jeżeli to ta żółta rzeczka, którą
widać za składami, to doprawdy...
Selene nie zareagowała. Odwrócona plecami do miasta, nie odrywała oczu od
młodszego braciszka, Ptolemeusza, który drzemał, nie zjadłszy nawet placka.
Oddychał szybko i była pewna, że ma gorączkę. Dwie mile przed Porta Capena,
między kolumbarium a zapomnianym grobowcem, ich lektyka ostro skręciła w
cyprysową aleję i zatrzymała się u bram posiadłości, w której mieli zamieszkać.
Obudziła brata, gładząc go po policzku. Otworzył szkliste oczy i wolno, jakby z
trudem, zapytał:
- Dojechaliśmy już do domu?
- Ptolemeuszu, nie ma już domu. - Pomyślała, że Rzym nie jest domem, a tylko
kresem podróży, podróży, która trwała prawie rok. Końcem drogi.- Wytrzymaj
jeszcze trochę, a potem...
Potem? Nie będzie żadnego „potem".
Żołnierze bezpardonowo postawili chore dziecko na nogi, a mały uczepił się
sukni siostry i pozwolił się zaciągnąć do atrium dużej posiadłości, gdzie Selene
nieśmiało poprosiła o wezwanie medyka, ale konni, którzy eskortowali ich od
Brundizjum, nie znali greki, nie rozumieli nawet jej międzynarodowej,
skundlonej odmiany, którą posługiwano
się w portach i na targach. Jeńców zaprowadzono na piętro, a raczej poddasze,
gdzie było bardzo gorąco. Ptolemeusz popłakiwał, potem ułożył się na podłodze.
Aleksander podszedł do okna i podjął monolog, który zaczął już w lektyce:
-Dobrze stąd widać to ich miasto, ohydne miasto! I wcale nie jest takie duże!
Powinnaś popatrzeć... Aż trudno uwierzyć,
iepapas
urodził się w tej zapadłej
dziurze!
Położyła palec na ustach i zgromiła go wzrokiem - a gdyby tak ktoś ich
usłyszał? Nie mogli rozmawiać o ojcu, przecież im to tłumaczono „na wyspie" -
damnatio memoriae.
Wymazanie pamięci, zakaz wspominania. Dla niektórych wrogów Rzymianie
wymyślili karę gorszą niż śmierć, karę, która trwała długo po egzekucji czy
samobójstwie skazańców. Zabić to za mało, trzeba zatrzeć wszelki ślad po
potępionych. Kiedy już ich nie było, postanawiano, że nigdy nie istnieli. Z
publicznych rejestrów wymazywano nawet zapis o ich narodzinach. Wykreślano
każdą wzmiankę o ich czynach i o funkcjach, jakie pełnili; palono ich pisma,
niszczono wizerunki, potomkom zakazywano noszenia ich nazwiska, a
obywatelom - wypowiadania go.
damnatio memoriae
Marka Antoniusza przegłosowano w senacie na
wniosek Oktawiana, którego już wówczas wszyscy zwali Cezarem Imperatorem.
Dokonał zemsty, o jakiej nawet nie pomyślał jego stryjeczny dziad w odniesieniu
do Pompejusza, a Antoniusz - Brutusa. Jednak posunął się zbyt daleko w
surowości - nie wystarczyło mu, że skazał rywala na banicję z Historii, więc
ogłosił dzień jego narodzin „dniem zakazanym".
Dzień zakazany? Był wolny od pracy, ale nie każdy dzień wolny od pracy był
świąteczny:
natalis
Antoniusza nie zapowiadał nic wesołego - zabroniona była
wszelka działalność publiczna, a także ceremonie prywatne, bogatym nie wolno
było podejmować gości, ubogim - pracować. Pustoszały fora, sklepiki i
trybunały. Zamykano teatry, nie wolno było uczestniczyć w grach. Wydawało się
więc oczywiste, że Rzymianie przez cale stulecia przeklinać mieli tego, kto
rodząc się, przeszkodził im w normalnym życiu i zabawie. Póki jednak kogoś się
przeklina, pamięta się o nim. Długo trwała więc pamięć, że ów kłopotliwy
człowiek przyszedł na świat czternastego stycznia. Niezręczność zwycięzcy:
upamiętniać, nawet poprzez negację, utrzymywać więź, choćby wzbudzało
to odrazę - to jednak utrwalać pamięć... Oktawian, urodzony despota, w wieku
trzydziestu dwóch lat wciąż jeszcze miał w sobie naiwność początkującego
tyrana.
Czternasty stycznia roku 29 przed Jezusem Chrystusem, pierwszy z długiej serii
„zakazanych dni", którą otwierał, czternasty stycznia, dzień zapomnienia i
śmierci jej ojca... Gdzie była wówczas Selene? Pozostawała jeszcze na wyspie
Samos, w odległości niecałych sześciuset kroków od wybrzeży Azji Mniejszej, w
pobliżu Efezu. Samos - to tam jej rodzice spędzili całą wiosnę, czekając na nową
flotę; ale dziewczynka o tym nie wiedziała, a gdyby zapytała miejscowych,
udawaliby, że i oni o niczym nie wiedzą: nie, nie przypominali sobie...
Damnatio
memoriae.
Pod strażą rzymskich żołnierzy młodzi jeńcy spędzili na wyspie całą zimę.
Czekali, aż powróci Cezar Imperator, który na czele legionów wolno szedł z
Aleksandrii przez Judeę i Syrię, opanowując całą Azję, królestwo po królestwie,
zmuszając władców do składania mu przysięgi, i zapuszczając się aż nad Eufrat,
żeby zerknąć na partyjskich wrogów na drugim brzegu.
Dzieci, tkwiąc na Samos, spoglądały na południe, bo wierzyły, że przy dobrej
pogodzie zobaczą Aleksandrię. Było im zimno - przyniesiono im wełniane
ubrania, a do okrycia się nocą czarne baranie skóry, ale i tak wciąż drżały.
Wystraszone tuliły się do siebie. Mówiły szeptem. Bawiły się po cichu na
brukowanym dziedzińcu. Kawałkiem żelaza Selene wyryła w miękkim kamieniu
linie i narysowała szachownicę. Dzieci przesuwały z pola na pole kamienie
zebrane na plaży. Kiedy znudziła im się ta gra, Selene z powagą zapytała brata
bliźniaka: „Nauczyłeś się już Homera?". A Aleksander szeptem recytował
legendarne genealogie, które zapamiętał. I fragmenty eposów. Nie mieli już
nauczyciela. Nie mieli książek ani tabliczek. Nie wypowiadali imion
zamordowanych braci, rodziców, którzy zadali sobie śmierć, ani nieżyjących
sług.
Aby przeżyć, omijali przeszłość, wspominając tylko podróż i to, co przyniosła.
Wojskowa triera, która porwała dzieci z Egiptu, uprowadziła je z Aleksandrii
tego wieczoru, kiedy ich matka odebrała sobie życie; zgodnie z rozkazem Cezara
Imperatora popłynęła do Fenicji, nie zawijając do żadne-
go portu. Kiedy jednak dowodzący legat chciał zakotwiczyć w Sydonie, sztorm
zepchnął statek na pełne morze. Musieli płynąć do Byblos, portu, gdzie nie było
garnizonu i gdzie nikt ich się nie spodziewał. Dzieci zeszły na ląd tak, jak
wypłynęły: w lnianych tunikach, bez bagaży i służby, trudno było bowiem uznać
za odpowiednich służących tych kilkoro niewolników zabranych w pośpiechu tuż
przed rejsem - dwóch kąpielowych, jednego czyszczącego srebra, trzech
stajennych i starą odźwierną. Ci ludzie nie mieli doświadczenia w pracy z
dziećmi, a książęta ich nie znali.
Toteż małymi podróżnymi źle się opiekowano i źle ich karmiono. Jakże zresztą
ich żywić - zastanawiał się legat - skoro nie chcą nic jeść! W Byblos podsuwano
im najrozmaitsze skorupiaki i przyrządzone na różne sposoby ryby, ale niczego
nie chcieli skosztować. Nie jedli też wieprzowiny. A większości warzyw nie
chcieli nawet spróbować: „W tym jest cebula - szeptała niezmiennie
dziewczynka - a w dodatku chyba pory... Nie wolno nam ich jeść". Nie brali do
ust niczego poza białym chlebem i świeżymi figami.
Kaprysy rozpieszczonych dzieciaków, myślał legat. Skąd mógłby wiedzieć, że
zagubiona Selene kurczowo trzyma się religii, przestrzegając na wszelki
wypadek najostrzejszych zakazów żywieniowych czcicieli Izydy? Zdawała sobie
sprawę, że zbliża się miesiąc Paofi i że już wkrótce nadejdą tygodnie
poprzedzające śmierć Ozyrysa, którą teraz łączyła w duchu ze śmiercią swych
starszych braci. Chciała wierzyć, że jeśli do odrodzenia
Najdoskonalszego Pana,
Dobroczyńcy
będzie odmawiać sobie pokarmów nieczystych, jak to czynią
kapłani Izydy, a na znak żałoby pozostawi rozpuszczone włosy - to może
wzruszona bogini przywróci do życia Antyllusa albo Cezariona. Cezariona - na
pewno jego, bo przecież był faraonem. Wieczorem przed snem Selene błagała
bogów, by okazali łaskawość jej narzeczonemu, jej zamordowanemu
bratu-małżonkowi, i by pozwolili jej widywać go choć przez kilka godzin nocy...
Ale nawet nocą on wciąż był martwy.
Dziesięć razy dziennie rozplatała warkocze, które tak niezdarnie zaplatała
zdrętwiałymi palcami stara odźwierna. „Jestem wdową, tłumaczyła łagodnie.
Czyżbyś nie wiedziała, że jestem wdową?"
Zażądali, by pozwolono im spać we troje w jednym łóżku. Koszmary budziły
ich w tym samym czasie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin