Dmowski Roman, Przewrót.pdf

(1367 KB) Pobierz
ROMAN DMOWSKI
PISMA
TOM VIII
PRZEWRÓT
Częstochowa
Antoni Machowski i s-ka, spółka wydawnicza
1938
OD WYDAWCÓW
„Przewrót” którego pierwsze wydanie ukazało się w 1933 r., jest dalszym ciągiem
„Świata powojennego powojennego i Polski”.
Zawiera poglądy Dmowskiego i na sprawy gospodarcze i polityczne Europy i świata
w okresie rozpoczynającego się konfliktu pomiędzy komunizmem komunizmem
nowoczesnemi ruchami narodowemi – ze szczególnem uwzględnieniem kwestji żydowskiej.
Tom ten – jak poprzednie – wydajemy bez jakichkolwiek zmian w tekście.
PRZEDMOWA
Do pierwszego wydania
Książka ta, zarówno jak mój „Świat powojenny”, jest zbiorem pisanych i ogłaszanych
serjami w Gazecie warszawskiej artykułów – o obecnym przewrocie dziejowym, o różnych
jego przejawach i o dziedzinach, które ogarnia, o tem wreszcie, co najważniejsza, jak się on
odbija w Polsce. Nie mamy tedy potrzeby tłumaczyć czytelnikowi jej przeznaczenia: będą ją
czytali przeważnie ci, co poprzednią książkę znają, i będą widzieli w niej dalszy ciąg tamtej.
Dalszy ciąg, ale nie koniec. Proces ciągle idzie naprzód i myśl ludzka musi za nim
podążać. Nierychło też pewnie przyjdzie czas, żeby można go było objąć w całości, zrobić
jego syntezę, ująć poszczególne zjawiska w jeden wielki akt dramatu dziejowego – dać o tym
przewrocie nie poszczególne artykuły czy rozprawy, ale książkę w całym tego słowa
znaczeniu.
Położenie moje jako autora pod jednym względem znacznie się zmieniło. Pisząc
dawniej o przewrocie światowym, byłem w swych poglądach bardzo odosobniony – dziś i na
Zachodzie, i u nas jest już sporo ludzi, którzy w pojmowaniu tego, co się dzieje, są mi mniej
lub więcej bliscy. Jednakże, gdy chodzi o nasze społeczeństwo, chciałbym, żeby ta zmiana
pojęć odbywała się znacznie szybciej. Nieorjentowanie się w warunkach czasu jest zawsze dla
narodów źródłem strat wielkich. Pragnąłbym, żeby Polska tych strat jak najmniej poniosła,
żeby natomiast jak najumiejętniej wyzyskała korzystne dla siebie zmiany.
Tu muszę zauważyć, że często mi się zdarza spotykać ludzi, którzy czytają to, co
piszę, godzą się z mojemi poglądami, ale gdy rozumują o tem, co się dzieje, widać, że z
trudnością przyswajają sobie nowe pojęcia i nie przestają operować staremi szablonami.
1220534633.002.png
Okazuje się, że niedość jest coś przeczytać i być przekonanym: trzeba czasu, ażeby pewne
pojęcia wrosły w mózg, trzeba wielokrotnie z niemi się spotkać, przy rozmaitych
sposobnościach.
Dziś, w czasach, kiedy się żyje szybko, szybko się również czyta i to, co się czyta,
szybko przez głowę przechodzi, słaby często ślad pozostawiając. To też, gdy chodzi o pojęcia
podstawowe, wynikające z przemyślenia dzisiejszego przewrotu, które chciałbym jak
najmocniej wrazić w świadomość czytelnika, korzystam ze sposobności powtarzania ich
nawet kilkakrotnie – w nadziei, że to im pomoże przyjąć się ostatecznie w umysłach.
Z drugiej strony, powtarzanie to jest spowodowane tem, że, pisząc serję artykułów o
danym przedmiocie, starałem się ją zrobić zamkniętą w sobie całością, nie wymagającą
znajomości tego, com pisał poprzednio. Zamiast tedy powoływać się na inne pisma, wolałem
krótko streścić założenie, z którego wychodzę.
Dla niejednego czytelnika te powtórzenia będą niepotrzebnym balastem, dla wielu
wszakże innych okażą się pożytecznemi, a nawet niezbędnemi.
Szkodzą one książce pod względem literackim, moją wszakże ambicją nie są laury
pisarskie, jeno skutek osiągany w umysłach moich rodaków.
Warszawa, 10 listopada 1933 r.
Roman Dmowski
WSTĘP
W epokowym roku 1904, w którym armaty Japońskie obwieściły światu zjawienie się,
nowego, wielkiego ośrodka energji dziejowej, odbywałem daleką podróż. Znajdowałem się w
środku. Dominjum Kanadyjskiego, w Winnipegu, stolicy pszenicznej Manitoby. Przybyłem z
południa, od Wielkich Jezior, by wsiąść za parę godzin na ekspres Kanadyjskiego Pacyfiku,
który miał mię zawieźć do Vancouveru.
Krótki czas oczekiwania zużytkowałem na przechadzkę po mieście. Świeżo
skolonizowana prowincja zdążyła już zająć poważne miejsce w produkcji zbożowej świata.
Miasto rosło, jak na drożdżach. Ogólny widok stanowiły nowo wznoszone domy, nowo
powstające ulice. Cyfry, otrzymane w kanadyjskich urzędach emigracyjnych, mówiły mi, że i
polskie ręce pracują nad tym wzrostem. Niedługo czekałem na ilustrację. Od grupy
robotników, wznoszących rusztowania, doleciał mnie wykrzyknik „psiakrew!”, po którym
nastąpiła niezbyt grzeczna | kry tyka czegoś i kogoś, wypowiedziana podniesionym głosem w
ojczystym języku.
Po krótkiej włóczędze wróciłem na stację. Pociąg zajechał, odnalazłem w nim swoje
miejsce i ruszyłem w drogę na Daleki Zachód.
Jechaliśmy przez pola, usiane fermami, które coraz bardziej rzedły. Aż do nocy
wszakże od czasu do czasu ukazywały się jakieś zabudowania. Obudziwszy się rano,
spojrzałem w okno wagonu: pusta, bezdrzewna, zielono-szara równina. Był koniec kwietnia,
koniec długiej zimy kanadyjskiej. Śnieg już stopniał, prerja straciła swoją białość, ale jeszcze
nie zdążyła się zazielenić. Ten smutny, jednostajny widok miał nam towarzyszyć aż do Gór
Skalistych.
Istniał już plan kolonizacji preryj wzdłuż całej linji kolejowej, już go nawet zaczęto
wykonywać, ale step pozostawał jeszcze stepem. Szara, jednostajna, bezbrzeżna równina; na
niej nic, o co by oko mogło się zaczepić...
Czasami stadko antylop zatrzymało się nagle, jakby zamagnetyzowane widokiem
sunącego po stepie hałaśliwego potwora. To znów uwagę zwróciło pasmo przecinających
1220534633.003.png
powierzchnię prerji równoległych ścieżek, dobre kilka cali głębokich. Zapytałem sąsiada w
wagonie, skąd się wzięły.
- To ślady bawołów. Zawsze chodzą one jednemi drogami i wydeptują takie głębokie ścieżki.
- A bawoły gdzie?
- Dawno już ich niema. Można je spotkać jeszcze daleko na północy. Tu ostatnie zginęły
przed trzydziestu laty. Tylko ślady pozostały.
Tylko ślady pozostały... Jakie to smutne! – dla bawołów, ma się rozumieć, nie dla
przybyszów, którzy trawę prerji zastąpią pszenicą.
Z zadumy wyrwał mię świst lokomotywy^ Pociąg zatrzymał się na stacji.
Parę obrzydliwych bud drewnianych, przykrytych dachem z karbowanego żelaza,
pompka, a obok w szczerem polu góra, wysokości trzech pięter, wzniesiona ze zwalonych na
kupę nowych pługów.
W odległości kilkunastu kroków stał Indjanin. Owinięty w brudny, czerwony koc, z
garścią różnobarwnych piór, wetkniętych we włosy, stał nieruchomy, jak posąg, z
nieruchomą, jak maska, twarzą. Apatycznie pociągał dym z fajeczki.
Ciekawa rzecz, co tam po tej głowie, strojnej, w pióra, chodzi?...
Może w młodości był wielkim myśliwym. Wiedział dobrze, jak tropić bawoły, jak
unikać stratowania przez nie i jak je zabijać na pokarm dla siebie i swoich. Dziś bawołów
niema, pozostały tylko wydeptane przez nie ścieżki. Natomiast są pociągi, kupy narzędzi
rolniczych i budy stacyjne, pokryte karbowanem żelazem. Wszystko, co było przedtem,
zawaliło się. Na tych prerjach, na których się urodził, które znał i rozumiał, których czuł się
był panem, dziś dla niego niema miejsca. To, czego się zamłodu nauczył, w czem celował, z
czego był dumny, wszystko to dziś stało się bezużytecznem. Patrzy tępemi oczyma na to, co
się dzieje, oddaje podrzędne usługi wywracającym świat przybyszom, dostaje od nich trochę
tytoniu i wódki i... czeka śmierci.
W dalszej monotonnej drodze po niezmierzonej równinie często wracał mi przed oczy
ten obraz nieruchomego, apatycznego Indjanina, stojącego obok kupy pługów. Ginie pokryty
trawą step, giną bawoły, Indjanie; to miejsce zdobywa pszenica, prerja pokrywa się fermami,
zaludnia przybyszami, którzy żyją w dobrobycie, czytają gazety – nie dodawałem jeszcze
wówczas – jeżdżą Fordami, słuchają radja... Nieubłagany proces, który musi iść naprzód,
dopóki będą istniały prerje, bawoły i Indjanie. Musi zwyciężać pszenica, ludzie, którzy ją
sieją i jedzą, którzy tworzą cywilizację i gęściej od Indjan umieją na ziemi siedzieć.
Nie postało mi naówczas w głowie, że jeszcze za mego życia przyjdzie czas, kiedy się okaże,
iż pszenicy jest za wiele, kiedy dziedzice rozległych preryj, kraje Nowego Świata, zaczną się
między sobą układać o zmniejszenie jej produkcji. Kto mógł to wówczas przypuszczać i kto
mógł przewidzieć, że te dziwne losy pszenicy będą tylko szczegółem w obrazie przewrotu,
obejmującym świat cały? I kto mógł przewidzieć, że zwycięski, podbijający świat i
przerabiający ludzkość na podobieństwo swoje przedstawiciel cywilizacji europejskiej będzie
wkrótce patrzył tępemi oczyma na świat, którego nie rozumie, w którym wiedza jego staje się
bezużyteczną – potrosze jak ów czerwonoskóry, niedawny jeszcze pan preryj?
Zaczęliśmy już żyć w przekonaniu, że nas nic bardzo nowego zaskoczyć nie może.
Wierzyliśmy w ciągły i szybki postęp, ale w naszem pojęciu ten postęp miał zgóry nakreślone
drogi. Nie widzieliśmy siły, któraby go mogła wykoleić. Czuliśmy, że mamy prawo do
pewności siebie, ufni w szeroki zakres swej wiedzy o świecie, w jej niesłychane
rozpowszechnienie, a zwłaszcza w broń, którą nam dały w ręce nasze umiejętności
praktyczne. Ojcowie nasi z przed niecałego stulecia byli w porównaniu z nami naiwnemi
dziećmi, niezdolnemi do zrozumienia nas i poruszania się w naszym skomplikowanym
świecie. I jak mało było wśród nich ludzi, zbrojnych w ówczesną nawet wiedzę! Dziś, nie
1220534633.004.png
mówiąc już o miljonach, które studjowały na uniwersytetach, wyniki najnowszej wiedzy
zostały udostępnione masom 1 . Pracowały nad tem dwie potęgi nowoczesne: szkoła i prasa.
Pokolenie dziś żyjących ludzi, od najstarszych do najmłodszych, nauczyło się wiele.
Trzeba stwierdzić, że wiedza jego jest demokratyczna. To znaczy, że w umiejętnościach
praktycznych są liczne i wielkie różnice, w zależności od zawodu; natomiast w zakresie
wiedzy ogólnej panuje ogromna jednolitość; nawet różnice poziomu są znacznie mniejsze, niż
w poprzednich pokoleniach. Masy, bądź z ciekawości, bądź ze snobizmu, chwytają łakomie
wiedzę ogólną, na różne sposoby dla nich udostępnianą, gdy t. zw. inteligencja, pod
naciskiem konieczności specjalizowania się i pod wpływem ducha czasu, ześrodkowującego
jej ambicje i wysiłki na pieniądzu, okazuje coraz mniej zainteresowania dla wiedzy, nie
przynoszącej pożytku praktycznego i nie dającej dochodu. Wynikiem tego jest
demokratyzacja mózgów. Mózgów wyjątkowych już prawie niema, ale zato wiedza jest
niesłychanie rozpowszechniona. Nie jest ona głęboka, ale zato szeroka: pojęcia o niej są
bardzo jednolite i bardzo utrwalone: cały świat cywilizowany przeszedł jednakową szkołę i
jednakowo mniej więcej myśli.
I oto wiedza ta zaczyna nie wystarczać, a nawet często przeszkadza rozumieć to, co się
dzieje. Ze zaś przyszła ona dzisiejszemu człowiekowi łatwo, bez samodzielnych wysiłków,
bez pokonywania trudności, że podano mu ją gotową, jak gotowy, standardyzowany wyrób
fabryczny, przeto nie poddaje się ona przeróbce, korygowaniu na podstawie faktów.
Myśl ludzka chodzi swoją drogą, a życie swoją.
Geograf ja, której nas nauczono i która doniedawna wystarczała, mówi, że
powierzchnia ziemi to jedna wielka całość, w której centrum leży Europa. Myśl twórcza
ludzkości i energja czynu tkwi w Europie – reszta to tylko pole jej twórczości i jej
eksploatacji. To pojęcie zachwiało się nieco ostatniemi czasy, niemniej przeto ciągle stanowi
ono podstawę naszego rozumienia świata, naszych planów i naszych wysiłków. Tymczasem
dziś jest ono już fikcją.
Obok Europy istnieje już kilka wielkich centrów myśli i energii, od niej niezależnych.
Istnieje przedewszystkiem przez Europę w ubiegłych stuleciach stworzony Świat
Nowy, którego ośrodkiem są Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, z cywilizacją
pochodzenia europejskiego, ale różniąca się bardzo od europejskiej. Ku Stanom ciążą
społeczeństwa Nowego Świata, nawet te, które uznają nad sobą zwierzchność europejską, jak
dominja brytyjskie. Ameryka ma swoje, odbierane Europie, pole twórczości i eksploatacji,
rozciągnęła je nawet na samą Europę, którą w latach powojennych zaczęła na swój sposób
cywilizować i energicznie eksploatować. Coprawda, w ostatnich latach rozpęd jej na tej
drodze znacznie osłabł, ale pragnienia i zamiary pozostały.
Ważniejszym o wiele faktem jest, że istnieje świat stary, zwany Dalekim Wschodem,
który dziś faktycznie już się wyemancypował z pod przewagi politycznej Europy, a także i
Ameryki, który ma swoje plany i urzeczywistnia je wbrew protestom z zewnątrz. Obecny
ośrodek energji tego świata, Japonja, przedstawia dziś najsamodzielniejszą i najczynniejszą
potęgę polityczną; jednocześnie wypiera ona skutecznie handel europejski z szeregu krajów i
dąży do uczynienia Azji, to znaczy więcej niż połowy świata, polem swojej wyłącznie
eksploatacji. Bardzo słabo jeszcze zorganizowanemu olbrzymowi, Chinom, daje ona dziś
lekcję, że liczenie na pomoc europejską jest ułudą, i ma widoki zaprzęgnięcia ich do
wspólnego działania przeciw wpływom europejskim i amerykańskim w Azji. Gdy zaś to się
stanie, centralna rola Europy w świecie będzie już tylko wspomnieniem.
1 Zwłaszcza w krajach zachodnich, przodujących i zwłaszcza tam, gdzie szkoła jest naprawdę powszechną i
gdzie stała się wyrazicielką postępu. Przed paru laty francuski szynkarz na głębokiej prowincji w
półtoragodzinnej rozmowie skrytykował mi politykę finansową republiki, oświetlił genjusz polityczny Brianda,
wyjaśnił wpływ zdobyczy technicznych na postęp polityczny ludzkości, dał wykład porównawczy o głównych
religjach, uzasadnił dokumentnie swą wiarę w reinkarnację i dostarczył danych o mieszkańcach Marsa. Czegóż
chcieć więcej?...
1220534633.005.png
Rosja dzisiejsza jest odrębną częścią świata, od Europy niezależną, pracującą nad
podcięciem podstaw jej bytu na jej własnym gruncie i nad wyparciem jej wpływów z innych
części świata; Europa zaś zmuszona jest godzić się z nią jako faktem, i stosunki z nią uczynić
jak najbardziej normalnemi.
W miarę postępów tej likwidacji roli Europy, jako centrum świata, emancypują się
stopniowo i rozwijają coraz większą samodzielność i inne, zduszone w ostatnich czasach
cywilizacje. Pozycja Europy w Indjach i w świecie Islamu szybko słabnie i coraz wyraźniej
zbliża się do likwidacji.
Dużo jednak czasu upłynie, zanim te wszystkie fakty, te epokowe zmiany wsiąkną w
mózgi europejskie, zanim ludzie przestaną się kierować pojęciami starej geografji i nauczą się
widzieć świat takim, jakim on jest w istocie.
Nauczono nas ekonomji politycznej, teorji gromadzenia bogactw i budowania potęgi
gospodarczej narodów. Teorję tę przez półtora stulecia coraz mocniej popierały fakty;
zdobyła sobie tedy panowanie i urobiła mózgi ludzkie. Naraz coś się zmieniło: fakty zaczęły
iść nową drogą, nie licząc się z teorją. Ekonomja polityczna wszakże była zbyt mocna, ażeby
dać się zachwiać; panuje teraz dalej w umysłach, gdy już nie panuje w życiu. Pojęcia na niej
oparte, oddalają się coraz bardziej od dzisiejszej rzeczywistości i nie pozwalają jej zrozumieć.
Nauczono nas polityki: wbito nam w głowy, że jest jeden tylko system rządzenia,
który musi zapanować na całym świecie. Zaprowadzenie tego systemu w centrum świata, w
Europie, kosztowało sporo walk i przewrotów; wreszcie zatriumfował w całym świecie naszej
cywilizacji i udało się go nawet przeszczepić poza jej sferę. Pojęcia, leżące w jego podstawie,
przepoiły umysłowość naszą do gruntu, weszły w skład pewnej niewzruszonej wiedzy i wiary
Europejczyka. Naraz zaczęły się dziać niebylejakie fakty, z temi pojęciami niezgodne
W środku Europy Mussolini i Hitler pokazali, że można rządzić inaczej, i to wcale
skutecznie. Nie przeciwstawili systemowi rozwiniętego teoretycznie, uzasadnionego prawnie
systemu, zachowali nawet dawne formy, ale faktycznie cały system zburzyli.
Przebieg tego przewrotu wykazał, że zasady dotychczasowego ustroju zapuściły
bardzo płytkie korzenie w masach, ze metody jego tym masom obrzydły. Zasugestjonowano
im na całe stulecie, że najważniejszą dla nich rzeczą jest, ażeby do nich należała formalna
decyzja o tem, kto i jak ma rządzić krajem. Ta sugestja zaczyna się rozkładać i zaczynają one
rozumieć, że ważniejszą rzeczą jest, ażeby rządy były dobre, ażeby zaspakajały ich potrzeby i
odpowiadały ich instynktom.
Niemniej przeto pojęcia ginącego systemu nie przestały panować w umysłach
inteligencji europejskiej i przeszkadzają myśli ludzkiej pracować nad szukaniem nowych dróg
rządzenia, któreby zajęły miejsce zarówno kończącego swój żywot t. zw. ustroju
demokratycznego, jak przeciwstawionych mu t. zw. rządów faszystowskich, mających
wszelkie znamiona tymczasowości.
Myśl stoi w miejscu, a rodzące się nowe fakty zaprzeczają jej i odbierają wszelką
wartość.
I nauczono nas wielu innych rzeczy, które kazano nam uważać za zdobycze
cywilizacyjne, za wyraz postępu, wpojono nam mocno mnóstwo pojęć, które dziś, w szybko
zmieniajęcem się życiu, nietylko przeszkadzają nam rozumieć otaczający nas świat i jego
zagadnienia, ale nawet zorjentować się w swem życiu osobistem i pogodzić je z nowemi
warunkami.
Nikt jeszcze nie jest zdolny objąć w całości tego chaotycznego stanu przejściowego.
Wiele już się zawaliło z tego, co uważano za trwałe, ale niezawodnie więcej jeszcze się
zawali. Rodzą się już nowe fakty, zapowiadające drogę, po której przyszłość pójdzie, ale musi
ich nastąpić o wiele więcej, ażeby można było zdać sobie sprawę z tego, jaka ta przyszłość
będzie.
1220534633.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin