JAN ŻABIŃSKI
JAK POJMOWAĆ ORGANIZM
Czytelnikowi, który wziął to dziełko do ręki. winien jestem z góry kilka wyrazów usprawiedliwienia, a może nawet przeprosin. Mam jednak nadzieją, że przy dobrej woli zrozumie on kłopotliwość mojej sytuacji. Książeczka wychodzi właściwie jako trzecia i ostatnia z cyklu na temat podstawowych zagadnień biologicznych. Niestety przyznać muszą, że czytelnik, który — zresztą zgodnie z moim zamierzeniem — przystąpi do czytania tej trzeciej pozycji po zapoznaniu sią z dwiema poprzednimi, nie bez podstaw mruknie od czasu do czasu ze zniecierpliwieniem:
— Ależ to już wiem! I to już było. Tamto również już autor uprzednio tłumaczył.
Jednak uderzcie mi, że to powtarzanie niektórych zagadnień nie jest z mej strony przejawem lenistwa, a tym bardziej braku tematu. Dopiero jeśli zechcecie bez wszelkich uprzedzeń przeczytać tu jeszcze raz o owych rzeczach wspomnianych w poprzednich książeczkach, to motywy mojego postępowania prawdopodobnie i d,la Was staną się jasne. Przekonacie się bowiem, iż dobrze nieraz jest usłyszeć te same sprawy, ale opowiedziane nieco innymi słowami. Wówczas bowiem uzyskuje sią zazwyczaj pewnego rodzaju plastyką w obrazie poznawanego zagadnienia
i zaczynamy zwracać uwagą na szczegóły, 'które poprzednio się jej umknęły, gdyż w tamtej wersji były przedstawione jakoś mniej wyraźnie, czy nie dość uchwytnie.
Poza tym należy pamiętać i to, iż bądź co bądź tomik ten stanowi odrębną całość i że będą i tacy czytelnicy, którzy ograniczą się tylko do jego treści, a innych książeczek cyklu oglądać nawet nie będą. Ci muszą więc już tu znaleźć nie tylko wiadomości fragmentaryczne, lecz rozumowanie doprowadzone do końca.
AUTOR
Dużo książek napisano o budowie i działaniu organizmu człowieka. Mam właśnie jedną z nich przed sobą, a jestem pewny, że i każdy z was, kochani czytelnicy, jeśli nie ostatnio, to w każdym razie w czasach szkolnych oglądał takie podręczniki.
Otwieram spis rozdziałów i czytam: układ pokarmowy, układ krwionośny, organa zmysłów, mięśnie, szkielet i tak dalej.
A potem rysunki. Na nich też osobno widzę narządy trawienia, osobno serce i naczynia krwionośne, osobno organa oddychania.
Mimo woli zaczyna nasuwać się porównanie z jakąś skomplikowaną maszyną... tu palenisko, tu koła napędowe, tu przekładnie, regulatory — wszystko to zestawione razem daje nam maszynę, maszynę, która spełniać będzie dość różnorakie czynności. Wiele razy czytałem nawet, jak ciało ludzkie właśnie do takich maszyn przyrównywano. Miało to bowiem ułatwiać zrozumienie funkcjonowania organizmu.
Może jednak zgodzicie się ze mną, że wyjaśniając jakieś zagadnienie zdarza się często tak zaplątać i zaciemnić inne sprawy z nim związane, że w rezultacie nieraz owo tłu
maczenie przynosi w ogóle więcej bałamuctwa aniżeli pożytku. Widywałem mianowicie takie duże tablice, na których wyobrażony był zarys człowieka, przy czym w miejscu serca widziało się wyrysowaną pompę z manometrami. Zamiast płuc były jakieś miechy poruszane elektrycznością; zamiast mózgu szereg kabin, w których siedzieli panowie, połączeni drutami aparatów telefonicznych z różnymi oddziałami fabrycznymi owego „ organizmu człowieczego“.
To był, widzicie, jeszcze do niedawna najwyzszy wykwit popularnego zobrazowania wiedzy o funkcjonowaniu narządów człowieka.' Dlatego od razu na wstępie zastrzegam, iż nie chcę, abyście tak właśnie pojmowali organizm 9 ani jakiegokolwiek zwierzęcia, ani człowieka, gdyż w świetle słusznych założeń naukowych nie jest on zlepkiem czy zestawem szeregu niezależnych maszyn czy narządów;! Organizm stanowi jedną zwartą całość, której różne części spełniają rozmaite, a pożądane dla niej funkcje.
A czy to nie wszystko jedno?
Otóż tu chciałbym was przekonać, że wcale nie. Pozwólcie zatem dać sobie taki przykład:
Jest trupa teatralna, a więc aktorzy, mechanicy, reżyse-1 rzy, zapas kostiumów i dekoracji. Trupa ta jeździ, daje przedstawienia, słowem, funkcjonuje; w przenośni powiedzielibyśmy — teatr żyje. Wyobraźmy sobie jednak, że zrzeszenie w pewnej chwili postanowiło się z jakichi względów rozwiązać. Cóż się stało w istocie? Pozostali^ przecież i ci sami aktorzy, i dekoracje, i kostiumy, i dyrektor, i reżyserzy, a jednak teatru już nie ma.
Zastanówcie się, proszę, to nie jest przecie żadne sztuczne filozofowanie, jeśli stwierdzimy, że nie owe czynniki
składowe, ale pewna organizacja łącząca tych wszystkich ludzi, ich działanie jako całości stanowiło o istnieniu owego zespołu teatralnego. Z chwilą gdy tego zabrakło, to choć ludzie ci mogli się nawet nie rozłączać, a na przykład przystąpić wspólnie, dajmy na to, do nowej, innej pożytecznej pracy — powiedzmy kopania kartofli — zespołem teatralnym być już jednak przestali.
Opierając się na tym przykładzie pragnąłbym wyjaśnić, że wcale nie zbiór owych, każdy na swoją rękę funkcjonujących narządów, charakteryzuje organizm. Przeciwnie— to właśnie organizacja i podporządkowanie wszystkich czynności każdego narządu dobru i interesom organizmu jako całości wskazuje, iż mamy do czynienia z czymś jednym i indywidualnym. I zwróćcie uwagę — często nawet strata kilku członków zespołu nie rujnuje jego istnienia. I w organizmie utrata pewnej ilości krwi, ba, nawet ręki czy nogi niekoniecznie musi doprowadzić do zniszczenia całości. Natomiast pozornie drobne zakłócenia w jej organizacji, zahamowanie obiegu zapasów odżywczych, nieprawidłowe działanie ośrodków regulacyjnych — mogą spowodować natychmiastową śmierć.
Dlatego tak bardzo podkreślam tę sprawę, abyście, gdy będziemy omawiali z konieczności kolejno poszczególne narządy organizmu, nie nabrali błędnego mniemania, iż .są to jakieś utwory działające same dla siebie, lecz pojęli, że każdy z nich funkcjonuje ku ogólnemu dobru całości; a co najważniejsze, że każda czynność jest pod jak najściślejszą kontrolą owej całości, i to zarówno w sensie zaopatrywania w materiały odżywcze, jak i przyspieszania czy hamowania pracy poszczególnych organów.
Chcecie przykładów, ależ proszę bardzo.
Do ust włożyliśmy kawałek suchego chleba — natychmiast wzmożona zostaje produkcja śliny zwłaszcza z gruczołu przyusznego, skąd płynie ślina bardziej wodnista. Gruczoł ten jednak w związku ze zwiększoną działalnością
potrzebuje więcej „surowca“, choćby przede wszystkim wody. Możecie być pewni, że naczy-. nia krwionośne 'przebiegające przez śliniankę rozszerzyły się i już większa ilość krwi przepływa przez nią, aby nie zabrakło w tym pracującym organie materiałów do produkcji śliny, v Nieopatrznie przełknięta wraz z paszą trucizna przedostała się przez ściankę jelita i płynie w naczyniach! krwionośnych. Ale nie obawiajcie się, bo jeśli organizmoytfjL nie udało się pozbyć jej inaczej, to podróż jadu na tej drodze będzie krótka — zaledwie kilkunastocentymetrową ^ żyłą do wątroby. Tu jad wessany zostanie przez miąższ J tego organu, a następnie rozłożony i unieszkodliwiony.
W imię czego?
Naturalnie dla dobra całości organizmu, aby nie zatru-
te
§
wały się inne tkanki, gdyż samu wątroba przecież pożytku z wessania truci/.ny nie odnosi.
— A jednak — powie może ktoś świadomy nieco procesów żywieniowych — wątroba korzystając z tego, iż pr/oz nią płynie cała krew z jelita, zatrzymuje dla siebie wszystek cukier, który w jelicie strawimy. To już jest egoizm, a nie praca dla całości.
O, bardzo by się mylił, kto by w taki sposób tłumaczył działalność tego organu. Wątroba czyni to rzeczywiście, ale po to, aby utrzymać we krwi zawsze jednakowy procent cukru. Kiedy bowiem tkanki ciała czerpiąc cukier jako swój pokarm obniżą zawartość jego we krwi, wątroba natychmiast oddaje część swoich zapasów, byle płyn cyrku- Jujący w naczyniach był nasycony węglowodanami właśnie w należytym stopniu.
Takich przykładów można by mnożyć set/ki i tysiące, spotykamy je bowiem wręcz nu każdym kroku, gdy tylko zabieramy się do badania żywego organizmu.
Dotąd stale tłumaczono to wyłącznic działalnością układu nerwowego. Nerwy wszędzie docierają, nerwy rozkazują gruczołom wstrzymywać lub wzmagać produkcję, nerwy polecają kurczyć się lub rozkurczać mięśniom, nerwy zwężają i rozszerzają naczynia krwionośne...
Dziś wiemy, że nie tylko nerwy. Okazuje się bowiem, że wszystkie tkanki organizmu człowieka pogrążone są w płynie, zwanym płynem śródtkankowym lub 1 i m f ą. Każda kropla substancji, jaka do owej limfy się dostanie, rozejdzie się wkrótce po całym ciele, tak jak kawałeczek anilinowego ołówka, który wpadł do wiadra i zabarwił całą zawartą w nim wodę. Wykryto szereg takich substancji, które dostawszy się do płynu śród-
tkankowego działają na wszystkie tkanki, hamują wzrost lub pobudzają wszelkie reakcje chemiczne w ustroju, a więc przemianę materii — słowem, wpływają nie na jakieś fragmenty, a od razu na całość organizmu.
Co więcej, już dawno wykazano, że tkanki ciała ludzkiego, zwierzęcia czy rośliny składają się z drobnych cegiełek zwanych komórkami. Gdy stwierdzono, że istnieją utwory żywe z jednej tylko komórki się składające, wywnioskowano, że komórka jest zdolna do samodzielnego! życia, a co za tym idzie, wszelkie istoty tkankowe, jak] człowiek czy zwierzę, rośliny łąk, pól czy lasów—są tylko« zlepkami samodzielnych komórek. To przypuszczenie jednak okazało się też zupełnie błędne.
Przeróżne komórki w organizmach tkankowych spełniają najrozmaitsze, swoiste dla siebie czynności: umierają i giną, przenoszą się z miejsca na miejsce, rozmnażają się, przekształcają — wszystko to w rezultacie okazuje się w interesie całości ustroju. Dlatego to pamiętajcie, aby z pełną świadomością zawsze rozumieć i traktować organizm jako istotę jednolitą w swych czynnościach, a nie jako wielość odrębnych, chwilowo tylko wspólnie działających organów czy komórek.
W poprzednim rozdziale starałem się przekonać czytelników, że organizm, mimo iż składa się z miliardów, czasem nawet dużą samodzielnością obdarzonych komórek, jest jednak w istocie jednolicie funkcjonującym indywiduum.
To scalenie mnóstwa komórek w działającą jedność przypisuje się, oczywiście zupełnie słusznie, roli odgrywanej w organizmie przez tkanki ośrodków nerwowych, które wypuszczając po całym ciele długie „macki“ swych włókien docierających do najdalszych zakątków ustroju są informowane o wszystkim, co się gdziekolwiek w nim dzieje. Ponadto zaś poprzez inne włókna, również rozchodzące się po całym ciele, ośrodki nerwowe mogą wysyłać podniety zmuszające poszczególne organa bądź do zahamowania, bądź do wzmożenia swej działalności. W ten sposób oczywiście możliwa jest koordynacja pracy tych niezmiernie licznych komórek ugrupowanych w poszczególne narządy.
Nie jest to jednak, jak już wiemy, wyłączna droga, na której urzeczywistnia się owa jedność organizmu. Dużą tolę w tym względzie odgrywa również fakt, że wszystkie tkanki naszego ciała (a to „nasze“ rozumieć należy
w sensie wszelkich organizmów żywych) są na dobrą sprawę pogrążone w środowisku ciekłym — w płynie śród- tkankowym, czyli limfie.
Z powyższego bądź co bądź wynika, że każdy organizm zwierzęcy należałoby traktować jako coś w rodzaju nieprzemakalnego worka dość tęgo wypełnionego komórka-i mi, między którymi jednak w wolnych przestrzeniach nie znajduje się powietrze, lecz płyn — właśnie owa limfa.
— No pięknie — powie na to czytelnik — niechby nawet i tak było. Czy to znów taka wielka różnica, że otacza je ciecz, a nie jakiś gaz? Toż każdy z nas nieraz się kąpał i miał sposobność zauważyć, czy odczuwa się jakąś specjalną zmianę, jeśli ciało nasze jest otoczone wodą, a nie powietrzem — oczywiście przy dopływie tlenu do ust i nosa. Co prawda poruszać się nam w wodzie jest nieco ciężej... Ale przecież komórki w organizmie (z wyjątkiem białych ciałek krwi) przeważnie nie urządzają spacerów, a więc i ten wzgląd specjalnie w rachubę wchodzić nie powinien.
Otóż tu dopiero muszę kategorycznie zaprzeczyć,M Mówicie, że podczas kąpieli nie odczuwacie specjalnej* różnicy w fizjologicznym funkcjonowaniu organizmu. To prawda. Ale jest tak dlatego, że warstwa zrogowaciałego naskórka oddziela tkanki naszego ciała od otaczającej wody, gdyż jest dla niej całkowicie nieprzepuszczahcjgB Gdybyście natomiast zapytali o to zwierzęta typował wodne, przez których okrywy skórne ciecz przenika fot- wo, a więc: ryby, pijawki, mięczaki czy jamochłon^» to dopiero one by mogły was pouczyć o tych najistotniej
szych różnicach między środowiskiem wodnym a powietrznym.
Ponieważ jednak nie uda się wam z nimi porozumieć, a poprawne przyswojenie tych kwestii jest rzeczywiście dla właściwego ujmowania czynności organizmu niezwykle ważne, pozwólcie, iż rolę „tłumacza“ wezmę na siebie i że zaraz przystąpimy do dzieła.
Zacznijmy od paru pytań.
Chciałbym mianowicie wiedzieć, czy waszym zdaniem grozi człowiekowi jakiekolwiek niebezpieczeństwo, jeśli w pokoju, w którym stale przebywa, postawię słoiczek cyjanku potasu, arszeniku, sublimatu czy kilku innych trucizn tego rodzaju.
— Cóż za pytanie? Jeżeli tylko będzie uprzedzony i nie użyje któregoś z tych proszków do herbaty w mniemaniu, że to cukier, nic mu nie grozi, choćby sobie stały w jego pokoju latami.
Zaraz... A czy również obojętnie przyjęlibyście wiado^- mość, że postawiłem w waszym pokoju parę słoi stężonego kwasu solnego?
- —~ Oho... co to, to już nie! — odpowie każdy choć trochę znający się na rzeczy. — Z kwasu solnego wydzielają się opary chlorowe, które rozchodząc się w powietrzu zaczęłyby wkrótce wraz z nim dostawać się do moich tkanek powodując zatrucie. Dziękuję za przyjemność. Jeśli chce pan stawiać u mnie kwas solny, to już proszę w jak najszczelniej zamkniętych butelkach, żeby ani odrobina zawartości nie była w stanie wydostać się na zewnątrz.
Aha... Tośmy się mniej więcej porozumieli. Uprzytomniliście sobie bowiem od razu, że w danym przypadku nie
chodzi tylko o mniej lub bardziej trujące właściwości substancji, która dostała się do naszego środowiska^ lecz
o fakt, czy „siedzi“ ona — że tak rzeknę —1 na miejscu* gdzie ją pozostawiono, czy też może w tym środowisku się rozprzestrzeniać. Ot tak, jak to jest na przykład ?. czadem.
Ale bądźcie łaskawi powiedzieć mi jeszcze, czy znacie dużo substancji, które by się „rozpuszczały“ w powietrzu^
— No... poza gazami chyba bardzo niewiele.
A jak rzecz się przedstawia, jeśli chodzi o wodę? Co by się stało, gdyby tę samą propozycję z owymi trującymi? proszkami zrobić nie człowiekowi, ale na przykład kijan-i ce i w kąciku jej akwarium ustawić małe szklaneczki z cyjankiem, arszenikiem, sublimatem itp.?
— Każda z tych soli jest rozpuszczalna iw wodzie -4- odpowiecie. Każda więc, jak owe opary chloru w naszym pokoju, rozeszłaby się po całym pomieszczani^ kijanki i śmierć jej byłaby nieunikniona.
A jak wam się zdaje, czego w naszych normalnych warunkach życia spotykamy więcej: czy substancji rozpuszczających się w wodzie, czy rozchodzących się w powietrzu?
Mam wrażenie, iż pod tym względem nie będziecie się wahać i nie trzeba będzie nikomu podpowiadaj ||
I oto macie już poważną różnicę między sytuacją organizmu znajdującego się stale w otoczeniu gazów atmosfe-. rycznych, a tego, który wciąż przebywa w środowisku wodnym.
Ale może ktoś jednak zechce podjąć dyskusję twierdzą<|| iż koniec końcem trueiżą nie jest znów tak niesłychani^! dużo wśród substancji rozpuszczających się w wodzie', (o ile oczywiście człowiek nie wpuści tam ścieków fabrycz-
nych). Toteż w normalnych warunkach widzimy, że mnóstwo przeróżnych-istot bytuje sobie w wodzie wcale niegorzej od tych, które pędzą żywot na lądzie, a więc w środowisku powietrznym.
Racja. Dlatego też nasze rozważania wcale nie kończą się na truciznach.
Dla zwierząt wodnych czynnikiem śmiertelnym mogą się okazać substancje absolutnie pod względem chemicznym nietrujące.
A to znowu w jaki sposób?
Posłuchajcie, proszę, jest to bowiem kwestia najistot-
aiejsza w całej rozważanej sprawie — a polega na różnicach w tak zwanym ciśnieniu o smo tycznym.
' Wielu ludziom termin ten obił się o uszy, ale na ogół rzadko kto wie, o co tu tak naprawdę chodzi, chociaż w otacza- ■ jącej nas przyrodzie często spotykamy się z tym zjawiskiem. Ono to gra rolę przy pobieraniu przez roślinę! pokarmów z ziemi lub też przy otwieraniu czy zamykaniu kielichów kwiatowych w różnych porach dnia.
Zresztą o istocie tego zjawiska dowiecie się za chwilę. 3
DLACZEGO CHCE MI SIĘ PIC?
Pragnąc wyjaśnić kwestię, na której zakończyliśmy rozdział poprzedni, musimy naprzód zająć się zagadnieniem rozpuszczania dowolnej substancji stałej w wodzie. Doświadczenia w tej dziedzinie łatwo zrobić na każdym kroku.
Oto podano nam szklankę ciepłej herbaty. Wrzucamy dwie, trzy kostki cukru lub łyżeczkę „kryształu“, za chwilę porządnie wymieszamy i... gotowe. Cukier znikł, a za to cały płyn stał się jednolicie słodki, co świadczy, że cząsteczki wsypanej substancji rozeszły się bardzo równomiernie po całej szklance.
Pięknie! Ale owo rozejście się cząsteczek cukrowych wywołaliście sami swoim energicznym mieszaniem herbaty; gdybym jednak uniemożliwił wam tę manipulację i na przykład zaraz po wsypaniu cukru sprzątnął sprzed nosa szklankę i przenosząc ostrożnie, bez żadnego wstrząsu zamknął ją w kasie ogniotrwałej, w której nikt by nie mógł tego płynu zamącić? Czy i wówczas cukier by się rozpuścił?
— No oczywiście! Pod tym względem nie ma dwóch zdań.
Słusznie, ale czy rozszedłby się też po całym naczyniu,
HT"
tak całkiem równomiernie jak poprzednio, mimo że nikt go nie zamieszał?
Obawiam się, że niewielu z was zaryzykowałoby ręczyć . za to własną głową. Może by się i rozszedł, a może nie. Sądzę jednak, że większość raczej skłoniłaby się do odpowiedzi negatywnej.
Tymczasem przeciwnie. Nie zamieszany cuikier też rozpuści się w wodzie zupełnie równomiernie, tak że cały płyn w każdej części naczynia będzie jednakowo słodki — a stanie się to na zasadzie prawa dyfuzji.
— Na czym to prawo polega?
Ano po prostu na tym, że rozpuszczanie jest to czynność podobna do pracy murarza rozbierającego kawałek muru. I Wiecie chyba, że każda bez wyjątku substancja składa się z drobniutkich cząsteczek chemicznych zwanych drobinami. Drobiny te mogą być z sobą złączone bardziej^ zwarcie — i wtedy substancja ma postać ciała stałego, Gdy kontakt ich jest luźniejszy, nabiera charakteru płynu, a przy jeszcze swobodniejszym powiązaniu cząsteczeoj występuje jako gaz.
Otóż, jeżeli kawałek rozpuszczonego ciała stałego, I więc na przykład wspomnianego cukru, soli kuchennej czy ału-1 nu wrzucimy do wody, natychmiast rozpocznie się proces I polegający na tym, iż cząsteczki wody zaczną wyłupywać drobiny z owego kawałka cukru czy soli (niby ów murarka cegły z muru) i wpychać się na ich miejsce. . J|...
Klemens_Werner