John Marsden - Jutro Kiedy zaczęła się wojna.pdf

(1750 KB) Pobierz
John Marsden
Jutro
Kiedy zaczęła się wojna
Cykl: Jutro Tom 1
Tłumacz: Anna Gralak
Tytuł oryginału: Tomorrow, When The War Began
Wydanie oryginalne 1993
Wydanie polskie 2011
„Mam na imię Ellie. Kilka dni temu wybraliśmy się w siedem
osób na wyprawę do samego Piekła. Tak nazywa się niedostępne
miejsce w górach. Wycieczka była próbą naszej przyjaźni.
Niektórych z nas połączyło nawet coś więcej. Szczęśliwi
wróciliśmy do domu. Ale to był powrót do piekła. Znaleźliśmy
martwe zwierzęta, a nasi rodzice i wszyscy mieszkańcy miasta
zniknęli.
Okazało się, że naszego świata już nie ma.
Że nie ma już żadnych zasad.
A jutro musimy stworzyć własne.”
Wyjaśnienie zagadki jest wstrząsające: w czasie, kiedy młodzi
biwakowali, ich ojczyzna stała się celem obcej inwazji. Dorośli
zostali uwięzieni, a cały region patrolują wrodzy żołnierze.
-2-
Rozdział 1.
Upłynęło zaledwie pół godziny, odkąd ktoś - chyba Robyn -
powiedział, że powinniśmy to wszystko zapisać, i zaledwie
dwadzieścia dziewięć minut, odkąd wybrano do tego mnie. I od
tych dwudziestu dziewięciu minut wszyscy nade mną stoją i
wpatrują się w pustą kartkę, wykrzykując różne pomysły i rady.
Ludzie, odczepcie się! W ten sposób nigdy nic nie napiszę. Nie
mam pojęcia, od czego zacząć, a w takim hałasie nic potrafię się
skupić.
No, tak już lepiej. Powiedziałam im, żeby dali mi trochę
spokoju, i Homer mnie poparł, więc w końcu sobie poszli i mogę
normalnie myśleć.
Nie jestem pewna, czy będę w stanie to napisać. Równie dobrze
mogę od razu się do tego przyznać. Wiem, dlaczego mnie wybrali
- bo podobno piszę najlepiej z nas wszystkich - ale tu chodzi o coś
więcej niż o samą umiejętność pisania. Mogą się pojawić pewne
drobne problemy. Takie drobne problemy jak uczucia, emocje.
Ale do nich dojdziemy później. Być może. Poczekamy i
zobaczymy.
Siedzę teraz nad strumykiem, na powalonym drzewie. To ładne
drzewo. Nie stare i zgniłe, zżerane przez białe larwy, lecz młode
drzewo o gładkim czerwonawym pniu i liściach, w których widać
jeszcze resztki zieleni. Trudno powiedzieć, dlaczego upadło -
wygląda całkiem zdrowo - ale może wyrosło za blisko strumyka.
Dobrze mi tutaj. Rozlewisko ma zaledwie jakieś dziesięć metrów
na trzy, ale jest zaskakująco głębokie - pośrodku woda sięga do
pasa. Nieustannie pojawiają się małe koncentryczne kręgi, kiedy
owady dotykają wody, śmigając tuż nad jej powierzchnią.
Zastanawiam się, gdzie one śpią i kiedy. Zastanawiam się, czy we
-3-
śnie zamykają oczy. Zastanawiam się, jak się nazywają. Załatane,
anonimowe, bezcenne owady.
Szczerze mówiąc, piszę o rozlewisku tylko po to, żeby uniknąć
tego, co powinnam robić. Zupełnie jak Chris, który szuka
sposobów, aby wymigać się od czegoś, czego wolałby uniknąć.
Widzicie: niczego nie ukrywam. Ostrzegłam ich, że nie mam
takiego zamiaru.
Mam nadzieję, że Chris nie będzie miał żalu, że wybrali mnie, a
nie jego, bo Chris pisze naprawdę dobrze. Wyglądał na nieco
urażonego, chyba nawet trochę mi zazdrości. Ale on nie
uczestniczył w tym od samego początku, więc pewnie by sobie
nie poradził.
Dobra, lepiej przestanę ściemniać i przejdę do rzeczy. Jest tylko
jeden sposób, żeby to zrobić: opowiedzieć wszystko po kolei, w
porządku chronologicznym. Wiem, że spisanie tych wydarzeń jest
dla nas ważne. Właśnie, dlatego tak bardzo się ucieszyliśmy,
kiedy Robyn wpadła na ten pomysł. To bardzo, bardzo ważne.
Utrwalenie tego, co zrobiliśmy - słowami, na papierze - będzie
naszym sposobem na udowodnienie sobie, że coś znaczymy, że
odegraliśmy jakąś rolę. Że nasze działania coś zmieniły. Nie
wiem. jak dużo, ale coś na pewno. Spisanie tego to szansa, że
zostaniemy zapamiętani. A przysięgam na Boga, że to dla nas
ważna sprawa. Nie chcemy skończyć jako sterta martwych
białych kości, niezauważeni, nieznani i - co najgorsze - ze
świadomością, że nikt się nie dowie o ryzyku, jakie podjęliśmy,
ani tego nie doceni.
Myśląc o tym wszystkim, dochodzę do wniosku, że powinnam
to napisać jak książkę historyczną, bardzo poważnym językiem,
bardzo oficjalnym. Ale nie potrafię. Każdy ma własny styl, a mój
wygląda właśnie tak. Jeśli nie przypadnie im do gustu, będą
musieli znaleźć kogoś innego.
-4-
Dobra, lepiej wezmę się do roboty.
Wszystko zaczęło się od tego... śmiesznie brzmią te słowa.
Każdy ich używa, nie zastanawiając się, co właściwie znaczą. Od
czego wszystko się zaczyna? W wypadku ludzi początkiem jest
chwila narodzin. Albo małżeństwo rodziców. Albo jeszcze
wcześniej, chwila narodzin rodziców. Albo osiedlenie się
przodków w danym miejscu. Albo moment, w którym ludzie
wyszli z wody, rozbryzgując błoto i muł, odrzucili płetwy i zaczęli
chodzić. Ale pomijając te wszystkie zawiłości, nasza historia
miała dość wyraźny początek.
Zatem wszystko zaczęło się od tego, że po świętach Bożego
Narodzenia ja i Corrie nabrałyśmy ochoty, żeby spędzić kilka dni
na łonie natury, w dziczy. Tak po prostu: „Hej, co powiesz na...?”.
Biwakowałyśmy dość często, od dziecka, brałyśmy motory
obładowane sprzętem i jechałyśmy nad rzekę. Spałyśmy pod
gwiazdami, a w zimne noce rozpościerałyśmy kawałek brezentu
między dwoma drzewami. Nie była to więc żadna nowość.
Czasami dołączała do nas trzecia przyjaciółka, zazwyczaj Robyn
albo Fi. Żadnych chłopaków. W tym wieku myślisz, że chłopaki
mają tyle osobowości co wieszak na ubrania, i wcale ich nie
zauważasz.
A potem dorastasz.
No więc kilka tygodni temu, choć teraz trudno mi w to
uwierzyć, leżałyśmy przed telewizorem, oglądałyśmy jakiś chłam
i rozmawiałyśmy o feriach.
- Od wieków nie byłyśmy nad rzeką - powiedziała Corrie. -
Wybierzmy się tam.
- Dobra. Hej, zapytajmy tatę, czy pożyczy nam land-rovera.
- Dobra. Hej, zapytajmy Kevina i Homera, czy nie chcieliby się
przyłączyć.
- Jasne, chłopaki! Ale rodzice nigdy nam nie pozwolą.
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin