Daphne Du Maurier - Nie oglądaj się teraz.pdf

(1333 KB) Pobierz
Daphne du Maurier
Nie oglądaj się
teraz
1361122915.009.png 1361122915.010.png 1361122915.011.png 1361122915.012.png 1361122915.001.png 1361122915.002.png 1361122915.003.png 1361122915.004.png 1361122915.005.png 1361122915.006.png 1361122915.007.png 1361122915.008.png
Nie oglądaj się teraz
— Nie oglądaj się teraz, ale dwa stoliki dalej siedzi para staruszek, które usiłują
mnie zahipnotyzować — powiedział John do swojej żony.
Laura zareagowała prędko na wskazówkę, udała, że ziewa, a potem przechyliła
głowę, jak gdyby wypatrywała na niebie samolotu.
— Tuż za twoimi plecami — dodał. — Tylko nie patrz teraz w tamtą stronę; to
byłoby aż nazbyt oczywiste.
Laura zastosowała najstarszy na świecie trik z upuszczeniem serwetki, dała
nurka pod stół, żeby odszukać ją pod stopami, i wyprostowując się, strzeliła
wzrokiem ponad lewym ramieniem. Wessała policzki, co było pierwszym
sygnałem zdradzającym powstrzymywany atak wesołości, i pochyliła głowę.
— Ależ te staruszki to para bliźniaczek.
Jej głos załamał się złowieszczo, zapowiadając nie kontrolowany wybuch
śmiechu, i John pospiesznie dolał chianti do jej kieliszka.
— Udawaj, że się zakrztusiłaś, żeby się nie zorientowały — poradził. — To
dwie kryminalistki zwiedzające Europę, które zmieniają płeć na każdym postoju.
Tutaj, w Torcello, występują jako bliźniaczki, natomiast jutro, a może nawet
jeszcze dzisiaj wieczorem w Wenecji, przeobrażą się w bliźniaków i będą
spacerować pod rękę po Piazza San Marco. To tylko kwestia przebrania i zmiany
peruk.
— Złodziejki biżuterii czy raczej morderczynie, jak sądzisz? — spytała Laura.
— Morderczynie, to oczywiste. Ciekawe tylko, dlaczego właśnie mnie sobie
upatrzyły?
Pojawienie się kelnera, który przyniósł kawę i zabrał owoce, dało Laurze
sposobność opanowania śmiechu i odzyskania panowania nad sobą.
— Nie pojmuję, dlaczego wcześniej nie zwróciliśmy na nie uwagi. Trudno ich
nie spostrzec. Wyróżniają się wśród otoczenia.
— Przedtem zasłaniała je banda Amerykanów oraz wyglądający na szpiega
brodaty mężczyzna z monoklem w oku — wyjaśnił John. — Zauważyłem je
dopiero przed chwilą, gdy wszyscy wyszli. O Boże! Ta siwa z potarganymi
włosami znowu nie spuszcza mnie z oka.
Laura wyjęła z torebki puderniczkę i przysuwając lusterko do twarzy, zbadała
odbicie postaci za swoimi plecami.
— Sądzę, że to na mnie patrzy, a nie na ciebie — stwierdziła. — Dzięki Bogu,
że zostawiłam moje perły w depozycie u dyrektora hotelu. — Umilkła, pudrując
sobie nos. — Zastanawiam się, czy ich źle nie osądzamy — rzekła po chwili. —
Być może wcale nie są morderczyniami ani nawet złodziejkami, lecz parą
rozczulających emerytowanych nauczycielek na wakacjach, które przez całe
swoje życie oszczędzały, żeby zwiedzić Wenecję. I pewnie pochodzą z jakiejś
mieściny, równie zapadłej jak Walabanga w Australii. A zwracają się do siebie
Tilly i Tiny.
Po raz pierwszy od chwili przyjazdu spomiędzy jej brwi znikła zmarszczka
wywołana zgryzotą, a głos nabrał dawnego, zabarwionego wesołością brzmienia,
które John tak kochał. Nareszcie, pomyślał. W końcu zaczyna przychodzić do
siebie. Jeśli zdołam przeciągnąć zabawę, jakiej zwykliśmy się niegdyś oddawać
zarówno w domu, jak i na urlopie, i nadał będziemy snuć różne śmieszne domysły
na temat ludzi siedzących przy sąsiednich stolikach, mieszkających w tym samym
hotelu albo włóczących się po galeriach sztuki i po kościołach, wszystko wróci do
normy, życie znowu stanie się takie jak przedtem, rana się zagoi, a ona zapomni.
— Wiesz, to był naprawdę bardzo udany lunch. Świetnie się bawiłam.
Dzięki Bogu, dzięki Bogu, pomyślał. A po chwili pochylił się w jej stronę i
szepnął konspiracyjnie:
— Jedna z nich wybiera się do toalety. Jak sądzisz, on czy ona zamierza
zmienić perukę?
— Bądź cicho — mruknęła Laura. — Pójdę za nią i osobiście się przekonam.
Może ukryła tam walizkę i chce się przebrać.
Zaczęła nucić pod nosem, co dla jej męża było oznaką zadowolenia. Widmo
zostało chwilowo odegnane, a to dzięki ulubionej niegdyś i dawno zarzuconej
wakacyjnej zabawie, o której teraz szczęśliwym trafem na nowo sobie przy-
pomnieli.
— Zmierza w naszą stronę? — upewniła się Laura.
— Za chwilę przejdzie obok naszego stolika — odparł.
Kobieta bez towarzyszki nie wyróżniała się niczym
szczególnym. Wysoka, o nieregularnych rysach twarzy, orlim nosie i
przylegającej do głowy niemodnej fryzurze, zwanej niegdyś „Eton", była typową
przedstawicielką pokolenia matki Johna. W męskiej koszuli z kołnierzykiem, w
krawacie, w sportowym żakiecie i tweedowej spódnicy do połowy łydek
wyglądała na sześćdziesiąt pięć lat. Nosiła popielate pończochy i czarne
sznurowane buty. Znał ten typ kobiet z pól golfowych i wystaw psów, gdzie nigdy
nie prezentowały okazałej rasy, lecz małe pieski z płaskimi nosami. A napotykane
przypadkiem na przyjęciach były szybsze z wyciągnięciem zapalniczki i z
podaniem ognia niż on sam: mężczyzna z zapałkami. Powszechne przekonanie o
wspólnym mieszkaniu z bardziej kobiecą w typie towarzyszką nie zawsze
odpowiadało prawdzie. Często szczyciły się grającym w golfa mężem, którego
uwielbiały. Nie, niezwykłość tych dwóch starszych pań polegała na tym, że były
niemal identyczne — wydawały się ulepione z tej
samej gliny. Jedyną różnicę w ich wyglądzie stanowiły bardziej siwe włosy
drugiej z kobiet.
— A co będzie, jeśli ona zacznie się obnażać, gdy znajdę się obok niej?
— Zaczekaj na rozwój wydarzeń — poradził. — Jeśli jest hermafrodytą, bierz
nogi za pas. — Może mieć ukrytą strzykawkę i zechce cię uśpić, zanim zdążysz
dotrzeć do drzwi.
Laura wciągnęła policzki i znowu zaczęła się trząść. Po chwili wyprostowała
ramiona i podniosła się z miejsca.
— Muszę się opanować — stwierdziła. — Tylko nie patrz na mnie, gdy będę
wracała, szczególnie jeśli wyjdziemy stamtąd razem. — Wzięła torebkę i odeszła
pewnym krokiem, podążając w ślad za swoją ofiarą.
John nalał resztkę chianti do kieliszka i zapalił papierosa. Słońce oświetlało
mały ogród przy restauracji. Po wyjściu grupy Amerykanów, mężczyzny z
monoklem i rodziny, która zajmowała miejsca przy stoliku w kącie, na sali
zapanował spokój. Druga z bliźniaczek siedziała wyprostowana na krześle i miała
zamknięte oczy. Dzięki Bogu, że Laura pozwoliła się wciągnąć w tę głupią,
nieszkodliwą zabawę, która dała jej chwilę wytchnienia, pomyślał. Być może
urlop stanie się jeszcze lekarstwem, jakiego potrzebowała, i złagodzi, choćby
tylko chwilowo, paraliżującą rozpacz po stracie dziecka.
— Otrząśnie się z tego — zapewniał lekarz. — Wszyscy w końcu przychodzą
do siebie. A przecież wy macie jeszcze syna.
— To prawda — przyznał John. — Ale od samego początku córka była dla nas
wszystkim; sam nie wiem dlaczego. Przypuszczam, że to z powodu różnicy wieku
pomiędzy dziećmi. Chłopiec, który chodzi do szkoły i na dodatek jest silny,
wydaje się niemal samodzielny. Ale nie można tego powiedzieć o pięcioletniej
dziewczynce. Laura dosłownie ją uwielbiała. Johnnie i ja zeszliśmy na dalszy
plan.
— Niech pan da żonie trochę czasu — powtarzał lekarz. — Poza tym oboje
jesteście młodzi. Przyjdą na świat następne dzieci. Kto wie, może urodzi się wam
jeszcze jedna córka?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin