Rodzina Whiteoaków -Tom IX. - Fortuna Fincha.doc

(1597 KB) Pobierz

Mazo de la Roche

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rodzina Whiteoakóᶦw

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tom IX. Fortuna Fincha

 

 

Spis rozdziałów:

 

1. Wujowie i bratankowie – str. 3

2. Dwie żony – str. 13

3. Dwaj przyjaciele – str. 22

4. Dzień urodzin – str. 27

5. Odjazd – str. 47

6. Podróż – str. 54

7. Londyn – str. 59

8. Nymet Crews – str. 62

9. Dzień w Devon – str. 70

10. Stara i nowa miłość – str. 83

11. Artur, Sara i Finch – str. 90

12. Nad morzem – str. 96

13. Ralf Hart – str. 102

14. Eden i Finch – str. 107

15. Ciotka i bratanek – str. 109

16. Jalna – str. 112

17. Sześcioro – str. 114

18. U pani Lebraux – str. 126

19. Obcy – str. 131

20. Barney – str. 138

21. Czyja wina? – str. 142

22. Spokój – str. 147

23. Młody poeta – str. 150

24. Powrót Mikołaja i Ernesta – str. 156

25. Alina i miłość str. 165

26. Finch – str. 175

27. Boże Narodzenie i potem – str. 180

28. Łowy – str. 184

29. Jego własny dom – str. 186

30. A co z Pauliną? - str. 204

31. Życzenia urodzinowe – str. 207

Rozdział 1. – Wujowie i bratankowie

 

Mikołaj i Ernest pili razem popołudniową herbatę w pokoju Ernesta.                             Ernest miał wrażenie, że mu grozi przeziębienie i obawiał się przeciągów w hallu. Kazał więc podać podwieczorek do swojego pokoju i zaproponował Mikołajowi,             żeby mu dotrzymywał towarzystwa. Siedzieli przy kominku, w którym palił się ogień.

Między nimi stał stolik z zastawą do herbaty. U stóp Ernesta leżał nieodłączny kot,                       u stóp Mikołaja drzemał jamnik. Bracia rozmawiali o swoich ulubieńcach.

- Jest bez humoru - zauważył Mikołaj, spoglądając na Nipa. - Wcale nie służył.

Ernest spojrzał krytycznie na pieska.

- Za mało ruchu używa. Nie puszczasz go od siebie. Tyje. Jest niemrawy.                                            A tycie jest najgorsze dla jamników. Ile ma lat?

- Siedem. To najpiękniejszy wiek dla jamników. Wcale nie uważam, żeby był gruby. Leżał bokiem i dlatego robi wrażenie grubego.

- To jest brak ruchu - upierał się Ernest. - Spójrz na Saszę. Ma czternaście lat.                                      A jest zwinna i lekka. Całe godziny spędza poza domem. Nie dalej jak wczoraj przyniosła ze stajni mysz, którą się potem bawiła.

Schylił się i pogładził jedwabistą sierść kota.

Mikołaj odparł bez entuzjazmu:

- To jest właśnie takie nieprzyjemne w kotach: za myszą pójdą na koniec świata                            i miewają okropne romanse.

- Sasza nie miewa okropnych romansów - obraził się Ernest.

- A ten jej ostatni kociak?

- Nie było w tym nic okropnego.

- Owszem. Okociła się twoim łóżku.

Ernest czuł, że narasta w nim gniew, a gniew działał szkodliwie na trawienie. Wspomnienie tego ranka, w którym Sasza miaucząc triumfalnie okociła się w jego łóżku, zdenerwowało go.

Przemógł się, żeby powiedzieć obojętnie:

- Nie wiem, co ma wspólnego kociak Saszy z tym, że Nip tyje.

Mikołaj wdrobił ostatni kawałek rogalika do herbaty. Teraz podniósł go do ust                            na łyżce i połknął momentalnie.

- Dlaczego to robił? - Zastanawiał się Ernest.

Jak często irytowali się obydwaj na matkę za to brzydkie przyzwyczajenie!                                         A teraz Mikołaj robił to samo! I miał też taką minę. Jego usta pod opadającymi, siwymi wąsami miały ten sam naw pół wesoły, na wpół bezwstydny grymas.                        Ernest zauważał wielokrotnie u brata te skłonności do naśladowania ich matki. Trwało to od jej śmierci, to jest od półtora roku, i drażniło Ernesta. Bo co innego widzieć starą, bardzo starą przeszło stuletnią kobietą (chociaż faktycznie wyglądała znacznie młodziej), maczającą bulki w herbacie, a co innego spoglądać                                            na barczystego mężczyznę, posiadającego co najmniej tuzin własnych zdrowych zębów, który zabawiał się w ten sam sposób. Gdyby tylko Mikołaj chciał naśladować zalety mamy, a miała ich tak wiele, ale nie, właśnie to, co krytykował najbardziej                            za jej życia, służyło mu teraz za wzór. I tak było już dosyć podobieństwa: kosmate brwi, długi nos Courtów, by wzbudzać w Erneście dziwne uczucie zapadania się. Spojrzał na starszego brata z surowością, którą pokrywał to, co było niemal bólem.                      - Nie wiesz, - rzekł - że to jest bardzo szkodliwe dla ciebie?

- Muszę to robić - mruknął Mikołaj. - Zęby zaczynają mi się kiwać.

- Bzdury - głos Ernesta brzmiał szorstko. - Widziałem, jak jadłeś wczoraj twardą sarninę z wielkim apetytem.

- Połykałem całe kawałki.

- A dzisiaj rano chrupałeś miętówkę.

- Ale przednimi zębami - rzekł, podnosząc do ust filiżankę i spoglądając bezczelnie bratu w oczy, gdyż wiedział, do czego zmierzał.

Byli już po siedemdziesiątce, ale cień matki wciąż jeszcze panował nad nimi.                                     Płatki śniegu fruwały w powietrzu i padały na szyby. Cały dom był pogrążony                                      w śniegu. Ciężkie zwały leżały na dachu. Ten śnieg odgraniczał ich od świata                                        i zamykał w pokoju razem z cieniem matki. Żarzący węgiel wypadł z kominka                                            i potoczył się na dywan. Ernest kopnął go, chwycił w szczypce i wrzucił z powrotem do ognia. Czujny piesek odskoczył przerażony, ale Sasza przeciągnęła się tylko leniwie. Ernest pogłaskał ją.

- Ogromnie dba o ciebie, - powiedział Mikołaj - toleruje cię tylko dlatego, bo jesteś jej niewolnikiem.

- Sasza, Sasza - szepnął Ernest, gładząc swoją ulubienicę.

- Będziesz miał sierść na palcach. Weź ten kawałek keksu.

- Nie, ona nie linieje, - potarł palce. Ani jednego wioska. - Nie, ty zjedz keks. Lepiej żebym nie jadł.

Mimo to spoglądał łakomie na kawałek keksu. Podczas gdy Mikołaj odziedziczył                       po matce jej zewnętrzny wygląd, rozwiązły język i sporą dozę uporu, Ernest posiadał tylko jej wielki apetyt, ale niestety nie miał jej doskonałego żołądka. Było pięć kawałków ciasta na tacce: dwa kawałki placka, dwa piękne rogale i jeden gruby kawałek keksu. Został tylko keks. A dlaczego tylko jeden kawałek? - dziwił się Ernest.

To było bardzo niewłaściwe ze strony Wragge'a. Jakby chciał rzucić cień na ich porę podwieczorku. Było coś bardzo złośliwego, a nawet podejrzanego w służącym Wragge'u. Jeden kawałek keksu dla dwóch starszych panów. Zaiste bardzo dziwne.

- Nie, dziękuję - rzekł Mikołaj wycierając usta i odstawiając filiżankę. - To niezdrowe dla mnie. Za tłuste. Zjedz sam.

- To jest raczej dziwne, - powiedział Ernest, starając się wyeliminować z głosu nutę rozdrażnienia - że przyniósł jeden kawałek keksu.

- Zapytaj go, dlaczego to uczynił. W każdym razie ja mam dosyć.

- Zjesz połowę?

- Owszem. Może Wragge uważa, że nam wystarczy po pół kawałka. Nie zażywamy wiele ruchu.

- W takim razie powinien był sam przekrajać na dwie części.

- Śmieszny z ciebie człowiek, Ernie.

Ernest uśmiechnął się i podzielił keks na dwie części. Sam jadł powoli, rozkoszując                   się każdym kawałkiem, ale Mikołaj włożył wszystko do ust.

- Ten kot podrze ci fotel w drobne strzępy. Spójrz, co wyrabia z piżmami.

- Prosiłbym cię, żebyś kazał zejść Nipowi z mojego łóżka. Leży na mojej nowej pierzynie. Może ma pchły.

- Ale nie będzie miał szczeniąt w każdym razie w twoim łóżku.

Ernest rzekł podniesionym głosem:

- Proszę cię, każ mu zejść!

Mikołaj zawołał:

- Weź pająka, weź pająka! Nip!

Jamnik uniósł mordkę i rozejrzał się sceptycznie, nie ruszając się z łóżka.

- Nie ma celu - rzekł Mikołaj.

- Spróbuj z kotami.

- Kota! – wrzasnął Mikołaj - Kota, kota!

Nip tolerował Saszę, ale innych nie mógł znieść. Pobudzony do największej furii zeskoczył z łóżka na fotel stojący przy oknie. Wyciągnął mordkę, starając się dostrzec coś przez zaśnieżone szyby. Spostrzegł, a może zdawało mu się, że spostrzegł                                           na dziedzińcu jakąś czarną plamę. Zaczął bić w szybę. Zeskoczył z okna, dopadł                            do drzwi. Zaczął piszczeć przeraźliwie i skrobać pazurami. Mikołaj wstał i podszedł ociężałym krokiem do drzwi. Pies wypadł na korytarz i jak strzała zbiegł ze schodów.

Bracia usłyszeli, jak zatrzasnęły się frontowe drzwi. Ktoś wypuścił psa. Nadsłuchiwali uważnie zastanawiając się, czy uczynił to ktoś przechodzący przez hali,                                              czy ktoś wracający do domu.

W te długie zimowe popołu...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin