Dick Philip K. - Krótki szczęśliwy żywot brązowego oxforda.txt

(20 KB) Pobierz
Autor: PHILIP K. DICK
Tytul: Krótki szczęliwy żywot bršzowego oxforda

(The Short Happy Life of the Brown Oxford)

Z "NF" 9/97

   - CHCĘ CI CO POKAZAĆ - oznajmił Doc Labyrinth. Z 
kieszeni płaszcza uroczycie wydobył pudełko zapałek. 
Trzymał je mocno, wpatrujšc się w nie ze skupieniem. - Zaraz 
ujrzysz najdoniolejsze wydarzenie w całej współczesnej 
nauce. wiat zadrży i zatrzęsie się.
   - Daj mi spojrzeć - powiedziałem. Było póno, już po 
północy. Na zewnštrz deszcz kropił opuszczone ulice. 
Obserwowałem, jak Doc Labyrinth ostrożnie otwiera pudełko 
kciukiem, robišc jedynie małš szparkę. Nachyliłem się, by 
popatrzeć.
   W pudełku znajdował się mosiężny guzik. Tylko to, nie 
liczšc odrobiny suchej trawy i czego, co wyglšdało jak 
okruch chleba.
   - Guziki już zostały wynalezione - powiedziałem. - Nie 
widzę w tym niczego nadzwyczajnego. - Wycišgnšłem rękę, aby 
dotknšć guzika, ale Labyrinth wyszarpnšł pudełko, krzywišc 
twarz z wciekłociš.
   - To nie jest taki zwykły guzik - owiadczył. - Rusz się! 
Rusz się! - powiedział, zaglšdajšc do pudełka. Tršcił guzik 
palcem. - Ruszaj!
   Przypatrywałem się temu z ciekawociš.
   - Labyrinth, może mógłby to wyjanić? Przychodzisz tutaj 
w rodku nocy, pokazujesz mi guzik w pudełku od zapałek, 
i...
   Labyrinth wrócił na kanapę, zwieszajšc głowę z poczuciem 
klęski. Zamknšł pudełko i z rezygnacjš włożył je z powrotem 
do kieszeni.
   - Nie ma sensu udawać - powiedział. - Przegrałem. Guzik 
jest martwy. Nie ma nadziei.
   - Czy to takie niezwykłe? Czego się spodziewałe?
   - Przynie mi co. - Labyrinth rozejrzał się osowiale po 
pokoju. - Przynie mi... Przynie mi wina.
   - Dobra, Doc - powiedziałem podnoszšc się. - Ale wiesz, 
co wino robi z ludmi. - Poszedłem do kuchni i nalałem 
sherry do dwóch szklanek. Zaniosłem je do pokoju i dałem 
jednš Docowi. Przez jaki czas tylko popijalimy. - 
Chciałbym, żeby mnie dopucił do tej tajemnicy.
   Doc odstawił szklankę, kiwajšc głowš z roztargnieniem. 
Założył nogę na nogę i wyjšł fajkę. Kiedy jš zapalił, 
jeszcze raz zajrzał uważnie do pudełka. Westchnšł i znów je 
odłożył.
   - Na nic - rzekł. - Animator nigdy nie zadziała, Reguła 
sama w sobie jest błędna. Mówię oczywicie o Regule 
Dostatecznego Podrażnienia.
   - A co to takiego?
   - Wpadłem na niš w następujšcy sposób. Pewnego dnia 
siedziałem na skale na plaży. wieciło słońce i było bardzo 
goršco. Pociłem się i czułem się raczej nieprzyjemnie. Nagle 
leżšcy obok mnie kamyk wstał i odpełzł. Zirytowało go goršco 
słoneczne.
   - Naprawdę? Kamyk?
   - Natychmiast objawiła mi się Reguła Dostatecznego 
Podrażnienia. Wyjanienie tajemnicy pochodzenia życia. Eony 
temu, w zamierzchłej przeszłoci, kawałek nieożywionej 
materii został tak przez co podrażniony, że odpełzł, 
napędzany oburzeniem. To był mój cel życiowy: wynaleć 
doskonały czynnik drażnišcy, dostatecznie irytujšcy, aby 
pobudzić martwš materię do życia i możliwy do wykorzystania 
go jako składnik działajšcego urzšdzenia. To urzšdzenie, 
które w obecnej chwili znajduje się na tylnym siedzeniu 
mojego samochodu, nazywa się Animator. Ale nie działa.
   Przez chwilę siedzielimy w milczeniu. Poczułem, jak moje 
oczy z wolna się zamykajš.
   - Słuchaj, Doc - zaczšłem - czy nie czas, abymy...
   Doc Labyrinth zerwał się na równe nogi.
   - Masz rację - powiedział. - Czas na mnie.
   Skierował się w stronę drzwi. Dogoniłem go.
   - Jeli chodzi o to urzšdzenie - powiedziałem. - Nie trać 
nadziei. Może uda ci się uruchomić je innym razem.
   - Urzšdzenie? - zmarszczył się. - Och, Animator. Cóż, 
powiem ci, co zrobię. Sprzedam ci je za pięć dolarów.
   Gapiłem się na niego. W jego postaci było co tak 
rozpaczliwego, że nie chciało mi się miać.
   - Za ile? - spytałem.
   - Wniosę je do domu. Zaczekaj tu. - Wyszedł na dwór, 
zszedł po schodkach i zniknšł w ciemnociach. Usłyszałem, 
jak otwiera drzwiczki samochodu, a póniej chrzška i co 
mruczy.
   - Poczekaj - zawołałem. Pospieszyłem za nim. Mocował się 
z dużym kwadratowym pudłem, próbujšc wycišgnšć je z 
samochodu. Chwyciłem pudło z jednej strony i razem 
wtaszczylimy je do domu. Postawilimy je na stole w 
jadalni.
   - A więc to jest Animator - powiedziałem. - Wyglšda jak 
piekarnik.
   - Bo to jest, a raczej był, piekarnik. Animator emituje 
strumień goršca jako czynnik drażnišcy. Ale skończyłem z tym 
na zawsze.
   Wycišgnšłem portfel.
   - Dobrze. Jeli chcesz to sprzedać, mogę równie dobrze 
być kupcem. - Dałem mu pienišdze. Przyjšł. Pokazał mi, gdzie 
umieszczać nieożywionš materię, jak nastawiać liczniki i 
tarcze, i nagle, bez uprzedzenia, nałożył kapelusz i 
wyszedł.
   Zostałem sam, z moim nowym Animatorem. Gdy tak mu się 
przyglšdałem, moja żona, ubrana w szlafrok, pojawiła się na 
dole.
   - Co się dzieje? - zapytała. - Spójrz na siebie, masz 
przemoczone buty. Babrałe się w rynsztoku?
   - Niezupełnie. Popatrz na ten piec. Włanie dałem za niego 
pięć dolarów. Ożywia różne przedmioty.
   Joan patrzyła na moje buty.
   - Jest pierwsza nad ranem. Włóż buty do piecyka i chod 
do łóżka.
   - Ale czy nie zdajesz sobie sprawy...
   - Włóż je do piecyka - powiedziała Joan, wracajšc na 
górę. - Słyszysz mnie?
   - Dobrze - odpowiedziałem.

   TO ZDARZYŁO SIĘ przy niadaniu, gdy siedziałem przy 
stole, spoglšdajšc ponuro na talerz z zimnš jajecznicš na 
boczku. Dzwonek u drzwi rozdzwonił się gwałtownie.
   - Któż to może być? - zapytała Joan. Podniosłem się i 
przeszedłem przez korytarz do salonu. Otworzyłem drzwi.
   - Labyrinth! - zawołałem. Jego twarz była blada, a pod 
oczami miał ciemne kręgi.
   - Masz tu swoje pięć dolarów - powiedział. - Chcę dostać 
z powrotem mój Animator.
   Byłem oszołomiony.
   - W porzšdku, Doc. Wejd, a ja ci go przyniosę.
   Wkroczył do rodka i stanšł, stukajšc butem w podłogę. 
Poszedłem po Animator. Wcišż był ciepły. Labyrinth 
przypatrywał się, jak go niosę.
   - Postaw go - rzekł. - Chcę się upewnić, czy wszystko 
jest na swoim miejscu.
   Postawiłem przedmiot na stole i Doc obadał go z miłociš, 
troskliwie, otwierajšc małe drzwiczki i zaglšdajšc do 
rodka.  
   - Tu jest but - powiedział.  
   - Powinny być dwa buty - odrzekłem, przypominajšc sobie 
zeszłš noc. - Mój Boże, włożyłem do tego moje buty.  
   - Oba? Teraz jest tylko jeden.
   Joan wyszła z kuchni.
   - Czeć, doktorze - powiedziała. - Co cię sprowadza tak 
wczenie?
   Labyrinth i ja patrzylimy na siebie.
   - Tylko jeden? - spytałem. Nachyliłem się, żeby spojrzeć. 
W rodku znajdował się pojedynczy zabłocony but, teraz, po 
nocy spędzonej w Animatorze Labyrintha, zupełnie suchy. 
Pojedynczy but, ale włożyłem do rodka dwa. Gdzie się 
podział ten drugi?
   Odwróciłem się, ale wyraz twarzy Joan sprawił, że 
zapomniałem, co chciałem powiedzieć. Moja żona patrzyła z 
przerażeniem na podłogę, otwierajšc usta.
   Poruszało się tam co małego i bršzowego, lizgajšc się w 
kierunku kanapy. Wpełzło pod niš i zniknęło. Widziałem to 
jedynie w przelocie, ruch trwajšcy mgnienie oka, ale 
wiedziałem, co to było.
   - Mój Boże - powiedział Labyrinth. - Proszę, masz tu pięć 
dolarów. - Wepchnšł mi w ręce banknot. - Naprawdę chcę go z 
powrotem, w tej chwili!
   - Spokojnie - powiedziałem. - Pomóż mi. Musimy złapać to 
przeklęte co, zanim się wydostanie na zewnštrz.
   Labyrinth zamknšł drzwi salonu.
   - Wszedł pod kanapę. - Przykucnšł i zapucił spojrzenie w 
głšb. - Wydaje mi się, że go widzę. Masz jaki kij czy co?
   - Wypućcie mnie - powiedziała Joan. - Nie chcę mieć z 
tym nic wspólnego.
   - Nie możesz wyjć - odrzekłem. Zerwałem z okna karnisz i 
cišgnšłem z niego zasłonę. - Możemy użyć tego. - 
Przyłšczyłem się do Labyrintha na podłodze. - Wydostanę go, 
ale będziesz musiał pomóc mi go złapać. Jeli nie będziemy 
działać szybko, nigdy więcej go nie ujrzymy.
   Tršciłem but końcem pręta. Cofnšł się, przyciskajšc się 
do ciany. Mogłem go dostrzec, małš bršzowš kupkę, skurczonš 
i cichš, jak jakie osaczone, dzikie zwierzštko, które 
uciekło z klatki. Wywołało to we mnie dziwne uczucie.
   - Zastanawiam się, co możemy z nim zrobić - mruknšłem. - 
Gdzie, u diabła, będziemy go trzymać?
   - Czy możemy to wsadzić do szuflady biurka? - zapytała 
Joan rozglšdajšc się. - Wyjmę stamtšd wszystkie przybory.
   - Idzie! - Labyrinth podniósł się z trudem na nogi. But 
wyskoczył. Podšżył przez pokój, w stronę dużego krzesła. 
Zanim zdołał się dostać pod spód, Labyrinth chwycił go za 
jedno ze sznurowadeł. But cišgnšł i szarpał, próbujšc się 
uwolnić, ale stary Doc trzymał go mocno.
   Razem wsadzilimy but do biurka i zatrzasnęlimy 
szufladę. Obaj wydalimy westchnienie ulgi.
   - To by było na tyle - powiedział Labyrinth. Umiechnšł 
się do nas głupio. - Rozumiecie, co to oznacza? Dokonalimy 
tego, naprawdę tego dokonalimy! Animator zadziałał. Ale nie 
rozumiem, dlaczego nie działał w przypadku guzika.
   - Guzik był mosiężny - powiedziałem. - A but ze skóry i 
kleju kostnego. Naturalny. I był mokry.
   Spojrzelimy w stronę biurka.
   - W tym biurku - oznajmił Labyrinth - znajduje się 
najdoniolejsza rzecz w całej współczesnej nauce.
   - wiat zadrży i zatrzęsie się - dokończyłem. - Wiem. 
Cóż, uważaj to za swoje. - Wzišłem Joan za rękę. - Daję ci 
but razem z Animatorem.
   - wietnie. - Labyrinth kiwnšł głowš. - Miejcie na niego 
oko, nie pozwólcie mu uciec. - Skierował się do drzwi. - 
Muszę cišgnšć właciwych ludzi, takich, którzy...
   - Nie możesz zabrać tego ze sobš? - zapytała nerwowo 
Joan.
   Labyrinth zatrzymał się przy drzwiach.
   - Musicie go strzec. To dowód, dowód na to, że Animator 
działa. Reguła Dostatecznego Podrażnienia. - Pospieszył 
alejkš.
   - No i co? - spy...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin