E. Giffin - Wszystko, czego pragnęliśmy.pdf

(1678 KB) Pobierz
Dla Edwarda i George’a – z miłością i dumą
ROZDZIAŁ 1
Nina
Zaczęło się jak typowy sobotni wieczór. Tyle że mówiąc to, nie mam na
myśli niczego, co typowe dla przeciętnego Amerykanina. Żadnego grilla
z sąsiadami, wypadu do kina, żadnej z tych rzeczy, które robiłam, będąc
dzieckiem. Był to po prostu wieczór typowy dla nas – takich, jakimi staliśmy
się po tym, jak Kirk sprzedał firmę produkującą oprogramowanie i z osób
żyjących wygodnie zmieniliśmy się w ludzi bogatych. Bardzo bogatych.
„Obscenicznie” – tak określiła to moja najlepsza przyjaciółka
z dzieciństwa, Julie. Mówiła nie o nas, lecz o naszej koleżance Melanie, gdy
ta kupiła sobie na Dzień Matki diamentowego rolexa, a potem, podczas
wspólnej kolacji u nas w domu, rzuciła lekko, że dzbanuszki z gliny ulepione
własnoręcznie przez jej dzieci „to jednak trochę za mało”.
– Za kasę, którą wydała na ten zegarek, mogłaby przez rok wykarmić
cały obóz dla syryjskich uchodźców – psioczyła Julie w mojej kuchni, gdy
pozostali goście poszli do domu. – To obs ceniczn e.
Odpowiedziałam niezobowiązującym skinieniem głowy, chowając
mojego cartiera pod krawędź marmurowej wyspy kuchennej i pocieszając się
w duchu, że mój zegarek, a co za tym idzie moje życie znacznie się różnią od
tego, co reprezentuje sobą Melanie. Po pierwsze, nie kupiłam zegarka dla
kaprysu, tylko dostałam go od Kirka na piętnastą rocznicę ślubu. Po drugie,
zawsze uwielbiałam drobne prezenty i kartki, którymi nasz syn Finch
obdarowywał mnie, gdy był mały, i żałowałam, że stały się reliktami
przeszłości.
Co ważniejsze, chyba nigdy nie obnosiłam się z bogactwem. Przeciwnie,
wprawiało mnie ono w zakłopotanie. W związku z tym Julie nie miała mi go
za złe. Nie znała dokładnej wartości naszego majątku, miała o niej jednak
ogólne pojęcie, zwłaszcza po tym, jak wybrała się ze mną na poszukiwania
domu do kupienia na Belle Meade Boulevard i pomogła mi znaleźć ten,
w którym obecnie mieszkaliśmy. Razem z mężem i dziewczynkami
regularnie odwiedzała nas w letniej siedzibie nad jeziorem oraz w domu
na Nantucket i chętnie przejmowała po mnie lekko zużyte ciuchy od
projektantów.
Owszem, od czasu do czasu zdarzało jej się robić przytyki Kirkowi.
Chodziło jednak nie o jego efekciarstwo, lecz o skłonność do elitaryzmu.
Jako przedstawiciel czwartego pokolenia socjety Nashville mój mąż dorastał
w świecie prywatnych szkół i country clubów, w związku z czym ćwiczył się
w sztuce snobizmu już w czasach, kiedy jedyną fortuną, jaką miał, była ta,
którą w przyszłości odziedziczy, i nie była ona jeszcze obsceniczna. Innymi
słowy: Kirk pochodził z dobrego domu – to ten nieuchwytny termin, którego
nikt nigdy jasno nie zdefiniował, a jednak wszyscy wiedzieliśmy, że oznacza
majątek przekazywany z pokolenia na pokolenie i kształtowany przez dekady
wyrafinowany gust. Po prostu: Kirk należał do rodu Browningów.
Moje panieńskie nazwisko Silver nie wiązało się z podobnym statusem
nawet według standardów panujących w Bristolu, mieście na granicy
Wirginii i Tennessee, w którym dorastałam i w którym do dziś mieszka Julie.
Nie wypadliśmy sroce spod ogona – mój tata pisywał do „Bristol Herald
Courier”, a mama uczyła czwartoklasistów – ale bez wątpienia należeliśmy
do klasy średniej i luksus oznaczał dla nas możliwość zamówienia deseru
w niesieciowej restauracji. Kiedy teraz o tym myślę, zastanawiam się, czy
Zgłoś jeśli naruszono regulamin