ROZDZIAŁ 19 Rzšd min niesamowicie przypominał jej tamte, wyłożone na podłodze sali Akademii, gdzie odbywały się ćwiczenia z obsługi uzbrojenia defensywnego. Wtedy było ich tylko piętnacie, po jednej na każdš czteroosobowš grupę kadetów i nie były uzbrojone. Czy te były takie same, tylko miercionone? A może okażš się równie bezużyteczne, jak przepowiedział Osman co do systemu obronnego. Bulwiasty przód z systemem nawigacyjnym i opasły cylinder z ładunkiem wybuchowym oddzielone były od siebie - co zauważyła z ulgš - odpowiednim plastikowym bezpiecznikiem, zapobiegajšcym przypadkowej eksplozji. Guzowaty segment można było odkręcić, by w zależnoci od potrzeb zamontować najróżniejsze komponenty wzmacniajšce napęd lub naprowadzanie. Te miały jedynie podstawowe wyposażenie: silnik nuklearny i najprostsze mechanizmy naprowadzajšce. Ky nie stać było na bajery. Z drugiej strony, instruktorzy zawsze powtarzali, że nawet kamień może zniszczyć statek, jeli tylko kombinacja masy i przyspieszenia nada mu odpowiedniš siłę. - Martin, znasz się na takich urzšdzeniach? Pokręcił głowš. - Przykro mi, madame, ale wiele lat minęło, odkšd uzbroiłem bšd rozbroiłem jakš minę. Wiem, czym sš, ale tego typu uzbrojenie nigdy nie było mojš specjalnociš. Co za rozczarowanie. - W takim razie lepiej będzie, jak pójdziesz pomóc w reinstalacji systemu obronnego - uznała. - Zajmę się tym sama. Załadowała instrukcję do ręcznego wywietlacza. Otuchy dodało jej odkrycie, iż to, co jej zdaniem należało uczynić najpierw, faktycznie trzeba było zrobić w pierwszej kolejnoci. Wycišgnęła pęk przewodów bezpieczeństwa z kartonu, wyłuskała jeden i wsunęła magnetyczny klip do otworu panelu kontrolujšcego detonację, zanim usunęła plastikowy bezpiecznik, pełnišcy tę samš funkcję. Teraz mina nie mogła wybuchnšć niezależnie od błędów, jakie mogłaby popełnić w trakcie jej oglšdania i programowania. Najpierw wszystkie okablowała, a potem otworzyła moduł nawigacyjny pierwszej z nich. Rzut oka do podręcznika odwieżył jej pamięć: wnętrznoci miny wyglšdały znajomo i wszystko zdawało się znajdować na swoich miejscach... Jej wzrok przycišgnšł purpurowy przewód. Powinien być podłšczony... tam. Wcisnęła go na miejsce i otworzyła następny panel kontrolny. Ten sam purpurowy kabelek do podłšczenia. Bardzo prosty sabotaż, łatwy do naprawienia, jeli szukało się niezgodnoci. Czy oznaczało to, że nie zauważyła czego subtelniejszego? Miała nadzieję, że nie. Brakowało jej czasu na rozkręcanie każdej miny na elementy. Kolejny rzut oka do podręcznika. Kontrolki wykrywania, sterowanie silnikiem - wszystko nieprawidłowo podłšczone. Zerknęła na chronometr. Minęło dziesięć minut. Dziesięć razy dwadziecia jeden dawało dwiecie dziesięć minut. Zbyt długo - musiała poruszać się szybciej. Ale ostrożnie. A jak zamierzała umiecić je w przestrzeni, żeby nie zauważył tego Osman, ani jego kamraci? Dobrze było umiecić ładunek wybuchowy na trajektorii wroga, lecz wymagało to dokładnoci. Miny o włšczonych silnikach można było namierzyć i ominšć. Nie miała wystarczajšco dużo czasu, by umiecić za statkiem odpowiednio szeroko rozrzuconš zaporę. Musiała znaleć sposób, by odcišgnšć ich uwagę od statku, tak żeby Osman niczego nie zauważył... Naprawiła cztery miny, gdy z mostka zadzwonił Lee. - Wzywa nas. - Może zaczekać - odparła Ky. - Obiecuje darować załodze życie, jeli paniš unieszkodliwimy, a także nagrodę, gdybymy zdołali dostarczyć mu paniš żywcem. - Zamierzasz skorzystać z oferty? - zapytała. Lee prychnšł. - Nie, kapitanie. Nie wierzę mu. - Nie musisz mu tego mówić - postanowiła Ky. - Jeżeli uzna, iż zdobył sojusznika, może nakłonić przyjaciół, żeby nie otwierali ognia. - Mylałem o tym, ale nie chciałem nic robić bez pani zgody. - Zrób tak - poleciła mu Ky. - Liczy się każda minuta. - Nawet rozmawiajšc, pozwalała palcom robić swoje... otworzyć pokrywę, odszukać lune połšczenie, wcisnšć, sprawdzić resztę elementów, zamknšć i zapieczętować, otworzyć następnš... - A jeli podejdzie bliżej... może uda się nam zdobyć nowy statek. - Skafandry - spytał pilot? Ky przerwała, a jej dłonie znieruchomiały. Skafandry mogš ich ocalić... lub skazać na powolne konanie na zewnštrz statku. W skafandrach będš mniej sprawni... - Jeszcze nie teraz - uznała. - Ale powiedz mi, kiedy się zbliży i to w taki sposób, żeby nie zorientował się, co robisz. - Tak jest, kapitanie. Uch... będę potrzebował kogo do roli drugiego buntownika. Kogo mam wzišć? Rafea? - Tylko nie jego - rzuciła natychmiast. Osman pozna się na Rafie i choć mógłby uwierzyć, że ten zwrócił się przeciwko niej, nie zaufałby jednemu jego słowu. Przez głowę przemknęły jej twarze załogi. Alene? Sherry? Mirt? Beeah? Nie, Osman mógłby rozpoznać wieloletnich pracowników Vattów. Ani Martin: zanadto wyglšdał na wojskowego. - Jim - postanowiła. - Będziesz musiał sam mu to wyjanić; ja nie mam czasu. - Zrobi się - rzucił Lee. Ky wróciła do min, ze zdziwieniem zauważajšc, że jest już przy szóstej. Znowu zaczęła zastanawiać się nad jak najlepszym ich rozmieszczeniem, ale zaraz zmusiła się do skupienia uwagi na obecnym zadaniu. Nie wolno jej popełnić żadnego błędu. Szósta, siódma, ósma... Lee przełšczył na najbliższy głonik rozmowę, jakš do spółki z Jimem prowadził z Osmanem. - ...po prostu unieszkodliwcie jš - doradzał Osman. - Nie rozumie pan - odparł pełnym napięcia, jękliwym głosem Jim, zniekształcanym dodatkowo nosowym akcentem Belinty. - Ona przedtem zabiła buntowników. Jest niebezpieczna. - Ja również - oznajmił Osman. - Jeli nie przejmiecie kontroli nad statkiem, będę go musiał zniszczyć. I was przy okazji. Słuchajcie, przedtem spodziewała się kłopotów. Teraz myli, że ma absolutnie lojalnš załogę... - I większoć z nich taka jest, daję głowę - powiedział Lee. - To znaczy... ona nie jest taka zła... - Chcš żyć czy lojalnie umrzeć? - zapytał Osman. - Zadajcie im to pytanie. Nie wszystkim. Ta stara kretynka Quincy wolałaby raczej spłonšć, niż zdradzić Vattów. - W głosie zabrzmiała drwina. - Ale taki włanie jest wybór. Pracować dla mnie albo umrzeć. Nie macie zbyt wiele czasu... Nie, nie przerywajcie połšczenia. Nie ufał Lee, ani Jimowi. Nic dziwnego. - Nie mogę tego zrobić - oznajmił Lee. - Zauważyłaby, gdyby wróciła na mostek... zakazała mi nawišzywania połšczeń... - Gdzie jest teraz? - Gdzie na tym cholernym statku - odparł Lee. - Sprawdza co, ale wiem, że wkrótce wróci na mostek... a my musimy pogadać z innymi. Jim i ja to za mało. Jeli ta Quincy co wywęszy... Ky z zachwytem słuchała gadki Lee. Albo miał jakie wczeniejsze, nieznane jej dowiadczenia, albo przez ostatnich kilka miesięcy strasznie go zepsuła. Podejrzewała obie możliwoci. - Jak mylicie, ilu przyłšczy się do was? - Allie - zaczšł wymieniać na głos Jim. - I tak jest nieszczęliwa; powiedziała mi, że nie lubi nowego szefa załadunków. - Możliwe, że Mirt się zdecyduje - dodał Lee. - Umie się bić. Prawdopodobnie Sheryl. Jak sam pan powiedział, kapitanie, Quincy na nic się nam nie przyda, co więcej - zaraz wygadałaby wszystko naszemu kapitanowi. - Macie dwadziecia minut - zapowiedział im Osman. - Potem zgłosicie się i zameldujecie, jak wam idzie. - Co będzie, jeli ona zdšży wrócić na mostek? - Jeżeli w czwórkę nie poradzicie sobie z jednš osobš, to okażecie się bezwartociowi - zagroził Osman. - Zgoda - rzucił Lee. * * * Ky skończyła z dziewištš minš, rozważajšc jednoczenie poważniejszy problem. Ale czy naprawdę był to problem? Może raczej okazja? Chciał podlecieć do nich i wejć na pokład... Gdyby jej załoga potrafiła poruszać się w przestrzeni kosmicznej, mogłaby posłać kogo z minš, gdy dostatecznie się zbliży. Ale nie dysponowała ludmi o takich umiejętnociach. Poza tym, uszkodziłaby lub zniszczyła statek, który chciała zdobyć, zdradzajšc przy okazji sojusznikom Osmana, że bunt był udawany. Gdyby unieszkodliwiła systemy jego statku... zamarła, gdy w jej umyle rozwinšł się inny scenariusz. Obrazy przelatywały jej przez głowę z takš prędkociš, że z trudem za nimi nadšżała. Korytarz transferowy. Właz awaryjny Z korytarzyka wylatuje zamglony kształt... nie jedna z tych min, tylko inna, dostarczona jej przez MacRoberta. - Quincy. Martin. - Tak, kapitanie? - Czy mamy jakie... urzšdzenie, które mogłoby wystrzelić, powiedzmy, siedemdziesięciokilogramowš masę na odległoć stu - dwustu metrów? - Masz na myli tłok hydrauliczny? Nie. Nie. Nie takš odpowied chciała usłyszeć. Oczyma wyobrani ujrzała pistołuk Mehar. Powiększyć go. U zarania dziejów ludzie używali tego typu machin do miotania głazów... ale nie mieli czasu, żeby co takiego zbudować, a poza tym, musiałaby być szersza od korytarza awaryjnego. Czyjej załoga - cała załoga - wystarczajšco szybko przecišgnęłaby takie urzšdzenie na miejsce? Prawie na pewno nie. Brzdęk! Podskoczyła na dwięk pękajšcej tamy ładunkowej. Nagle w jej głowie zmaterializował się plan, jasny i pełny. - Quincy, ile potrzeba by tam ładunkowych, żeby przyspieszyć takš masę? - Tamy ładunkowe... tamy ładunkowe] - Ky niemal widziała pracujšcy na najwyższych obrotach inżynierski umysł tak wyranie, jakby implant Quincy przesyłał jej gotowe obrazy. - To najbardziej zwariowany... ale... Alene! Sheryl! Przyniecie mi wszystkie tamy ładunkowe, jakie znajdziecie - przede wszystkim purpurowe i zielone, trzymetrowe... trzeba będzie jako je przywišzać... - Tak. - Jak również upewnić się, że pocisk przeleci przez wewnętrzny i zewnętrzny właz, że wejcie do statku Osmana stanie otworem oraz że uda im się wykorzystać powstałe zamieszanie lub że nie ucierpiš zanadto, gdyby plan spalił na panewce. Niemniej poczuła przypływ pewnoci siebie. To mogło się udać, a gdy tylko przejmie kontrolę nad statkiem Osmana, będzie mogła wykorzystać go w charakterze tarczy przeciwko jego kamratom. - To bardzo niebezpieczny plan, madame... - zaczšł Martin. - ...
sunzi