Galaktyka II (radzieckie).txt

(702 KB) Pobierz
Galaktyka II
Radziecka Fantastyka Naukowa

Władimir Szczerbakow Bajka szkocka


W zamku Donvegan
Po nierównym murze zamku przesuwała się rozmyta smuga cienia mostu zwodzonego. Holger widział, jak zagasiła wieczorne wiatła po przeciwnej stronie fosy i, nakrywszy krzewy dzikiej róży, przypadła do nóg.
Zamek Donvegan zachował swój pierwotny wyglšd: wyrwy po dawnych szturmach pieczołowicie załatano, jak niegdy skrzypiš koła opuszczajšce zwodzony most, który prowadzi na wewnętrzny dziedziniec. Nad wejciem, tak jak setki lat temu, pali się pochodnia, jej płomieniem kołysze wiatr.
Po kręconych schodach Holger dotarł do przestronnej sali, której nagie ciany zdobiły starodawne herby i głowy jeleni. W zagłębieniu na rodku sali nierówno drżał w otwartym wiaderku żar, wysuwajšc w górę czerwone języki, a blade odblaski, trzepoczšce się po podłodze, wydobywały z półmroku, zda się, nie martwš posadzkę, lecz lata i dziesięciolecia, zamknięte tutaj niczym konserwa w puszce. Wokół szalały huragany i wojny, lała się woda i krew, a zamek gromadził w swoich podziemiach i basztach lady zamierzchłych czasów.
Holger oddalił się od grupy turystów, z którš przyjechał ze Szwecji, i na kilka minut pozostał sam na sam z zastygłš przeszłociš. Trudno było wyobrazić sobie ludzi, dla których domem były te ciany, korytarze i schody utkane z kamiennych żył, ciężkie i statyczne niczym z kadru niemego filmu albo ze starego anonimowego sztychu.
W południowej baszcie obejrzał broń pochodzšcš z Brytanii i Skandynawii. Miecz wikingów podobny do ciężkiej, żelaznej pałki przywiódł na pamięć całš epokę, w której roli, jasnowłosi wojownicy o wypukłych oczach przemierzali na łodziach niczym na morskich rumakach pół wiata, od Morza Kaspijskiego po Amerykę, zostawiwszy tu, w Szkocji, nie tylko pamięć o sobie, ale i czšstkę siebie.
W ostatniej izdebce na górze z jednym jedynym oknem pokrywa kurzu i charakterystyczna, ledwie wyczuwalna woń starego kamienia były wyraniejsze. Izdebka stała pusta, więc Holger spojrzał pytajšco na przewodnika po zamku, który wszedł za nim.
- Szal wróżki. Miejscowa relikwia - odparł tamten na milczšce pytanie. Teraz dopiero Holger zauważył w kšcie na małym stoliczku zwój ciemnozielonego koloru.
- Mogę opowiedzieć, jeli ma pan życzenie, historię zwišzanš z tym szalem:
Wiele wieków temu naczelnik potężnego klanu, władajšcy tym zamkiem, Malcolm, pojšł za żonę wróżkę, którš napotkał na brzegu strumienia Cantelbury. Owego dnia było słonecznie, piewały ptaki, gwiazdki zawilców i białe dzwoneczki wycišgały się w górę, a liliowy dywan wrzosu na górskich stokach wydawał się przedłużeniem nieba.
W przezroczystym powietrzu zabrzmiało leciutkie dzwonienie i Malcolm zobaczył amazonkę na siwym koniu. Wšskš dróżkš z wolna zbliżała się ku niemu. Dziwnie połyskiwał zielony jedwab jej sukni pod aksamitnym płaszczem, a włosy lniły wszystkimi odcieniami płomienia. To spotkanie zadecydowało o losie obojga.
Szczęliwa żyli sobie w zamku, aż razu pewnego żona wyznała Malcolmo-wi, że tęskni do swoich. W dniu urodzin syna Malcolm sam odprowadził jš na brzeg strumienia, tam gdzie wielkie, popękane od upływu czasu głazy wyznaczały drogę do Krainy Wróżek.
Wieczorem na zamku wyprawiono ucztę - więtowano narodziny syna, przyszłego naczelnika klanu. Malcolm starał się przemóc smutek i brał udział w ogólnej zabawie. A w baszcie spał nowo narodzony syn. Młodziutka piastunka czuwajšca u kołyski wsłuchiwała się w dwięki kobz dolatujšce z sali. W pewnej chwili tak goršco zapragnęła znaleć się tam choć przez chwilę i spróbować przysmaków, że nie oparła się pokusie. Szybko pobiegła krętymi korytarzami, zalanymi wiatłem księżyca, i niepostrzeżenie weszła do wielkiej sali.
Malcolm dojrzał jš i polecił przynieć dziecko, aby pokazać je gociom. Dziewczyna popieszyła do baszty. I oto wydało jej się, że spokój czym został zakłócony. Rzeczywicie, pod jej nieobecnoć rozegrały się pewne wydarzenia:
Krzyk wielkiej sowy obudził chłopczyka, zapłakał, aż matce-wróżce cisnęło się serce (nie ma w tym nic osobliwego, wróżki sš w stanie usłyszeć nawet cicho wypowiedziane słowo z bliska iż daleka, niezależnie od tego, gdzie sš). Wróżka popieszyła do syna, przykryta go zielonym szalem, a kiedy zasnšł, zniknęła.
W chwilę póniej piastunka zobaczyła ten delikatny niczym wiosenna trawa szal, haftowany w niezwykły wzór - przypominał cętki na skrzydłach elfów. Szal był tak przedziwnie utkany, że nie musiała długo zgadywać, skšd się tu wzišł. Ale dziewczyna nie darzyła wróżek wielkim zaufaniem. W końcu powszechnie wiadomo, że potrafiš one podmienić dziecko. Tym razem jednak wszystko skończyło się szczęliwie: może wróżka naprawdę kochała Malcolma albo współczuła mu odrobinę...
- Od tamtej pory w zamku Danvegan przechowywany jest dar wróżki - zakończył przewodnik swojš opowieć.
Holger podszedł do stolika i dotknšł szala. Wyhaftowany był w cętki tworzšce tajemniczy rysunek.
- Ona się tutaj zjawia - powiedział przewodnik.
- Co za ona? - nie zrozumiał Holger.
- Wróżka. Pewnego razu długo szukałem w domu fajki i w końcu doszedłem do wniosku, że musiałem zostawić jš w baszcie, więc wróciłem. wiatło zapala się na niższym piętrze, ale zapomniałem włšczyć, a potem nie chciało mi się schodzić na dół. wiecił księżyc. Szkatuła z szalem kryła się w cieniu. Przesunšłem rękš po stole, potem zawiesiłem szal na oknie i zaczšłem szukać w skrzyni, a kiedy uniosłem głowę, zobaczyłem w oknie niewiastę.
- Czytałem o wróżkach, ale nigdy w życiu ich nie spotkałem - powiedział
Holger z całš powagš.
- Sšdzę, że sš takimi samymi ludmi jak my, tylko o wiele więcej potrafiš. Słyszałem, że całkiem niedawno gdzie na północy mieszkała prawdziwa wróżka, zdaje się, w Iverness. A z wróżkš z naszego zamku może jeszcze uda się kiedy porozmawiać.
Holger miał lat dwadziecia pięć i skłonny był uwierzyć.
- Może i mnie uda się jš zobaczyć? - zagadnšł.
- No cóż... prawdę powiedziawszy, tej opowieci nikt nie przyjmuje na serio. Kogo zresztš może zadziwić co takiego w naszych czasach? Ale niewykluczone, że jeli której z najbliższych księżycowych nocy zapragnie pan sprawdzić, czy nie zapomniałem zamknšć drzwi baszty, przeżyje pan co nieoczekiwanego.
Holger wsunšł rękę do kieszeni, ale Anglik powstrzymał go. - Nie trzeba, sir. Pan mi uwierzył - i to wystarczy.
Margaret, Maggy, Mag
Z helikoptera Wyżyna Szkocka przypomina wzburzone morze - grzbiety i szczyty górskie wyglšdajš jak zastygła fala przybojowa. A wgłębienia między falami to nieprzeliczone wšskie doliny, Glen z olbrzymimi głazami, pozostawionymi przez lodowiec, ze zboczami porosłymi wrzosem i błękitnymi taflami jezior. Nawet zwykłe brzozy wród tego przepychu wyglšdajš inaczej, dokładnie jak na płótnach starych mistrzów.
Holger przyleciał tu w jednym tylko celu - zobaczyć to wszystko, i kiedy helikopter zniżył się i osiadł na ziemi, mógł, przysłoniwszy oczy, wyobrazić sobie Szkocję takš, jakš była owego słonecznego dnia.
Dwugodzinna podróż powietrzna zakończyła się w miasteczku podobnym do dziesištków innych. Wród domów z wypielęgnowanymi rabatkami pod oknami Holger w cišgu dwóch minut wypatrzył powszechnie znany szyld. Do baru wszedł za dziewczynš, która pozostawiła samochód po drugiej stronie ulicy, i dosiadł się do jej stolika.
Wszystko mu się w dziewczynie podobało: i krótkie kasztanowe włosy, i oczy, i umiech, ledwie dostrzegalny, ostrożny. Możliwe, że dzisiaj jest po prostu taki dzień, pomylał, i wtem przyłapał się na tym, że przyglšda się kołnierzykowi jej sukni - nawet ten okršgły kołnierzyczek był zadziwiajšco ładny i sztywny.
Spotkanie z niš wypłynęło jako oczywistoć, przesšdzona już dawno, i gdyby nie doszło do skutku dzisiaj, jutro, pojutrze, Holger być może bezwiednie marzyłby z nadziejš o takim włanie słonecznym dniu, w którym chce się razem patrzeć na promyk padajšcy przez okno w siny przestwór powietrza.
Podobał jej się sposób, w jaki mówił po angielsku - przekręcajšc słowa, połykajšc głoski, kaleczšc zdania. Holger powiedział, co po szwedzku, a ona w niepojęty sposób uchwyciła sens. To ich oboje rozweseliło.
Ale czy długo można miać się bez obawy, że miejsce wesołoci zajmie smutek?
Kiedy kochałem, roiłem sny, Umiech budziły słońca promienie, Lecz jesień chłodne przyniosła mgły, Gdy przyszła wczesna, niepostrzeżenie.

- Dan Andersson - Holger uczynił przesadnie tragiczny gest. - Czytałem kiedy...
- Dawno? - z ożywieniem zapytała dziewczyna.
- O, dawno. Jeszcze w szkole.
- Jeszcze w szkole... - powtórzyła z przekšsem - mylałam, że jest pan młodszy. Do twarzy panu z wierszami.
- My się jeszcze nie znamy...
- Margaret.
- Holger.
Dom jej stał niedaleko od miasta przy drodze biegnšcej na zachód. Kiedy wysiedli z auta, pomylał, że wieczór będzie z księżycem, i przyszedł mu na myl zamek Danvegan.
Furtka się zamknęła, hałas dolatujšcy od szosy ucichł, przytłumiony szmerem twardej, wysokiej trawy rosnšcej po brzegach dróżki, wysypanej okršgłymi ziarenkami żużlu. Czyste i jasne było tu powietrze, pachnšce lasem po deszczu, i niebo nad głowš wydawało się inne - przejrzystsze, głębsze.
Podeszli do domu. Jedna ze cian była zasłonięta do połowy pomarańczowymi, zielonymi i niebieskawymi lićmi wyrastajšcymi zgodnie z tych samych pędów.
Przed niskim gankiem stała wielka gliniana misa z delikatnym, zielonym szlaczkiem na obrzeżu, z góry spływała do niej strużka wody, spływała i wyciekała na ziemię w miejscu, w którym odprysnšł wzorzysty brzeżek.
Szczerba wyglšdała na zupełnie wieżš, aż Holger mimo woli poszukał wzrokiem odłamka. Wstępujšc na ganek zdšżył zajrzeć do rodka misy, ale nie zobaczył dna. Nie wiadomo skšd pojawiła się pewnoć, że na dnie odłamka też nie ma.
Niewytłumaczalnie lekko pod dotknięciem jej palców drzwi otworzyły się na ocież. Pokój wydawał się przedłużeniem ogrodu. Na różowawej, kamiennej cianie kła...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin