Temelkuran Ece - Turcja - obłęd i melancholia.pdf

(980 KB) Pobierz
Ece Temelkuran
TURCJA: OBŁĘD I MELANCHOLIA
Tłumaczenie: Łukasz Buchalski
Wrocław 2017
„od wschodu do zachodu przybiera kształt jesieni obłędu i melancholii”
Turgut Uyar,
Çılgın-Hüzünlü
Wstęp
Wczoraj
„To jest Turcja!”.
Każdego dnia wypowiada się to zdanie z taką regularnością, że jest ono
prawdopodobnie najczęściej używanym zwrotem w Turcji. Używa się go, by
opisać jakieś szczególnie niedorzeczne wydarzenia i sytuacje. Wygłasza się
je z sardonicznym uśmiechem i tak naprawdę pozbawione jest ono
znaczenia – niepisane porozumienie w narodzie pozwala tej frazie w jakiś
sposób wyrażać cokolwiek. Wszystko. Na przykład, jeśli karetka przybywa
późno, a następnie przejeżdża pacjenta i ten umiera, moglibyście wykrzyknąć
dramatycznie: „To jest Turcja!”.
Równie dobrze moglibyście roześmiać się i powiedzieć to samo, widząc
na autostradzie kierowcę, który wystawia nogę przez okno, tym razem bez
ofiar w ludziach. „To jest Turcja!”.
Ale na tym nie koniec! Jeśli całujecie się publicznie w Stambule, możecie
być pewni, że zostaniecie ostrzeżeni – ktoś szturchnie was w ramię
i krzyknie: „Hola! To jest Turcja! Żadnych tu takich!”. Warto wiedzieć,
że w tym kraju bardziej wypada wdać się w bójkę niż całować na ulicy.
Zdanie, które otwiera fraza „To jest…”, to zmyślna konstrukcja: sugeruje
bowiem, że opisywana sytuacja musi wywołać szok, a zarazem
automatycznie go niweluje. Obwieszcza, że oto mamy do czynienia
z pewnym – specyficznym – zdarzeniem, i jednocześnie wyjaśnia, że brak
wpływu na okoliczności tego zdarzenia wynika ze swoistego fatum. Mówi
o melancholii związanej z traktowaniem długotrwałego obłędu, jakim jest
Turcja, jako coś naturalnego, o przyzwyczajaniu się do szaleństwa czy –
bardziej precyzyjnie – o rezygnacji w obliczu tego szaleństwa. To zdanie
stanowi istotę tragikomicznej natury kraju, w którym każdy przekaz ma co
najmniej dwa znaczenia. To jest Turcja!
Wszystko pięknie, ale czym jest „to” miejsce?
Być może to nawet nie jest miejsce. Zgodnie bowiem z definicją
powtarzaną od założenia państwa „to” jest mostem. „Pomiędzy Wschodem
i Zachodem”, a także między „Azją i Europą” czy „Orientem i Okcydentem”.
Owo „pomiędzy” wywołuje poczucie niezdecydowania u niemal każdego,
kto stąd pochodzi. Bo skoro tak, to z której strony mostu najlepiej opisywać
sam most? Zdaniem Republiki założonej w 1923 roku odpowiedź jest
oczywista…
Od założenia Republiki każde pokolenie studiowało w szkolnych
ławkach tę samą mapę. Według niej Turcja była największym krajem
na świecie i co oczywiste, znajdowała się w samym jego centrum. Stała
niczym kolos pośrodku uroczystych haseł ojca założyciela, Atatürka: „Turku,
bądź dumny, pracuj i ufaj”; oraz: „Szczęśliwym jest człowiek, który może
zwać się Turkiem!”. Różnobarwna Europa unosiła się w górze. W obrębie
widmowych krajów leżały miasta o urokliwych nazwach i rzeki o błękitnych
wodach. Tam według naszych przodków znajdowało się Eldorado, wzór do
naśladowania. W dole był Wschód, zawsze szarozielony. Podobnie jak
ZSRR, przypominał pustynię lub coś pokrewnego, chropawą, mglistą pustkę.
W tej inkarnacji mapa mówiła: „Nie patrz ani w dół, ani na prawo, patrz
w górę. Nad tobą jest życie: barwne i pełne świeżości. Poniżej nie ma nic
prócz »brudnych Arabów« i wielbłądów. Nie warto się tym interesować.
Wyjdź z domu i biegnij na Zachód tak szybko, jak cię nogi poniosą”.
Twórcy mapy uznali, że kraj łączący Azję i Europę, jego rząd i urodzone
w nim dzieci należy definiować poprzez zachodnią stronę mostu. Republika
prezentowała tę „pośrednią egzystencję” jako tożsamość, z której można być
niepodważalnie dumnym, dumnym tak bardzo, że można by pomyśleć, iż
tylko my powstrzymujemy Wschód i Zachód – cały świat! – przed rozpadem.
Niebiosom dzięki za Turcję! Nasz los to droga ku Zachodowi, wieczny stan
przejściowy.
Ludzie na moście mieli jednak dwa poważne problemy związane
z własną tożsamością i definicją tego miejsca. Przede wszystkim nieważne,
jak uparcie płynęli na Zachód, wschodnia strona mostu zawsze ciągnęła ich
do tyłu. Nie była to ich jedyna zgryzota: zgodnie z rozkazami ojca
założyciela musieli dorównać ludziom Zachodu. W tym celu realizowali więc
określony plan, by następnie ów status przekroczyć. W sławnej przemowie
z okazji dziesięciolecia Republiki Atatürk nakazał Turkom „wznieść się
ponad poziom cywilizacji zdobywców”*. To zadanie obarczyło ludzi jeszcze
większym ciężarem. Wiedzieli, że są „poniżej”, a zarazem zuchwale pragnęli
dorównać „górze”. Tym, co ściągało ich w dół, było poczucie nieważności,
siła oddziaływania „wschodniej duszy” – duszy trawionej przez pustkę,
u której źródeł znalazły się dwie wielkie siły: świadomość bycia nikim
i pragnienie wspaniałości. Było tak, jakby na Turcję spadła klątwa,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin